Simak Clifford D - Czarodziejska Pielgrzymka.pdf

(567 KB) Pobierz
CLIFFORD D
CLIFFORD D. SIMAK
CZARODZIEJSKA PIELGRZYMKA
Siedzący na krokwi goblin obserwował z uwagą czającego się w ciemnościach mnicha, ten zaś
ukradkiem śledził bakałarza. Goblin nie cierpiał duchownego z całego serca i była to nienawiść w
pełni uzasadniona. Braciszek nie znał uczuć wyższych, nie istniały dla niego miłość czy
współczucie, był za to zawistny i chorobliwie ambitny. Bakałarz kradł właśnie coś, co wyglądało
na manuskrypt; znalazł go w oprawie księgi.
Pora była późna i w bibliotece panowała cisza. Słychać było chrobotanie myszy buszującej gdzieś
w budynku. Świeca stojąca na stole, nad którym pochylał się bakałarz, niemal całkiem się wypaliła.
Bakałarz zabrał manuskrypt ze stołu i po chwili zastanowienia schował go za pazuchę. Zamknął
księgę i odłożył na poprzednie miejsce na polce. Zdusił palcami ogień. Blade promienie księżyca,
wpadające przez wysokie, sięgające prawie samego sklepienia okna, oświetlały wnętrze biblioteki
upiornym blaskiem.
Bakałarz odszedł od stołu i skierował się ku westybulowi, torując sobie drogę między gęsto
ustawionymi stołami. Przyczajony w ciemnościach mnich skulił się jeszcze bardziej i wycofawszy
się głęboko w cień, pozwolił mu przejść. Nie wykonał najmniejszego gestu, by go zatrzymać.
Drapiąc się w zakłopotaniu w głowę, goblin obserwował całą scenę spod wysokiego stropu. Jego
nienawiść do mnicha rosła.
Mark Cornwall jadł właśnie posiłek, składający się z chleba i sera, gdy rozległo się pukanie do
drzwi. Komnata była mała i zimna; maleńki płomień, którym paliły się cienkie gałązki w kominku,
nie mógł jej dostatecznie ogrzać.
Podniósł się i strąciwszy ręką okruchy sera z surduta, podszedł do drzwi. Gdy je otworzył, ujrzał
małe pomarszczone stworzenie, mierzące nie więcej niż metr wysokości, ubrane w wystrzępione
skórzane spodnie. Istota miała bose owłosione nogi, koszulę ze znoszonego purpurowego aksamitu
i spiczastą czapeczkę.
- Jestem goblin zza krokwi - przedstawiło się stworzenie.-Czy mogę wejść?
- Proszę. - Cornwall odsunął się od drzwi. - Słyszałem, oczywiście, o tobie, ale opowieści te
włożyłem między bajki.
Goblin wszedł do komnaty i od razu skierował się ku kominkowi. Przykucną/ przed nim i niemal
włożył ręce w płomienie.
- A to dlaczego? - zapytał z rozdrażnieniem. - Przecież wiesz, że są na świecie gobliny, elfy, trolle i
inni przedstawiciele Bractwa. Czemu miałbyś wątpić akurat w moje istnienie?
- Nie wiem - odrzekł Cornwall. - Może dlatego, że nigdy cię nie widziałem. I nie znałem też
nikogo, kto by cię widział. Myślałem, że jesteś wymysłem żaków.
- Zawsze dobrze się ukrywam - wyjaśnił goblin. - Mieszkam pod stropem, między krokwiami.
Mam tam niezłe schronienie i wyciągnąć mnie stamtąd niełatwo. Wśród zaglądających do
biblioteki zdarzają się rozmaite nieciekawe typki; niektórzy w ogóle nie znają się na żartach.
- Czy chciałbyś może kawałek sera? - zapytał Cornwall.
- Oczywiście, co za głupie pytanie. - Goblin podniósł się i odszedł od ognia. Usiadł na ławie
stojącej przy stole. Rozejrzał się po komnacie. - Widzę, że nie jest ci łatwo. Niewiele tu wygód.
Biednie.
- Daję sobie jakoś radę - odrzekł Cornwall. Z pochwy u pa-
są wyjął sztylet i odciął plaster sera. Odkroił kromkę chleba i podał ją gościowi.
- Kiepski wikt-stwierdził goblin.
- Czym chata bogata. Ale ty przecież nie przyszedłeś tu jeść.
- Oczywiście. Widziałem cię dzisiaj w nocy. Widziałem, jak kradłeś manuskrypt.
- W porządku. Czego chcesz?
- Niczego. - Goblin odgryzł kawałek sera. - Przyszedłem ci powiedzieć, że ten mnich, Oswald, też
cię widział.
- Gdyby mnie widział, na pewno by mnie wydał.
- Wiesz, odnoszę wrażenie, że ty w ogóle nie masz wyrzutów sumienia - powiedział goblin. -
Nawet nie zadałeś sobie trudu, by zaprzeczyć.
- Przecież widziałeś na własne oczy, jak brałem manuskrypt - rzekł Cornwall - i nie wydałeś mnie.
Ta cała sprawa wygląda na poważniejszą, niż się z początku wydawała.
- Może. Zaraz, przecież ty studiowałeś tutaj. Ile lat to trwało?
- Prawie sześć.
- To znaczy, że już nie jesteś żakiem. Zostałeś bakałarzem.
- Nie ma między nimi specjalnej różnicy.
- Chyba tak - zgodził się goblin. - Ale to oznacza, że nie jesteś już psotnym uczniakiem. Wyrosłeś z
głupich sztubackich kawałów.
- Pewnie tak - potwierdził z wahaniem Cornwall. - Ale nie za bardzo pojmuję, o co ci chodzi.
- Głównie o to, że Oswald widział, jak kradłeś manuskrypt, a jednak pozwolił ci z nim odejść. Czy
mógł wiedzieć, co ukradłeś?
- Wątpię. Sam nie wiedziałem, co to jest, dopóki tego nie obejrzałem. W ogóle nie szukałem
manuskryptu, nawet nie wiedziałem, że istnieje. Gdy zdjąłem księgę z półki, zauważyłem, że
oprawa wygląda trochę dziwnie. Wydawała mi się zbyt gruba. Wyczułem palcami, że coś musi być
ukryte między płótnem a tekturą.
- Skoro to było takie łatwe do zauważenia - rzekł goblin -
jak to możliwe, że dopiero ty znalazłeś manuskrypt? A w ogóle, to masz jeszcze kawałek sera?
Cornwall odkroił następny plaster z krążka i podał gobli-nowi.
- Wydaje mi się, że nie jest trudno odpowiedzieć na twoje pytanie. Najprawdopodobniej jestem
pierwszym, który od wieków sięgnął po tę księgę.
- Niepozorny wolumin - rzekł goblin. - Niczym nie wyróżniający się spośród innych. Czy mógłbyś
mi powiedzieć, o czym on jest?
- To opowieść wędrowca z zamierzchłych czasów. Napisana wiele wieków temu. Prawdę mówiąc,
majstersztyk. Jakiś skryba stworzył małe dzieło sztuki, przebogato zdobione kolorowymi inicjałami
i przepięknymi bordiurami na marginesach. Ale, według mnie, tylko niepotrzebnie stracił czas.
Cała opowieść od początku do końca jest stekiem łgarstw!
- Więc dlaczego jej tak poszukiwałeś?
- Czasami pośród wielu kłamstw można znaleźć ziarnko prawdy. Szukałem wzmianki o pewnej
szczególnej sprawie.
- I znalazłeś?
- Nie w tej księdze - rzekł Cornwall. - W ukrytym manuskrypcie. Mam powody podejrzewać, że ta
księga to oryginał opowieści, nie kopia. Prawdopodobnie nie ma w ogóle żadnej kopii. Ta księga
nie należy do tych, które były wielokrotnie przepisywane. Stary mnich w skryptorium pracował
najpewniej na podstawie autentycznych zapisków podróżnika, naśladując wiernie jego styl. Uczynił
z tego przepiękną rzecz; byłaby dumą każdego kolekcjonera.
- A manuskrypt?
- Właściwie nie można tego nazwać manuskryptem. To tylko jedna stronica, jakby wyjęta z
manuskryptu podróżnika. Zawierała coś, co skryba pominął, pisząc księgę.
- Myślisz, że sumienie nie dawało mu spokoju i znalazł kompromisowe wyjście, umieszczając tę
stronicę w oprawie?
- Coś w tym rodzaju - odparł Cornwall. - Ale teraz porozmawiajmy o tym, po co tu przyszedłeś.
- Z powodu mnicha Oswalda. Ty go nie znasz tak dobrze jak ja. Z całej tej parszywej zgrai on jest
absolutnie najgorszy. Przy nim nikt nie jest bezpieczny, nie ma dla niego żadnej świętości. Czyż
nie zastanowiło cię, że pozwolił ci odejść, że nie podniósł wrzawy?
- Wygląda na to, że moja kradzież zbytnio cienie zmartwiła - zauważył z uśmiechem Cornwall.
- Oczywiście, że nie - odparł goblin. - Jestem raczej po twojej stronie. Przez całe lata ten przeklęty
mnich robił co mógł, by mi uprzykrzyć życie. Zastawiał na mnie pułapki, usiłował za wszelką cenę
mnie dopaść. Wielokrotnie odpłacałem mu pięknym za nadobne, ale on nadal próbuje. Źle mu
życzę. Mam nadzieję, że rozumiesz mnie.
- Myślisz, że zamierza donieść na mnie?
- O ile go znam, będzie chciał sprzedać komuś informację o tym, że zabrałeś z księgi ukrytą
stronicę.
- Komu mógłby ją sprzedać? Kogo by to zainteresowało?
- Weź pod uwagę - powiedział goblin - że stronica została ukryta w księdze. Sam fakt, że była
ważna na tyle, że ją ukryto, i znacząca do tego stopnia, że ją świśnięto, wydaje się co najmniej
intrygujący. Nie sądzisz?
- Chyba masz rację.
- W tym mieście, a szczególnie na tutejszym uniwersytecie jest wielu awanturników wyzutych z
wszelkich zasad. Ich na pewno to by zainteresowało.
- Czy myślisz, że mogą wykraść mi stronicę?
- Bez wątpienia będą próbować. Twoje życie może być narażone na wielkie niebezpieczeństwo.
Cornwall odkroił następny plaster sera i podał go goblinowi.
- Dzięki - rzekł goblin. - Czy mógłbyś poczęstować mnie jeszcze jednym kawałkiem chleba?
Cornwall zabrał się do krojenia kolejnej kromki.
- Oddałeś mi wielką przysługę - powiedział - i jestem ci wdzięczny. Czego oczekujesz w zamian?
- No cóż, myślałem, że to oczywiste - odrzekł goblin. -Chcę ujrzeć, jak ten przeklęty mnich potyka
się i pada na twarz.
- Odłożył chleb i ser na stół, sięgnął za pazuchę i wyjął kilka pergaminów. Położył je na stole. -
Sądzę, panie bakałarzu, że władasz biegle gęsim piórem.
- Daję sobie radę.
- A zatem spójrz, mam tu parę starych pergaminów, które z upływem czasu zupełnie wyblakły.
Mam taki pomysł: przepisz na któryś z nich skradzioną stronicę i ukryj pergamin tak, by można go
było łatwo znaleźć.
- Nie rozumiem...
- Przepisz ją -rzekł goblin -ale z drobnymi zmianami; sam będziesz wiedział najlepiej, w których
miejscach. Z maleńkimi, subtelnymi poprawkami, które zupełnie wyprowadzą wszystkich w pole.
- Z łatwością dałoby się to zrobić - powiedział Cornwall -ale trudno będzie podrobić inkaust tak, by
wglądał na wiekowy. Nie będę również potrafił podrobić charakteru pisma - zawsze będzie się
różnił i...
- Któż będzie wiedział, że pismo jest inne? Nikt poza tobą nie widział tej stronicy. Pergamin jest
stary; nawet jeśli ktoś wy-kryje poprawki, będzie sądził, że zostały zrobione, gdy pisano na tym
pergaminie.
- No, nie wiem.
- Tylko człowiek wyjątkowo biegły w tych sprawach potrafiłby wykryć fałszerstwo. Szansa, że ten
pergamin dostanie się w ręce takiej osoby, jest raczej niewielka, a poza tym ciebie tu już dawno nie
będzie.
- Mnie tu już dawno nie będzie?
- Oczywiście. Chyba nie myślisz, że będziesz mógł tu pozostać po tym, co się wydarzyło.
- Chyba masz rację. Myślałem już, by gdzieś się przenieść.
- Mam nadzieję, że to, co zawiera stronica, którą zabrałeś, warte jest kłopotów, których ci
przysporzyło. A nawet jeśli nie...
- Sądzę, że jednak tak - powiedział Cornwall. Goblin zsunął się z ławy i skierował ku drzwiom.
- Zaczekaj chwilę - rzekł Cornwall. - Nie powiedziałeś mi swego imienia. Czy jeszcze się
spotkamy?
- Mam na imię Oliwer, przynajmniej tak mnie zwą w ludzkim świecie. Jest mało prawdopodobne,
byśmy się jeszcze kiedyś spotkali. Chociaż, zaraz, zaraz... Ile czasu zajmie ci podrobienie stronicy?
- Niewiele.
- No to poczekam. Niedużo mogę zrobić, myślę jednak, że trochę ci pomogę. Mam moc, dzięki
której inkaust wyblaknie, a pergamin, po właściwym złożeniu, będzie wyglądał, jakby go nie
ruszano przez całe wieki.
- Zaraz zabieram siędo roboty -powiedział Cornwall. -Ale ty mnie nawet nie zapytałeś, co jest na
tej stronicy. Powiem ci. Jestem ci to winien.
- Możesz mi powiedzieć - odparł goblin - kiedy będziesz pisał.
Lawrence Beckett i jego kompani siedzieli do późna w gospodzie przy winie. Byli już po
wieczerzy. Na wielkim odrapanym stole stał półmisek wypełniony kośćmi i resztkami szynki.
Obok leżało pół bochenka chleba. Goście rozeszli się już do domów. Karczmarz, wysławszy służbę
spać, sam trwał na posterunku. Był śpiący, ale zadowolony, gdyż nieczęsto zdarzali się „Pod
Niedźwiedzim Łbem" goście mający tak lekką rękę. Żacy, którzy czasem tu zaglądali, przysparzali
więcej kłopotów niż zysku, a miejscowych trudno było oszukać. Karczma „Pod Niedźwiedzim
Łbem" nie znajdowała się przy głównej ulicy miasteczka, lecz na jednej z bocznych uliczek i z
rzadka zaglądali do niej ludzie w rodzaju Becketta, trudniący się kupiec-twem.
Drzwi otworzyły się i do gospody wszedł mnich. Stał przez chwilę, rozglądając się po mrocznej
sali. Tkwiący za kontuarem
karczmarz wzmógł czujność. Instynktownie wyczuł, że ta wizyta nie wróży nic dobrego. Odkąd
sięgał pamięcią, noga żadnego duchownego nie przekroczyła progu tego pospolitego miejsca. Po
chwili wahania mnich okrył się szczelniej habitem, jakby chciał się w ten sposób ochronić przed
skalaniem, i przeszedł przez całą salę aż do kąta, w którym siedział Lawrence Beckett ze swoimi
ludźmi. Zatrzymał się za jednym z krzeseł naprzeciw Becketta. Ten spojrzał na niego pytająco.
Mnich nie odezwał się.
- Albercie - rzekł Beckett - nalej temu nocnemu Markowi. Nieczęsto nadarza się okazja, by wypić z
osobą duchowną.
Albert nalał wina i odwrócił się na krześle, aby podać kielich mnichowi.
- Panie Beckett - powiedział mnich - dowiedziałem się, że jest pan w mieście, i chciałbym zamienić
z panem słowo na osobności.
- A jakże - wykrzyknął Beckett - proszę bardzo! Nawet dwa słowa! Ale nie na osobności. Nie mam
żadnych tajemnic przed moimi towarzyszami. Albercie, podaj panu mnichowi krzesło, by mógł się
do nas przysiąść.
- Chcę rozmawiać z panem w cztery oczy - upierał się mnich.
- W porządku, niech tak będzie. Przesiądźcie się do tamtego stołu, przyjaciele. Możecie sobie
wziąć jedną ze świec, jeśli chcecie.
- Odnoszę wrażenie, że mi pan ustępuje.
- Tak, ustępuję ci, bo zachodzę w głowę, cóż tak ważnego masz mi do powiedzenia.
Mnich usiadł na krześle obok Becketta, postawił kielich wina ostrożnie na stole i czekał, aż
pozostali przesiądą się.
- No więc co to za tajemnica?
- Wiem, kim pan jest naprawdę. Wcale nie jest pan zwykłym kupcem, za jakiego pragnie pan
uchodzić.
Beckett nie odezwał się słowem, tylko wpatrywał się w mnicha. Widać było, że mina mu zrzedła.
- Wiem również - ciągnął mnich - że masz pan rozmaite
koneksje w Kościele. Za przysługę, którą zamierzam panu wyświadczyć, oczekuję pańskiego
wstawiennictwa. Nie powinno to stanowić dla pana specjalnego problemu. Tylko szepnie pan
słówko w odpowiednie ucho.
- A ta przysługa?
- Chodzi o manuskrypt, skradziony z biblioteki uniwersyteckiej godzinę-dwie temu.
- To chyba nic ważnego.
- Może i nie, ale manuskrypt był ukryty w starej i niemal nie znanej księdze.
- Słyszałeś coś o nim? Wiesz, co zawiera?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin