87.doc

(95 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw

Kamień Małżeństw

alternatywne zakończenie

by Liberi

 

Rozdział 87. Rozgrywki

— Może powinno zostać tak, jak jest teraz — powiedział nieznany Severusowi mężczyzna, siedzący naprzeciwko niego przy stole prezydialnym. Zasiadało przy nim obecnie wielu przebywających chwilowo w zamku magów, co nie podobało się Ślizgonowi w najmniejszym stopniu, ponieważ zakłócało przyjemną rutynę i utrudniało mu obserwację Harry’ego. Najchętniej wyłączyłby się zupełnie z dyskusji, jednak skutecznie mu to uniemożliwiano, nieustannie bowiem zaczepiano go, pytając o opinię w każdej, najgłupszej nawet kwestii. Ostatnie zdanie również skierowane zostało bezpośrednio do niego, niestety nie miał pojęcia, czego dotyczyło, ponieważ minione dwie minuty spędził na wpatrywaniu się w swojego roześmianego męża, siedzącego z przyjaciółmi przy stole Gryfonów.
— Słucham? — zapytał nieuważnie, przenosząc wzrok na czarodzieja, który, o ile Snape dobrze kojarzył, był wysokiej rangi biurokratą, zastępcą dyrektora jakiegoś departamentu czy wydziału w Ministerstwie Magii.
— Mówiłem, że być może należałoby rozważyć pozostawienie sytuacji prawnej Wizengamotu w obecnym kształcie.
To zwróciło wreszcie uwagę Snape’a.
— Dlaczego pan tak uważa?
— Oszczędziłoby to wielu niejasności związanych z wyborami — odpowiedział zapytany czarodziej. — Nieczystej walki wyborczej, jeśli rozumie pan, co mam na myśli. — Uśmiechnął się z wyższością.
Mistrz Eliksirów przyjrzał się uważnie zadowolonemu z siebie mężczyźnie.
— Być może rozumiem, ale chciałbym jeszcze upewnić się, czy na pewno mamy na myśli dokładnie to samo — powiedział, a wyraz jego twarzy Harry określiłby zapewne jako Radziłbym ci wiać, albo za chwilę poczujesz się jak coś, co przykleiło mi się do buta. Niestety, mężczyzna nie umiał prawidłowo interpretować min Severusa Snape’a. — Więc uważa pan, że miejsca w Wizengamocie po zażegnaniu kryzysu powinny nadal być trzymane Prawem Magii, czy tak? — Czarodziej przytaknął. — I zgadzamy się co do tego, że to Wizengamot ostatecznie zatwierdza każdego ministra magii, tak? Doskonale. Czy pochodzi pan z czystokrwistej rodziny, panie… Przepraszam, czy zechciałby pan przypomnieć mi swoje nazwisko? — zapytał.
— Noah Hughes, do usług — odpowiedział uprzejmie zapytany.
— I jest pan…?
— Zastępcą Kierownika Urzędu Wykrywania i Konfiskaty Fałszywych Zaklęć Obronnych.
— A więc, panie Hughes, czy pochodzi pan z czystokrwistej rodziny? — drążył Snape, choć doskonale wiedział, że żadnych Hughesów nie było nigdy w rejestrze Bractwa.
— Nie, jestem mugolakiem.
— Mugolakiem. A czy trenował pan krwawe sporty, panie Hughes?
— Nie, nigdy nie miałem okazji — odparł coraz bardziej zdumiony biurokrata.
— Nie miał pan okazji, oczywiście, to zrozumiałe. — Snape patrzył na czarodzieja spod wpółprzymkniętych powiek. — A czy orientuje się pan w procedurze pozyskiwania miejsc w Wizengamocie wedle Prawa Magii?
— Chodzi o pojedynki, prawda? — Hughes czuł się kompletnie zbity z tropu i nie miał pojęcia do czego zmierza mąż Harry’ego Pottera. Najchętniej uciąłby tę rozmowę, ale bał się urazić tak potężnego i wysoko skoligaconego człowieka.
— Rzeczywiście chodzi o pojedynki — odpowiedział Snape mrużąc oczy. — Pojedynki, które prowadzi się trzymając w jednej ręce różdżkę, a w drugiej miecz i często kończą się one śmiercią jednego z uczestników. Pojedynki, do których przygotowywani są potomkowie rodzin czystokrwistych, ale nie mają o nich pojęcia dzieci z rodzin mugolskich i mieszanych. — Mistrz Eliksirów pochylił się lekko w stronę swojego rozmówcy, ściągając tym na siebie uwagę osób siedzących w pobliżu. — Może wyjaśnię panu, panie Hughes, co dokładnie oznaczałoby dla pana, gdyby po zakończeniu aktualnej kadencji, miejsca w Wizengamocie trzymane były nadal wedle Prawa Magii. — Mroził biurokratę wzrokiem. — Otóż nie miałby pan najmniejszych szans na dostanie sensownej posady w ministerstwie, nie wspominając już o stanowisku czyjegokolwiek zastępcy. Wizengamot roiłby się od czystokrwistych, z których wielu, jak pan zapewne się orientuje, jest obecnie śmierciożercami i nie pałają oni miłością ani do mugoli ani do mugolaków. — Hughes wpatrywał się w Ślizgona z wyrazem absolutnego szoku na twarzy. — Miałby pan naprawdę wiele szczęścia, gdyby udało się panu dostać w ministerstwie pracę w charakterze sprzątacza. Prawdopodobnie pańskie potomstwo nie otrzymałoby wykształcenia, bo wielu czystokrwistych postuluje ograniczenie dostępu do Hogwartu dla dzieci z rodzin mugolskich i mieszanych, a przy potężnym wsparciu w postaci Wizengamotu, przypuszczalnie udałoby im się przeforsować każdą rasistowską ustawę, jaka przyszłaby im do głowy. — Snape odchylił się do tyłu. Nie musiał już starać się o niczyją uwagę, ponieważ cały stół prezydialny ucichł, słuchając, co mąż Harry’ego Pottera ma do powiedzenia na temat obecnej sytuacji politycznej. — Tak więc, panie Hughes, być może nasz model demokracji nie jest modelem najdoskonalszym, jestem nawet głęboko przekonany, że ma wiele wad, ale funkcjonuje. I wyłącznie dzięki niemu czarodzieje bez udokumentowanego rodowodu dziesięciu magicznych pokoleń wstecz, mają w ogóle jakiekolwiek szanse w czarodziejskim społeczeństwie. Nie lekceważyłbym tego na pańskim miejscu.
Głuchą ciszę, która zapanowała po tym, jak Snape zakończył swoją przemowę, przerwał dźwięczny głos Dumbledore’a.
— Bardzo trafne podsumowanie naszego systemu politycznego, Severusie. — Dyrektor uśmiechnął się do swojego Mistrza Eliksirów, na co ten ledwo dostrzegalnie wzruszył ramionami. Stracił już całe zainteresowanie żałosnym panem Hughesem. Powód, dla którego dyrektor pozwalał podobnym osobnikom przebywać obecnie w Hogwarcie, umykał pojmowaniu Snape’a. Szkołę należałoby zamknąć dla wszystkich poza rodzinami uczniów i osobami, którym zapewniano tutaj opiekę medyczną. W jego opinii cała reszta powinna mieć zakaz wstępu na teren zamku, tak jak to miało miejsce w normalnych okolicznościach.
Ponownie skierował wzrok w stronę stołu Gryfonów.
Po stokroć bardziej wolałby siedzieć teraz przy swoim mężu i słuchać dyskusji, w której brali udział Hermiona Granger i Draco Malfoy. Był niemal pewien, że dotyczyła ona spraw naprawdę ważnych, o wiele ważniejszych, niż głupi pan Hughes, którego do Hogwartu ściągnęła czcza ciekawość i pokusa zobaczenia z bliska Harry’ego Pottera.
Swoją drogą, co młody Malfoy robił przy stole Gryfonów? W dodatku razem z Weasleyem, który powinien tkwić przy stole prezydialnym i nudzić się tak samo, jak nudził się obecnie Snape.
Mistrz Eliksirów rzucił okiem na swoich Ślizgonów, którzy siedzieli osowiali, niemal się do siebie nie odzywając. Severus uświadomił sobie, że zostali ostatnio pozbawieni przewodnictwa zarówno głowy domu, jak i swojego lidera. Malfoy już nawet z nimi nie jadał. Trzeba to ukrócić, pomyślał.
Jego uwagę przyciągnął głośny wybuch śmiechu przy stole Gryfonów. Śmiali się wszyscy, od pierwszoroczniaków poczynając, na Draco Malfoyu i Charliem Weasleyu kończąc. Śmiał się również Harry — głośno i z całego serca.
Severus wrócił myślami do sceny, jaką miał okazję obserwować pół godziny wcześniej. Był absolutnie urzeczony postawą Pottera. Oglądanie miny Dumbledore’a, gdy młodzieniec oświadczył, że nie zamierza siadać przy osobnym stole, było ogromnie zabawne. I to, jak sprzeciwił się byciu bezmyślną marionetką w rękach dyrektora! Harry dojrzewał w przyspieszonym tempie i Snape nie miał pojęcia, jakie jeszcze sensacyjne zmiany zaobserwuje w młodzieńcu w najbliższym czasie. Zasępił się nagle. Oby to tylko nie oznaczało, że mąż przestanie liczyć się z jego zdaniem w sprawach własnego bezpieczeństwa.
Ponownie spojrzał w stronę chłopaka. Tym razem mówił Draco, a pozostali uważnie go słuchali. Kiedy skończył, odezwał się Harry, a wtedy wszyscy obecni przy stole zamarli, jakby ktoś rzucił na nich Petrificus Totalus. Malfoy siedział z otwartymi ustami, wpatrując się w Pottera. Co tam się działo?
Nagle Harry odwrócił się i spojrzał na Severusa z zachęcającym uśmiechem. Dzięki Merlinowi! Snape podniósł się powoli i ruszył w jego stronę, swoje nudne śniadanie uznając wreszcie za zakończone.

***

Merlinie! I co miał teraz zrobić? Zgodzić się? To była okazja, za którą każdy rozsądny Ślizgon dałby się pokroić w plasterki tępym sztyletem. Bliżej Słońca mógłby być jedynie aportując się na Merkurego.
Harry Potter! I on. Razem! Ojciec się wścieknie.
Draco gapił się na Pottera z otwartymi ustami, nie zdając sobie sprawy, że zupełnie nie przypomina teraz godnego szacunku potomka starożytnego rodu. Harry uśmiechał się do niego, unosząc odrobinę prawy kącik ust. Chyba czekał na jakąś reakcję, ale Malfoyowi nie przychodziło do głowy nic, co mógłby teraz powiedzieć. Nagle Potter odwrócił się w stronę stołu nauczycielskiego i chyba dał Snape’owi jakiś znak, bo ten podniósł się i obchodząc stół, ruszył w ich stronę. Za nim podążyli Lupin, Black i Alrik, jedynie Dumbledore pozostał na swoim miejscu.
Kiedy eskorta zbliżała się do stołu Gryfonów, Harry, podnosząc się ze swojego miejsca, ponownie spojrzał na Draco. Tym razem ofiarował mu pełen uśmiech — kiedyś Malfoy powiedziałby, że Potter się wyszczerzył, ale czasy myślenia w ten sposób musiały odejść do lamusa — i kładąc obie dłonie na stole, pochylił się lekko w jego stronę.
— Za godzinę w moich komnatach, Malfoy — powiedział. — I mam nadzieję, że będziesz bardziej elokwentny niż teraz, bo zacznę żałować swojej propozycji — dodał, puszczając do blondyna oczko.
Od strony Łasicy dobiegło Draco stłumione parsknięcie.
Potter wydostał się ze swojego miejsca i ruszył w stronę wyjścia, po bokach mając Mistrza Eliksirów i Syriusza Blacka, a za plecami wilkołaka i wikinga. Tłum w sali zafalował, zrywając się z miejsc, a Draco był pierwszym, który poderwał się na nogi.
Zanim jeszcze Gryfon zdążył opuścić Wielką Salę, Malfoy już układał w głowie przebieg swojej pierwszej konferencji prasowej.

Szybkim krokiem zmierzał w stronę skrzydła szpitalnego. Pozbył się Charliego, tłumacząc, że potrzebuje chwili do namysłu. W pewnym sensie była to prawda – mąż za bardzo go rozpraszał, aby mógł rozsądnie myśleć. Ale nie chodziło jedynie o to. Miał zamiar spotkać się z ojcem i wolał, żeby to spotkanie nie dotyczyło niczego, poza jego aktualnym problemem. Nie życzył sobie rywalizacji o to, który z mężczyzn ma nad nim większą władzę. Przynajmniej nie tym razem. W tej chwili potrzebował porady polityka i oczekiwał, że Lucjusz to zrozumie i nie będzie próbował wikłać go w jakieś pokrętne rozgrywki z poczuciem winy w tle.
Skrzydło szpitalne wyglądało dzisiaj jak prawdziwy szpital, a nie jak kostnica, którą przypominało jeszcze wczoraj o tej samej porze. Ludzie w łóżkach byli w pełni rozbudzeni, niektórzy wstali już i spacerowali, narzuciwszy szpitalne szlafroki na okropne nocne koszule, jakimi Pomfrey zwykła uszczęśliwiać swoich pacjentów. Ciekawe, że Potterowi dała piżamę, pomyślał Ślizgon z przekąsem, zanim zreflektował się i odsunął na bok złośliwą myśl. Stare nawyki nie zamierzały łatwo się poddać.
Kiedy zbliżył się do drzwi izolatki ojca, stojący na straży wikingowie odsunęli się nieco, robiąc mu miejsce. Przyłożył dłoń do punktu, który Flitwick zaczarował tak, że rozpoznawał czarodziejskie sygnatury i po chwili drzwi otworzyły się przed nim bezgłośnie.
Lucjusz leżał w łóżku i przeglądał gruby tom. Draco zastanowił się, kto w Hogwarcie mógł być aż tak zaprzyjaźniony z jego ojcem, by zaryzykować dostarczenie mu tego typu rozrywki.
— Coś ciekawego? — zapytał, podchodząc do łóżka i przekręcając krzesło w taki sposób, aby widzieć wejście. Usiadł.
— Traktat o zastosowaniu trucizn prostych w procesie uodparniania osób narażonych na ataki z użyciem toksyn.
— Aurorów czy szpiegów?
— Przypuszczalnie jednych i drugich. — Uśmiechnął się lekko. — Severus mi ją podrzucił. To miał być pewnie wyszukany żarcik. Muszę przyznać, że nawet zabawny. — Lucjusz spojrzał na Draco z ciekawością, zanim odłożył księgę na bok. — Co cię do mnie sprowadza? Bo nie śmiem się łudzić, że jedynie synowska troska.
— Harry Potter zaproponował, żebym został jego rzecznikiem prasowym — oświadczył Draco bez wstępów.
Lucjusz zapatrzył się w syna ciężkim wzrokiem.
— Dlaczego poprosił akurat ciebie? — zapytał.
Draco wzruszył ramionami.
— Skąd mogę to wiedzieć? Nie wyjaśnił, a czy ktokolwiek potrafi zrozumieć Gryfona?
— Ty powinieneś — odpowiedział ojciec sarkastycznie. — Za jednego się wydałeś.
— Nie muszę rozumieć Charliego — zapewnił spokojnie Draco. — Wystarczy, że go kocham.
Uderzenie było celne. Żyłka pod okiem seniora drgnęła lekko, wywołując mimowolny krótki skurcz prawej strony twarzy. Nie planował, że dialog z synem potoczy się w takim kierunku. Nie chciał tego słuchać ani o tym rozmawiać.
— Być może Potter dostrzegł w tobie coś, co mimo wszystko jest trochę gryfońskie — powiedział zdegustowany, zamykając temat. — Czego oczekujesz ode mnie? — zapytał.
— Rady — odpowiedział jego syn i zaczął wyjaśniać, po co przyszedł.

***

— Najpierw wytłumacz mi, dlaczego nie poinformowałeś mnie wczoraj, gdzie, z kim i po co się wybierasz. — Severus był zdecydowany za wszelką cenę doprowadzić do konfrontacji, w której jasno ustalone zostaną zasady wymiany informacji pomiędzy nimi. Jedną z nich miało być zawiadamianie Snape’a o planach Pottera, mogących w jakikolwiek sposób chłopakowi zagrozić. Czyli zasadniczo o wszystkich. Był wściekły na siebie, że zeszłego wieczora tak po prostu pozwolił mężowi wyjść, nie upewniwszy się najpierw, że Harry nie opuści zamku bez jego wiedzy.
— Wiedziałeś z kim wychodzę — odpowiedział Potter.
Stali naprzeciwko siebie w salonie. Mistrz Eliksirów założył ręce na piersi i piorunował chłopaka wzrokiem. Harry zadarł do góry podbródek i odważnie patrzył mu w oczy.
— Nie chodzi mi o dyrektora i doskonale o tym wiesz — sapnął Ślizgon. — Chodzi mi o wampiry.
Potter wpatrywał się w męża, który stał przed nim z groźnie zmarszczonymi brwiami. Severus nie był na niego zły, raczej ogromnie zaniepokojony, choć bardzo starał się to przed Harrym ukryć. Bezskutecznie niestety, bo zdradzała go pulsująca niespokojnie moc, którą Gryfon doskonale czuł i od swojego przywołania stopniowo uczył się interpretować jej stany. To było łatwiejsze, niż analizowanie słów Snape’a. One zawsze sprowadzały Harry’ego na manowce.
— Nie mogłem ci powiedzieć — wyjaśnił chłopak łagodnie. — Nie, dopóki wszystko nie zostało zakończone.
— Dlaczego nie mogłem pójść z tobą? — zapytał Severus, a jego głos, wbrew intencjom, wcale nie zabrzmiał tak stanowczo, jak Snape sobie życzył. — Czy to z powodu Mrocznego Znaku?
— Nie, skądże — zaprzeczył Gryfon. — Po prostu… Mogli pójść tylko czarodzieje z jasnej strony Kręgu. Chodziło o zachowanie równowagi w rodzajach mocy. Coś jak Ying i Yang.
Jasna strona Kręgu? Ying i Yang? Severus patrzył na męża, jakby ten nagle zaczął mówić w obcym języku.
— Czy jasna strona to jakieś określenie dla tego, co miało miejsce w Stonehenge? — zapytał. Nigdy o tym nie rozmawiali, więc były Ślizgon nie miał pojęcia, co właściwie się tam wydarzyło i jak przebiegło.
Wtedy Harry opowiedział mu, jak wyglądał Krąg, co oznaczał i jakie miejsce zająłby w nim Snape, gdyby Voldemort go nie naznaczył.
— Stałbyś po ciemnej stronie Kręgu, gdzie moc jest żywiołowa i bardzo emocjonalna. Po tamtej stronie było również miejsce Syriusza — dodał, bo czuł, że Severus mógłby zinterpretować swój rodzaj mocy jako gorszy. — Tam też stali Aventine i wilkołak.
— Wyborowe towarzystwo — prychnął Mistrz Eliksirów.
— Owszem, też tak uważam — odpowiedział mu zupełnie poważnie Harry.
Snape’a ponownie zalała fala goryczy, gdy uświadomił sobie, jak wiele stracił przez jedną głupią decyzję z młodości, która w rezultacie i tak niewiele zmieniła. Mroczny Znak był mu kamieniem u szyi i albo szybko odetnie powróz, albo wreszcie za którymś razem definitywnie znajdzie się pod wodą.
— Wyjaśnij Ying i Yang — poprosił, aby oderwać myśli od problemu, przed którym nie mógł uciec.
— O szczegóły pytaj Hermionę — zaśmiał się chłopak. — Ale zasadniczo chodzi o wzajemne uzupełnianie się przeciwstawnych elementów. Na takiej zasadzie funkcjonują rdzenie mugoli.
Po jego oświadczeniu Snape poczuł się kompletnie zagubiony. Nie cierpiał tego uczucia.
— Harry, bądź łaskaw mówić do rzeczy i w sposób zrozumiały dla człowieka, który do dzisiejszego ranka nie wiedział, że mugole w ogóle mają jakiś rdzeń — wycedził.
Chłopak wyglądał na odrobinę zawstydzonego.
— Dobrze, ale nie warcz na mnie. Ja też tego do końca nie rozumiem. Powiem ci, jak to tłumaczył Aventine — oświadczył, a Ślizgon kiwnął głową na zgodę. — No więc, każdy mugol ma rdzeń złożony z dwóch elementów. Wygląda to tak, jakby to były dwa rdzenie owinięte jeden wokół drugiego, ale można je uznać za jeden, bo są ze sobą w kilku miejscach połączone. Pierwszy rdzeń odpowiada za logikę i dążenie do wyjaśniania wszystkiego. To jest ten rdzeń, który po uaktywnieniu zmienia mugola w czarodzieja. Moc pochodzącą z niego nazywa się materialną, bo ona zmienia rzeczywistość fizyczną. Rozumiesz, podnosi przedmioty, przemieszcza nas w przestrzeni, zmienia wygląd i strukturę rzeczy i tak dalej. — Severus wpatrywał się w męża intensywnie, nie chcąc uronić ani słowa. — Drugi rdzeń odpowiada u mugoli za rozwój i doskonalenie ich umiejętności duchowych oraz za intensywność przeżywania uczuć. Kiedy ten rdzeń zostaje aktywowany, wtedy wyzwala się magia, którą dysponują wampiry. Ta moc jest zupełnie od naszej różna, bo przejawia się nie w świecie fizycznym, ale w umyśle. Żaden wampir nie wylewituje nawet piórka, ale bez problemu przekona cię, że ty powinieneś zrobić to za niego. Według tego, co mówi Aventine, nie istnieją dla nich zasłony w postaci oklumencji. — Chłopak zamyślił się na chwilę. — O ile nic nie zakłóci normalnego rozwoju mugola, to znaczy, jeśli nie stanie się czarodziejem albo nie ugryzie go wampir, wtedy te dwa rdzenie rozwijają się w miarę równomiernie i przeciętny człowiek ma wiele zróżnicowanych możliwości i talentów. Oczywiście w zakresie pozamagicznym. — Harry spojrzał na męża. — To miałem na myśli, mówiąc Ying i Yang.
— Nigdy bym się nie domyślił — mruknął Severus, ale uśmiechnął się lekko. — Mów dalej. Jak to się ma do tego, że mogli pójść z tobą tylko czarodzieje z jasnej strony Kręgu?
— Wampiry mają chaotyczną, emocjonalną moc, a magia czarodziejów z jasnej strony jest uporządkowana i logiczna. Połączenie tych dwóch czystych rodzajów mocy dawało największą szansę na osiągnięcie rezultatu, o jaki nam chodziło. — Potter spojrzał na męża z kpiącym uśmiechem. — Twoja moc przypomina trochę wampirzą, wiesz? Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby któryś z nich chciał dotknąć twojej magii.
Snape popatrzył na męża dziwnie.
— Opowiesz mi, jak to zrobiliście? — zapytał. — Czy zabrania ci tego umowa?
— Opowiem. — Harry uśmiechnął się z satysfakcją. — Ciebie umowa nie obejmuje.
Usiedli blisko siebie na kanapie przed kominkiem. Przez następne pół godziny Potter relacjonował mężowi przebieg zdarzeń, nie pomijając niczego, co uważał za istotne. Snape słuchał uważnie, przerywając w najmniej spodziewanych momentach i zadając najdziwaczniejsze, zdaniem Harry’ego, pytania.
— Co czułeś, gdy dotknęła cię jego moc? — zadał pytanie, na które Potter wcale nie miał ochoty odpowiadać. A jednak Severus zmusił go do tego, nie pozwalając kontynuować, dopóki chłopak nie opisał każdego wrażenia, jakie towarzyszyło mu podczas zaznajamiania się z mocą wampira.
— Powtórz dokładnie, co mówił o uroku wampirów i jak zachowywała się Hiszpanka — zażądał.
— Czy czułeś do niego pociąg w którymkolwiek momencie rytuału? — Harry osłupiał, słysząc to pytanie, ale odpowiedział zgodnie z prawdą, tak jak ją pojmował: nie, ani razu.
— Czy miałeś wrażenie obcej obecności w umyśle, gdy pokazywał ci miejsce aportacji?
— Jak dokładnie wyglądało oko? — zapytał, gdy Harry opowiadał o wulkanie.
— Czy sądzisz, że jego moc naprawdę mogłaby stopić się z twoją?
— Czy impulsy wysyłane do mugoli miały manifestację fizyczną? Były widzialne? Jakiś kolor? Kształt?
— Po jakim czasie od impulsu mugole zaczęli się budzić?
— Po co wampiry zostały w miejscach aportacji?
Na dwa ostatnie pytania Harry nie znał odpowiedzi i o ile pierwsze mógł jeszcze zrozumieć, o tyle odpowiedź na drugie zupełnie go nie interesowała. Powiedział o tym Severusowi.
— Och, to coś nowego — odparł kpiąco jego mąż. — Gryfon, który nie jest czegoś ciekawy.
— Nie o to chodzi, że nie jestem ciekawy — zastanowił się Harry. — Po prostu… Nie sądzisz, że mają prawo do swoich tajemnic? Tak, jak my do naszych?
Severus odpowiedział po chwili milczenia.
— Nie wydaje mi się, żeby zostały jeszcze jakieś tajemnice po tym, jak skończymy analizować dokumenty od Aventine’a. Jeśli mam przygotować lekarstwo na wampiryzm, nie będzie miejsca na żadne spekulacje i niedopowiedzenia. Przypuszczam, że Aventine to rozumie i godzi się z tym, Harry.
— Być może — odparł zamyślony Potter. — A jednak…
Gdy nie dodał nic więcej, Snape zdecydował się zadać pytanie, które nurtowało go od mniej więcej kwadransa.
— Harry, czy zastanawiałeś się, dlaczego właściwie Aventine chciałby leczyć wampiry z wampiryzmu? — Widząc zagubione spojrzenie męża, wyjaśnił. — Przecież to dziwne. Z twojego opisu wynika, że ich moc jest tak potężna jak nasza, chociaż zupełnie odmienna. Jakie inne stworzenie magiczne chciałoby dobrowolnie pozbawić się magii?
— Co sugerujesz? — zapytał zdumiony młodzieniec.
— Na razie nic. Po prostu się zastanawiam.
Snape czuł, że tu nie chodzi dokładnie o to, co im się pierwotnie wydawało. Aventine z pewnością szukał lekarstwa na wampiryzm, ale do czego chciał go użyć? Ślizgon miał za mało danych, a zagadka bardzo go zainteresowała. Dowiedział się właśnie o wampirach rzeczy, których wcześniej nawet nie podejrzewał i przypuszczał, że do wczoraj nie miał o nich pojęcia żaden czarodziej.
— Severusie… — Potter na chwilę zawiesił głos. — Powiedz mi, bo zupełnie tego nie rozumiem. — Spojrzał mężowi prosto w oczy. — Dlaczego tak bardzo boicie się wampirów?
— Ponieważ są bardzo niebezpieczne — odpowiedział po prostu Snape. — W przeszłości wielokrotnie zdarzały się ataki wampirów na czarodziei, za każdym razem zakończone śmiercią maga w strasznych męczarniach. Najgorsze jest to, że nie wiadomo, co te stworzenia prowokowało. — Zamilkł na chwilę. — Jeśli poprosisz pannę Granger, na pewno wyszuka ci informacje na temat masakry w Newark. Właśnie po niej uchwalono edykt pozbawiający wampiry praw obywatelskich.
— Co się dokładnie wydarzyło?
— Tak naprawdę do dzisiaj tego rzetelnie nie wyjaśniono. Masakrę przetrwało niewielu czarodziejów i żaden z nich już nie żyje. Trudno bazować na ich ówczesnych zeznaniach, bo w rzeczywistości nie wiadomo, czy te oświadczenia nie były wymuszone albo przekłamane w późniejszym okresie. To były bardzo złe czasy dla rzetelnych dziejopisów. — Westchnął. — Natomiast świadkowie, którzy jeszcze żyją, są niewiarygodni. — Gdy Harry spojrzał na niego pytająco, Snape uczynił dłońmi drobny gest bezradności. — Z oczywistych względów przetrwały tylko wampiry. Średnia wieku czarodzieja to około sto pięćdziesiąt lat. Z magów, którzy żyli w tamtych czasach, pozostał jedynie Flamel, ale z tego, co mi wiadomo, nie było go na miejscu masakry.
— Ile osób zginęło?
— Czternastu czarodziejów — powiedział powoli Mistrz Eliksirów. — I jakieś sześćdziesiąt wampirów.
Harry patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, w których widniał szok.
— Więc czyja to była masakra? — zapytał szeptem.
— Zrozum, że wampiry nie były traktowane jak ludzie. Ich życie nie miało dla czarodziejów żadnej wartości. Natomiast śmierć czternastu magów, w świecie, w którym nie istniały dla nich prawie żadne zagrożenia… — Mężczyzna zamyślił się na chwilę. — Czy wiesz, że nigdy żaden czarodziej nie przekształcił się w wampira? A przynajmniej nie mamy na to potwierdzonych dowodów.
— Oczywiście, że nie — odpowiedział Harry. — Nie możemy przekształcić się w wampiry. To po prostu niemożliwe.
Snape spojrzał na niego z ukosa.
— Oczywiście? Doprawdy? A dlaczego to jest takie oczywiste?
— Bo najpierw trzeba by dezaktywować rdzeń czarodzieja, żeby rdzeń wampira mógł się uaktywnić? — Harry bardziej zapytał niż stwierdził.
Severus powstrzymał się przed przyznaniem punktów Gryffindorowi, chociaż niemożliwie go kusiło. Zamiast tego uśmiechnął się do męża.
— Bystry Gryfon — powiedział.
Harry spłonił się od niespodziewanej pochwały w najbardziej uroczy z możliwych sposobów. Oczy mu się zaszkliły, a gdy przymknął powieki, długie rzęsy rzuciły cień na policzki. Siedzieli tak blisko siebie, że wystarczyłoby Severusowi wyciągnąć rękę, by móc dotknąć końcami palców zaróżowionego wgłębienia pod kością policzkową Harry’ego. Potem zjechałby kawałeczek niżej i musnął delikatnie miękkie usta. Jego palec odrobinę mocniej nacisnąłby dolną wargę, a ona odchyliłaby się nieznacznie i wtedy mógłby się pochylić do przodu… Złapał się na tym, że wpatruje się w usta męża, a chłopak pod wpływem tego spojrzenia rumieni się coraz mocniej.
Podniósł się z kanapy i stanął na chwilę przy kominku, opierając się o jego gzyms i próbując uspokoić rozszalałą wyobraźnię. Lewą dłonią potarł czoło i twarz, pomasował kark i przygładził włosy.
— Severusie. — Usłyszał cichy głos i spojrzał na Harry’ego. — Wszystko w porządku?
— Tak — powiedział lekko ochrypłym głosem. — W najlepszym.
Młodzieniec nadal siedział tam, gdzie Snape go zostawił, piękny jak marzenie i wciąż poza jego zasięgiem. Nagle Ślizgon przypomniał sobie o czymś, nad czym pracował wczoraj po wyjściu Huncwotów. Podszedł do biblioteczki i ze stojącego na niej małego pudełeczka wyciągnął tajemniczą błyskotkę. Wrócił do Harry’ego i ponownie zajął opuszczone przed chwilą miejsce.
— Mam coś dla ciebie — powiedział i odchrząknął, straszliwie skrępowany tym, co zamierzał właśnie zrobić.
— Co to jest? — zapytał chłopak, ale jego spojrzenie wcale nie było skierowane na prezent. Zielone oczy śledziły zmiany na twarzy męża, jakby szukały tam czegoś konkretnego.
Severus wyciągnął rękę i uchwycił prawą dłoń Gryfona, przyciągając ją łagodnie ku sobie. Podwinął rękaw jego tuniki i delikatnym ruchem wsunął mu na nadgarstek koronkowej roboty bransoletkę. Cieniutki srebrny wężyk owijał się teraz trzykrotnie wokół przedramienia Harry’ego i patrzył na swojego właściciela czarnymi perłowymi oczkami, osadzonymi na ametystowej głowie. Młodzieniec wyczuł emanującą z błyskotki sygnaturę Severusa i przymknął powieki, wsłuchując się w jej miękkie fale, łaskoczące leciutko jego moc.
— Prezent dla ciebie — wyszeptał Snape w odpowiedzi na pytanie, które zostało już zapomniane.
— Twój Kamień Serca. — Harry otworzył oczy i Ślizgon znów mógł podziwiać ich przejrzystą zieleń, wwiercającą się teraz prosto w jego duszę.
— Jeśli wolałbyś inną formę…
— Jest idealny — przerwał mu najcichszy szept.
Zapomniał, że cały czas trzymał dłoń chłopaka w swojej i przypomniał sobie o tym dopiero, gdy drobne palce splotły się ciasno z jego własnymi. Lewa dłoń Harry’ego uniosła się powoli i dotknęła jego twarzy, by po sekundzie przesunąć się na szyję, potem na kark i wreszcie wsunąć ostrożnie we włosy. Harry przysunął się do niego i po chwili Severus nie czuł już nic więcej ponad słodki dotyk miękkich warg na swoich własnych i znajomy zapach bujnej wiosennej trawy. Bał się poruszyć, by nie odstraszyć tych ostrożnych ust, ale chwila trwała, a one nie miały zamiaru się wycofać. Przesuwały się odrobinę, jakby badały kształt pod sobą, wreszcie uchyliły się nieco i sam koniuszek języka musnął jego dolną wargę, sprawiając, że oddech uwiązł mu w gardle, a wolna dłoń sięgnęła, by pochwycić i przyciągnąć do siebie szczupłe ciało. Wtedy jednak Harry odsunął się z trudem, a Severus zrozumiał, że to było wszystko, co mąż mógł mu w tej chwili z własnej woli ofiarować. Bez protestu pozwolił więc chłopakowi się uwolnić, ale nie od razu wypuścił rękę, na której nadgarstku połyskiwał teraz symbol jego oddania.
— Dziękuję. — Usłyszał.
A potem Harry wstał i całkowicie dziecinnie uciekł do sypialni.
Gdyby Severusowi kazano opisać, jak się w tej chwili czuł, miałby z tym poważny problem. Kusiło go, żeby pójść za mężem. Mógłby tłumaczyć się sam przed sobą, że chodziło mu o uspokojenie młodzieńca, o przekonanie go, że to, co zrobił, było właściwe — właściwe! akurat! najlepsze i cudowne były lepszymi określeniami — jednak prawda była taka, że, zupełnie egoistycznie, nie chciał się z nim w tej chwili rozstawać. Nawet jeśli miałby go wcale nie dotykać, to pragnął na niego chociaż patrzeć. Tymczasem został tam, gdzie siedział i czekał.
Przypuszczał, że Harry nie był w stanie stanąć od razu oko w oko z tym, na co się poważył. Nie mógł nagle zacząć zachowywać się tak, jakby nic się nie stało i nie mógł też brnąć dalej, choć w normalnych okolicznościach byłoby to dość naturalne. Jednak w ich stosunkach od początku nie było niczego naturalnego, więc stawianie kolejnych kroków na ścieżce intymności musiało kosztować Harry’ego dwa razy tyle wysiłku, co jego rówieśników. A mimo to, stawiał je. Ta myśl sprawiła, że serce Snape’a zalała nagle potężna fala ulgi.
Mimo że ich poniedziałkowa konfrontacja zakończyła się pojednaniem, nie był do końca pewien, czy mąż na pewno wybaczył mu brutalność. Od wczoraj wiele już razy złapał się na tym, że ma ochotę przyprzeć go do ściany i pieścić do utraty tchu, ale wiedział, że nie może znów tego zrobić. Wyrzucał sobie nawet wczorajszy pocałunek, bo przez myśl przemknęło mu, że być może złamał ich umowę. Mieli przecież zacząć od nowa, prawda? Mieli całkiem po gryfońsku pracować nad romantyczną częścią ich związku, choć Snape nadal nie miał pojęcia, jak niby miałoby to wyglądać. Z drugiej strony, to co wydarzyło się pomiędzy nimi wczoraj rano było, zdaniem Severusa, czymś tak bardzo romantycznym, że nie przypominał sobie, aby przedtem przeżył coś chociaż odrobinę podobnego.
Wczorajszy pocałunek i teraz to.
Kiedy wspomniał miękki język pieszczący jego wargi, nagły skurcz przebiegł przez jego ciało i zmusił go do zaciśnięcia dłoni na oparciu kanapy.
Był wytrącony z równowagi własną biernością. Nie przywykł do tego, by ktoś podejmował za niego decyzje, szczególnie wtedy, gdy chodziło o jego prywatność. Mimo to przełamał się i ten jeden raz oddał mężowi inicjatywę. Zdumiał się, gdy okazało się to skutecznym posunięciem. Choć może nie powinien być tym aż tak zdziwiony, bo przecież wyraźnie wyczuwał, że od pewnego czasu jest dla młodzieńca atrakcyjny. Harry coś do niego czuł, inaczej nie zdecydowałby się z własnej woli w taki sposób go pocałować. Bycie Gryfonem oznaczało monogamię i seks z miłości, choć nikt by się tego nie domyślił, obserwując za szkolnych czasów Syriusza Blacka. Ale Harry nie był Blackiem — był wzorcowym reprezentantem cech swojego domu i seks znaczył dla niego o wiele więcej, niż tylko zwykłe rozładowanie napięcia. A pocałunki to też seks, zwłaszcza w opinii Gryfonów. Harry bez wątpienia darzył go jakimś uczuciem, nie było na to innego wytłumaczenia. Severus doszedł do wniosku, że prawdopodobnie najrozsądniej zrobi, jeśli, mimo oporów, pozwoli mężowi pogłębiać ich relację we własnym tempie, a sam ograniczy się do stwarzania sprzyjających okoliczności.
Poczuł się, jakby rozgrywał zabójczą partię szachów na dziwnej planszy, gdzie wszystkie figury były przezroczyste, a zasady nie przypominały żadnej gry, z jaką się do tej pory spotkał.
Rozmyślania przerwało mu pukanie.
— Co tu robisz? — zapytał zaskoczony, kiedy otworzył drzwi i dostrzegł stojącego w nich Draco Malfoya, trzymającego oburącz stos gazet.
— Przyszedłem omówić z Harrym jego konferencję prasową — odpowiedział blondyn, przekraczając próg salonu.

***

Pięć minut później Mistrz Eliksirów przemierzał szybko korytarze Hogwartu, roztrącając po drodze mniej uważnych czarodziejów i płosząc uczniów, którzy mieli nieszczęście stanąć mu na drodze.
Spieszył się, bo na widok Malfoya przypomniał sobie, że poprzedniego dnia obiecał coś jego ojcu. Nie był pewien, czy nie popełnia błędu, zostawiając młodych mężczyzn samym sobie i pozwalając im na samodzielne przygotowanie konferencji, mimo to opuścił lochy i podążył do gabinetu Minerwy McGonagall. Przypuszczał, że kobieta najszybciej będzie potrafiła pomóc mu w rozwiązaniu problemu, z którym musiał się obecnie uporać.
Minerwę zastał zajętą planowaniem akcji odwrotnej do tej, którą przeprowadzała w ostatnich dniach — organizowała mianowicie powrót mugoli z Hogwartu do domów. Severus nie mógł nie przyznać sam przed sobą, że o niczym tak nie marzył, jak o pozbyciu się tłumów obcych ludzi, błąkających się bez celu po całym zamku. Liczył, że zaraz za mugolami odejdą charłacy, a wkrótce po nich obcy czarodzieje. Drażniły go hałas i zamieszanie, ale przede wszystkim miał na uwadze bezpieczeństwo Harry’ego.
Zbyt wielu nieznajomych oznaczało zbyt wiele możliwości ataku. Wprawdzie miał przeczucie, że na razie Voldemort nie stanowi dużego zagrożenia, ale przecież Czarny Pan to nie jedyne niebezpieczeństwo, które mogło grozić Potterowi. Snape lepiej niż ktokolwiek inny zdawał sobie sprawę, że Harry Potter nie jest jedynie obiektem miłości i podziwu. Było wielu, którzy mu zazdrościli i wielu takich, którzy nie mogąc go zawłaszczyć, życzyli mu śmierci. Na wszelki wypadek należało więc przyjąć, że zagrożenie jest realne również w murach Hogwartu, zwłaszcza teraz, gdy przebywało tu tylu obcych. Harry prawdopodobnie również to wszystko rozumiał, choć Severus nigdy z nim o tym nie rozmawiał. Ale zrozumienie nie sprawiało, że Potter czuł się z tym dobrze. Ostatnio chłopak bez przerwy musiał poruszać się pod eskortą i nie miał absolutnie żadnych szans na choćby minimum normalnego uczniowskiego życia, jakie jeszcze do niedawna prowadził. To musiało go niesamowicie frustrować.
Ledwie Mistrz Eliksirów przekroczył próg gabinetu McGonagall, od razu dosięgnął go jej kpiący głos.
— Gratuluję przemówienia, Severusie — zażartowała czarownica, pijąc do jego porannego wystąpienia przy stole. — Było naprawdę przekonujące.
Snape obojętnie wzruszył ramionami. Zdążył zapomnieć o panu Hughesie niemal natychmiast po tym, jak odwrócił od niego wzrok.
— Nie cierpię zarozumiałych biurokratów — wycedził.
— Tak, to było widać — odpowiedziała uśmiechając się złośliwie. — Jeśli chodziło o to, żeby go wypłoszyć, to owszem, udało ci się.
— Cudownie, o niczym tak nie marzyłem — prychnął, a widząc zadowoloną minę czarownicy, dodał: — Cieszę się, że przy okazji i tobie mogłem sprawić przyjemność.
— Sprawiłeś w istocie, dziękuję — powiedziała, po czym widząc jego pytający wzrok, wyjaśniła: — Mam serdecznie dość tej szarańczy.
Uśmiechnął się, niespodziewanie odnajdując w Minerwie sprzymierzeńca. Usiadł na jednym z foteli stojących nieopodal kominka. Czarownica wstała zza biurka i zajęła miejsce w drugim.
— Czy w ramach podziękowania za przyjemność nie oglądania więcej pana Hughesa, zechciałabyś mi wyświadczyć drobną przysługę? — zapytał, przechodząc niezwłocznie do tego, po co się tu pojawił.
— Czułam, że to nie może być wizyta towarzyska — parsknęła McGonagall, ale nie wyglądała na urażoną. — Słucham więc, co mogę dla ciebie zrobić?
— Muszę znaleźć Narcyzę Malfoy — powiedział.
— Czy nie będzie prościej zapytać Lucjusza, gdzie przebywa jego żona?
— Zapytałem — oświadczył. — Malfoy sądził, że udała się do ich willi w Tuluzie. Fiukałem tam wczoraj wieczorem, ale bez skutku. Kominek jest zablokowany.
— Nie mamy za bardzo czasu ani możliwości wikłać się teraz w jakieś szeroko zakrojone poszukiwania — zastrzegła czarownica.
— Chciałbym po prostu wiedzieć, w której norze się zagrzebała, resztę biorę na siebie.
— Jak bardzo to jest pilne, Severusie?
— To zależy od tego, czego się dowiemy, gdy ją znajdziemy. Dla bezpieczeństwa załóżmy, że bardzo, zwłaszcza że rzecz dotyczy pośrednio Harry’ego.
— W porządku — zadeklarowała Minerwa. — Skontaktuję się za chwilę z Departamentem Magicznego Transportu i poproszę, żeby sprawdzili rejestry. Dam ci znać przez Fiuu.
— Dziękuję — odpowiedział i pomyślał, że skoro już tu jest, to przy okazji załatwi jeszcze jedną sprawę. — Minerwo, czy to ty zajmujesz się czarodziejami, którzy pojawili się tutaj w nocy razem z Harrym?
— Tak. — McGonagall uniosła brwi, nie ukrywając wcale swojej ciekawości. — Zakwaterowałam ich i zorganizowałam dzień. Właściwie koncentrują się teraz na odzyskaniu swojej mocy, bo raczej z nimi kiepsko. Najgorzej jest z Nikotris, jej stan przypomina stan Malfoya, gdy syn go do nas przyprowadził.
— Domyślam się. — Snape ponownie pomyślał o fenomenie, jakim było tempo odzyskiwania mocy przez Harry’ego. — Mogłabyś zorientować się, czy byliby skłonni spotkać się ze mną na krótkie rozmowy? Nie dłużej niż dziesięć minut, chciałbym im zadać kilka nieskomplikowanych pytań. I oczywiście każdemu z osobna.
— Czy byliby skłonni? — Minerwa uśmiechnęła się kpiąco. — A czy mogą się nie zgodzić?
— Nie — odpowiedział Ślizgon, patrząc jej prosto w oczy. — Ale wolałbym, żeby spotkania były dobrowolne.
— Dobrze, zapytam — zgodziła się. — Zdajesz sobie sprawę, że obowiązuje ich Przysięga Wieczysta?
— Myślę, że jakoś sobie z tym poradzę. — Snape podniósł się z fotela i skierował w stronę wyjścia.
— Skoro tak twierdzisz — westchnęła. — Severusie, jeszcze jedno. — Odwrócił się, stojąc już w drzwiach. — Vernon Dursley się nie obudził.

KONIEC ROZDZIAŁU 87

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin