90.doc

(136 KB) Pobierz
KM by Liberi

KM by Liberi

 

Rozdział 90. Przyznaj się, Harry!

Harry wcale nie planował tłumaczyć ksiąg Slytherina. Nie byłby w stanie i doskonale o tym wiedział. Zamiast tego położył się na kanapie z ręką pod głową i gapiąc w sufit, oddał ponurym rozmyślaniom.
Czuł się rozbity i nieszczęśliwy i nie do końca potrafił wyjaśnić dlaczego. To było głupie, bo jeśli się nad tym dobrze zastanowić, od lat nie był równie bezpieczny. Mógł spokojnie spać, nie martwiąc się o koszmary, jego bliscy żyli i mieli się dobrze, a Voldemort jeszcze przez jakiś czas będzie nieszkodliwy. Niby nie było na co narzekać. A jednak miał wszystkiego dość. W roztargnieniu patrzył na różdżkę, która prześlizgiwała się miękko między jego palcami, gdy się nią bawił. Znajoma gładkość drewna uspokajała go, dając poczucie czegoś stałego i niezmiennego.
Był znużony zmianami, szczególnie tymi, na które nie miał żadnego wpływu. Jak choćby tłumami obcych ludzi otaczającymi go, gdy musiał opuścić lochy. Za progiem czekały same kłopoty i zobowiązania, za to żadnych przyjemności. Nie mógł nawet wyjść na chwilę z zamku, żeby polatać. I do tego przebywający w skrzydle szpitalnym Dursleyowie, których po prostu musiał odwiedzić. Jego życie było do bani.
Obrócił się na brzuch, podparł na łokciach i niewidzącym wzrokiem zaczął wpatrywać w regał z książkami, stojący nieopodal drzwi do sypialni.
Doskonale wiedział, że użala się nad sobą, ale kogo to obchodziło? Przecież robił to tylko we własnej głowie. Westchnął ciężko. Chciałby jedynie odrobinę odpocząć, oderwać się na chwilę od obowiązków i może... może pomyśleć trochę o tym, co się ostatnio w nim działo. O Severusie i o tych dziwnych pragnieniach, które go nieustannie dręczyły.
Tęsknił też za zwykłymi dniami wypełnionymi lekcjami i odrabianiem zadań domowych, posiłkami w Wielkiej Sali, spotkaniami z przyjaciółmi. Marzył o powrocie do czasów sprzed wygnania demona, gdy nie był jeszcze uważany za króla magicznego świata i mógł żyć w miarę normalnie. Wystarczyłby mu jeden dzień, w czasie którego byłby tylko Harrym Potterem — Chłopcem, Który Przeżył. Śmiać mu się chciało, gdy przypominał sobie własne narzekania na wcześniejsze zainteresowanie ludzi jego życiem. W porównaniu z tym, czego doświadczał teraz, tamto było dziecinną igraszką.
Zbyt wiele naraz zwaliło mu się na głowę. Czuł się kompletnie przytłoczony. Król? A cóż to niby znaczyło: być królem? Skąd miał wiedzieć, co robić i jak się zachowywać? Ludzie chyba nie oczekiwali, że ktoś taki jak on, kompletnie niedoświadczony ignorant, będzie wiedział, jak poradzić sobie w nowej sytuacji, w jakiej czarodziejski świat właśnie się znalazł? Przez chwilę miał taką nadzieję, którą jednak rychło musiał porzucić, bo okazało się, że właśnie tego po nim oczekiwano. Nawet Dumbledore patrzył na Harry’ego jak na wyrocznię. Żałosne. Tylko Severus ciągle traktował go jak dawniej…
To było śmieszne, że ludzie chcieli od niego odpowiedzi. Nie znał żadnych. Gdyby nie pomoc męża i Draco Malfoya, dzisiejsza konferencja byłaby totalną katastrofą. A Severus jeszcze go za nią pochwalił! Ledwo dał radę wysłuchać tej pochlebnej oceny, bo doskonale wiedział, że na nią nie zasłużył. Nie potrafił sprostać nawet własnym oczekiwaniom, jak więc mógł podołać cudzym? W głowie pielęgnował wizję siebie, jakim powinien być: odpowiedzialny, dojrzały czarodziej, z szacunkiem podchodzący do swojej roli w społeczeństwie. Oczyma wyobraźni widział Harry’ego Pottera przepełnionego powagą, elokwentnego, groźnego i charyzmatycznego. Jak — Harry uświadomił to sobie nagle — Snape. Tymczasem przez większość czasu czuł się raczej… niewystarczający.
Na Merlina! Chciałby rozumieć świat, w którym żył, a zamiast tego bez przerwy potykał się o swoją ignorancję. Jego braki w wykształceniu były upokarzające. Gdy przychodziło do dyskusji o polityce czy historii magicznego społeczeństwa, okazywało się, że nie wie na te tematy kompletnie nic. Dotąd ratowały go dobre rady przyjaciół, ale przecież nie zawsze tak będzie. Wiedział, że musi coś z tym zrobić. Tylu rzeczy powinien się nauczyć, już, natychmiast, a doba była taka krótka! I, przede wszystkim, kto miałby go edukować? Chciałby, żeby tym kimś był Snape, bo on zawsze wydawał się widzieć wszystko we właściwym świetle, jak choćby tę sprawę z Amelią Bones. Harry nigdy sam nie wpadłby na myśl, że Dumbledore nie był w stosunku do niego całkiem uczciwy; na szczęście Severus to dostrzegł. Harry wierzył, że mąż umiałby go przeprowadzić przez każdą przeszkodę, ale on miał tyle własnych obowiązków…
— Harry! Harry! Jesteś tam?
Podskoczył na dźwięk głosu Hermiony. Podniósł się i podszedł do kominka.
— Tak, Herm.
— Mogę wpaść? — zapytała dziewczyna.
Zawahał się przez chwilę, bo nie wiedział, czy podoła rozmowie akurat z nią. Była za bystra, by nie zauważyć, co się z nim dzieje, a nie był wcale pewny, czy jest gotów, by to omawiać. Ale to w końcu Hermiona, prawda? Jego przyjaciółka. Może wystarczy, że powie jej, aby nie drążyła…
— Jasne, chodź. Jestem sam.
Minutę później Hermiona wyszła z kominka obładowana stosem ksiąg i pergaminów.
— Hej, Harry — uśmiechnęła się szeroko. — Podobno świetnie sobie dzisiaj poradziłeś?
— Dzięki Draco i Severusowi — odpowiedział. — Po co przyniosłaś te książki? Przecież lekcji na razie nie ma. Nie mów, że chcesz mnie namówić na wspólne pisanie wypracowania z transmutacji — parsknął rozbawiony.
Dziewczyna przewróciła oczami.
— Naprawdę, Harry, czasem mnie zadziwiasz — powiedziała. — Sam mi to zleciłeś, więc teraz daruj sobie żarciki. Nie wymigasz się od pomocy i lepiej się z tym pogódź.
Jasne, „Projekt Mroczny Znak”. Jak mógł zapomnieć?
— Nigdy nie ośmieliłbym się odmówić ci pomocy przy projekcie naukowym — zakpił. —Mógłbym nie wyjść z tego żywy. — Gdy przekręciła głowę i spojrzała na niego z ukosa, podniósł dłonie w obronnym geście. — W porządku! Już się zamykam!
Przez chwilę patrzyła na niego z politowaniem, wreszcie wzruszyła ramionami.
— Pominę milczeniem twoje dziecinne zachowanie — zadrwiła. — A teraz serio. Przygotowałam listę książek, od których musimy zacząć, żeby rozeznać się w temacie. Mam też listę osób, które chcę zaprosić na pierwsze spotkanie. W zasadzie nie jest moja, zaproponował ją profesor Snape. — Harry spojrzał na nią z żywszym zainteresowaniem, co nie umknęło jej uwadze. Wręczyła mu pergamin, na który rzucił okiem z ciekawością.
— Draco Malfoy! — prychnął, ale uśmiechał się przy tym. — Ten wszędzie potrafi się wkręcić.
— Masz coś przeciwko, żeby brał w tym udział?
— W żadnym razie. W końcu jego ojciec też nam pomaga.
— To dobrze, że akceptujesz Draco, bo będzie nam potrzebne spojrzenie na sprawę pod kątem czarnej magii, a nie wiem, czy starczy mi odwagi, by rozmawiać o tym z Lucjuszem.
— Czemu uważasz, że Draco zna się na czarnej magii?
— A kto, jeśli nie on? To syn najmroczniejszego z mrocznych rodów, może poza Blackami, i jeśli nawet nigdy sam się nią nie parał, to wie o niej więcej niż przeciętny czarodziej. Zresztą liczę też bardzo na pomoc twojego męża.
— Severus na pewno pomoże. W końcu to dla niego robimy to wszystko — powiedział, wciąż wpatrując się w listę. Gdy zdał sobie sprawę, że stale trajkocząca Hermiona zamilkła na niezwyczajnie długą chwilę, podniósł wzrok. Przyjaciółka patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. — Co?
— Nic — westchnęła. — Spójrz na to. — Podała mu kolejny pergamin. — To lista problemów, które musimy wstępnie przedyskutować, zanim zajmiemy się szczegółowymi kwestiami.
Patrzył na długą listę, starannie wykaligrafowaną okrągłym pismem Hermiony i nie mógł wyjść z podziwu — dziewczyna nie próżnowała.
— Kiedy to przygotowałaś?
Wzruszyła ramionami.
— Wczoraj w nocy i dzisiaj rano. — Wskazała palcem na jeden z punktów. — Tym musimy zająć się przede wszystkim.
— Tak, wiem. Severus miał dzisiaj iść do Malfoya po to wspomnienie — odpowiedział, studiując zestawienie. — O co w tym chodzi? — Pokazał odpowiedni punkt.
— Jak już przeanalizujemy wspomnienie, musimy rozłożyć na czynniki pierwsze cały rytuał. Z tego co do tej pory czytałam o magicznych więziach, zawsze pojawia się przynajmniej kilka różnych komponentów, dzięki którym więź w ogóle może zostać nawiązana. A już takie połączenie, którym można manipulować w sposób, w jaki robi to Sam-Wiesz-Kto, musiało być nawiązane za pomocą dość skomplikowanej metody.
— „Zbadać symbole składające się na znak” — przeczytał na głos. — Jakie symbole?
— Przede wszystkim chodzi o czaszkę i węża, ale też o lemniskatę i gwiazdy. — Sięgnęła po jeden z leżących na stoliku pergaminów. — Spójrz tutaj. Widzisz? Na czaszce wyraźnie widać gwiazdy.
— Ja tu nie widzę żadnych gwiazd.
— Oj, bo to nie są normalne gwiazdy, tylko czteroramienne. I to jest właśnie ciekawe. Co one tam robią i dlaczego są akurat takie?
Harry uważnie analizował rysunek. Rzeczywiście, jak się dobrze przyjrzeć, na czole ohydnej trupiej czaszki można było dostrzec trzy czteroramienne figury.
— A to lemnicośtam?
— Lemniskata — poprawiła go Hermiona. — Symbol nieskończoności. Widzisz? Wąż wychodzi czaszce z ust i zwija się w ósemkę.
— Nie mam pojęcia, jak ty zauważasz takie rzeczy — powiedział z podziwem. — Nigdy w życiu nie zobaczyłbym w tym wężu niczego więcej poza gadem.
— Po prostu nie wiesz, że powinieneś szukać. — Hermiona machnęła ręką, bagatelizując swoje osiągnięcia, ale jednocześnie pokraśniała z zadowolenia, że została doceniona. — Gdybyś wiedział, znalazłbyś to wszystko bez trudu.
— Właśnie — mruknął Harry, przypominając sobie nagle, o czym myślał przed przyjściem przyjaciółki. — Gdybym wiedział. Ale nie wiem.
Jego twarz sposępniała, a wyraz zainteresowania zniknął z niej w jednej chwili. Hermiona patrzyła na to zdumiona, zastanawiając się, co takiego powiedziała.
— Harry, co się dzieje? — zapytała wreszcie. — Od swojego przebudzenia zachowujesz się dziwnie.
— Co masz na myśli? — Poderwał głowę i spojrzał na nią zdenerwowany.
Dziewczyna wyglądała, jakby rozważała, czy to jest właśnie ten moment, w którym powinna zacząć rozmowę o Snapie. Widząc zaciętą minę Harry’ego doszła chyba jednak do wniosku, że to za wcześnie, bo jej kolejna wypowiedź dotyczyła zupełnie czegoś innego. A przynajmniej tak jej się wydawało.
— Jesteś bardzo chwiejny emocjonalnie — powiedziała. — Masz okropnie zmienne nastroje i czasem ledwo nad sobą panujesz. Wszyscy to zauważyliśmy, ale inni nie chcą wprawiać cię w zakłopotanie, więc nic nie mówią.
— A ty postanowiłaś jednak mnie zakłopotać, tak?
— Nie — odpowiedziała łagodnie. — Ja postanowiłam dowiedzieć się, co takiego doskwiera mojemu przyjacielowi, który jest tak zamknięty w sobie, że trzeba by użyć Veritaserum, żeby coś z niego wyciągnąć.
— Co mi jest? — prychnął. — Poza Voldemortem wciąż ukrytym w jakiejś dziurze i być może obmyślającym teraz kolejne czarnomagiczne zaklęcie, które wymorduje ludzkość?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
— Nie traktuj mnie jak idiotki — powiedziała spokojnie. — Voldemort zawsze gdzieś tam był, ale to nigdy dotąd nie zmieniało cię w grożący nagłym wybuchem wulkan niszczącej energii. — Pokręciła głową. — Harry, zastanów się. Posiadasz tyle mocy, że jeszcze chwila, a stanie się widzialna. Do tego masz najwyraźniej drobny problem z kontrolowaniem emocji. Te dwie rzeczy razem nie rokują dobrze.
Harry odruchowo sięgnął do bransoletki, która wciąż tkwiła na jego nadgarstku. Hermiona podążyła spojrzeniem za ruchem jego ręki.
— Co to jest? — zapytała z zaciekawieniem.
— Och. — Zarumienił się lekko i uśmiechnął pod nosem. — Dostałem to od Severusa. Jego Kamień Serca.
— Mogę zobaczyć? — poprosiła.
Wyciągnął w jej stronę ramię z bransoletką, żeby mogła dokładniej się przyjrzeć. Przez twarz dziewczyny przemknął cień rozbawienia, którego Harry nie potrafił zinterpretować.
— Z czego się śmiejesz?
— Z niczego — odpowiedziała. — Przypomniała mi się pewna rozmowa, którą prowadziłam ostatnio z kimś bardzo sceptycznym. — Spojrzała na niego uważnie. — Powiedz mi, Harry — poprosiła ponownie. Chłopak doskonale rozumiał, że Hermionie chodziło teraz o to, by zwierzył się jej ze swoich problemów.
— Herm… — jęknął.
— Powiedz mi — powtórzyła z naciskiem.
Z rezygnacją pokręcił głową. Nie ucieknie przed tym, mógł być tego pewien. Ale może to i dobrze? Może ona coś mu doradzi? W końcu zawsze wszystko mu tłumaczyła i absolutnie nic nie było w stanie zbić jej z tropu. Potarł twarz dłońmi.
— Nie wiem, od czego zacząć — przyznał.
— Zacznij od tego, o czym myślałeś, zanim przyszłam.
O czym myślał? Aha, o tym, jaki jest beznadziejnie głupi.
— Myślałem o tym, że wszyscy oczekują po mnie nie wiadomo jakiej mądrości, a ja jestem tak strasznie niedokształcony, że ludzie wokół bez przerwy muszą tłumaczyć mi najprostsze rzeczy. To mnie dobija — wyznał.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
— Co takiego?
— No wiesz, jestem… królem. — Wykrzywił się, jakby połknął cytrynę. — Powinienem być mądrzejszy niż inni, a tymczasem… — Potargał z irytacją włosy i ciężko westchnął. — I ciągle ktoś musi być przy mnie, żeby wszystko mi wyjaśniać. Jak dziecku!
— Nie wiem, dlaczego wydaje ci się, że ludzie chcą od ciebie jakiejś nadzwyczajnej mądrości. W każdym razie ja nie uważam jej za najważniejszą u przywódcy. Jest mnóstwo innych, istotniejszych cech, jak choćby uczciwość czy determinacja w dążeniu do celu. — Dotknęła lekko jego dłoni. — A to, że ludzie ci pomagają? Wiesz, Harry, to nie jest nic szczególnie nowego ani zaskakującego — powiedziała, a widząc jego niedowierzającą minę, energicznie pokiwała głową. — Władcy od zawsze mieli swoich doradców. Królowie, faraonowie, premierzy i prezydenci. Minister magii też ma swoich, a co dopiero król całego magicznego świata! Żaden człowiek, który musi w jakiejś społeczności podejmować najtrudniejsze decyzje, nie może polegać wyłącznie na własnym osądzie i wiedzy. Po pierwsze: to byłoby niemożliwe, bo nikt nie żyje wystarczająco długo, żeby nauczyć się wszystkiego na każdy temat. A po drugie: niebezpieczne, bo nigdy nie jesteśmy obiektywni w stosunku do własnych pomysłów. — Wzruszyła ramionami. — Ty nie masz jeszcze nawet siedemnastu lat. Oczywiście, że musisz wymagać od siebie więcej niż od innych, bo w końcu nie jesteś byle kim. Ale nie przesadzaj, dobrze? Właśnie po to tu jesteśmy: ja, Ron, profesor Snape, Syriusz, Draco i inni. Żebyś miał wsparcie. Po prostu je przyjmij i nie zadręczaj się głupstwami.
— Skoro nie muszę być mądry, to co ze mnie za król? Co mam niby robić?
— Och, a czy ja wiem? Możesz robić, co tylko chcesz albo nie robić nic. Masz komfort, którego większość ludzi nie posiada: wybór.
— Nie mógłbym nic nie robić. Nie wtedy, gdy ludzie mnie potrzebują.
— No to masz już swoją odpowiedź. Rób to, co uważasz za konieczne, żeby pomagać ludziom. Czyli to, co zwykle. — Hermiona uśmiechnęła się szeroko, pokazując wyraźnie, że zapędzenie Harry’ego w kozi róg sprawiło jej ogromną przyjemność.
— Wiedziałaś, co powiem — zarzucił jej.
— Oczywiście, że tak. Przecież cię znam. Czy chociaż raz odmówiłeś komukolwiek pomocy? — Harry wzruszył jedynie ramionami. — Otóż to. Kto wie, może właśnie dlatego to akurat ty otrzymałeś tę ogromną moc? Może nikt inny nie byłby w stanie udźwignąć takiego ciężaru?
— No to teraz poczułem się lepiej. Od razu mi ulżyło — prychnął sarkastycznie.
Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie.
— Wiesz, wydaje mi się, że problem nie polega na tym, że twoja sytuacja się zmieniła, ale na tym, że dopiero teraz dokładnie pojąłeś swoją rolę. Dotąd improwizowałeś i to dopiero wtedy, gdy okoliczności wymuszały na tobie podjęcie jakichś działań. A teraz poczułeś się odpowiedzialny i chciałbyś podejmować decyzje świadomie. Mam rację?
Harry wcześniej nie myślał o tym w ten sposób, ale teraz zrozumiał, że tak, dokładnie o to chodziło.
— Mniej więcej.
Przyjaciółka cicho westchnęła.
— Nie mogę powiedzieć, że cię nie rozumiem, ponieważ sama lubię wiedzieć na czym stoję. I daruj sobie te złośliwe spojrzenia, bo znam swoje słabości i przypominanie mi o nich na każdym kroku naprawdę nie jest konieczne. — Spojrzała na niego groźnie. — Ale twoja sytuacja jest szczególna, a zadania… Nie jesteś mrówką, Harry. Nie pracujesz w zespole. To zespół pracuje dla ciebie. Dlatego musisz pozwolić, żeby inni przygotowywali grunt, a ty… cóż, musisz tylko podejmować decyzje i działać. Jedyne, czego ludzie tak naprawdę od ciebie chcą, to wskazywanie kierunku. Masz przewodzić. To wszystko. Jesteś kimś, za kim ludzie chcą pójść. Zawsze tak było.
— Kiedy ty o tym mówisz, to wydaje się takie proste.
— To jest proste! Zaakceptuj pomoc i ucz się na błędach. — Skrzywiła się lekko. — Na brodę Merlina, Harry, właśnie po to wysiaduję godzinami w bibliotece, żebyś ty tego nie musiał robić.
— Taaak, oczywiście. I na pewno jest to dla ciebie ogromnie przykre — parsknął z rozbawieniem.
— Tego nie powiedziałam. — Pokazała mu język. — Co jeszcze cię męczy?
Zastanowił się przez chwilę.
— Totalny chaos — odrzekł. — W zamku, bo tylu tu obcych ludzi. W życiu, ponieważ nic nie działa jak dotąd, nie ma lekcji i quidditcha. Nawet nie mogę pójść nad jezioro czy do Hogsmeade. — Ucichł na chwilę. — I bałagan w mojej głowie, bo momentami nie wiem, kim jestem i co się ze mną dzieje. — Westchnął ciężko i wzruszył ramionami. — Hermiono, to jest takie irytujące: kiedy chcę gdziekolwiek wyjść, krok za mną idzie eskorta, a potem tłum gapiów. Naprawdę mam dość. Czuję się jak w więzieniu!
Patrzyła na niego ze współczuciem. Widział, że dotarło do niej, jak okropne było teraz jego życie.
— Obcy ludzie niedługo znikną — powiedziała. — Już dwie trzecie mugoli zostało z powrotem odtransportowanych do domów. Skrzydło szpitalne jest niemal puste. Charłacy też wracają tam, skąd przybyli, a obcych czarodziejów Dumbledore pożegnał po śniadaniu. Wkrótce wszystko wróci do normy. — Uśmiechnęła się szeroko. — Ron nie będzie zachwycony, bo już od jutra mają być wznowione lekcje, a profesor McGonagall powiedziała, że nie przewidują przesunięcia terminu egzaminów.
— Żartujesz sobie? — wykrzyknął. — I jak niby mamy je zdać, zajmując się, poza odrabianiem lekcji, tyloma innymi sprawami?
Wzruszyła ramionami.
— Lepiej zacznij się uczyć — odpowiedziała.
— Jeśli planowałaś mnie pocieszyć, to ci się nie udało — wyjęczał.
— Dasz sobie radę — powiedziała przepełnionym pewnością siebie głosem. — Profesor Snape o to zadba.
Na wzmiankę o mistrzu eliksirów na policzki Harry’ego znów wypłynął rumieniec. Hermiona umierała z ciekawości, co takiego dzieje się w głowie jej przyjaciela, że prowokuje podobne reakcje.
— Zapewne masz rację — potwierdził, odwracając wzrok.
— Posłuchaj, Harry. — Dziewczyna wstała z kanapy i lekko się przeciągnęła. — Naprawdę nie musisz tu siedzieć. Możemy pójść nad jezioro, daleko od zamku i będziesz mógł chwilę polatać.
Harry patrzył na nią, jakby wyhodowała sobie drugą parę nóg.
— Jasne! — odrzekł z przekąsem. — To będzie bardzo przyjemna rozrywka: ja na miotle, pędzący z zawrotną prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę, żeby eskortujący mnie wikingowie na pewno nadążyli. A na ziemi… Naprawdę czuję dziką rozkosz, gdy pomyślę o tych wszystkich dziennikarzach, strzelających mi z dołu zdjęcia.
— A czemu ktoś miałby nam towarzyszyć? — zapytała.
— Przecież ci tłumaczyłem. Muszę zabierać ze sobą eskortę.
— Nie poznaję cię — zaśmiała się. — Harry Potter, którego znałam, wziąłby pelerynę-niewidkę, a pod pachę Błyskawicę i po prostu wyszedłby głównymi drzwiami, nikogo o tym nie informując.
— Kim jesteś i co zrobiłaś z Hermioną? — zapytał, gdy wreszcie udało mu się zamknąć usta, otwarte przez chwilę w wyrazie kompletnego zdumienia.
Machnęła ręką.
— Daj spokój. Weź lepiej miotłę i chodźmy. Porozmawiamy nad jeziorem.
Skierowała się do wyjścia, zabierając ze sobą tylko jedną książkę, resztę zostawiając na stoliku. Harry patrzył na nią przez naprawdę długą chwilę, wreszcie jednak uśmiechnął się, pokręcił głową i zrobił, co mu kazała.
To było banalnie proste.
Bez trudu dotarli do drzwi wyjściowych i wydostali się z zamku. Nikt nie zwracał uwagi na samotną dziewczynę, spacerującą powoli z książką pod pachą. Ludzi rzeczywiście było już mniej, zarówno na korytarzach, jak i na błoniach. Kiedy doszli wreszcie nad wschodni brzeg jeziora, nie było tam absolutnie nikogo.
— No dobrze — powiedziała Hermiona, siadając na trawie i rozkładając na kolanach książkę. — Ty idź polatać, a ja na ciebie poczekam.
— Skąd wiesz, że ciągle tu jestem, skoro mnie nie widzisz? Mogłem sobie pójść.
— Proszę cię, Harry. — Wywróciła oczami.
Zaśmiał się radośnie.
— W porządku. Idę.
Pęd Błyskawicy był absolutnie nieziemski! Doskonały! Per-fek-cyj-ny! Dlaczego nie zrobił tego wcześniej? Latał nad jeziorem, zahaczając momentami o Zakazany Las. Niemal zapomniał, jak cudowne mogą być wyścigi z własnym sobowtórem odbijającym się w srebrnej wodzie, ile radości potrafią dać udane zwody i pętle. Co za rozkosz! We włosach czuł chłodny wiatr, a na twarzy drobinki wody, gdy wystarczająco zniżył lot. Był wolny! Wreszcie!
Po niemal godzinie oszałamiającej przyjemności wrócił na ziemię. Najciszej jak potrafił zbliżył się do Hermiony i usiadł obok, nie ściągając peleryny.
— I jak się latało? — zapytała.
— Skąd znów wiesz, że tu jestem? — odpowiedział pytaniem.
— Czuć cię na kilometr.
— Wypraszam sobie — prychnął. — Na pewno nie śmierdzę.
— Oczywiście, że nie — powiedziała, odkładając książkę na trawę. — Czuję twoją moc. Jest bardzo… — zamyśliła się na chwilę — …charakterystyczna.
— Ostatnio wszyscy mi to mówią.
— Bo to prawda — potwierdziła. — Masz zamiar zdjąć pelerynę?
— Wolałbym nie. Czuję się lepiej, gdy jestem pewny, że nie zauważy mnie zaraz jakiś dziennikarz.
— W porządku — zgodziła się. — Więc? Porozmawiamy?
— O czym tym razem? — zapytał, wzdychając. Nie było ucieczki przed Hermioną Granger.
— Czyli mogę wybrać temat? — ucieszyła się. — Wspaniale. W takim razie porozmawiajmy o mocach. Twojej i profesora Snape’a. Jak to się dzieje, że one tak szybko się regenerują? Czy wiesz, że tamci dwaj siódmoroczni Ślizgoni z Mrocznymi Znakami do tej pory nie wstają z łóżek? Lucjusz Malfoy zresztą też. A moc profesora Snape’a najwyraźniej ma się świetnie. O twojej nawet nie wspomnę. — Odpowiedziała jej głucha cisza. — Harry?
Leżał obok niej na trawie i zastanawiał się, jak wytłumaczyć tę zdumiewającą sytuację. Kwestia ta była dla niego wyjątkowo krępująca. Ale jeśli miał przyjaciółce wyjaśnić potem inne dręczące go problemy, to nie mógł jej pominąć, bo przypuszczał, że one wszystkie jakoś się ze sobą łączą. Był naprawdę wdzięczny, że Hermiona nie może teraz widzieć jego twarzy.
— To bardzo dziwna sprawa — odezwał się wreszcie i usłyszał, że dziewczyna powoli wypuszcza z płuc wstrzymywane dotąd powietrze. — Myślę, że to kwestia połączenia, którego dokonaliście, gdy mnie przywoływaliście. Mówiłem o tym Dumbledore’owi i raczej się ze mną zgadza. Uważa, że takie wyjaśnienie jest możliwe. — Zaciął się na chwilę. — Kiedy Severus dał mi swoją moc, mój rdzeń chyba wchłonął część jego sygnatury. A przedtem, gdy dyrektor scalił sygnatury z jego magią, rdzeń Severusa przyswoił część mojej. Nie śmiej się, ale to trochę tak, jakbyśmy mieli więź bez więzi. Bo wiesz, nie jesteśmy w ten sposób połączeni. Nie skonsumowaliśmy związku ani nic takiego, ale nasze moce zachowują się od tamtej pory, jakby samoistnie chciały znów się połączyć. To naprawdę dziwne uczucie.
Hermiona siedziała i słuchała wywodu Harry’ego z ogromnym skupieniem. To wcale nie było śmieszne. Wręcz przeciwnie — raczej fascynujące.
— Niesamowite — wyszeptała. — A jak to się ma do szybszej regeneracji?
— To jest chyba skutek uboczny. Bo widzisz, one wciąż sięgają do siebie. Mam wrażenie, jakby moja moc się wtedy rozciągała. I zdaje się, że dzięki temu przyrasta. — Nagle coś sobie przypomniał. — Czy wiesz, że kiedy wczoraj byliście u nas na kolacji, moja moc była zupełnie niewyczuwalna? Severus mi powiedział. A potem nagle znów można było ją wyczuć. Cóż… myślałem o tym później i doszedłem do wniosku, że za bardzo próbowałem ją kontrolować. Za wszelką cenę nie chciałem dopuścić do połączenia. Zaczęła znów być wyczuwalna, gdy trochę zwolniłem hamulce. Nie mogę całkowicie jej ograniczać… w każdym razie nie przez dłuższy czas. Za bardzo mnie to wyczerpuje.
— To dlatego byłeś wczoraj taki rozkojarzony?
— Tak, dlatego. — Zamyślił się na chwilę. — Czy sądzisz, że one mogą połączyć się tak same z siebie? Cały czas mam swoją magię pod kontrolą, powstrzymuję ją. Boję się, co mogłoby się stać, gdybym pozwolił jej działać bez nadzoru. Nigdy przedtem nie musiałem tego robić.
— Nie mam pojęcia, Harry. Pierwszy raz słyszę o czymś takim. — Pokręciła głową. — Skąd wiesz, że została w tobie sygnatura profesora Snape’a?
— Nie wiem tego na pewno, tylko przypuszczam — zastrzegł. — Z tego co kiedyś czytałem, sygnatura czarodzieja jest jak jakiś znak czy coś takiego. Coś, dzięki czemu jest on rozpoznawalny dla innych. Ja to czuję trochę inaczej. Dla mnie to jest, poza indywidualnym znakiem, zestaw uczuć dominujących w danej osobie. Pamiętasz, że wyczuwam sygnaturę każdego czarodzieja? — Kiwnęła głową, potwierdzając, że owszem, pamięta doskonale. — Sygnatura Severusa jest bardzo szczególna. Zawiera ogrom przeciwstawnych emocji. Takich, jakich wcześniej było we mnie bardzo niewiele. Dopiero gdy mnie przywoływał, miałem okazję poznać ich siłę. I teraz te uczucia, których wcześniej raczej rzadko doświadczałem, obudziły się na dobre. To dość przerażające, bo nie potrafię sobie z nimi za bardzo radzić.
— Co to za uczucia?
— Daj spokój, Hermiono.
— No już, powiedz mi.
Nie miała zamiaru mu podarować i dobrze o tym wiedział. Cieszył się, że wciąż jest niewidzialny, bo czuł, jak palą go uszy.
— Noo… na przykład gniew.
— Uhm, akurat! Nie wmówisz mi, że to gniew najbardziej ci ostatnio doskwiera.
— Słowo daję…
— Tak, tak, wiem. No, mów!
— Zazdrość. — Popatrzył na nią niepewnie. Wyglądała na zamyśloną.
— Co jeszcze?
— Eee… No więc… chyba… hmm… chodzi o pożądanie — wyszeptał.
Hermiona wyglądała, jakby dokładnie tego się spodziewała. Pokiwała głową.
— Stąd ta twoja zmienność nastrojów?
— Cóż… eee… zapewne trochę tak.
— Trochę?
— Nie wszystko mogę w ten sposób usprawiedliwić… — Uśmiechnął się leciutko. — Poza tym, są też przyjemne rzeczy.
— Tak?
— Jestem bardziej pewny siebie. I nie pytaj, jak to możliwe. Po prostu tak jest.
Hermiona zapatrzyła się na jezioro z bardzo poważnym wyrazem twarzy.
— Harry — zaczęła z wahaniem. — Wiem, że to być może nie jest moja sprawa… W porządku, to na pewno nie jest moja sprawa, ale wydaje mi się, że nie masz z kim o tym porozmawiać, więc…
Spojrzał na nią zdziwiony.
— Wykrztuś to wreszcie — zaśmiał się.
— Trochę mnie denerwuje, że nie widzę twojej twarzy — powiedziała.
W końcu zdjął pelerynę. Prawdopodobnie byli wystarczająco daleko od zamku, żeby nie musiał się obawiać, że ktoś go zobaczy i rozpozna. Wbił wzrok w szare wody jeziora.
— Mów.
— Harry… Powiedz mi, co się dzieje między tobą a profesorem Snape’em?
Obrócił głowę i spojrzał na nią z rezerwą.
— Co masz na myśli?
— Coś się zmieniło — odrzekła z wahaniem. — Zauważyłam to jeszcze przed atakiem Voldemorta, ale teraz… Teraz to stało się tak wyraźne…
— Co? — zapytał, wiedząc, że na policzki wypełza mu podstępny rumieniec.
Przyjaciółka spoglądała na niego z ukosa. Czuł jej wzrok, mimo że sam uparcie wpatrywał się w czubki swoich butów.
— Posłuchaj… — Zmarszczyła brwi, jakby wahała się, czy kontynuować. Wreszcie z trudem się przemogła. — Jeśli nie chcesz, nie musimy o tym rozmawiać. Po prostu chciałabym, żebyś wiedział, że w razie czego możemy pogadać. O wszystkim. — Potarła czoło. — Wiem, że nikt inny ci tego nie zaproponuje. Sam rozumiesz: czystokrwiści. Wszyscy są bardzo taktowni.
Harry był absolutnie pewien, że nie można było słowa „taktowni” wymówić z większą odrazą, niż to przed chwilą uczyniła Hermiona. Czy jednak miała rację? W końcu jego własne poczucie tego, co wypada, a co nie, również bardzo się ostatnio zmieniło. W pierwszym odruchu chciał odrzucić jej propozycję. Wydała mu się niewłaściwa. Rozmowa o jego związku z Severusem nie wyglądała na dobry pomysł, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ale chwilę potem przypomniał sobie, ile razy wysłuchiwał zwierzeń Rona na temat Hermiony. Jego wątpliwości i rozmyślań w stylu „Czy sądzisz, że ona mogła mieć na myśli…”. Wtedy takie rozmowy nie wydawały mu się niczym złym. To byli jego przyjaciele, zależało mu na nich i oboje wiedzieli, że Harry życzy im jak najlepiej, dlatego mogli powierzać mu swoje tajemnice, również te dotyczące uczuć. Więc dlaczego on nie mógłby zrobić tego samego? Merlin wiedział, że naprawdę tego potrzebował.
Podkurczył nogi i owinął je ramionami, ponownie kierując wzrok na spokojną taflę jeziora.
— Nie wiem, co ci powiedzieć — zaczął. — Mam kompletny mętlik w głowie. Czuję się, jakby ktoś obcy dostał się do mojego mózgu.
— Co masz na myśli? — zapytała, a w jej głosie wyraźnie usłyszał niepokój.
— Słuchaj… — zawahał się. — Nie wiem, co się ze mną dzieje. I jeśli mam być szczery, to nie wiem też, co dzieje się między mną a Severusem. Nie do końca. — Kiedy na nią spojrzał, mogła dostrzec na jego twarzy wyraz kompletnego zagubienia. — Kiedy to małżeństwo… zaistniało, nie spodziewałem się po nim niczego dobrego. Nie byłem przygotowany na nic… no wiesz… romantycznego. Na gacie Merlina, nie spodziewałem się nawet odrobiny sympatii. Ale to się zmieniło już dawno temu, sama to zauważyłaś. Polubiłem go. Boże, szanuję tego faceta i ufam mu jak nikomu innemu. I myślę, że on mnie też lubi. — Zobaczył, że Hermiona przewraca oczami. — Och, daj spokój. Wiem, co myślisz. Myślisz, że on czuje coś więcej. Być może tak jest. Ale nie jestem tego pewny.
— Dlaczego nie? — spytała cicho.
— Skąd miałbym brać tę pewność? Przecież nie wiem nawet, co sam czuję.
— Ale Harry… — Dotknęła lekko jego ramienia. — On poszedł za tobą do Winter Land. Pobiegł chronić cię przed demonem. Poświęcił dla ciebie swoją moc! Jakiego jeszcze dowodu potrzebujesz?
— Chciałbym, żeby to powiedział.
— Co?
— Co do mnie czuje.
— A co ty czujesz do niego?
— Już mówiłem, nie wiem.
— A co sądzisz, że czujesz?
— Nigdy nie odpuszczasz, prawda?
— A chciałbyś, żebym odpuściła?
Nie, nie chciałby. Potrzebował jej, żeby zmusiła go do zastanowienia się nad wszystkim. Sam nie miał odwagi zmierzyć się z… tym. Zaprzeczył zdecydowanym ruchem głowy.
— Jest dla mnie ważny — wyszeptał. — Nie wyobrażam sobie, że mógłbym go stracić. — Potarł ręką czoło. — Uświadomiłem to sobie wtedy w ministerstwie, gdy zobaczyłem, jak słania się na nogach, a oni wszyscy patrzą na niego jak głodne wilki i tylko czekają, aż popełni błąd. — Kiedy spojrzał na nią, w jego wzroku zobaczyła stal. — On by tam wtedy zginął, wiesz?
— Dlaczego? — zapytała. — Czemu nie wezwał aurorów? Albo po prostu nie odszedł?
Harry spojrzał na nią zdumiony, jakby właśnie powiedziała najgłupszą rzecz pod słońcem.
— Jak mógłby? — odparł. — Chodziło o jego honor!
— I honor jest ważniejszy od życia?
— Dla niego? Oczywiście. W końcu całe swoje istnienie poświęcił, by go chronić.
— O czym ty mówisz? — zapytała oszołomiona.
— Zatrzymaj to dla siebie, w porządku? — Kiedy kiwnęła głową, kontynuował. — Jedynym powodem, dla którego Snape przystąpił do śmierciożerców było to, że chciał zabić swojego ojca i uratować honor rodziny.
— Zabił…? — Patrzyła na niego w szoku.
— Nie, w końcu zrobił to ktoś inny — odparł. — Ale chciał.
— To straszne.
— Nie — zaprzeczył. — To wspaniałe. To jedna z tych rzeczy, które sprawiają, że jest, kim jest.
— Harry! Jak możesz tak mówić? Wspaniałe, że chciał zabić ojca? — Głos Hermiony brzmiał histerycznie.
Spojrzał na nią spokojnie.
— Wspaniałe jest to, jak bardzo dumnym jest człowiekiem. I jak honorowym. Bardzo wiele jest w stanie poświęcić, żeby ocalić swój honor.
— I to ci imponuje? — zapytała zdumiona.
— Tak, to mi bardzo imponuje — odrzekł zamyślony. — Ale nie tylko to. Jest bardzo silny. Ma stalowy charakter. I jest niesamowicie władczy.
— Tak, to akurat dość łatwo dostrzec — powiedziała, a jej usta wykrzywił kpiący uśmiech.
Harry jednak jakby jej nie słyszał. Był głęboko pogrążony w rozpamiętywaniu zachowań męża. Po raz pierwszy próbował naprawdę zrozumieć, co oznaczały. I jakim Snape był człowiekiem.
— Gdybyś go widziała dzisiaj na konferencji — westchnął. — Kiedy poskromił tych wkurzających dziennikarzy… Wyglądał jak wściekły smok.
Przymknął powieki, smakując wspomnienie. Hermiona patrzyła na niego oszołomiona.
— Och… — zdołała jedynie wyszeptać.
— I wiesz… — ciągnął, wciąż zagubiony we własnych myślach — on się na wszystkim zna. Naprawdę. Zapytaj go o cokolwiek, a on będzie znał odpowiedź. Albo przynajmniej będzie wiedział, gdzie jej szukać. To jest niesamowite. — Nagle jego wzrok stwardniał. — Gdyby nie ten cholerny Voldemort i jego Mroczny Znak, Severus mógłby być jednym z najpotężniejszych czarodziejów na świecie. A tymczasem jest zbiornikiem na moc. I nic, zupełnie nic nie może zrobić, aby to powstrzymać!
Zerwał się, rozwścieczony. Gdyby teraz stanął przed nim Voldemort, Harry prawdopodobnie rzuciłby się na niego z gołymi rękami. W tej chwili pragnął zniszczyć wężowatego drania tak bardzo, jak jeszcze nigdy dotąd. Hermiona również podniosła się na nogi i położyła mu rękę na ramieniu. Stali przez chwilę w ciszy, on ciężko dysząc, ona patrząc na niego ze współczuciem. Wreszcie Harry opadł na ziemię w miejscu, w którym stał. Dziewczyna usiadła obok.
— Cóż… — powiedziała z wahaniem. — To wiele wyjaśnia.
Spojrzał na nią zdumiony.
— Co to i co wyjaśnia? — zapytał.
— No wiesz. — Patrzyła na niego spod wpółprzymkniętych powiek.
— Nie wiem — zaprzeczył. — Gdybym wiedział, nie pytałbym. — Zdenerwował się w końcu, bo wciąż patrzyła na niego bez słowa. — Nie baw się ze mną. Jeśli masz coś do powiedzenia, po prostu to powiedz! I tak mam problemy z poukładaniem sobie wszystkiego w głowie, nie potrzebuję dodatkowych zagadek!
— Wolałabym, żebyś sam to zrozumiał — powiedziała cicho.
Ukrył twarz w dłoniach, opierając łokcie na zgiętych kolanach.
— Mówiłem, jest dla mnie ważny. Nawet nie zauważyłem, kiedy to się stało.
— Nie sądzę, żebyś chciał rozwiązania małżeństwa, prawda?
— Oczywiście, że nie. Nie chciałem tego już wtedy, gdy mi powiedziałaś, że mógłbym — odparł. — Ale pomyślałem, że może on… — Spojrzał na nią z krzywym uśmieszkiem. — Napędziłaś mi tamtego dnia nielichego stracha, wiesz?
Popatrzyła na niego zawstydzonym wzrokiem.
— Czasami być może rzeczywiście nie powinnam się wtrącać — przyznała. — Ale wtedy myślałam, że powinieneś wiedzieć.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin