98.doc

(96 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw by Liberi

Kamień Małżeństw by Liberi

 

Rozdział 98. Siła napędowa



Dumbledore nie mógł już bardziej pomylić się w swoich rachubach.

Złość Harry’ego na męża nie ustępowała z upływem czasu. Minęło pół godziny, potem godzina i następna, wreszcie przyszła pora udania się na spoczynek, a on dalej był wściekły i sfrustrowany. Co gorsza, z każdą upływającą minutą jego żal rósł, bo Harry czuł się oszukany jak jeszcze nigdy w życiu. Miał pretensję do Snape’a za to, kim się okazał, ale i do Dumbledore’a, że wmanewrował go w to małżeństwo bez żadnego ostrzeżenia i pozwolił, by jego przywiązanie do tego brudnego drania rosło i rosło, aż przeistoczyło się w bujny krzak, którego pozbycie się wydawało się teraz Harry’emu niemal niemożliwe. Miał pretensje nawet do Hermiony i Syriusza, że od jakiegoś czasu wspólnymi siłami wpychali go w te ramiona, którymi Snape przytrzymywał kiedyś jakąś dziewczynę… albo chłopaka… podczas gdy… Na Merlina!

I to miał być ten fascynujący, wspaniały mężczyzna, którego obraz od tygodni pielęgnował w swojej wyobraźni? Ten sam człowiek, o którym powiedział Hermionie, że jest dumny i honorowy? Że ma stalowy charakter? Roześmiałby się, gdyby potrafił zdobyć się na choć odrobinę dystansu do postępku swojego męża. Niestety, jedyne na co było go stać, to wściekłość, gdyż zawód był jeszcze świeży i tak okropnie bolesny.

Gwałciciel.

To słowo wciąż rozbrzmiewało mu w głowie, budząc gniew i wstręt, ale przede wszystkim zdumienie. Wydawało się takie… niewłaściwe. Snape nie był… nie mógłby… A jednak okazało się, że był i mógł, przez co Harry czuł się jak naiwny głupiec, który szukał samorodków złota, grzebiąc w kupie gnoju. Głupi, głupi, głupi! Snape miał rację, gdy bezlitośnie z niego kpił. Oczywiście, Harry wiedział, że śmierciożercy na służbie Voldemorta nie pletli wianków (co za sarkastyczny drań!), ale gwałt… Nic tego nie usprawiedliwiało.

Tamta dziewczyna… Chciałby wymazać z pamięci jej obraz, całkowicie i na zawsze. Ale w zamian ciągle odtwarzał w głowie ten moment, kiedy biodra Malfoya drżały konwulsyjnie, podczas gdy twarz dziewczyny zamieniała się w siną maskę, z wytrzeszczonymi oczyma i zębami obnażonymi w przedśmiertnym skurczu. Na Merlina! Przecież ona wyglądała jak te wszystkie dziewczęta, które znał i lubił. Piękna jak Ginny, Fleur i Cho, słodka jak Lavender czy Hermiona! A do tego bez wątpienia była niewinna. Malfoy zaś wdarł się w nią przemocą, znacząc swoim potem i spermą, na oczach innych podnieconych mężczyzn. Ten zapach krwi… Harry był pewny, że go sobie nie wyobraził: musiała być dziewicą!

Objął głowę ramionami, w niczym to jednak nie pomogło. W dalszym ciągu widział całą scenę, wciąż i wciąż od nowa, a za każdym razem, gdy jego mózg odtwarzał sekwencję zdarzeń, w wizji zmieniały się drobne szczegóły. Wysoka ruda dziewczyna powoli przeistoczyła się w drobną brunetkę, a leżący na niej mężczyzna nie był już całkowicie ubrany, jak Malfoy, ale obnażony do pasa, zaś na ziemi obok leżała biała lniana koszula. Tatuaż na łopatce, róża i wąż, a na barkach cienkie białe blizny. To mogło dokładnie tak wyglądać! A jeśli tym nieruchomym ciałem pod Snape’em był młody chłopak? Jakiś mugol albo czarodziej półkrwi… Harry wykrzywił się, gdy to wyobrażenie splotło się w jego głowie z obrazem, jak on sam wije się w ramionach męża na macie w Pokoju Życzeń. Przez jeden dzień sądził, że to będzie jego najukochańsze wspomnienie, przywoływane, by się odprężyć i pocieszyć, lecz teraz stało się koszmarnym widmem, od którego pragnął uciec.

Zaledwie udało mu się odegnać jedną natrętną wizję, zaraz za nią pojawiła się kolejna, w której Snape patrzył z uwielbieniem w oczy Voldemorta, podniecony jak wtedy, gdy obejmował i całował Harry’ego. Widział jego czarne oczy przesłonięte żądzą, której przedmiotem stał się Czarny Pan. I robiło mu się słabo z obrzydzenia do siebie samego, bo uświadamiał sobie wówczas z całą ostrością, że sam pragnął Snape’a dokładnie w ten sposób.

Zatrząsł się z zimna, które przenikało go do kości i próbował opanować odruch wymiotny. Od momentu, gdy został wyrzucony z myślodsiewni, bez przerwy czuł mdłości — wzmagały się, by po chwili osłabnąć, ale całkowicie nie ustępowały ani na moment. Miał nadzieję, że w końcu same przejdą, bo poproszenie Snape’a o eliksir nie wchodziło w grę, a przez to nieznośne wrażenie, że w żołądku przetaczają mu się ławice ośmiornic, nie mógł się skupić, żeby pomyśleć. A przecież musiał zastanowić się, co dalej.

Wydawało się, że zarówno Dumbledore, jak i Hermiona oczekiwali od niego, że bez protestu pogodzi się z tym, co zobaczył i będzie żyć jak dotąd. Snape zapewne również się tego spodziewał, ale jego życzenia nic teraz dla Harry’ego nie znaczyły. Wręcz przeciwnie — każdą komórką ciała odczuwał żądzę pokazania swojemu mężowi, co o nim sądzi, ale Snape go ignorował. Kompletnie i całkowicie lekceważył jego obecność. Nie tłumaczył się, nie przepraszał. Zwyczajnie siedział w swoim fotelu jak co wieczór od początku ich małżeństwa i czytał. Po prostu czytał. Nawet nie drgnął, gdy Harry miotał się po pokojach, trzaskając drzwiami. Nie powiedział też ani słowa, kiedy z biblioteki dochodził rumor czyniony przez meble pękające od uderzeń niekontrolowanej magii. Całe stosy jego cennych ksiąg lądowały na podłodze, a on nadal czytał te swoje cholerne pergaminy! Nie obchodziło go nic, co działo się wokół!

Harry nie był tym zaskoczony, a przynajmniej to właśnie próbował sobie wmawiać. Że dokładnie tego się spodziewał. Że Snape’owi nie zależy. I że nie powinien czuć się z tego powodu zraniony i oszukany. Nie powinien. Zagryzał wargi prawie do krwi, niemal dusząc się od łez, które chciały napłynąć mu do oczu, ale utykały w gardle, dławione bez trudu dzięki wieloletniej wprawie. Nie będzie płakał! Nie przez tego cholernego, zakłamanego śmierciożercę!

Gdyby miał taką możliwość, ukryłby się gdzieś daleko, najlepiej na drugim końcu kraju i próbował zapomnieć, że został poślubiony komuś, kto… Nie dawał rady o tym myśleć. Był tak wściekły, tak wściekły, że mógłby roznieść pół Hogwartu jednym uderzeniem mocy. Tymczasem siedział w lochach, zamknięty w kwaterze z człowiekiem, którego jednocześnie pragnął całować i zniszczyć. Wydawało mu się, że zaraz oszaleje.

— Losuj — warknął, rzucając Snape’owi knuta.

Severus złapał monetę w locie. Harry miał nadzieję, że nie zdąży tego zrobić, w obu rękach trzymał przecież dokumenty. A jednak złapał ją bez trudu, co jeszcze bardziej Harry’ego rozdrażniło. Zimna krew Snape’a doprowadzała go do szału.

— Co mam losować? — zapytał mężczyzna spokojnie.

— Gdzie będziesz spać — wycedził Harry i paskudnie się wykrzywił. — Nie sądzisz chyba, że wejdę z tobą do jednego łóżka?

Severus obrzucił go obojętnym spojrzeniem i odłożył monetę na stolik do kawy.

— Nie ma takiej potrzeby — oświadczył chłodno. — Wybierz miejsce, w którym chcesz spać, a ja się dostosuję.

— Losuj! — warknął Harry. Nie życzył sobie, żeby Snape wyświadczał mu jakiekolwiek uprzejmości.

— Nie bądź dziecinny. — Mistrz eliksirów uśmiechnął się szyderczo.

Harry miał wrażenie, jakby cofnęli się do września zeszłego roku. Niewypowiedziane słowo bachor zawisło nad nimi niczym symbol ich pełnych gniewu i upokorzeń przedmałżeńskich relacji. Ale teraz raniło sto razy mocniej.

— Ty draniu! Nie lekceważ mnie!

— Więc nie zachowuj się jak gówniarz.

— NIENAWIDZĘ CIĘ!

— Jestem do głębi poruszony — odparł beznamiętnie Snape i wrócił do lektury pergaminów.

— Ty… TY!

Czerwona mgła przesłoniła umysł Harry’ego. Wrzący gniew zatopił resztki rozsądku, które próbowały go jeszcze powstrzymywać. Ręce trzęsły mu się gwałtownie, a w uszach słyszał głośny huk pompowanej gwałtownie krwi. Ten drań! Jak śmie?! Miał ochotę rzucić mu się do gardła! Zamiast tego obrócił się na pięcie i dzikimi ruchami zaczął zrzucać z półek biblioteczki wszystko, co na nich stało. Woluminy, bibeloty, zdjęcia rodzinne, wszystko fruwało wokół niego, by po krótkim locie z głośnym hukiem wylądować na podłodze. Półka po półce, a gdy ich zabrakło, zwrócił się w stronę gzymsu kominka. Zdjęcie ich pocałunku w ministerstwie, szkatułka od Aventine’a, nagroda Snape’a za udoskonalenie Eliksiru Mózgowego Baruffia, nawet Puchar Quidditcha — nic nie miało szans w zderzeniu z jego furią.

— Kompletnie oszalałeś?!

Głos męża dotarł do niego z lekkim opóźnieniem, jakby Snape stał za grubą, tłumiącą dźwięki zasłoną. Harry odwrócił się błyskawicznie.

— Oszalałem? Dopiero zacząłem! Zobaczysz, co będzie, kiedy skończę!

Czuł ponurą satysfakcję na myśl, że wreszcie udało mu się wywołać u Severusa jakąś reakcję. Mąż stał przed nim wyprostowany, ręce trzymał opuszczone wzdłuż boków i lekko mrużył oczy. To wciąż nie było to, o co Harry’emu chodziło, ale za pięć minut w tym pomieszczeniu nie będzie ani jednego całego przedmiotu i dopiero wtedy okaże się, czy draniowi została w żyłach jeszcze chociaż jedna kropla zimnej krwi…

— Zatem baw się dobrze — powiedział cicho Snape, obrócił się płynnie w miejscu, aż jego szata widowiskowo załopotała i wyszedł, pozostawiając Harry’ego z ręką uniesioną do góry, gotową do kontynuowania dzieła zniszczenia.

Chłopak zastygł w bezruchu. Po chwili jego dłoń opadła i zwinęła się w pięść.

— Ty sukinsynu! — wrzasnął.



***



Gdy Severus wydostał się ze swoich komnat, najszybciej jak potrafił pokonał krótki odcinek drogi do zakrętu korytarza, gdzie nie mogli go zobaczyć wikingowie stojący na warcie pod drzwiami. Tam, zupełnie wyczerpany, oparł się o ścianę i objął ramionami. Oddychał płytko, próbując uspokoić wściekle łomoczące serce.

— Merlinie… — wyszeptał.

Nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Cały wieczór zastanawiał się, jak zacząć rozmowę z chłopakiem, a gdy wreszcie wydawało mu się, że jest gotowy, szalony dzieciak zaczął popis, jakiego nie powstydziłby się zdziczały wilkołak. Oczywiście wiedział, dlaczego Harry to zrobił — chciał go sprowokować. I mało brakowało, a udałoby mu się. Na szczęście Severus w porę wyszedł. Uciekł. Ale gdyby został, sam tylko Merlin wie, jak by się to skończyło.

Potarł lewe przedramię. Ręka swędziała go od dwóch godzin. Co się działo z tą taśmą, do ciężkiej cholery?

Przymknął powieki. Dumbledore radził, żeby wszystko Harry’emu wytłumaczył. Jakby sam nie zamierzał tego zrobić! Miało to jednak wyglądać zupełnie inaczej. Na pewno nie spodziewał się, że zostanie opluty i znieważony, a potem odrzucony jak wadliwy przedmiot, bez najmniejszej nawet szansy na obronę. Na myśl, że w ogóle musi się bronić, gotowała się w nim krew. Po wszystkim, co razem przeszli, zasługiwał chyba na zaufanie? Niech to szlag! Gdyby wiedział, że Harry w taki sposób zareaguje na wspomnienie Lucjusza, prędzej odrąbałby sobie rękę z Mrocznym Znakiem, niż mu je pokazał. Teraz jednak było już za późno, a on znalazł się w sytuacji, z której nie potrafił wybrnąć.

Oderwał się od ściany i ruszył powoli w stronę wyjścia z lochów. Nie zdecydował jeszcze, co dokładnie ma zamiar zrobić, ale na pewno nie planował wracać teraz do męża. Konfrontacja w tym momencie nie przyniosłaby korzyści żadnemu z nich, za to bez wątpienia mieliby jutro w mieszkaniu nielichy bałagan. Niemniej musiał jakoś spędzić najbliższe kilka godzin, a krążenie po korytarzach, jak to miał w zwyczaju zanim poślubił Harry’ego, nie wydało mu się teraz pociągające. Prawdopodobnie dlatego, że to właśnie Harry’ego Pottera próbował zawsze na tych korytarzach złapać.

Może Pomfrey? Wizyta w skrzydle szpitalnym wydawała się całkiem niezłym pomysłem. Poppy nigdy nie zadawała pytań o życie prywatne, co w jego obecnej sytuacji nie było bez znaczenia. A poza tym zwyczajnie ją lubił. Jeśli już w ogóle znajdował chwilę na pogawędkę, to konwersacje z Poppy sprawiały mu najwięcej przyjemności.

Nie zauważył nawet, że wydostał się z lochów i zupełnie machinalnie zmierza w kierunku skrzydła szpitalnego. Dotarł już na pierwsze piętro, gdy zza zakrętu korytarza wprost na niego wyszedł Albus Dumbledore.

— Dobrze, że cię spotykam, Severusie — powiedział starzec zmęczonym głosem. Wyglądał na przygnębionego. — Jak się czuje Harry?

— Wydaje mi się, że tak samo, jak bezpośrednio po zakończeniu naszej małej sesji wspominkowej. Nic się nie zmieniło — odrzekł Snape z przekąsem. — Zdemolował pół salonu, zanim wyszedłem.

— Obawiam się, że nie doceniłem destrukcyjnej siły tego wspomnienia, przyjacielu — westchnął dyrektor ciężko. — Panna Granger godzinę temu znalazła się pod opieką Poppy. Mam nadzieję, że Harry’ego nie spotka to samo.

— Granger? A co jej się stało? Wyglądała normalnie, gdy się z nią rozstawaliśmy.

— Najwyraźniej szok dał o sobie znać z opóźnieniem. Eliksir uspokajający wytłumił objawy, ale kiedy jego działanie zaczęło słabnąć…

— Co dokładnie się wydarzyło?

— Dostała histerii. Poppy wspominała też o hiperwentylacji. W końcu zemdlała.

— To dziwne i całkiem do niej niepodobne. Granger kieruje się logiką.

Albus obrzucił go dziwnym spojrzeniem.

— Myślę, że jest przede wszystkim człowiekiem, Severusie. Istotą przepełnioną emocjami, niezależnie od tego, jak wydaje się inteligentna i poukładana. Do tego to kobieta. Daliśmy jej dzisiaj do obejrzenia gwałt na młodziutkiej dziewczynie. Czego się spodziewałeś? — Dyrektor zdjął okulary i zupełnie niepotrzebnie zaczął czyścić ich szkła. Jego oczy, niczym nieprzesłonięte, wydawały się stare i bezbronne. — Czego sam się spodziewałem? — Założył na powrót okulary i obrócił się lekko, jakby miał zamiar odejść. — Nie powinieneś dzisiaj zostawiać Harry’ego samemu sobie.

I poszedł.

Severus śledził jego postać, dopóki dyrektor nie zniknął za zakrętem. Doskonale wiedział, że nie powinien opuszczać Harry’ego. Miał zamiar wrócić do niego najszybciej, jak to będzie bezpieczne dla nich obu. Ale jeszcze nie w tym momencie, tego akurat był pewien. Ruszył przed siebie i po kilku chwilach przekraczał już progi lecznicy.

Szpital zdawał się niemal pusty. Zaledwie kilka łóżek było zajętych, co dziwne jednak, Poppy ułożyła swoich pacjentów tak, że leżeli od siebie w dużym oddaleniu. Jakby zależało jej na ich prywatności. Intrygujące. Snape rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając znajomej sylwetki szkolnej pielęgniarki, ale kobieta musiała chyba odejść do swojego biura, bo nigdzie nie mógł jej dostrzec. Ruszył powoli w stronę małego pokoiku mieszczącego się na drugim końcu ogromnego pomieszczenia, tuż obok izolatek. W jednej z nich przebywał teraz Lucjusz Malfoy.

Przez umysł Snape’a przepłynęło gwałtowne i zupełnie irracjonalne uczucie niechęci. Jeśli chciałby być sprawiedliwy, musiałby sobie powtarzać, że złość na Malfoya jest nierozsądna — to przecież nie jego wina, że Harry nienawidzi teraz swojego męża. Musiałby przyznać, że sam przyczynił się do tej sytuacji. Ale nie zamierzał tego przyznawać. Wolał złościć się na Malfoya, nawet mimo tego, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że nie będzie mógł udawać bez końca. Po stokroć wolał pielęgnować wściekłość na Lucjusza, bo to uwalniało go od uczucia niechęci do Harry’ego. Oraz od żalu za jego brak wiary, za tę łatwość z jaką go odepchnął i za pogardę w głosie, przed którą Snape nie potrafił się obronić…

— Panie profesorze.

Niewyraźny szept oderwał go od własnych myśli. Na łóżku, które właśnie mijał, leżała Granger. Była blada jak okrywające ją prześcieradło i wyraźnie wyczerpana. Mimo to uśmiechała się do niego. Raz jeszcze dał się zaskoczyć odkryciu, że dziewczyna żywi do niego coś w rodzaju… ciepłych uczuć. Nie miał pojęcia, jak to było możliwe ani co ją skłoniło do ich manifestowania, ale ciężko mu przychodziło je ignorować. Wbrew własnej woli czuł potrzebę zrewanżowania jej się w jakiś sposób i chociaż rozumiał mechanizm, który go do tego skłaniał, i tak nie potrafił się powstrzymać, by nie odwzajemnić jej sympatii. Zresztą, jeśli ktokolwiek z przyjaciół Harry’ego zasługiwał na jego szacunek, to tym kimś była właśnie ta młoda Gryfonka.

— Panno Granger. — Kiwnął jej głową. — Myślałem, że dostała pani eliksir nasenny.

— Pani Pomfrey za chwilę go przyniesie, ale teraz ktoś ją odwołał. — Mówiła szeptem, jakby nie miała sił, by wydobyć z siebie więcej niż westchnienie. — Jak się czuje Harry?

— Wydaje mi się, że trochę lepiej niż pani. Sceny, które dzisiaj widział, nie były dla niego aż taką nowością.

— Tak… Nie wiem, jak mógł normalnie żyć i nie zwariować, jeśli co noc…

Zamilkła, a jej twarz ściągnęła się w grymasie cierpienia. Patrząc teraz na nią, po raz pierwszy zadał sobie pytanie, czy zamiast tej młodej dziewczynie, nie powinien był jednak pokazać wspomnienia Minerwie. Być może uporządkowany umysł to jednak za mało, by szesnastolatka mogła poradzić sobie z pewnymi sprawami. Nagle przez myśl przeszło mu podejrzenie, które natychmiast przyprawiło go o ból głowy. A co, jeśli Granger była dziewicą? Salazarze!

— Przepraszam, że pozwoliłem pani to zobaczyć — wydusił z siebie, zanim małostkowość zasznurowałaby mu usta. — To był błąd.

— To było konieczne — odparła. — Ale dziękuję, że pomyślał pan… To by jednak nic nie zmieniło. Nie pozwoliłabym, żeby ktoś odebrał mi ten projekt.

— Nawet gdyby pani wiedziała?

— Tak, nawet wtedy.

Usiadł na łóżku obok. Przestało mu się spieszyć do spotkania z Poppy. Możliwe, że jego ocena sytuacji nie okaże się tak całkiem błędna.

— Chce pani usłyszeć moją teorię?

— Oczywiście. — Uśmiechnęła się leciutko.

Oczywiście. Rozsiadł się wygodniej, przewidując, że ich rozmowa nie będzie ani łatwa, ani krótka.

— Najważniejsze w niej jest uświadomienie sobie, że Malfoy nie był sobą — powiedział.

— Co pan przez to rozumie?

— Czarny Pan od samego początku manipulował jego umysłem. Porównywałem znakowanie Lucjusza do własnego. Większość elementów jest identycznych, ale część się różni. Myślę, że ważne są zarówno podobieństwa, jak i różnice. Podejrzewam, że Czarny Pan dostosował rytuał do każdego ze śmierciożerców z osobna. — Przyglądała mu się uważnie. — Kiedy sam byłem znakowany, od momentu, gdy ukląkłem przed Czarnym Panem, stopniowo traciłem kontakt z rzeczywistością. On jakoś na mnie wpływał, choć nie wiem do końca jak. Być może na samym początku chodziło o legilimencję. Pamięta pani ten moment, gdy Riddle karci Malfoya? — Skinęła nieznacznie głową. — On wiedział, co Lucjusz myślał. I dał mu do zrozumienia, że wie. A Lucjusz się przeraził i czekał na karę. Wtedy Czarny Pan… Widziała pani, co zrobił.

— Pieścił go.

— Tak. To bardzo ciekawe posunięcie, pomijając nawet fakt, że wtedy chyba włączył do rytuału jakieś zaklęcie konfundujące. Otóż, zamiast go ukarać, dał mu coś przyjemnego. Kontrast między oczekiwaniami a rzeczywistością okazał się tak olbrzymi, że Lucjusz musiał poczuć się wtedy doskonale szczęśliwy.

— Był podniecony — wyszeptała. Severus usłyszał w jej głosie cień obrzydzenia.

— Nie powinno to panią dziwić — odparł łagodnie. — To Lucjusz Malfoy. Całe życie goni za dwiema rzeczami: mocą i seksem. Czarny Pan ofiarował mu dostęp do mocy, a Lucjusz zareagował w najbardziej przewidywalny sposób: seksualnym podnieceniem.

— Ale to był Voldemort!

— Nie sądzę, żeby Malfoy kiedykolwiek się nad tym zastanawiał albo miał na to jakiś wpływ. Moc po prostu go pociąga, niezależnie od tego, kto ją posiada.

— Więc Harry powinien być dla niego niezwykle atrakcyjny. — Uśmiechnęła się nieznacznie. W odpowiedzi obrzucił ją ciężkim spojrzeniem. Otworzyła usta ze zdumienia. — Nie przypuszcza pan chyba…

— Jestem pewny, że tak. Mówimy o Lucjuszu Malfoyu.

— Czy Harry wie?

— Nie. On jest zupełnie ślepy na takie sygnały.

— Och.

— Natomiast Malfoy wie, że ja zdaję sobie sprawę z jego… fascynacji, więc będzie miał się na baczności.

Uciekła oczami przed jego spojrzeniem. Bez przerwy zapominał, że miała tylko szesnaście lat.

— To chyba dobrze — powiedziała.

Wzruszył ramionami.

— Na pewno lepiej, niżby miał sądzić, że może bezpiecznie rozgrywać swoje gierki. Ale wracając do rytuału… Po tym jak na skórze pojawił się Znak i Czarny Pan napoił go krwią, Lucjusz przestał widzieć cokolwiek poza swoim mistrzem. Zauważyła to pani?

— Wydaje mi się, że tak. Najpierw wyglądał jak martwy, a potem jak… nie mogę znaleźć słowa, ale jakoś tak… zamroczony czy coś w tym stylu. Czemu powiedział pan, że Voldemort napoił Znak krwią? To dziwne określenie. Jakby Znak był czymś żywym.

Severus zastanowił się przez chwilę.

— Takie miałem wrażenie, gdy przechodziłem własny rytuał. Jakby Znak pił tę krew. Jakby właśnie był czymś żywym, co zagnieździło się we mnie i potrzebowało pożywienia, żeby się obudzić.

— Mój Boże…

— Czarny Pan bez wątpienia nie szedł najprostszą ścieżką, co do tego możemy być pewni. Więc, jak mówiłem, po napojeniu Znaku Lucjusz widział już wyłącznie swojego mistrza. Uczucie można porównać chyba tylko do działania eliksiru miłosnego bezpośrednio po zażyciu. Rzeczywistość znika i człowiek widzi tę jedną osobę, najważniejszą na świecie. Reszta jest rozmazana, zupełnie dosłownie, to nie żadna metafora. Tak, jakby absolutnie wszystko poza Czarnym Panem nagle straciło kontury.

— Jak to możliwe?

— Nie mam pojęcia. Może to zaklęcie, a może eliksir? Nie wiem. Pewnie wiele zrozumiemy, kiedy zapoznamy się z treścią inkantacji, którą Riddle syczał podczas rytuału. Jeśli Harry zechce ją przetłumaczyć.

— Jestem pewna, że tak.

— Cóż, to świetnie, bo ja wcale nie jestem o tym przekonany, choć wciąż liczę na to, że jego nienawiść do mnie okaże się słabsza od chęci zniszczenia Czarnego Pana i uratowania świata — wycedził.

— Proszę tak nie mówić!

Zirytowany, przymknął powieki i odruchowo potarł przedramię.

— W porządku, nie będę o tym mówić. Jestem po prostu nieco… Nieważne.

— On nie jest sobą — powiedziała Granger cicho. — Nie może pan brać do siebie tego, co wygaduje, bo on ostatnio zupełnie traci nad sobą kontrolę.

— Dlaczego to miałoby być jakimś usprawiedliwieniem? Rozumiem burzę hormonów, borykam się z nastolatkami od wielu lat, ale do tej pory nie traktowałem ich ulgowo tylko dlatego, że…

— Nie chodzi o burzę hormonów — przerwała mu. — W każdym razie nie tylko o to. On… Mój Boże, nie wiem, czy mogę… Wolałabym, żeby on sam…

— O czym pani mówi?

— Harry zmaga się teraz z wieloma różnymi… sprawami, z którymi wcześniej nie musiał się mierzyć. Nie zawsze sobie z nimi… radzi. Nie jest… racjonalny.

— Nie jest racjonalny? Tak, to rzeczywiście zaskoczenie, ponieważ zwykle Harry Potter jest uosobieniem racjonalności — sarknął.

— Miałam na myśli, że bardziej niż… wcześniej.

Severus popatrzył na nią sceptycznie.

— Załóżmy, że dostrzegłem pewne… symptomy. Co, pani zdaniem, powinienem z tym zrobić?

— Myślę… Myślę, że powinien pan zmusić go do rozmowy.

— Zmusić do rozmowy? — Uniósł jedną brew. — O czym? I jak?

Bezradnie rozłożyła ręce.

— Yyy… o… wszystkim. A jak? Uporem… tak sądzę.

Naprawdę go rozbawiła.

— Przypuszczam, że ma pani w tym rozległe doświadczenie. Inaczej nie mogłaby pani być jego przyjaciółką. — Gdy złapał jej urażony wzrok, podniósł w górę obie dłonie. — To był komplement, proszę mi wierzyć. Doceniam, że jest ktoś, komu starcza samozaparcia, by „zmuszać go do rozmowy”, cokolwiek to znaczy.

— Wbrew pozorom to wcale nie jest aż tak skomplikowane. Trzeba tylko wielokrotnie powtórzyć pytanie. — Spojrzała na niego spod rzęs.

— To bardzo pouczające, zaiste. — Uśmiechnął się krzywo. — Czy jednak teraz moglibyśmy porzucić już ten temat i wrócić do Znaku?

Z jej twarzy bez trudu mógł odczytać myśl, że jemu samemu bardzo przydałaby się solidna dawka „zmuszenia do rozmowy”. Na szczęście nie starczyło jej odwagi, by tę myśl wcielić w życie, za co Snape był wdzięczny, bo podobna ingerencja w jego prywatność mocno nadszarpnęłaby ich delikatne wzajemne stosunki.

— Oczywiście, panie profesorze.

— Skończyliśmy na tym, że świat Malfoya skurczył się do postaci Czarnego Pana. Właśnie to miałem na myśli, gdy mówiłem, że Lucjusz nie był sobą. W tamtym momencie liczyło się dla niego tylko to, czego życzył sobie jego mistrz. Riddle wydał mu polecenie, a Malfoy je wykonał. Nie miał wyboru. Postępował tak, jakby znajdował się pod Imperiusem.

— Skąd pan wie, że tak było?

— Widziała pani, jak się wtedy zachowywał? Jak kukła. Beznamiętny? Z pewnością nie Lucjusz Malfoy.

— Malfoy zawsze jest zimny jak lód — oświadczyła. Wątpliwości miała wyraźnie wypisane na twarzy.

Spojrzał na nią z namysłem.

— Zapewne. Jednak nie w łóżku.

Gorący rumieniec oblał jej blade dotąd policzki. Severus odwrócił głowę, dając dziewczynie czas na uporządkowanie informacji, które właśnie sforsowały jej umysł. Bez wątpienia wiedza o zwyczajach seksualnych Lucjusza nie była tym, z czym kiedykolwiek planowała się zapoznać.

— Uhm… — odchrząknęła krótko, zanim mogła mówić dalej. — Więc uważa pan, że nie panował nad sobą?

— Nie powiedziałbym, że nie panował. Raczej w ogóle nie miał wpływu na to, co robił.

— Ale był w stanie… — Potarła czoło ręką. Zamiast na niego, patrzyła w sufit. Nie dziwił się jej. Bardziej zdumiewało go, że w takich okolicznościach w ogóle potrafiła trzeźwo analizować fakty.

— Tak. Pobudziła go bliskość Czarnego Pana, a ona tam była, przygotowana specjalnie dla niego. Zamiast. Riddle dokładnie to zaplanował.

— Sądzi pan, że gdyby nie znalazł się pod wpływem tego czegoś, co zaaplikował mu Voldemort, Malfoy nie zrobiłby tego wszystkiego?

— Jestem całkowicie przekonany, że gdyby był w pełni świadom swoich czynów, Lucjusz nie zgwałciłby tej dziewczyny. I wcale nie z tej przyczyny, że gwałt uważałby za coś złego. Raczej dlatego, że to uwłaczałoby jego dumie. Jest niezwykle wrażliwy na punkcie swojej męskości i z tego co wiem, nigdy nie posunął się do seksualnej przemocy. Bawi go raczej rola pająka rozsnuwającego swoje sieci i wabiącego do nich ofiarę. Jest w tym świetny.

— Dobrze go pan zna.

— Owszem. Myślę, że nawet bardzo dobrze.

— Więc nie zgwałciłby jej…

— Nie. Ale bez wątpienia by ją zabił. Myślę, że to nawet nie zepsułoby mu apetytu.

— Merlinie!

— To są jednak wyłącznie moje spekulacje, bo jak mówiłem, Malfoy nie miał wtedy wpływu na to, co robił.

— Zatem jest niewinny?

Severus uśmiechnął się z goryczą.

— Wręcz przeciwnie. Jest winny, bo się tam pojawił. Bo chciał przyjąć Znak i służyć Czarnemu Panu. Nie wiedział wprawdzie, na czym ta służba będzie polegać, ale czy to w ostatecznym rozrachunku ma jakiekolwiek znaczenie?

— Myślę, że to ma wielkie znaczenie — powiedziała, a on uświadomił sobie, iż doskonale zrozumiała, że choć wciąż jeszcze mówił o Lucjuszu, to w tym momencie myślał już o sobie.

— Młodzieńczy relatywizm — westchnął, a ona uśmiechnęła się i leciutko wzruszyła ramionami.

— Dlaczego sądzi pan, że początek i koniec wspomnienia przedstawiają elementy rytuału? Czy chodzi o tę utratę świadomości?

— Tak przypuszczam. Już na początku wchodzi w grę jakieś zaklęcie, a na koniec… Ofiara, którą składa nowy członek Kręgu, jest bardzo osobista. Dostosowana do indywidualnych… skłonności konkretnego człowieka.

— Co ma pan na myśli?

— Proszę spojrzeć na Malfoya. Jego siłą napędową jest seks, więc jego ofiara miała charakter seksualny.

Przez długą chwilę patrzyła na niego bez słowa, a on prosił w duchu, żeby nie zadała mu tego pytania. Ale oczywiście wiedział, że to zrobi.

— A co jest pańską siłą napędową, panie profesorze?



***



— Fo jeft, ftary? Nie jefteś głotny? — zapytał Ron. Jak zwykle miał wypchane usta.

— Nie bardzo — odparł Harry, niemrawo grzebiąc w talerzu. — Boli mnie głowa.

Rudzielec przełknął i przyjrzał mu się uważnie.

— Boli cię blizna?

— Nie blizna. Głowa. — Harry potarł skronie. — Nie przypominam sobie, żeby mnie kiedykolwiek wcześniej bolała, chyba że dostałem tłuczkiem albo zaklęciem.

— Podobno ciotkę Muriel regularnie bolała, ale nie wiem, czy nie chodziło jej raczej o to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Czemu nie poprosiłeś Snape’a o eliksir?

— Nie widziałem go dzisiaj. — Harry zdecydował się na półprawdę. Rzeczywiście go dzisiaj nie widział, więc nie miało znaczenia, że i tak by go o nic nie poprosił.

Ron przeniósł spojrzenie na stół prezydialny.

— Gdzie on jest?

— Nie mam pojęcia. Kończ śniadanie, bo spóźnimy się na obronę — ponaglił go Harry.

Ron zmrużył oczy i przez chwilę mu się przyglądał, ale w końcu wrócił do metodycznego napychania się jajkami i wędzonym śledziem.

— Byłem u Hermiony — oznajmił w przerwie między jednym kęsem a drugim. — Pytała o ciebie.

Harry lekko się wzdrygnął. Przy kominku znalazł liścik od Dumbledore’a z dokładną informacją, co przytrafiło się Hermionie i prośbą, żeby dziewczynę odwiedził. Nie zrobił tego, bo bał się spojrzeć jej w oczy.

— Jak ona się czuje?

— Nieźle, zwłaszcza jeśli porównać do tego, co było wczoraj.

— Przykro mi — wyszeptał.

— Jasne. — Rudzielec pokiwał głową. — Myślałem, że cię tam dzisiaj zobaczę. Wiesz, ona zawsze była przy tobie, gdy lądowałeś w skrzydle szpitalnym.

Ron powiedział to wszystko tonem wypranym z emocji, ale przesłanie było aż nadto oczywiste.

— Jestem dupkiem, wiem o tym — oświadczył Harry z goryczą. — Pójdę do niej przed obiadem.

— W porządku. — Weasley znów kiwnął głową. — Co się stało?

— Co?

— Z tobą. I z nią. I ze Snape’em?

Harry spiął się i poderwał z ławy.

— Idę na lekcje — powiedział i odwrócił się w stronę wyjścia.

— Nie tak szybko! — Ron złapał go za ramię i zatrzymał w miejscu. — Idę z tobą. — Pokręcił głową. — Nie zachowuj się jak palant, Harry. Wystarczyło powiedzieć, że nie chcesz o tym mówić.

W ponurych nastrojach, milcząc, dotarli do klasy obrony przed czarną magią. Boczyli się na siebie, ale zgodnie usiedli razem w ostatniej ławce. Gdy Mackrel rozpoczął swój zwyczajny, śmiertelnie nudny wykład, ukryli się za podręcznikami i podjęli szeptaną rozmowę.

— Byłem wczoraj u Dumbledore’a — zaczął Harry. Ron zmarszczył brwi. — Nie wtedy. Wcześniej. Jeszcze zanim… Przed spotkaniem. — Weasley wpatrywał się w niego w napięciu, ale nic nie mówił. — Dyrektor uważa, że powinienem coś zrobić.

Opuścił wzrok na ławkę i zamyślił się. Nie zdążył wczoraj przeczytać wszystkich listów, które dał mu Albus. Rano musiał je zbierać po całym mieszkaniu, bo leżały porozrzucane po podłodze wśród dziesiątków innych papierów, książek i roztrzaskanych przedmiotów. Spodziewał się, że kiedy się obudzi, w pomieszczeniach będzie już porządek, ale spotkał go zawód: pokoje znajdowały się w stanie kompletnego chaosu, a po Snapie nie było śladu. Wyglądało na to, że nie wrócił na noc do komnat. Harry starał się przekonać samego siebie, że nie obchodzi go, gdzie spał jego mąż.

— Z czym? — Głos Rona wyrwał go z rozmyślań.

— Co?

— Z czym powinieneś coś zrobić? — mruknął zniecierpliwiony rudzielec.

Harry przez chwilę patrzył na niego bezmyślnie, a potem przypomniał sobie, co zamierzał przyjacielowi zaproponować.

— Chciałbym, żebyś poprowadził pewien projekt — zaczął.

— Ciii…

Mackrel właśnie zbliżył się do ich ławki, trzymając w dłoni otwarty podręcznik i monotonnym głosem dyktując uczniom zawarte w nim informacje. Harry nigdy nie przypuszczał, że ktokolwiek jest w stanie lekcje obrony przed czarną magią upodobnić do zajęć z historii magii. A jednak! Mackrelowi się to udało: pół klasy bujało się nad notatkami jak napojone Wywarem Żywej Śmierci. Kiedy nauczyciel odpłynął w stronę swojego biurka, mogli wrócić do rozmowy.

— Co to za projekt? — spytał Ron, wbrew woli zaciekawiony.

— Czytałeś wczorajszego „Proroka”? — Gdy rudzielec wzruszył ramionami, Harry pokiwał głową. — Jasne. Ale jeśli zgodzisz się na moją propozycję, to będziesz musiał zacząć, tak jak i inne gazety. Malfoy wybierze te najważniejsze. Na świecie zachodzi teraz wiele zmian, w których powinienem brać udział, tak przynajmniej uważa Dumbledore. Wiesz, chodzi o to, że jestem królem i tak dalej. Na konferencji powiedziałem kilka zdań, które podobno spowodowały mnóstwo zamieszania. Ludzie zaczęli robić różne rzeczy. Wcale tego nie planowałem, ale skoro się stało, to teraz nie mogę tego tak zostawić…

— Harry! — przerwał mu Ron. — Przestań. Nie tłumacz się. Po prostu wyjaśnij, co powiedziałeś i co wydarzyło się potem.

Kolejne dwadzieścia minut Harry poświęcił na szczegółowe przedstawienie przyjacielowi całej sytuacji, łącznie z tym, co usłyszał od Dumbledore’a oraz wnioskami, do jakich sam doszedł. Ron słuchał w skupieniu, od czasu do czasu przygryzając końcówkę pióra i śledząc wzrokiem krążącego po klasie nauczyciela. Gdy Harry skończył, rudzielec spojrzał na niego z namysłem.

— I to wszystko dlatego, że powiedziałeś dwa zdania?

— Na to wygląda.

— Niezła siła rażenia. A jaka miałaby być moja rola?

— Najważniejsza — oznajmił Harry, a Ron się uśmiechnął. — Ktoś musi trzymać rękę na pulsie i hamować albo podsycać nastroje. Chodzi o to, żeby obeszło się bez rozlewu krwi, ale sprawy cały czas mają iść naprzód. Ty będziesz odpowiedzialny za całość. Strategia i koordynacja działań. Jeśli będziesz potrzebował wsparcia, tylko powiedz, a dostaniesz wszystko, o co poprosisz.

— Wszystko?

— W granicach rozsądku.

Ron wywrócił oczami, a Harry po raz pierwszy tego dnia miał ochotę się roześmiać.

— Dlaczego ja?

— Już kiedyś wygrałeś dla mnie skomplikowaną partię szachów, pamiętasz? Umiesz myśleć do przodu. No i jesteś niezły w układankach. A to będzie naprawdę spora układanka.

— Nie robisz tego, bo Hermiona cię namówiła albo coś?

— Czasami mam ochotę cię walnąć, wiesz? Nie, Hermiona mnie nie namówiła. Ufam ci, czy to takie skomplikowane? Ten, kto weźmie ten projekt, będzie robił wszystko w moim imieniu, posługiwał się moim nazwiskiem jak własnym. Muszę mieć do tej osoby stuprocentowe zaufanie.

Ron spojrzał na niego z ukosa, a potem cicho się zaśmiał, pokręcił głową i odwrócił wzrok.

— Masz te listy? — zapytał.

Harry sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej gruby plik papierów, które wcisnął przyjacielowi do ręki.

— Są twoje — wyszeptał. — Tylko pamiętaj: to prywatna korespondencja.

Rudzielec wywrócił oczami.

— W porządku — oznajmił. Z całej jego postaci emanowało zadowolenie. — Jutro powiem ci, co wymyśliłem.



***



...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin