100.doc

(105 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw by Liberi

Kamień Małżeństw by Liberi

 

Rozdział 100. Destrukcja


Niedzielny wieczór zastał Harry’ego przy łóżku jego chrzestnego ojca. Syriusz nie odzyskał jeszcze przytomności, a jego rany nie chciały się goić. Zmiażdżona krtań została udrożniona za pomocą magii, ale to wszystko, co udało się osiągnąć pani Pomfrey — mięśnie i chrząstki nie poddawały się żadnej znanej czarodziejom metodzie leczenia. Przypuszczano, że przyczyną mógł być tajemniczy dym, którym stworzenie z domu Malfoyów obezwładniło Syriusza. Tak przynajmniej sądził Snape, a Lupin się z nim zgadzał. Żaden z nich jednak nie wiedział, czym był ów dym ani co to za stwór zaatakował Blacka. Wielki kot został zabrany z pałacu i przeniesiony do Hogwartu, gdzie badali go obecnie najlepsi specjaliści od magicznych stworzeń, jednakże po dwóch dniach szczegółowych oględzin w dalszym ciągu nie istniało nawet pół teorii wyjaśniającej, z czym trójce czarodziejów przyszło się zmierzyć.

— Co z nim? — zapytała Hermiona, stając cicho za plecami Harry’ego.

— Bez zmian — odparł Harry i odłożył Księgę Jasności, którą próbował tłumaczyć. — Godzinę temu był tu specjalista ze Świętego Munga od ataków magicznych stworzeń, ale pomruczał tylko i coś zanotował. Nikt nic nie wie. Nic! Kompletne zero!

Hermiona westchnęła i przysunęła sobie krzesło, na którym po chwili usiadła. Wpatrywała się w woskową twarz Syriusza z wyrazem smutku na twarzy.

— A Lucjusz Malfoy?

Harry prychnął.

— Mało brakowało, a bym go przeklął — wycedził. — Powiedział, że nie ma pojęcia, co to było. Podobno nie odwiedzał tamtego domu od dwóch lat. — Pokręcił głową z niedowierzaniem. — Co jest z tymi ludźmi? Nie obchodziło go, co robiła jego żona?

— Uwierzyłeś mu? Że nie wie, co to za stworzenie?

— W końcu tak. Zagroziłem, że każę mu wypić Veritaserum i on się na to zgodził. Więc mu uwierzyłem. Zresztą Draco potwierdził, że ojciec nie lubił tego miejsca i w nim nie bywał.

— Groziłeś Malfoyowi?! — zapytała z niedowierzaniem. — To do ciebie niepodobne.

— Nie będę się z nim cackał, gdy chodzi o Syriusza!

Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem, ale nie skomentowała.

— Gdzie on jest? Ten kot? Może na niego zerknę?

— W salce obok klasy transmutacji. Przy jej drzwiach stoi ta kopnięta zbroja, która zawsze straszy pierwszorocznych. Dumbledore kazał jej pilnować wejścia, więc gdybyś chciała się tam dostać, musisz podać hasło. Brzmi „Łapa”.

Hermiona kiwnęła głową, ale nie ruszyła się z miejsca.

— Wiadomo już, co się tam stało? — zapytała.

— Ja nic nie wiem. Śledztwem podobno dowodzi Stark, ale raportuje do Snape’a. A Malfoy zabronił mi pytać bezpośrednio Starka, żeby nie podsycać plotek na temat mojego małżeństwa. Wszyscy zakładają, że Snape mówi mi, co się dzieje. — Harry zacisnął zęby tak mocno, że aż poczerwieniał. — Ale on nic mi nie mówi. Nawet go tu nie było. Ani razu od momentu, jak przyniósł Syriusza. Ani razu…

— Posłuchaj, Harry… — zaczęła Hermiona, ale nie dane jej było skończyć.

Drzwi do skrzydła szpitalnego trzasnęły, więc oboje odwrócili głowy. W ich stronę zmierzali Dumbledore, Lupin i… Snape. Harry poderwał się na równe nogi, a Hermiona poszła jego śladem.

— Harry, czy byłbyś tak uprzejmy i pozwolił z nami? — odezwał się dyrektor, gdy mężczyźni zbliżyli się do łóżka Syriusza. — Chcemy zadać panu Malfoyowi kilka pytań, a mam przeczucie, że twoja obecność podziała na niego motywująco.

— Czy Hermiona…

— Nie — odparł krótko Snape.

Dziewczyna kiwnęła głową.

— Pójdę popatrzeć na tego stwora — powiedziała i opuściła salę.

Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, pozostali poszli spotkać się z Malfoyem.

Lucjusz, odziany w bogate szaty, siedział na wygodnym fotelu, który dostarczył mu ktoś życzliwy i czytał książkę. Jego izolatka wcale nie przypominała już szpitalnej salki, upodobniła się raczej do luksusowego hotelowego pokoju. Niewiele czasu było trzeba, żeby pozbawiony różdżki, teoretycznie bezsilny Malfoy urządził sobie wygodne gniazdko pod samym nosem pilnujących go wikingów.

— Co za szacowne grono! Czuję się doprawdy zaszczycony, choć powód wizyty jest dla mnie niejasny — zakpił Lucjusz, gdy mężczyźni przekroczyli próg. — Być może powinienem się obawiać… Co tym razem? Stare dobre veritaserum czy może prostszy Cruciatus? Albo coś bardziej kreatywnego?

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — odparł chłodno Snape. — Nie przyszliśmy tu jednak żartować, więc daruj sobie koncepty*. W twoim domu znaleźliśmy przedziwne rzeczy i o ile nie uzyskamy satysfakcjonujących odpowiedzi, może się okazać, że twoja praca dla pana Pottera już za moment okaże się jedynie wspomnieniem.

Lucjusz uniósł brwi i skierował spojrzenie na Harry’ego, który z całych sił próbował po sobie nie pokazać, że nie ma pojęcia, o co chodzi.

— W moim domu znaleźliście… rzeczy. A jakież to rzeczy i w którym z moich domów znaleźliście?

Dumbledore machnął różdżką i wyczarował cztery wyjątkowo paskudne, ale za to ogromnie wygodne krzesła, obite tapicerką w pomarańczowo-fioletowe wzorki. Na ich widok Lucjusz wykrzywił się, jakby go rozbolały zęby. Harry znał dyrektora wystarczająco dobrze, żeby podejrzewać, iż dokładnie taki był jego cel.

— W Tuluzie, rzecz jasna — odpowiedział na pytanie Malfoya Severus, siadając na krześle, podsuniętym mu przez Lupina. — Pozostałych nie sprawdzaliśmy. Na razie.

— Na razie… — pokiwał głową Malfoy. — Rozumiem. A co takiego znaleźliście?

— Wiedziałeś, że Narcyza ma romans? — Snape wwiercał się spojrzeniem w twarz Lucjusza, ale Malfoy jedynie się uśmiechnął.

— Skoro już postanowiłeś tak otwarcie dyskutować o moim pożyciu małżeńskim, to chyba mogę liczyć na dyskrecję osób przebywających w tym pomieszczeniu? — Dumbledore, Lupin i Harry kiwnęli głowami. Harry czuł się tak, jakby bez ostrzeżenia przeniesiono go do jednego z jego własnych, surrealistycznych snów. Malfoy podziękował im skinieniem. — Oczywiście, że wiedziałem — odparł spokojnie. — I to nie jeden romans. Słuszniej byłoby założyć, że co miesiąc inny, wszak nie bez przyczyny przesiadywała w Tuluzie. Gustowała w młodych mugolach, a tam miała co roku dopływ świeżych roczników studentów.

Harry przyglądał się mężczyźnie z niedowierzaniem. Jak mógł mówić o tym tak spokojnie? Snape potrząsnął głową.

— Nie o to mi chodzi. Chyba nie sądzisz, że interesowałoby nas tego typu życie intymne twojej żony? — prychnął. — Mówię o jej stałym kochanku. Nie wiemy od jak dawna to trwało, ale od mniej więcej roku korespondowała na jego temat z Bellatriks. Przypuszczamy, że musiał być śmierciożercą. I to stojącym bardzo wysoko w hierarchii.

Malfoy zmrużył oczy, nagle wyraźnie spięty.

— To bzdura! — wysyczał, a w jego głosie zabrzmiała ledwo hamowana furia. — Nie zrobiłaby czegoś takiego! Gdybym się dowiedział…

— Bez wątpienia byś ją zabił — spokojnie podsunął mu Snape. — Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego przypuszczałem, że mogłeś nie wiedzieć. Ale musieliśmy zyskać pewność.

Harry nie miał pojęcia, o co chodzi. Jaka to różnica, czy żona zdradza cię z jednym czy z dziesięcioma facetami? I czemu tych dziesięciu było niby lepszych niż jeden? Nie odzywał się jednak, bo wyglądało na to, że poza nim wszyscy obecni w pokoju rozumieją w czym rzecz.

Na policzki Malfoya wypłynął słaby rumieniec. Mężczyzna wstał, a potem z powrotem usiadł, jakby nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.

— Skąd…? — zaczął, ale nagle urwał.

— Skąd wiemy? — dokończył za niego Snape. — Z listów od Bellatriks, znalezionych w biurku twojej żony. Pisze o nim „On”. Wielką literą.

— Czy mogę…? — poprosił cicho Lucjusz, a Severus sięgnął do wewnętrznej kieszeni szaty i wyciągnął stamtąd gruby, obwiązany srebrną wstążką, rulon pergaminów.

— Zostawimy ci wszystkie, żebyś je dokładnie przeanalizował. Może domyślisz się, kim mógł być ów tajemniczy osobnik.

— Po co wam to? — zapytał Lucjusz martwym głosem. — Jaka to dla was różnica, kto…?

— Szczerze mówiąc, żadna — odparł beznamiętnie Snape. — Ale ta krwawa miazga, którą znaleźliśmy w holu twojego domu, najprawdopodobniej należała do trójki śmierciożerców i chcielibyśmy wiedzieć, po co się tam znaleźli. Romans twojej żony może być jednym z potencjalnych powodów ich wizyty.

— Śmierciożerców? — zmarszczył brwi Lucjusz. — Znacie nazwiska?

— Owszem. Znaleźliśmy trzy głowy. Na tyłach domu jest pomieszczenie, w którym sypiało to coś podobne do pumy. Głowy spokojnie tam sobie leżały, być może w charakterze trofeów, nie mam pojęcia. Ta trójka to Alecto Carrow, jej brat Amycus i Brazylijczyk Ricardo Nascimento. Znałeś go?

Lucjusz skinął głową.

— Podrzędny półgłówek, ale dobry do brudnej roboty — powiedział. — Czarny Pan posyłał go… — zamilkł nagle i zmarszczył brwi. — Myślicie, że to on ich nasłał?

— Istnieje taka możliwość — potwierdził Severus. — Nie wiemy tylko, czy na ciebie, czy raczej na twoją żonę.

— Pół godziny temu powiedziałbym, że z całą pewnością na mnie, jednak teraz nie jestem już tego taki pewny. — Lucjusz popukał się opuszkiem palca w usta. — A ten kot… Wiecie już coś na jego temat?

— Jeszcze nie — odparł Dumbledore. — Ale to tylko kwestia czasu. Jeśli ma pan jakieś podejrzenia, to teraz jest najlepszy moment, by się nimi podzielić.

Lucjusz pokręcił głową.

— Nie mam żadnych podejrzeń, czego ogromnie żałuję — wycedził. — Gdybym tylko mógł, najchętniej wskrzesiłbym swoją ukochaną żonę, bardzo powoli i boleśnie wyciągnął z niej wszystkie brudne szczegóły, a następnie własnoręcznie ponownie ją zabił. Co za strata, że ktoś zrobił to za mnie!

— Nie przypuszczamy, by ktoś ją zabił — powiedział cicho Lupin.

— Słucham? — zapytał z niedowierzaniem Malfoy.

— Sądzimy, że skręciła kark, spadając ze schodów — kontynuował Remus. — Na jej ciele nie ma żadnych śladów przemocy. Najprawdopodobniej stała na podeście, gdy Voldemort rzucił zaklęcie. Było kilka takich przypadków.

Lucjusz zmarszczył brwi.

— To znaczy, że gdy ci troje przyszli, ona…

— Tak — potwierdził Snape. — Dawno nie żyła. Natomiast oni zginęli krótko przed naszym przybyciem, na tyle krótko, że krew nie zdążyła jeszcze zaschnąć.

Malfoy krzywo się uśmiechnął.

— Spaść ze schodów? Co za żałosna śmierć! — prychnął.

— Śmierć to śmierć — odparł Remus, ale Snape wyglądał, jakby podzielał opinię Malfoya.

— Przeczytaj te listy — poprosił Lucjusza — i daj mi znać, czy nasunęło ci się jakieś nazwisko.

Malfoy kiwnął głową, a wtedy Snape podniósł się, tak jak i Dumbledore oraz Lupin. Harry’emu nie pozostało nic innego, jak wyjść za nimi. Na odchodnym rzucił Malfoyowi ostatnie spojrzenie, ale mężczyzna wpatrywał się z odrazą w plik listów trzymanych w ręku.

— Snape! — zawołał Harry za mężem, który najwyraźniej zamierzał opuścić skrzydło szpitalne bez pożegnania. — Severusie!

Mężczyzna odwrócił się powoli, a jego twarz była zupełnie wyprana z uczuć. Harry podszedł bliżej, uświadamiając sobie, że nie ma pojęcia, po co go zawołał. Severus uniósł brwi w niemym ponagleniu.

— Ja… Czy… — zaczął Harry i po chwili zamilkł, bo zupełnie nie wiedział, czego chce.

— Nie mam całego dnia, Potter, więc mów i pozwól mi wrócić do moich obowiązków — powiedział Snape zniecierpliwiony.

Harry zmrużył oczy, a złość pomogła mu pozbierać myśli.

— Chcę, żebyś mówił mi o wszystkim, co może pomóc Syriuszowi. Przez ostatnie dwa dni czekałem na jakieś informacje, ale nikt nic nie wiedział. Chcę być na bieżąco.

— Od dzisiaj będziesz mi wydawać polecenia? — zakpił Severus, czym jeszcze bardziej Harry’ego rozzłościł.

— Tak, właśnie taki mam zamiar! — warknął. — Jestem twoim królem, więc będziesz mnie słuchał!

Snape wygiął usta w szyderczym uśmiechu.

— Wystarczyło poprosić — powiedział tak cicho, by nie usłyszeli go Dumbledore i Lupin, rozmawiający szeptem nad łóżkiem Syriusza. — Ale ty oczywiście prosić nie musisz. W porządku, będę ci co wieczór przesyłał raport.

— Chcę, żebyś to robił osobiście! To znaczy raport… Żebyś osobiście go przedstawiał.

Jedna z brwi Snape’a podskoczyła do góry.

— Stęskniłeś się za mną? — zapytał.

Harry poczuł, jak na jego policzki wypływają rumieńce.

— C-co? — wydukał, czym sprowokował u Snape’a paskudny uśmieszek.

— Tęsknota, Harry — wymruczał mężczyzna, pochylając się ku niemu. Teraz szeptał mu do ucha. — Czy tęskniłeś? Za mną?

Harry’ego zalała fala gorąca, od której zrobiło mu się niedobrze. Severus jeszcze nigdy tak do niego nie mówił! Jego głos… I ten ton… Gorzki sarkazm i coś, co skojarzyło mu się z potem, przyspieszonym oddechem oraz ciemnością. Poczuł absolutną, najgłębszą pogardę do siebie samego za słabość, która sprawiła, że od tych kilku cichych słów zmiękły mu kolana i przez chwilę zapragnął się poddać. Wzdrygnął się i odsunął gwałtownie.

— Gdzie byłeś? — zapytał.

— Słucham?

— Pytam, gdzie byłeś przez ostatnie dwie noce? Nie spałeś w lochach. Więc gdzie?

Snape uniósł kącik ust w pogardliwym grymasie.

— To nie twoja sprawa, Potter.

— To jak najbardziej moja sprawa. Jesteśmy małżeństwem. I nie mów do mnie Potter!

— Dotarły do mnie pogłoski, że byłeś uprzejmy wyrazić chęć rozwiązania naszego małżeństwa. A to czyni z ciebie osobę, która nie powinna interesować się tym, gdzie sypiam. Potter.

Harry poczuł się, jakby dostał w twarz własnym nazwiskiem. Nie znał nikogo innego poza Snape’em, kto potrafiłby wymówić je z taką pogardą.

 

— Ty dupku! — warknął. — Nie obchodzi mnie, gdzie i z kim sypiasz! Mam to w nosie! Rób to dalej, najlepiej publicznie, a unieważnienie dostanę od ręki!

— Dostaniesz je i tak — zauważył spokojnie Severus. — Przecież o tym wiesz. To, gdzie śpię, nie ma żadnego znaczenia.

Snape wyglądał, jakby kłótnia go znużyła albo jej przedmiot nagle przestał być istotny. Z jakiegoś powodu ten widok okazał się dla Harry’ego bardziej bolesny niż wszystkie raniące słowa, jakie dzisiaj od męża usłyszał. Snape odwrócił się, wyraźnie planując odejść.

— Poczekaj. — Harry złapał go za rękaw szaty.

Mężczyzna wyszarpnął się, na powrót zniecierpliwiony.

— Mam masę zajęć, więc jeśli nie masz nic przeciwko…

— Malfoy… powiedział, że nie powinniśmy dawać powodów… więcej powodów… żeby prasa…

Severus stał przed nim i wpatrywał się w niego zmrużonymi oczyma, a potem krótko kiwnął głową.

— Dobrze — zgodził się. — Przyjdę wieczorem i omówimy warunki.

— Warunki? — zapytał zdumiony Harry. — Jakie warunki?

— Współegzystowania do momentu, aż nie uzyskamy unieważnienia. A teraz pozwól, że się pożegnam.

Harry w osłupieniu obserwował, jak Snape odchodzi, powiewając szatą. Nie do wiary! Warunki współegzystowania? Drań zachowuje się, jakby to Harry był wszystkiemu winny, a potem zwyczajnie sobie idzie! Tak po prostu! Ze złości zaczęły go swędzieć dłonie, w których zbierała się wzburzona moc. Wtem poczuł na ramieniu rękę.

— Oddychaj — powiedział Dumbledore. — Tak, jak cię dzisiaj uczyłem, pamiętasz? Pusta okrągła bańka powietrza, a ty wewnątrz niej. Możesz ją rozciągać tak szeroko jak zechcesz i nikogo nie wpuszczać do środka. Cisza i spokój. Oddychaj. Twoja moc delikatnie rozciąga ścianki, daje ci dodatkową przestrzeń. A potem moc wraca do ciebie. Oddychaj.

Harry skupił się na instrukcjach dyrektora i bardzo powoli skumulowana magia zaczęła się rozpraszać. Wziął jeszcze trzy głębokie wdechy, zanim odważył się odezwać.

— On… — zaczął, ale dyrektor mu przerwał.

— To twój mąż, Harry — powiedział smutnym głosem. — Czy naprawdę chcesz, bym usłyszał to, co właśnie planowałeś mi powiedzieć? Nie sądzę. — Poklepał Harry’ego po ramieniu. — Wykonuj ćwiczenia relaksacyjne przynajmniej kilka razy dziennie. To bardzo ważne, żebyś panował nad mocą. I tę sztuczkę z jej ukrywaniem też powtarzaj, dobrze? Jutro widzimy się po obiedzie.

Harry pokiwał głową na zgodę, z roztargnieniem rejestrując, że dyrektor lekko ścisnął go za ramię i wyszedł.

Przez chwilę stał jak ogłuszony, potem zaś skierował się w stronę łóżka swego ojca chrzestnego. Zajął miejsce naprzeciwko Lupina i w milczeniu przyglądał się nieprzytomnemu Syriuszowi, jednak jego myśli wciąż błądziły wokół słów Snape’a.

Czy znaczyły one, że Severus chciał unieważnienia ich małżeństwa? Jeśli tak, to Harry powinien być zadowolony, prawda? Nigdy nie pragnął wojny ze swoim mężem, więc takie zgodne podejście powinno go zadowalać. Problem polegał jednak na tym, że on wcale się jeszcze nie zdecydował, a Snape najwyraźniej już tak. Harry miał wrażenie, jakby wytrącono mu z ręki ostatni argument, którym mógł coś uzyskać w razie konfrontacji. Został z niczym. I na samą myśl o łatwości, z jaką Severus podjął tę decyzję za nich obu, ściskał mu się żołądek. Jak niewiele znaczył dla tego mężczyzny! Może w ogóle nigdy nic dla niego nie znaczył…

— Byliśmy w czwartek w ministerstwie — przerwał jego rozmyślania Remus. Był blady i wycieńczony, jakby jakieś niewidzialne połączenie z kochankiem wysysało z niego wszystkie siły. — Mieliśmy ci powiedzieć, gdy już wszystko załatwimy.

— Co takiego? — zapytał Harry.

— Chcemy się pobrać.

— Remy… — Harry nie miał pojęcia, co powiedzieć. Normalnie szalałby z radości, lecz teraz… Chciało mu się wyć i złorzeczyć. — To… wspaniale. Kiedy…?

— Nie wiem. Myśleliśmy o połowie czerwca, ale… Załatwiamy formalności, jednak to nie takie proste. Mój status wciąż jest niejasny, a małżeństwa czarodziejów z wilkołakami nie były dotąd… Skoro byliśmy zwierzętami, to sam rozumiesz.

— Na pewno jest jakiś sposób! — Harry był zdecydowany zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby tych dwóch mogło w końcu być ze sobą tak, jak na to zasługiwali: jawnie i legalnie. Musi być na to metoda! Skoro mógł jednym słowem zdjąć z Syriusza infamię**, to zwykłe małżeństwo powinno być proste. — Mogę pomóc! Jestem pewien…

A wtedy Remus się rozpłakał. Ukrył twarz w dłoniach i płakał, jakby to były pierwsze łzy, jakie przelewał w życiu. Harry patrzył na to bezsilnie i nie umiał go pocieszyć. Czuł się nieswojo, będąc świadkiem, jak silny i zawsze spokojny Lupin kompletnie rozkleja się na jego oczach. Nie przychodziły mu do głowy żadne kojące słowa, ponieważ doskonale wiedział, dlaczego Remus płacze. Wiedział to, bo i on niejedną godzinę spędził przy tym łóżku, zastanawiając się, czy Syriusz w ogóle się obudzi. A jeżeli tak, to czy będzie tym samym Syriuszem, którym był, zanim zapadł w śpiączkę? Jeśli istniały słowa, jakimi można by pocieszyć Remusa, to on ich nie znał.

— Czasami myślę, że jestem żałosny. Zawsze spóźniony… — wychrypiał mężczyzna zza zasłony palców. — W szkole krążyłem dookoła niego, czekając nie wiadomo na co, bo przecież zdawałem sobie sprawę, że on jest dla mnie zbyt piękny. Ale i tak… Potem zabrał mi go Azkaban na dwanaście cholernie długich lat, więc znów czekałem. Po Azkabanie zaś pozwoliłem, by to on krążył wokół mnie. — Lupin potarł oczy zmęczonym gestem. — Wahałem się tak długo, aż los podjął decyzję za nas obu. A teraz znów się spóźniłem. Gdybym był szybszy… Lecz ja czekałem.

— To nie twoja wina — wyszeptał Harry.

Remus nie spierał się z nim, bo w końcu nigdy z nikim się nie spierał. Jedynie smutno się uśmiechnął i Harry zrozumiał, że jego pocieszające słowa nie miały dla mężczyzny żadnego znaczenia.

— Co zrobię, jeśli on się nie obudzi?

„Obudzi się!” cisnęło się Harry’emu na usta, ale w końcu nic nie powiedział. Wstał i odszedł w stronę okna, bo nie umiał kłamać ani udawać pewności, gdy jej nie czuł. Patrzył bezmyślnie na błonia Hogwartu i zastanawiał się, czy on sam też jest tym, który „czeka”, aż los podejmie decyzję za niego. Nie były to przyjemne rozmyślania.



***



W wejściu do salki, w której leżał kot, Hermiona niemal zderzyła się z Malfoyem.

— Co tu robisz? — zapytała.

— To samo, co ty — odparł. — Przyszedłem zobaczyć stwora, który mieszkał w moim domu.

— Znasz hasło?

— Nie, ale jestem przekonany, że ty mnie wpuścisz.

Hermiona obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem, a potem pochyliła się ku zbroi i wyszeptała „Łapa”.

— Wchodź — nakazała Draco, puszczając go przodem, gdy drzwi samoczynnie się przed nimi otworzyły.

Bestia leżała rozciągnięta na bardzo dużym, drewnianym stole, który — nie wiedzieć czemu — skojarzył się Hermionie z kuchennym stołem Weasleyów w Norze. Dziewczyna wzdrygnęła się lekko.

— Spora kicia — mruknął Malfoy, podchodząc bliżej i pochylając się nad pyskiem stworzenia. Ręką podciągnął jego wargę i dokładnie obejrzał kły. — Pomóż mi, Granger. Chcę go przewrócić na plecy.

Hermiona podeszła do stołu i przez rękawy bluzki chwyciła stwora za tylne łapy, a w tym samym czasie Malfoy złapał go za przednie. Wspólnymi siłami obrócili zwierzę na grzbiet.

— Czego szukasz? — zapytała dziewczyna.

— Próbuję się dowiedzieć, co to za cholerstwo. Profesor Snape mówił, że to coś jest odporne na klątwy. — Malfoy dokładnie oglądał stworzenie. — I na ciosy, co mi się wydawało niezbyt prawdopodobne. Ale teraz…

Kot był naprawdę wielki: na oko miał około dwóch metrów bez ogona. Czarna zmierzwiona sierść była matowa, jakby włosy uległy zniszczeniu.

— Kiepskie oświetlenie — mruknął Malfoy, a Hermiona się z nim zgodziła, więc transmutowała jedno z krzeseł w lampę zabiegową, taką samą, jaką jej matka miała w swoim gabinecie. Ostre światło wydobyło z cienia wszystkie szczegóły.

— Wcale nie jest czarny — powiedziała zaskoczona.

— Nie jest — zgodził się Ślizgon. — Brunatny raczej. I ma czarne cętki.

Chłopak przez moment studiował głęboką ranę na kociej szyi, wreszcie sięgnął ręką i rozchylił jej brzegi.

— Nie dotykaj! — ostro skarciła go Hermiona. — Nie wiadomo, co tam jest!

— Nie bądź głupia! — prychnął. — Przed chwilą dotykałem jego pyska. Gdyby coś tam było, już by na mnie siedziało. Zresztą o czym ja w ogóle z tobą gadam?! Co niby miałoby tam być?

— A skąd mam wiedzieć? Bakterie? Wirusy? Jakieś inne mikroorganizmy?

— Mikro- co? — zapytał ją kpiąco. — To jakiś minerał?

— Czystokrwiści! Jesteście tacy niedouczeni!

— Nabijam się z ciebie, ty zarozumiała…

— Jeśli nazwiesz mnie szlamą, dostaniesz w zęby!

— …podróbko Krukona! Wiem, co to są mikroorganizmy!

— Posuń się i daj mi też spojrzeć — powiedziała i odepchnęła go na bok.

— Granger! — warknął Draco, ale Hermiona nie dała mu skończyć.

— Nie widzę tu niczego nadzwyczajnego — mruczała pod nosem. — Normalna krtań…

— A czego się spodziewałaś?

— Czegokolwiek. On zionął, Malfoy. Dymem! Jak myślisz, skąd się brał? I którędy wydostawał? Przez nos czy przez pysk?

— Myślę, że przez nos, jak u smoków, ale skąd się brał, nie wiem. Ten kotek z pewnością nie miał w sobie ognia jak one. Nie mógł go mieć, bo to ssak, a nie gad.

— Tego właśnie nie jestem pewna — wymamrotała Hermiona, oglądając brzuch stworzenia. — To znaczy, wiem, że nie jest gadem, ale czy jest ssakiem? Nie widzę pępka.

— Jakie zwierzę jest odporne na magię i ciosy? — zastanawiał się Draco, studiując z bliska pazury: żółte, długie na pół dłoni i bez wątpienia bardzo ostre.

— Nie ma takiego stworzenia, Malfoy. Nie czytasz podręczników?

— Czytam, tylko chyba inne niż ty — prychnął. — Nawet sobie nie wyobrażasz, o czym nie piszą w naszych podręcznikach! Charlie mógłby ci coś o tym powiedzieć.

— To wy ze sobą rozmawiacie? — zapytała bezmyślnie.

Malfoy uniósł brwi.

— Jesteś dziwna, Granger. Nie mam pojęcia, jak Weasley z tobą wytrzymuje. Zaraz! To pewnie ten gryfoński hormon! Męczeństwo czy coś takiego…

— Taa… Założę się, że Charlie też go posiada. Hormon męczeństwa, znaczy.

Draco parsknął śmiechem i pokręcił głową.

— Punkt dla ciebie, wredna jędzo.

— Do usług, nadęty dupku.

Malfoy uważnie oglądał poduszeczki łap stworzenia.

— On ma tu łuski — powiedział. — Myślę, że to jakaś mieszanka, chociaż nie mam pomysłu czego z czym.

— Mieszanka? To dość prawdopodobne — zgodziła się z nim. — Tylko kto by się zajmował krzyżowaniem? Bo nie ma mowy, żeby takie stworzenie powstało naturalnie. Do tej pory ktoś już z pewnością odkryłby je i opisał.

— Myśl, Granger, myśl, podobno jesteś w tym niezła. Kotek przebywał w rezydencji, w której moja matka urządzała sobie schadzki. Co się tak gapisz? — Na twarz Draco wypłynął słaby rumieniec wstydu. — A niby po co tam jeździła? Bo nie dla widoków — burknął. — No więc mieszkał w ogrodzie i to wyraźnie za jej wiedzą i zgodą, gdyż miał osobny domek z legowiskiem. Prawdopodobnie był tam po to, żeby ją chronić. To wyjaśnia, czemu na dom nie nałożono barier ochronnych. Ale ona sama nigdy w życiu by takiego stwora sobie nie kupiła, bo nienawidziła zwierząt. Gdyby miała wybierać własną ochronę, wolałaby ze dwóch młodych mięśniaków. Albo i sześciu — zakończył z pogardą.

— Nie masz zbyt dobrego zdania o swojej matce — powiedziała Hermiona, marszcząc brwi. — Ona już nie żyje, więc…

— Och, przymknij się! Była kimś, kto chciał mnie poświęcić dla swojej zemsty! Nie będę jej opłakiwał. A ty nie próbuj wpędzać mnie w poczucie winy. — Spiorunował ją wzrokiem. — Więc, jak mówiłem, nie kupiłaby czegoś takiego, zatem ktoś jej musiał tego kota dać, a nie zrobił tego mój ojciec. Obstawiam, że tym kimś musiał być jeden z jej chłopaków, bo żeby ofiarować tego typu prezent, trzeba być… cóż, zaangażowanym, tak sądzę.

— Jej chłopak? — Popatrzyła na niego z mieszaniną niesmaku i rozbawienia. — W kontekście twojej matki to określenie brzmi dziwnie. Ona miała ponad czterdzieści lat.

— Ale mężczyzn lubiła młodych. I do tego mugoli, co strasznie bawiło ojca. Czemu się zresztą wcale nie dziwię.

— Nie mam pojęcia, dlaczego mi to mówisz — westchnęła. — To…

— Obrzydliwe?

— Nietypowe. — Spojrzała mu w oczy. — Przecież wiesz, że nawet cię za bardzo nie lubię. Nie jesteśmy przyjaciółmi, a ty mi opowiadasz takie rzeczy o swojej rodzinie…

— To nie są żadne tajemnice, Granger. Wszyscy wiedzieli, jakie upodobania miała moja matka, chociaż się o tym głośno nie mówiło. I nikomu to nie robiło różnicy, wiesz? Taki styl życia, więc daruj sobie świętoszkowate uwagi. A mówię ci o tym, bo w odróżnieniu od większości masz mózg i chcę, byś go tym razem użyła dla mnie. Zamierzam się dowiedzieć, co się tam stało i dlaczego. Ty też, prawda?

— Robię to dla Syriusza…

— Twoje motywy zupełnie mnie nie interesują.

Hermiona spojrzała na niego sceptycznie.

— Deklaracja wykorzystania mnie jak jednego z twoich skrzatów nie brzmi bardzo zachęcająco, wiesz? — powiedziała, krzywiąc się, ale Malfoy tylko wzruszył ramionami. Dziewczyna westchnęła. — Profesor Snape prowadzi dochodzenie w tej sprawie.

— Profesorowi Snape’owi ciągle wydaje się, że jestem dzieckiem. Nie zamierza mi powiedzieć, co zrobił mój własny ojciec podczas swojego znakowania, więc nie przypuszczasz chyba, że ot tak zdradzi, w czym maczała palce moja matka? Zwłaszcza że jestem niemal pewny, iż miało to jakiś związek z Czarnym Panem.

Hermiona zmrużyła oczy.

— Dlaczego tak sądzisz?

Malfoy westchnął i potarł nasadę nosa.

 

— Słuchaj… Ona lubiła młodych mugoli. Ale żaden mugolski seksprzyjaciel, nieważne młody czy stary, nie kupiłby jej magicznego kota. Więc to musiał być czarodziej. I to naprawdę bardzo potężny, bo matka nigdy nie zhańbiłaby się romansem z kimś, kto społecznie stałby niżej od ojca. Potężny, bogaty i raczej nie z obozu Pottera, bo ten stwór… Tylko na niego popatrz. — Kiwnął głową, wskazując olbrzymie cielsko. — To jest broń, do tego piekielnie skuteczna. Bestia odporna na magię i żelazo, praktycznie niezniszczalna i z zaledwie jednym słabym punktem, niedostępnym dla wroga, o ile nie dojdzie do bezpośredniego zwarcia. Tylko kto, poza psem piekieł, miałby takie zwarcie przeżyć? — Malfoy pomasował skronie, marszcząc przy tym z namysłem brwi. — Więc jeśli to broń stworzona celowo przez skrzyżowanie jakichś magicznych stworzeń, to chyba rozumiesz, że ich połączenie nie nastąpiło naturalnie?

— Czarna magia — wyszeptała Hermiona.

— Oczywiście — potwierdził Draco i spojrzał jej w oczy.

— Czy nie powinieneś powiedzieć o tym profesorowi Snape’owi?

Malfoy wzruszył ramionami.

— Jeśli ja na to wpadłem, to on tym bardziej. I mój ojciec również, a także Dumbledore, mogę się założyć.

— Skoro oni wiedzą, to co my…

— Świeże spojrzenie, Granger.

— W porządku — westchnęła. — Co więc mamy ustalić?

— Drobiazgi. Kto, po co i jak wyprodukował kotka. Bułka z masłem.

Hermiona uśmiechnęła się słabo.

— Czasem bywasz nawet zabawny, Malfoy.

— Gdybyś nie była taką małą nadętą mądralą, mógłbym cię częściej rozśmieszać.

— Palant.

— Ałć! Jesteś wulgarna.

— Twoja krytyka rani moje delikatne niewieście serce. — Pokazała mu język. — Słuchaj, czemu nie zrobili mu sekcji? Kotu, znaczy, nie mojemu sercu.

— Czego?

— Sekcji. Czemu go nie rozkroili, żeby zajrzeć do środka?

— A po co? Są testy magiczne. Na pewno wszystkie wykonali i nic nie znaleźli, inaczej…

— Akurat! Nikt nie ma pojęcia, co to jest, więc jakie testy? Skąd wiesz, że w ogóle działają? Najprostsze metody są najlepsze.

— Pokroić to jest, twoim zdaniem, najlepsza metoda?

— Doskonała… — Hermiona zamarła ze wzrokiem wbitym w kocie pazury.

— Co? — zapytał Malfoy. — Hej! — Dźgnął ją lekko palcem. — Ocknij się, Granger.

— DNA! — wrzasnęła. — To jest to! Sekcja i badania DNA! — Złapała go za ręce i potrząsała nimi gorączkowo. — W zeszłym roku wyprodukowali owieczkę Dolly! Czy wiesz, jakie łatwe do przeprowadzenia są teraz testy DNA?

Malfoy patrzył na nią, jakby oszalała.

— Owieczkę Dolly? — zapytał, kompletnie zbity z tropu.

— Moi rodzice wszystko załatwią! Chodźmy do Harry’ego!

I wybiegła z pomieszczenia, więc Draco nie pozostało nic innego, jak podążyć za nią.



***



Harry wrócił do swoich komnat zaraz po kolacji, odesłany ze skrzydła szpitalnego przez Remusa. Musiał się wyspać, bo — czy tego chciał, czy nie — miał jutro lekcje. Wziął szybki prysznic i usiadł przy kominku z Księgą Światłości i pergaminem, na którym zamierzał notować przełożony tekst. Podczas dwóch dni spędzonych przy łóżku Syriusza dotarł do połowy piątej Księgi i sam nie mógł się nadziwić, jak szybko mu poszło. Z drugiej strony, nic go nie rozpraszało, więc może nie było to aż tak dziwne.

Siedząc na kanapie w swojej mugolskiej piżamie, z podwiniętymi no...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin