1-5.docx

(129 KB) Pobierz

Rozdział pierwszy


- A więc, Severusie, chciałeś ze mną porozmawiać? O panu Potterze, jak sądzę? - powiedział zachęcająco Albus Dumbledore, podsuwając mu miseczkę cytrynowych dropsów.

- Nie, dziękuję panu, dyrektorze - odparł Snape, ledwie powstrzymując się od przewrócenia oczyma na widok wszechobecnych cukierków. Doprawdy, nawet wziąwszy pod uwagę całą tę magię, jakim sposobem ten człowiek zachował w szczęce chociaż jeden ząb? Ktokolwiek wątpiłby w potęgę mocy Dumbledore'a, powinien jedynie porównać jego umiłowanie do słodkich przekąsek ze stanem uzębienia, aby upewnić się, że jego potęga rzeczywiście jest wprost niezmierzona. - I ta, chodzi o Pottera. Prosił pan - "rozkazał" - abym znalazł odpowiednie zastępstwo za tych koszmarnych mugoli, których pan uznawał za właściwych opiekunów przez ubiegłą dekadę.

Albus westchnął.

- Wątpię, abym kiedykolwiek zdołał to sobie wybaczyć. Cieszę się tylko, że udało ci się tak szybko po dotarciu Harry'ego tutaj dowiedzieć prawdy o tym, że jego krewni stosują przemoc, no i przekonać go do mówienia.

Snape pozwolił sobie na lekki uśmieszek. Oczywiście, wszystko to zawdzięczał własnemu ślepemu szczęściu i kompletnie opacznemu zrozumieniu sytuacji przez chłopca... ale nie zamierzał tego przyznawać.

- Najwyraźniej łączy cię z tym dzieckiem jakaś specjalna więź - kontynuował Dumbledore z aprobatą.

Uśmieszek Snape'a zniknął jak zdmuchnięty. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było, aby ktokolwiek uznał, że on się o tego bachora troszczy. To pomiot Jamesa Pottera, na litość Merlina! Już Minerwa zdążyła wyrazić szalenie nieprawdopodobny pogląd na temat jego związków z chłopakiem, nazywając Snape'a ni mniej, ni więcej tylko jego "obrońcą". Z całą pewnością nie chciał, żeby dyrektor wpadł w tę samą pułapkę i wyobrażał sobie, że Mistrz Eliksirów czuje do tej małej kreatury coś poza wstrętem.

Było, nie było, to przez Harry'ego Pottera Dumbledore zagroził Severusowi śmiercią - i zrobił to najzupełniej poważnie. Snape powstrzymał ochotę zadrżenia. Nadal czuł potęgę Albusowej magii uderzającej w niego, gdy stary czarodziej wystosowywał ostrzeżenie - jedyne ostrzeżenie, jakie Snape w tej kwestii zapewne otrzyma. Bezwzględnie najlepszą strategią było trzymanie się od bachora możliwie daleko, żeby tylko nie zrobić czegoś głupiego. Znowu.

Snape zmusił do cofnięcia się nagły przypływ poczucia winy, który nadal towarzyszył najdrobniejszemu wspomnieniu o chudym, czarnowłosym dziecku o wielkich zielonych oczach. Wcale nie chciał uderzyć dzieciaka... no cóż, owszem. Prawdę mówiąc, chciał, lecz nie zamierzał uderzyć go tak mocno... no cóż, właściwie wtedy zamierzał... Ale natychmiast pożałował swego uczynku. Teraz torturował go nie tylko fakt, że stracił nad sobą panowanie na tyle, że zranił dziecko, lecz również wspomnienie, że, gdy się to zdarzyło, on naprawdę chciał to zrobić.

Kiedy jeszcze był gorliwym śmierciożercą, pocieszał się myślą, że - w przeciwieństwie do wielu innych, jak Lucjusz Malfoy czy sam Voldemort - nigdy nie znajdował przyjemności w torturach i morderstwa, które towarzyszyły ich napadom. Nawet zanim stracił wiarę i uciekł do Dumbledore'a, czuł się lepszy od innych, bo nie dzielił z nimi tych chorych przyjemności. Gdy Dumbledore uchronił go przed Azkabanem i zachęcił do szpiegowania niedawnego pana, był w stanie zrobić to dzięki wiedzy, że jego obecność na każdej kolejnej śmierciożerczej hulance posłuży jedynie wzmocnieniu jego oddania Zakonowi Feniksa i utrwali jego odrazę do Czarnego Pana. Jak więc mógł się pozbyć tego obrazu siebie rozmyślnie policzkującego małego chłopca tak mocno, że cios aż posłał go na ścianę?

Lepiej wcale o tym nie myśleć, a zdecydowanie najlepiej unikać wspomnianego chłopca jak tylko się da.

- Żadna taka więź nie istnieje - stwierdził stanowczo, marszcząc brwi. - Chłopak mi się zwierzył, bo go podszedłem. Jak zwykle gryfońska naiwność nie wytrzymała konfrontacji ze ślizgońską przebiegłością.

- Skoro tak mówisz, mój drogi chłopcze... - powiedział dyrektor wyraźnie ustępliwym tonem.

Snape jeszcze mocniej zmarszczył brwi, na co Dumbledore zareagował jedynie błyskiem w oku.

- Jak wspomniałem - Mistrz Eliksirów uznał, że lepiej kontynuować temat, który przyszedł omówić, niż dać się wmanewrować w sprzeczkę, której zapewne i tak by nie wygrał - jestem tu, aby przedyskutować kwestię, gdzie Potter zostanie umieszczony.

- Tak? - Albus ewidentnie czekał na ciąg dalszy.

- W następstwie szeroko zakrojonych badań w zakresie dziecięcej psychologii, właściwych praktyk wychowawczych i jak najlepszego obchodzenia się z ofiarami maltretowania - Dumbledore na chwilę zamknął oczy; wyraz bólu na jego twarzy nawet w Snapie wzbudził ukłucie litości - uznałem, że Potterowi najbardziej przysłuży się połączenie różnych środowisk. Ponieważ nie ma doświadczenia z normalnymi rodzinami, potrzebuje kontaktu z typowym życiem rodzinnym. Poprzez przestawanie z rodziną będzie w stanie zaobserwować zdrowe stosunki rodzica z dzieckiem, jak również sposób, w który rodzeństwo nawiązuje między sobą normalne kontakty. Jakkolwiek wychowywany był wraz ze swym mugolskim kuzynem, bezsprzecznym jest, że ich stosunki trudno określić jako braterskie. Potter musi poznać zwyczajną braterską rywalizację oraz bliskość, która - jak mi mówiono - jest możliwa. Przyda mu się to później w życiu, jeśli będzie miał własne dzieci, a także wspomoże jego interakcje z rówieśnikami.

- To brzmi bardzo rozsądnie, Severusie. Czy masz jakichś potencjalnych kandydatów do roli tej rodziny?

- Potter już się zaprzyjaźnił z najmłodszym Weasleyem, a ponieważ oboje jego rodzice należeli do Zakonu w czasie wojny, przypuszczam, że będą aż nazbyt zadowoleni z możliwości wychowywania Chłopca, Który Przeżył. Co więcej, biorąc pod uwagę wielkość ich przychówku, dodatkowe dziecko nie zrobi specjalnej różnicy. - Zauważywszy zmarszczone czoło Dumbledore'a, Snape wyzywająco uniósł brew. - Ponadto nieodmiennie ubodzy Weasleyowie niewątpliwie przyjmą wynagrodzenie, które zapewnił pan mugolom. Nie mam wątpliwości, że - bez względu na ich wielkie potrzeby - nieskończenie większa jest możliwość, że zużyją je na potrzeby Pottera i swoich szczeniaków; nie postąpią jak Dursleyowie, którzy zarezerwowali pieniądze wyłącznie dla tego ich wielorybiego synalka.

Dumbledore skinął głową.

- Całkiem niezły pomysł, Severusie. Zauważyłem, że Harry i Ron zaprzyjaźnili się raczej szybko i sądzę, że Ron również zyska na obecności Harry'ego w tej rodzinie. Jest zbyt kuszącym celem dla bliźniaków, nie mając własnego bliźniaka jako wsparcia, i chociaż jego młodsza siostra mogłaby się z nim sprzymierzać, jej status jako pierwszej dziewczynki w rodzinie Weasleyów od siedmiu pokoleń sprawia, że jest chroniona przed przesadzonymi psikusami, a jednocześnie stawia Rona w cieniu. Uważam, że posiadanie równolatka za sojusznika mogłoby być dla niego bardzo dobre.

- Nie uważam, aby interes dziecka Weasleyów stanowił istotny czynnik dla podjęcia tej decyzji - zaoponował Snape.

- Tak, Severusie, wiem - odparł Dumbledore z dezaprobatą. - Dlatego musiałem to rozważyć. Harry nie zdoła zgrać się z rodziną i zdobyć pomocnych doświadczeń, jeśli jego obecność wpłynie negatywnie na jej członków, a szczególnie na tego konkretnego członka, z którym prawdopodobnie zwiąże się najbliżej.

- Ja... nie rozważyłem kwestii w tym świetle - przyznał Snape z wahaniem. - Być może moje doświadczenie jako jedynaka sprawiło, że gorzej się dostroiłem do złożoności stosunków między Weasleyami.

- Nieważne. - Na oblicze Dumbledore'a powrócił oślepiający uśmiech. - Zgodziliśmy się wszakże, że będzie to dobre dla obu chłopców. Sądzę też, że Molly i Artur najpewniej zgodzą się na takie ustalenie. Zdawało mi się jednak, że wspominałeś o połączeniu różnych środowisk? Czy to znaczyć, że nie chcesz, aby Weasleyowie zostali oficjalnymi opiekunami Harry'ego?

Snape wzdrygnął się na myśl o rzuceniu kogokolwiek - nawet któregoś z Potterów - wyłącznie na żer łaski rudowłosego klanu.

- Bezwzględnie, dyrektorze. Wyobrażam sobie Weasleyów jako częsty cel odwiedzin chłopca, ale nie, w żadnym wypadku, jako jego opiekunów. Jakkolwiek istotne dla Harry'ego jest zdobycie doświadczeń z normalnego rodzinnego życia, jeszcze ważniejsze jest, aby miał opiekuna, z którym nawiąże bliskie stosunki oparte na zaufaniu. Biorąc pod uwagę jego historię, nie będzie to łatwe. Przez lata wmawiano mu, że jest bezwartościowy i inny niż wszyscy; będzie więc potrzebował opiekunów, którzy zdołają odwrócić to uwarunkowanie. Będą oni musieli bez reszty poświęcić się pomaganiu mu w tym poprzez skupienie się na jego unikalnych potrzebach. W książkach czarno na białym stało, że Potter sam może nie mieć pojęcia, czego właściwie mu trzeba, nie wspominając już o tym, żeby miał o to prosić. Dlatego jego opiekunowie będą musieli być w stanie poświęcić całą niepodzielną uwagę właśnie jemu. Weasleyowie się do tego nie nadają.

- Hm... Rozumiem twój punkt widzenia. Może jakaś młoda para...

Snape zmarszczył brwi.

- Młode pary się rozmnażają, dyrektorze. Czy nie wyraziłem się jasno? Potter musi znajdować się w centrum ich zainteresowania; nie pozwolę, aby uwagę jego opiekunów odwracały ich własne miauczące bachory. Poza tym Potter najpewniej będzie potrzebował twardej ręki... - Zarumienił się na widok ostrego spojrzenia Dumbledore'a. - Nie mówię dosłownie, dyrektorze - zaprotestował obronnym tonem. - Miałem po prostu na myśli, że nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach Potter musi być uważany za dziecko problematyczne, wobec czego będzie wymagał od opiekunów utworzenia wyraźnych struktur w jego życiu, w tym odpowiednich konsekwencji złego zachowania. - Odkaszlnął. Nie udało mu się znaleźć sposobu, aby wymówić te następne zdania i nie brzmieć ckliwie. - Będą również musieli zapewnić Potterowi tak zwane wzmocnienie pozytywne, co zdaje się odpowiadać pokaźnym ilościom wsparcia, zachęty i otuchy. Krótko mówiąc: m-m-miłości.

Oczy Dumbledore'a błyszczały rozbawieniem, lecz powstrzymał się i jedynie przytaknął.

- Masz więc na myśli starszą parę, z pewnym doświadczeniem rodzicielskim?

- To oczywiście byłoby idealne rozwiązanie, musielibyśmy jednak uważnie sprawdzić, czy dobrze wywiązali się w przeszłości z rodzicielskich obowiązków. Ponadto naturalnie istnieje wówczas ryzyko, że ich uwagę pochłoną wnuki. Dano mi do zrozumienia, że wnuki mogą być nawet bardziej absorbujące niż dzieci. Martwi mnie też, że starsza para może nie mieć wystarczająco wiele energii, aby nadążyć za małym dzieckiem, nie wspominając już o zmartwieniach obecnych nastolatków.

- Hmmmmm... Rozumiem, co masz na myśli...

- Być może najważniejszym aspektem - poza ich chęcią poświęcenia wysiłków Potterowi - jest zrozumienie tego, przez co chłopiec przeszedł. Dla tych, którzy osobiście nie doświadczyli znęcania, zachowanie ofiar może być trudne do pojęcia. Chodzi o to, że nie wolno im żałować chłopca ani pozwalać mu na niewłaściwe zachowanie, aby zadośćuczynić mu za krzywdy z przeszłości. Będą potrzebować ogromnej siły charakteru, aby stawić czoło Potterowi, kiedy będzie patrzył na nich oczkami smutnego szczeniaczka, czym te małe potwory radośnie się posługują.

Dumbledore zdawał się walczyć z uśmiechem, gdy pytał uprzejmie:

- Czy Harry próbował tej taktyki z tobą, Severusie?

- Nie, dyrektorze - odparł Snape. - Prawdę mówiąc, właśnie udowodnił pan moje twierdzenie, że Potterowi niezbędni są opiekunowie obeznani ze skutkami maltretowania. Har... Potter został wytrenowany, niewątpliwie brutalnie, aby akceptować każdy rodzaj traktowania, bez względu na stopień okrucieństwa, jako coś, co mu się należy. W jego aktualnym stanie jest niezdolny do wykręcania się od zasłużonej kary, a nawet od niesłusznej, skoro już przy tym jesteśmy. - Momentalnie na myśl mu przyszło, jak błyskawicznie Harry zaakceptował domniemaną chłostę z jego ręki za nieładne pismo. Zadrżał; trochę za bardzo przypominało mu to jego własne brutalne kary z dzieciństwa. Z jakiegoś powodu podobne wspomnienia ostatnio kłębiły mu się tuż pod powierzchnią rozumowania.

- Jakkolwiek - wraca do tematu, spychając na dno umysłu nieprzyjemne reminiscencje - przy odpowiednim traktowaniu oraz nieuniknionej zachęcie i przewodnictwie potomstwa Weasleyów, można mieć nadzieję, że Potter w końcu osiągnie punkt, w którym będzie zdolny do tego rodzaju emocjonalnego szantażu. Jego opiekunom niezbędna będzie odpowiednia siła charakteru, aby potraktować tak oczywistą manipulację z lekceważeniem na jakie zasługuje i wymusić ustalone wcześniej konsekwencje.

- Mam nadzieję, że nie sugerujesz, jakoby Harry zasługiwał jedynie na służbistę. Bez wątpienia współczucie i troska powinny być na porządku dziennym...

- Dyrektorze, cytrynowe dropsy i uściski w następstwie nagannego zachowania nie sprawią, że wychowa pan zdrowego dorosłego - przerwał Snape niecierpliwie. - Potter musi we właściwy sposób nauczyć się, co oznacza być odpowiedzialnym za własne czyny: nie pobicie za coś, co zrobił jego kuzyn, ale równocześnie nie zwolnienie z wszelkich reguł z uwagi na jego specjalny status. I chociaż znam pana stosunek do kar cielesnych, proszę mi pozwolić powiedzieć, że jeśli potencjalni opiekunowie zechcą zastosować odpowiednie nagany fizyczne, nie może to stanowić powodu ich wykluczenia. Harry - chciałem powiedzieć: Potter - był brutalnie bity za rzekome przewiny przez tyle lat, że możliwym jest, iż nie jest wręcz w stanie rozpoznać niczego innego, jak tylko klapsa jako środek wychowawczy. Co więcej, musi się nauczyć odróżnić właściwe traktowanie od niewłaściwego, a całkowity zakaz każdej czy jakiejkolwiek przemocy skierowanej przeciw niemu z całą pewnością na dłuższą metę mu w tym nie pomoże. Nawet jeśli nie chodziłoby o nic więcej, musi porzucić nawyk zwijania się w kulkę w celu chronienia organów wewnętrznych na każdy pierwszy sygnał niebezpieczeństwa lub - co gorsza - posłusznego pozostawania w bezruchu na życzenie każdej osoby, która mogłaby zapragnąć go skrzywdzić.

- Sugerujesz, że lanie miałoby nauczyć go niepozostawania w bezruchu? - Dumbledore zamrugał z niedowierzaniem.

- Sugeruję, że maltretowane dzieci często uczone są nieopierania się karze. Dla Harry'ego będzie lepiej, aby nauczył się narzekać, kłócić, protestować, uciekać, wyślizgiwać się i wyć. Podejrzewam, że każdy z Weasleyów będzie go w stanie tego nauczyć - dodał Snape sucho. - Gdy już Potter pojmie, że nie musi trwać nieruchomo, kiedy ktoś będzie chciał go pobić, a potem zrozumie, że nie każde uderzenie połamie mu kości, stanie się znacznie lepszym adeptem obrony przed czarną magią. Niezależnie od aktualnego miejsca pobytu Czarnego Pana i prawdopodobieństwa jego powrotu, Potter musi nauczyć się bronić, a obecnie przy każdej aluzji kary fizycznej jest tak przerażony, że praktycznie znajduje się na granicy katatonii. On tam zwyczajnie stoi, Albusie! Nie zamierzam się usprawiedliwiać, ale on nawet nie próbował uchylić się przed tym uderzeniem!

Snape postarał się powstrzymać emocje. Oczyściwszy gardło, kontynuował znacznie ciszej:

- Dlatego to dziecko wymaga całkowicie mu oddanego opiekuna. Ktoś musi pomóc temu dziecku - eee, bachorowi - odzyskać poczucie pewności siebie. Bez tego będzie łatwą zdobyczą dla Czarnego Pana, w ten czy inny sposób - dokończył w czarnowidzeniu.

- Nie musisz mi przypominać, jak doskonałą przynętą Voldemort potrafi być dla zranionych i niekochanych, Severusie - westchnął Dumbledore. - Wielu ludzi zawiodłem w swym długim życiu, ale chyba nikogo tak bardzo, jak ciebie i Harry'ego.

- Błagam, Albusie, skończ z tym samobiczowaniem - warknął Snape. - Rozmawiamy o bachorze Pottera, nie o mnie.

- Yhm. - Dumbledore zapobiegliwie zasznurował wargi.

- Wracając do tematu: jak mówiłem, idealny opiekun nie tylko będzie potrzebował silnego charakteru, żeby znosić pochlebstwa, których Potter niewątpliwie pewnego dnia zacznie używać, ale również siły umysłu. Było nie było, w swoim czasie jego ojciec był w stanie namówić praktycznie całą hogwarcką kadrę do uwierzenia w to, co utrzymywał. Regularnie ratował siebie i tę swoją małą bandę terrorystów od tego, na co słusznie zasłużyli. Można z tego wnioskować, że, nie będąc już bitym do stanu czystej uległości, obecne pokolenie Potterów będzie używać wiarygodnych wymówek z łatwością podobną jego ojcu, aczkolwiek mam nadzieję, że on nigdy nie będzie się musiał stawać w obronie niedoszłego mordercy. - Snape patrzył gniewnie na rozmówcę. - Pamięta pan zapewne, że zdolności starszego Pottera okazały się wystarczające nawet do tego zadania - wyczyn, którego nadal nie jestem w stanie pojąć.

Dyrektor ponownie westchnął i sięgnął po cytrynowego dropsa.

- Jak wyjaśniałem tobie już wiele razy, Severusie, to nie prośby Jamesa spowodowały, że okazałem Syriuszowi taką pobłażliwość, po tym, co ci zrobił. Jeśli koniecznie chcesz kogoś winić za tę decyzję, to cała odpowiedzialność spoczywa na mnie. Postanowiłem nie wyrzucać ze szkoły Syriusza, pragnąc uratować inną osobę zamieszaną w tę sprawę, a jednocześnie niewinną: Remusa.

Snape prychnął z pogardą, a dyrektor spojrzał na niego smutno.

- Wiem, że się ze mną nie zgadzasz, mój drogi chłopcze, ale Remus był niewinny. Po dziś dzień wierzę, że Syriusz nie zamierzał cię zabić. Jestem pewny, że jego zwykła nieodpowiedzialność i niedostatek przewidywania przekonały go, iż po prostu śmiertelnie się przerazisz wilkołaczą postacią Remusa, co sprawi, że już więcej nie będziesz im przeszkadzać, jak również da im możliwość drwienia z twojego strachu. Jestem jednocześnie tak samo pewny, że bez interwencji Jamesa zostałbyś zabity, a nawet ty musisz przyznać, że Remus Lupin nigdy by tego nie chciał.

- Może nie mojej śmierci - zgodził się Snape obrażonym tonem. - Ale to nie oznacza, że Lupin był o wiele lepszy od pozostałej trójki.

- W rzeczy samej - zgodził się Dumbledore. - Lecz kiedy James jednak zainterweniował i uratował cię, musiałem zdecydować, czy wydalenie Syriusza warte było życia Remusa. Jakkolwiek wiem, że uważasz, iż odmówienie wyrzucenia go oznaczało brak uznania twoich racji, faktem jest, że gdybym usunął Syriusza, Remus najprawdopodobniej zostałby zabity. Gdyby to była wyłącznie kwestia tego, czy Syriusz zasługiwał na wydalenie za narażenie twojego życia, wyrzuciłbym go ze szkoły tej samej nocy. Byłem jednak świadom tego, że gdybym usunął dziedzica Blacków, jego rodzice zażądaliby pełnego wyjaśnienia. Mogli nie przepadać za swoim synem - chociaż jeszcze wtedy go nie wydziedziczyli - ale z pewnością nie zaakceptowaliby bez walki wstydu, jaki niosłoby wydalenie. A to oznaczałoby, że sytuacja Remusa ujrzałaby światło dzienne. Blackowie niewątpliwie zażądaliby nie zwykłego wyrzucenia, lecz stracenia za usiłowanie zabójstwa - obaj wiemy, że załamanie, jakie przez to przeszedłby Syriusz, byłoby dla nich jedynie kolejnym powodem, aby to zrobić. Biorąc pod uwagę stosunek Ministerstwa do wilkołaków, wpływy, jakie miała wówczas rodzina Blacków, oraz obawy przed rosnącą potęgą Voldemorta, nadzwyczaj prawdopodobne byłoby, że Remusowi wytoczono by proces i zgładzono go, a na to - szczególnie skoro nie zostałeś poważnie ranny - nie miałem najmniejszej ochoty pozwolić. Naprawdę strasznie mi przykro, że czułeś, iż bardziej troszczyłem się o nich niż o ciebie, mój chłopcze. Mogę mieć tylko nadzieję, że moje postępowanie przez ostatnich parę lat udowodniło ci, jak bardzo jesteś mi drogi i jak bardzo mi na tobie zależy.

Snape sapnął i odwrócił się, ale w głębi ducha był zadowolony, słysząc, jak Dumbledore ogłasza swe uczucia. Jakkolwiek Snape nie zamierzał nigdy zachęcać go do takich rzewnych wystąpień poprzez wypowiadanie podobnie niemądrych słów, to nie zamierzał narzekać na przyznanie się Dumbledore'a, jak czuł się podczas tych (kolejnych) przeprosin za jedno z paru zdarzeń, za które Severus nie czuł się moralnie odpowiedzialny. Nawet po dorośnięciu ofiary dziecięcego maltretowania pozostawały wysoce nieprzekonane o swej wartości.

- Wystarczy tych sentymentalnych bzdur - stwierdził wyniośle, machając ręką lekceważąco. Z pełną świadomością zignorował znaczący błysk w oczach Dumbledore'a. - Schodzimy z tematu. Potter będzie potrzebował kogoś o sprycie wystarczającym do unikania wszelkich pochlebstw, jakie ten bachor zdoła wymyślić. To oznacza osoby, które nie będą na tyle chwiejne, aby reagować na protesty o jakichś pilnych potrzebach albo bohaterskich zamiarach - co wyklucza jakiegokolwiek Gryfona. Nie uważa pan?

- Cóż, Severusie, z pewnością przytoczyłeś tu doskonałe argumenty - odparł Dumbledore wymijająco.

- Wystarczająco dużo czasu spędzi z Gryfonami pomiędzy swoim domem a Weasleyami - sami Gryfoni! Potter powinien się zetknąć również z innymi domami i sposobami myślenia.

- Hm... Twoja logika mnie przekonuje, Severusie. Kogo więc proponujesz? Może jakąś puchońską rodzinę?

- Albusie! Czyś ty słyszał chociaż słowo z tego, co powiedziałem? Całe mnóstwo zidiociałych Puchonów było wystarczająco tępych, żeby uwierzyć Sam Wiesz Komu, a potem zbyt lojalnych, aby wyprzeć się go, nawet po tym, jak jego szaleństwo stało się niezaprzeczalne. Najważniejszym jest, abyś znalazł kogoś, kto nie będzie stanowił zagrożenia dla chłopca. To musi być ktoś, kto walczył przeciwko Czarnemu Panu.

- Wojna się skończyła...

- Zwariowałeś? Kto wie kiedy Czarny Pan znowu powstanie? A gdyby nawet nie wrócił za życia Harry'ego, zdążyłeś już wyrzucić Longbottomów z pamięci? Nawet podczas swej nieobecności, Sam Wiesz Kto wciąż ma oddanych podwładnych i Potter nieustannie znajduje się w niebezpieczeństwie! Nie można go zostawić komuś, kto nie udowodnił, komu naprawdę jest lojalny.

- Tak, rozumiem twój punkt widzenia...

- Musisz więc również zauważać, że żaden Puchon nie ma wystarczającej siły charakteru, aby znieść pierwszą krokodylą łzę chłopaka! Obsypią bachora uściskami i prezentami, i wytłumaczą każdy jego wyskok, siąkając nosami nad jego smutną przeszłością. Nie pozwolę na to!

- No dobrze, Severusie, skoro sprzeciwiasz się temu tak zdecydowanie. Może rzeczywiście Krukon będzie lepszym wyjściem - Lily była całkiem niezłą uczennicą, prawda?

- Albusie, czy tobie się już uwiąd starczy zaczyna? - warknął Snape ze złością. Jak on śmiał obrazić Lily tak marną pochwałą? - Była jedną z najbystrzejszych osób w naszym roczniku, chociaż nigdy nie zachowywała się jak jakaś arogancka wiem-to-wszystko. Celowała jednocześnie w eliksirach i zaklęciach, a Minerwa ochoczo jadła jej z ręki - najzupełniej dosłownie - przy jej zdolnościach z transmutacji. Jak mogłeś zapomnieć o jej osiągnięciach?

- Mam jednak pewne wątpliwości, Severusie. Obaj wiemy, że Krukoni, pomijając ten cały ich przerażający intelekt, mają tendencję do przesadnego ulegania logicznym argumentom. Jeśli Harry jest w stanie połączyć inteligencję Lily z Jamesową zdolnością przekonywania, zastanawiam się, czy gdziekolwiek na świecie istnieje taki Krukon, który byłby w stanie wygrać z argumentami Harry'ego.

Severus zmarszczył brwi. O tym nie pomyślał...

- Cóż, dyrektorze, ktoś musi. Przecież nie możemy szukać wśród Ślizgonów. Niewielu byłych członków domu Slytherina należało do Zakonu w czasie wojny, a jeszcze mniej ją przeżyło. Poza mną potrafię przypomnieć sobie tylko dwóch, przy czym Giles jest w Australii, a Jeana w ogóle możemy wykluczyć, ponieważ... o nie. Nie, nie, nie. Nigdy w życiu!

- Ależ Severusie - powiedział Dumbledore lekkim tonem - musisz przyznać, że właśnie ty nad podziw doskonale spełniasz kryteria, które sam ustaliłeś.

- W żadnym wypadku! Nie zostanę opiekunem tego bachora! Kompletnie oszalałeś?

- No cóż, skoro aż tak się sprzeciwiasz... - Dumbledore westchnął.

- Sprzeciwiam się! A ty musisz niespełna rozumu, żeby to w ogóle rozważać! Szczególnie po moim zachowaniu ubiegłej nocy - myślisz, że Minerwa albo Poppy wyrażą zgodę na to, by został opiekunem Pottera?

- Cóż, Minerwa wydaje się myśleć...

- Bezsprzecznie ma halucynacje. Od dawna podejrzewam, że menopauza zaszkodziła jej na umysł - warknął Snape, zbyt skonsternowany śmieszną sugestią Dumbledore'a, aby rozważyć, czy mądrze jest powiedzieć coś takiego i nie zobliviatować potem wszystkich znajdujących się w zasięgu słuchu, z sobą włącznie, a nawet na czele.

- Niech ci będzie - stwierdził dyrektor beztrosko. - Pomyślmy więc, kto mógłby być odpowiedni. Bez wątpienia ważne jest, żeby był to ktoś, do kogo Harry zdoła się przywiązać. Po godnym ubolewania sposobie, w jaki traktowali go Dursleyowie, zastanawiam się, jak trudne to będzie.

Severus parsknął, wielce rad, że udało mu się odwieść dyrektora od jego wcześniejszej wysoce niewłaściwej myśli.

- Za bardzo bym się tym nie martwił, Albusie. W końcu chłopak pokazał już pierwsze symptomy przywiązania do mnie.

Trochę za późno zauważył pułapkę.

- Nie! Chwila! Ja...

- Proszę, proszę, mój chłopcze. Zdaje się, że docieramy do tego samego miejsca, nieważne, którą drogę obierzemy - Albus uśmiechnął się promiennie. - Być może twoim przeznaczeniem jest...

- NIE. - Snape zerwał się na równe nogi, rozglądając się dziko, jakby szukał drogi ucieczki. - To jakieś szaleństwo! Ja do tego kompletnie nie pasuję!

- Dlaczego? - przerwał mu Dumbledore z sympatią w głosie. Całkowicie ignorował to, że Snape gorączkowo kręci głową, niespokojnie krążąc po komnacie. - Z pewnością jesteś w stanie poświęcić Harry'emu tyle uwagi, ile potrzebuje. Nie masz żadnych zobowiązań rodzinnych ani planów powstania takowych. Zdążyłeś już przeprowadzić szeroko zakrojone badania dotyczące właściwego traktowania tego rodzaju dzieci. Aż za dobrze rozumiesz, jak to jest być ofiarą maltretowania. Ponadto potrafisz najlepiej ze wszystkich pojąć niebezpieczeństwa, w obliczu których staje - i będzie stawał - Harry, ze strony ciemnych mocy. Masz odpowiednią siłę charakteru, aby przeciwstawić się każdej możliwej manipulacji emocjonalnej, a twój intelekt niewątpliwie strzaska każdy możliwy zmyślony argument, nie mówiąc o zduszeniu w zarodku wszelkich nazbyt "gryfońskich" tendencji. Jestem pewny, że nie będziesz miał najmniejszego problemu w ustanowieniu jasnych ram zasad i odpowiedzialności, a chociaż podejrzewam, że możesz potrzebować wprawy w okazywaniu otwartości i troski, sądzę, że Harry znakomicie ci w tym pomoże.

- Dyrektorze, nie zamierzam...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin