ALEKSANDER BRÜCKNER
DZIEJE KULTURY POLSKIEJ
TOM III
CZĘŚĆ I
CZASY SASKIE
ROZDZIAŁ PIERWSZY
PAŃSTWO I KOŚCIÓŁ
TŁO DZIEJOWE
Naród Żółkiewskiego i Zamojskiego, Łaskiego i Skargi, Modrzewskiego i Kochanowskiego,
najświetniejszą rokował przyszłość, lecz postęp jego zahamowały piętrzące się zewsząd
przeszkody. Coraz dotkliwiej dawały się we znaki: niepomyślny układ sił społecznych,
nieszczęsny ustrój państwowy, zgubne wpływy Wschodu, powolne zrywanie węzłów,
łączących z Zachodem, jednostronność życia duchowego pod wyłączną regułą jezuicka.
Przystąpiły od r. 1648 wojny, które zubożyły kraj, wycieńczały zasoby materialne i moralne,
wyludniały i opustoszały ziemię, przytępiały energię narodowa, usuwały wszelka myśl
przedsiębiorcza. Pod takimi widokami wstępowano w wiek nowy. Ocenił go Starosta w
Powrocie Posła:
Jak to Polak szczęśliwie żył pod Augustami! Co to za dwory! jakie trybunały huczne! Co za
paradne sejmy! jakie wojsko juczne! Człek jadł, pił, nic nie robił i suto w kieszeni! Potem bez
żadnych intryg, bez najmniejszej zdrady Jeden poseł mógł wstrzymać sejmowe obrady, Jeden
ojczyzny całej trzymał w ręku wagę, Powiedział: nie pozwalam, i uciekł na Pragę. Cóż mu
kto zrobił? Jeszcze za tak przedni wniosek Miał promocję i dostał czasem kilka wiosek.
Nie od razu nastały te czasy "szczęśliwe", przysłonięte potomności mgłą oparów winnych i
kurzawą kadzideł; głośne szczękiem szabel sejmikowych, wiwatami rozpijanej szlachty,
chwalbą ludzi najmarniejszych, śpiewem różańcowym i Gorzkich Żalów, rażące nas
widokiem łbów ogolonych, smakiem oleju postnego i bigosów hultajskich, nędza miejską i
uciemiężeniem chłopa, zdzierstwem i nieuctwem księży a próżniactwem mnichów, dewocją i
bezmyślnością wszystkich. Pierwsze dwa dziesięciolecia, 1697-1717, podobne do Potopu, acz
bez jego wstrząsów tragicznych, zawiodły naród do rozpaczy. Klęski żywiołowe i stokroć
cięższe łupiestwa wojsk saskich, szwedzkich, rosyjskich i polskich, przemarsze, kontrybucje,
kwaterunki i egzekucje zrujnowały kraj do szczętu. Dopiero lata 1718- 1763, gdy wróciły
pokój i urodzaje, a walki o tron r. 1732 rychło ustały, złożyły się na owe błogie czasy saskie,
kiedy to ukołysany do snu naród pod czujnym okiem wrogich gwarantów zażywał swobody -
na swoją zgubę.
Sądy o tej epoce rozdwoiły się: przeważająca część narodu, naiwna i pobożna, ludzie starego,
sarmackiego autoramentu, nie mogli się jej dosyć nachwalić; w Radomiu, Barze i u Kitowicza
mówiono tylko o "Auguście III, królu i panie dobrym i pobożnym, swobodnie i miło
panującym" (z aktu konfederacji barskiej), o błogich jego czasach (o Auguście II milczano
przezornie); życzono ich powrotu - stad owe sympatie do dynastii wettyńskiej, brużdżące aż
do XIX wieku. Garstka dobrze myślących, po r. 1775 coraz liczniejsza i bardziej wpływowa,
potępiała zastój saski dla zgubnych skutków i strat nigdy nie powetowanych, za które on
odpowiedzialny. Późniejsze pokolenia, szczególnie lat 1840 - 1860, zachwycały się
malowniczością epoki, jej pierwotnością i tężyzną; od współczesnego poniżenia, zwątpienia,
małoduszności, odbijały jej brawura, optymizm, zawadiactwo; wybaczano winy, bo
upatrywano w niej skrajnie jaskrawe objawienie właściwości narodowych. Ale to było
złudzeniem: właściwości roli uwydatnia jej uprawa staranna, nie jej zachwaszczenie
haniebne.
Brak uprawy i wzrost zachwaszczenia poczęły się już w wieku poprzednim; w nowym
przybrały potworne rozmiary. Obawa wszelkiej odmiany, wstręt do każdej nowości,
nieruchomość, zdawanie się bierne na Opatrzność, rozmyślna bezczynność, chęć używania
błogiego stanu posiadania, pełni praw i swobód, niepamięć o jutrze, zanik myśli politycznej
znamionowały te czasy nieszczęsne. "Wszelka innowacja, ile Rzeczypospolitej, nociva",
prawił wódz konfederacji tarnogrodzkiej a ulubieniec szlachty, Leduchowski. Straszny ucisk
saski, jak niegdyś szwedzki z r. 1656, wyrwał na chwilę szlachtę z odrętwienia, ale
wygnawszy Sasów zatrzasnęła drzwi przed Europą, założyła ręce i oddała się
niewzruszonemu niczym kwietyzmowi i pacyfizmowi, przekonana, że błogi jej stan wieki
przetrwa, skoro go tylko sama nie naruszy. Wmawiała w siebie, że opaczne o niej mniemania
zagranicy raczej z zazdrości wypływały, i do wstrętu przeciw nowościom przybywała
wzgarda "pludrów" wszelakich, poczucie wyższości swojej wolności, zadowolenie zupełne z
rozstroju i nierządu, szkodliwych dla pludrów, zdrowych dla Polski. Szczycąc się idealną
neutralnością, chociaż ta się kresom nieraz dotkliwie odczuć dawała, inaczej niż za podobnej
neutralności podczas wojny trzydziestoletniej, ani razu nie powzięła myśli korzystania z
okoliczności, aby własny byt zabezpieczyć - o rozszerzeniu jego podstaw (majaczyła się
kilkakrotnie myśl o unii z Rosją) mowy już nie było.
Za ten zastój, za tę bezwzględna rezygnację odpowiadali i obaj królowie, żywe dowody
zgubności elekcji. Jeden z nich zdradzał Polskę na wszystkie strony, wydawał ją Rosji,
Prusom, Austrii, Szwedom, zasłużył więc godnie na powszechna nieufność, nawet gdy
mądrze radził, albo się z pod opieki Rosji wybijał. Drugi, bez jednej własnej myśli, dbał o
sprawy polskie, o ile mu drezdeńskie dolce far niente przerywały i pytania o synachnastępcach
nastręczały. Nierównie większa jest odpowiedzialność duchowieństwa, które
każdą nowa myśl od Polski odganiało, zapatrzonych w cele zaziemskie na ziemi na pasku
wodziło i tylko prawowierności zazdrośnie strzegło. Takaż i magnatów, nie znoszących w
swej dumie współzawodników, jedynych czynnych, ruchliwych, ale kosztem Polski i tronu
zagarniających dla siebie wpływy i pożytki, sobków wzorowych. Na koniec i szlachty, która
się ze snu nie ocknęła, przestrogi mimo uszu puszczała, oboję...
madzia.1majka2