Cz V str 15-33 od H(1).doc

(147 KB) Pobierz

* * * 

 

Szyper pewnie nakierował statek prosto w przybrzeżną mgłę, ale gdy „Gołąbek” praktycznie dotknął jej dziobem, mgiełkę jak gdyby krowa językiem zlizała. Przed nami odsłonił się widok na cichy port, po brzegach zarośnięty jaskrawo-pąsowymi morskimi lotosami, a w jego głębi — nieduże cumowisko, obliczone najwyżej na pół tuzina statków. Obok niego znajdowały się w sumie dwa żaglowce i z dziesięć łodzi. „Czarnego Lisa” wśród nich nie było.

— Może został rozładowany i stoi na redzie gdzieś za wyspą? — przypuścił Wal.

Wypytam znajomych Strażników jak tylko przybijemyobiecał Rolar. I natychmiast poprawił się sceptycznie: — Jeśli przybijemy.

Rezultat harmonijnych wysiłków szypra, kapitana i załogi najbardziej przypominał cumowanie ze słuchu. W końcu ze wstydem, statek wpasował się do połowy w przydzielone mu gniazdo i rozległo się długo oczekiwane „rzucić kotwicę!”. Między burtą a cumowiskiem położono szeroką deskę (wyglądającą na wskroś przegniłą, ale żeby nie zapeszyć, wypowiedzieć tego przypuszczenia na głos nikt się nie ośmielił). Pierwszy, chwiejąc się, zbiegł po niej, jedyny zapamiętany przeze mnie w ładowni szczur (chyba szczerze żałując, że nie zszedł na brzeg jeszcze w belorskim porcie). Rolar, nie ryzykując, z rozpędu przeskoczył na cumowisko i po kolei podał nam obu (mnie i Orsanie) rękę. Wal na wszelki wypadek najpierw przerzucił miecz, a potem już przeszedł sam.

Len zatrzymał się, aby rozliczyć się z kapitanem, a my kontynuowaliśmy rozmowę już na przystani.

— А nuż się pomyliliście i „Czarny Lis” wcale nie płynął do Lesku? W tej części morza jest pełno wysp — i ludzkich i elfich i w ogóle niezamieszkanych. Co jemu zależało zmienić kurs?

— Możliwe. Ale mam wątpliwości, żeby Władca osobiście wylatywał do każdego handlowego stateczku. — Jedna z rej z przeraźliwym skrzypieniem przekrzywiła się i runęła na pokład, okrywszy płótnem żaglowym dwóch marynarzy, którzy nie zdążyli się rozbiec. Rolar filozoficznie odprowadził ją wzrokiem i dodał: — Tym bardziej do koryta ze szwabrami. I ani on, ani Straż nie mogli wyczuć innego Władcy i jeszcze z takiej odległości. Znaczy, ktoś powiadomił jego o naszym przyjeździe.

— Wygląda na to, że masz rację. Ale Werd chyba nie okaże nam podobnej grzeczności i nie zdradzi swojego informatora — westchnęłam. — А Lesk to duża dolina?

Trochę mniejsza od Dogewy. Ustronnych miasteczek jest tam wystarczająco, jeżeli o tym mówisz. Nawet dla człowieka, tym bardziej — maga.

— Za to z wyspy on nie ma gdzie uciec — zauważyła Orsana.

— Najpierw trzeba upewnić się, że ten medrkż[1] w ogóle tutaj wysiadł — sceptycznie burknął troll, podciągając i umieszczając za plecami miecz. — List dla głównego wampira mógł i przez pomocnika przekazać, a to i całkiem jak z myszą...

Wy zrozumiałam i dokończyłam.Ależ oczywiście! A to jeszcze snułam domysły, jakim cudem udało wam się tak szybko zebrać razem w Opadiszczach...

Głośny, złowróżbny trzask zmienił się w taki sam plusk — na szczęście, już za Lenem. Wampir obejrzał się na pływające w wodzie odłamki i zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.

— Idziemy — rzucił zdawkowo, przechodząc obok. Wyraz jego twarzy nie spodobał mi się nie tylko dlatego, że rozmowa natychmiast się urwała, ale ponieważ potulnie pomaszerowaliśmy za nim — po szerokiej, prowadzącej w górę, brukowanej drodze. Tuż za portem zaczynało się miasto — a raczej typowe dla wampirzych dolin wysypisko domków, tonących w zieleni drzew. Jesień jeszcze nie zdążyła dotknąć tutejszej trawy i liści, chociaż na jabłoniach nie został już ani jeden owoc, a jarzębiny pyszniły się jasnoczerwonymi gronami. Wypielęgnowane podwóreczka przyciągały spojrzenie jaskrawymi, przeplatającymi się kwiatami wszystkich odcieni czerwonego — od niemal czarnego do jasnoróżowego, płożącymi się po klombach albo zwisającymi ze stojących na parapetach doniczek. Ruda dachówka i pobielone ściany upodobniały domki do zabawkowych.

Brakowało tylko nastroju, żeby się nimi całkowicie zachwycać.

— O-o... — z uczuciem przygnębienia wypuścił powietrze Rolar.

О natychmiastowym wypytywaniu Straży nie mogło być mowy, gdyż ta pozostawała „w trakcie pełnienia służbowych obowiązków” i z takim samym powodzeniem mogliśmy prowadzić przyjacielską rozmowę z wyszczerzonymi kamiennymi gargulcami[2], stojącymi  przy wejściu do muzeum nauk nadprzyrodzonych. Nie, w oficjalny rządek wzdłuż drogi się nie ustawiali, ale jednocześnie byli wszędzie — w zaułku, w padającym od domu cieniu, wśród tłumu... zastygłszy w napięciu, z drapieżnie rozwiniętymi skrzydłami i ze złożonymi do ciosu gwordami, nie spuszczając z nas oka.

Czy to honorowa warta, czy też... eskorta w drodze na szafot.

W Dogewie na Lena patrzono jeśli nie jak na samego boga, to co najmniej jak na jednego z jego szczególnie zaufanych świętych — z pełnym czci drżeniem, w wykonaniu nazbyt wrażliwych panien przechodzącym w szczenięcy zachwyt z rozmarzonymi przydechami.

W Lesku jak na trędowatego. Nawet mnie, wiedźmę, nigdy w życiu nie obrzucano podobną nienawiścią i pogardą, zmieszaną z przerażeniem. Nawet Wal, zderzywszy się z jednym takim spojrzeniem, potknął się i od tego momentu wolał patrzeć sobie pod nogi.

А Len szedł. Wysoko podniósłszy głowę, z zupełnie nieobecnym spojrzeniem, tak jak gdyby nie zwracając uwagi na rozstępujące się przed nim wampiry. My, nie umawiając się, zbiliśmy się wokół niego, żeby bronić go  przed gotowymi lada chwila posypać się ze wszystkich stron kamieniami i plunięciami. Ale przed tą grobową ciszą obronić go nie mogliśmy. Ponieważ, dla niego żadnej ciszy nie było.

Delikatnie dotknęłam jego ręki, ale on, sądząc po wszystkim, nawet tego nie poczuł.

Wydawało się, że ta ulica nigdy się nie skończy i kiedy Len niespodziewanie skręcił do jednej z furtek, o mało co, a  byłabym przemknęła obok. Wampir pewnie przeciął podwórko i zatrzymał się przed niemłodą wampirzycą, jakoś nieuchwytnie przypominającą Krynę — jeżeli oczywiście tej przyszłoby do głowy stanąć na progu własnego domu, z dumnie wyprostowanymi plecami i skrzyżowanymi na piersi rękami, gotowej raczej zginąć, niż wpuścić do środka najeźdźców, bezczelnie spacerujących po bliskiej jej sercu dolinie.

Ale Len nie zaczął przepychać się na siłę. Odczekawszy chwilę, nie za głośno, ale zdecydowanie powiedział:

— Tylko jeśli nie będę miał wyboru.

Kilka sekund wampirzyca beznamiętnie, badawczo patrzyła mu prosto w oczy, potem uprzejmie skłoniła głowę i usunęła się na bok:

— Gościć Was w moim domu — to dla mnie duży zaszczyt, Władco.

Len na chwilę przymknął oczy, na jeden oddech i znowu wziąwszy się w garść, przestąpił próg:

Dziękuję Pani, Taiell'in.

O ile sobie przypominam, tak ogromnie chciałam zatrzasnąć za sobą drzwi tylko podczas zajęć praktycznych z nekromancji (drzwi były okute srebrem i prowadziły do poświęconego, rodzinnego grobowca, ćwiczenia odbywały się na wzorcowo charakterystycznym, niespokojnym cmentarzu i tamtejsze stwory chętnie demonstrowały adeptom swoją różnorodność i możliwości; takiej obfitości nie spodziewał się i sam wykładowca, jako pierwszy dobiegając do grobowca...).

W środku domek okazał się wystarczająco przestronny i przytulny. Znalazło się po pokoju dla Lena, dla mnie z Orsaną i dla Wala z Rolarem, a także jadalnia, gdzie i się zebraliśmy, zagospodarowawszy się na nowym miejscu. Oprócz Lena. Rolar wsunął się, aby go ponaglić, ale natychmiast z zażenowaniem, starając się nie hałasować, zamknął drzwi:

— Zgoda, niech odpocznie, w ciągu ostatnich trzech dni oka nie zmrużył.

— Dlaczego? — zająknęłam się i natychmiast zacięłam ze zmieszania. Nie, no czy ja go niby o coś prosiłam! Pędź  tu na złamanie karku (i nogi!) na pomoc, walcz ostatkiem sił z trąbą morską, to i jeszcze zrobią ciebie winną!

Zjedliśmy obiad we czwórkę. Gospodyni nie dotrzymała nam towarzystwa — nakryła stół, uczciwie złożyła życzenia dobrego apetytu i poszła sobie. Po pitraszeniu okrętowego koka nawet gotowane ziemniaki wydawały się najbardziej wyszukanym jedzeniem, a Orsana na widok wędzonej słoniny ledwo się nie popłakała. Żeby urwać sobie kawałek tego smakowitego produktu, trzeba było skorzystać z telekinezy, gdyż przyjaciółka bezwstydnie zaciągnęła na swój brzeg stołu cały półmisek.

— Tak więc wyjaśnijcie mi, jak zamierzaliście walczyć z magiem, którego możliwości bynajmniej nie ograniczają się do kradzieży tłuszczu? — zapytałam, pośpiesznie wpychając w usta swoją zdobycz, pod oburzonym spojrzeniem winesjanki.

— My nie — niechętnie przyznał się Rolar po przeciągającej się pauzie. — Len. Większa część zaklęć na niego nie działa, najważniejsze to — podejść na długość klingi.

— W tym właśnie sęk, że istnieje i ta mniejsza część — jak chociażby w rodzaju tej trąby morskiej! No dobrze, przypuśćmy, że mu się powiedzie, ale dlaczego zabrał was ze sobą?!

— Uczciwie mówiąc — Rolar z Orsaną ze zmieszaniem wymienili między sobą spojrzenia, a Wal odchylił się na oparciu krzesła i z zadowoleniem wyszczerzył zęby w uśmiechu na całą paszczę — nas nikt nie zabierał. Nawet wręcz odwrotnie. W przypadku powodzenia obiecano nam takie radości życia, że lepiej samemu pójść i się powiesić!

— Tak więc dlaczego wy...

— А ty? — nie mrugnąwszy okiem przerwał mi wampir.

— Tak więc... jestem przecież Najwyższą Wiedźmą Dogewy... to mój święty obowiązek wobec wypłaconej za półtora roku płacy! — gorączkowo zaczęłam się wykręcać. — I w ogóle, Mistrz praktycznej magii nie może stać z boku, kiedy po jego ojczystym kraju bezczelnie przechadza się banda łotrów, nie dająca żyć uczciwym ludziom i wampirom!

— W lustrze lepiej się przejrzyj, Mistrzu, — westchnął Rolar.

Przez głupotę spojrzałam. No tak... Do pełni obrazu brakowało jeszcze tylko zbutwiałego w połowie całunu. Zresztą, całkowicie zastępowała go wyświechtana kurtka, która jeszcze dwa miesiące temu była całkiem nowa. Ale to przecież nie powód żeby mnie zakopywać!

— Trele morele — burknęłam. — Po prostu trochę się zmęczyłam.

— А jeszcze trochę złamałam nogę i odrobinkę zmizerniałam do kości — przytaknęła Orsana, a Wal z zabójczą szczerością podsumował:

Nie, foczka, wdepnęliśmy w jedno i to samo zdrybu thaja[3], przy czym, w odróżnieniu od tego złego wampira, doskonale zdając sobie sprawę, w co się pakujemy!

— Nawiasem mówiąc, ktoś mi mówił, że za darmo to tylko upiory wyją — docięłam. — А to zajęcie wybitnie dobrowolne, w ramach pracy społecznej! Skąd więc taki entuzjazm?

— Foczka — Wal pobłażliwie klepnął mnie w ramię, — wybitnie dobrowolnych zawieruszek, podczas których zwycięzcy cokolwiek rzeczywiście by nie przypadało w udziale, po prostu nie ma! А nasz wampir niech i się rzuca, ale nie posiada się z radości, że się do niego przyczepiliśmy, chociażby i tylko dla moralnego wsparcia, za które potem z niego zedrzemy!

Ponieważ dla trolli najemników najbardziej zbliżona do pojęcia „bezinteresownie” była zgoda na pracę bez zaliczki, z szacunkiem przeciągnęliśmy „о-о-о-о... ”, a ja cichcem ściągnęłam jeszcze kawałek słoniny.

— Już wystarczy — westchnęła Orsana, na wszelki wypadek przykrywając półmisek rękami, — wydaje się że, oprócz nas, Lena tutaj nikt nie zamierza wspierać. I po czemu oni tak na niego naskoczyli, szo?

Rolar zupełnie odruchowo wzruszył ramionami — znał odpowiedź:

— Widocznie, uznali, że Len przyjechał do Lesku dla wyrównania rachunków z ich Władcą. Przed wojną coś takiego się zdarzało i czasami nawet po kryjomu się spotykano, jednak wtedy wynik pojedynku nie decydował o losie całej doliny. Wątpię, żeby w Dogewie Werda czekało serdeczniejsze powitanie.

— O, Straż sobie poszła!  — z ulgą zauważyłam, przypadkowo spojrzawszy w okno.  

— Doskonale! — Rolar odsunął talerz i podniósł się zza stołu. — Pójdę więc i się przejdę po dolinie.

— А czy to nie niebezpiecznie? — zaniepokoiła się Orsana, na chwilę zostawiwszy słoninę bez opieki i natychmiast straciwszy jeszcze kilka kawałków, tym razem po prostu capniętych przez Wala.

— Nie. Jak tylko nas wpuszczono do jednego z domów, przestaliśmy być uważani za obcych. Przynajmniej, nie wymagających stałego nadzoru.

Winessjanka pochwyciła jego zamyślone spojrzenie „co by tu jeszcze na ruszt…” i demonstracyjnie przestawiła półmisek na kolana.

— А mogli nie wpuścić? — zdziwiłam się.

— Z łatwością. — Rolar ściszył głos,  patrząc z ukosa na zamknięte drzwi do pokoju gospodyni. — Uczciwie mówiąc, byłem pewny, że nie wpuszczą. Ale Len potrafił jednak odszukać, czy też nieco namówić jedyną serdeczną mieszkankę Lesku. Nie mogę zrozumieć, jak to mu się udało wśród tylu... hm... chłodno nastawionego tłumu, a przy tym nie załamać się i nie zwariować. Nie, jednak dobrze, że nie jestem Władcą... a w młodości to jeszcze siostrze zazdrościłem, głupek ze mnie!

— Ale co takiego jej powiedział?

— Zapewnił, że pierwszy nie chwyci za gword, jeżeli Werd sam nie rzuci mu wyzwania. А ten w ogóle, to ma prawo do zrobienia tego w każdej chwili, jeżeli dojdzie do wniosku, że wróg nadużył jego cierpliwości. Ale jak już mówiłem, Werd nie dureń i jakoś nas ścierpi przez trzy dni.

— А po czemu ona nazwała go Władcą, i jeszcze z takim szacunkiem? — przypomniała sobie Orsana. — Ona ma przecież swojego.

Tak naprawdę białowłosych od niepamiętnych wieków nazywają Władcami Śmierciodezwał się Rolar już od progu. — I z nich właśnie wybierano Władców Dolin. А ponieważ po walce wypada wybierać w najlepszym wypadku z dwóch, te tytuły są praktycznie synonimami. Dobra dziewczyny, my idziemy, nie kłóćcie się tu bez nas!

W ostatniej minucie do wampira przyłączył się Wal, zdecydowany rozprostować nogi i popatrzeć na Lesk, uchodzący za najpiękniejszą z wampirzych dolin. Zostało mi tylko smętnie posapać w ślad za nimi, wygodniej moszcząc nogę na drugim krześle.

 

* * * 

 

W czasie gdy obie z Orsaną gadałyśmy o różnych głupstwach, przy sposobności próbując przywrócić jej naturalną barwę skóry (ale uzyskałyśmy tylko równomiernie niebieskawą; racja, poszperawszy w pamięci pocieszyłam ją, że za dwa-trzy tygodnie upiorna twarz wyblaknie sama z siebie), ściemniło się. Gospodyni domu, nienatrętnym cieniem snując się po jadalni, rozpaliła ogień w kominku i zabrała puste naczynia, w zamian postawiwszy na środku stołu półmisek z gorącymi bułeczkami.

Apetyczny zapach i stukanie kubków w końcu wywabiło z pokoju Lena — zaspanego, rozczochranego i z jeszcze bardziej zmęczonym wyglądem. Podszedł do stołu, na minutę zamarł, ukrywszy twarz w dłoniach, potem zdecydowanie potrząsnął głową, nalał sobie mleka z dzbanka, wyciągnął rękę po bułeczkę i, przelotnie spojrzawszy na mnie zauważył:

— I nie ma potrzeby tak gniewnie na mnie milczeć!

Zamilkłam jeszcze gniewniej. Możliwe, że stałoby się to początkiem ożywionego omawiania spraw o szczególnie osobistym charakterze, a już bardziej, awantury między „kochankami”, ale wtedy wrócili Wal z Rolarem.

— „Czarny Lis” do portu w ogóle nie zawijał — wprost od progu zaskoczył nas arlissjanin. — I do brzegu nigdzie nie przybijał, a na redzie teraz nie ma ani jednego statku.

— I gdzie też nam go teraz szukać? — z rozczarowaniem przeciągnęła słowa Orsana.

Arlissjanin bezradnie rozłożył ręce. Ze złoci grzmotnęłam pięścią w stół:

— Wychodzi na to, że na próżno tutaj przypłynęliśmy?

— Zależy z czyjego punktu widzenia. — Len spokojnie dopił mleko, podniósł się i pod naszymi pełnymi zdziwienia spojrzeniami podszedł do drzwi — jak raz w tej samej chwili, kiedy krótko i gwałtownie w nie zastukano.

Skuliłam się od wpuszczonego do pokoju wiatru. Stojący na progu Strażnik ostentacyjnie, oficjalnie przyklęknął na jedno kolano i wyciągnął w stronę Lena przewiązany czarną wstążką zwitek, sklejony też czarnym lakiem z pieczęcią.

Wr'aest tharn, — sucho powiedział Władca Dogewy.

Posłaniec wstał, skłonił się i nadal cały czas milcząc przepadł w ciemności. Len zamknął drzwi, ale na nas jakby nadal ciągnęło chłodem i przytłaczającym przeczuciem kolejnego świństwa ze strony do reszty rozzuchwalonego losu. Nikt się nie poruszył, póki wampir, trochę odczekawszy, w złowieszczo brzmiącej ciszy, z chrzęstem nie złamał pieczęci, potem jeszcze jednej, i pobieżnie, jakby dla formalności, przebiegł oczami po rozwiniętym liście. Czy to ironicznie, czy też zgodnie chrząknął.

— No szo tam? — nie wytrzymała Orsana.

Władca Dogewy powoli zgniótł papier i rzucił go w ogień. Pergamin poczerniał i jaskrawo wybuchnął, oświetliwszy poprzecinaną cieniami, jak gdyby wyciosaną z granitu twarz wampira.

Władca Lesku, Sia-werden tor ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin