x. Tin Finigan – ABC Summorum Pontificum w parafii.doc

(62 KB) Pobierz
x

x. Tin Finigan – ABC Summorum Pontificum w parafii

 

 

Jako że pierwszy rok mej posługi kapłańskiej spędziłem na parafii kończąc naukę, a idąc za głosem swego powołania posługuję w wielu parafiach w południowo-wschodniej części Londynu już od 23 lat, stąd wiem, co czeka księży pragnących wdrożyć przepisy Motu Proprio Summorum Pontificum i wprowadzić na nowo starszą formę rytu rzymskiego „u siebie”. Rzekłbym wręcz „Nolite timere” (czegóż tu się bać?) lecz stoję twardo na ziemi i zdaję sobie sprawę z problemów i trudności, które „rycerze” Kościoła muszą mężnie zwalczać.

Analizując Summorum Pontificum w świetle parafii należy stwierdzić, że parafia, będąc częścią składową diecezji, rządzi się własnymi prawami. To ordynariusz zleca więc poselstwo kanoniczne proboszczowi. Bez względu na poglądy w temacie soborowego nacisku na wyrażenie „pełni sakramentu kapłaństwa” w Sakrze Biskupiej (o której mowa w Konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen Gentium KK 21) bez wątpienia to właśnie kapłan (z mocy prawa) współpracuje z ordynariuszem miejsca a Summorum Pontificum uznaje ten fakt (art.5.1).

W ten sam sposób diecezja podlega wyższym władzom kościelnym. W niektórych miejscach wymiar eklezjastyczny diecezji może być zaniedbany. Wszyscy mieliśmy sposobność przeczytania sprawozdań biskupów, którzy zupełnie zignorowali Summorum Pontificum, usiłując wmówić nam, że nie ma zapotrzebowania na Usus Antiquior. Inni zaś usiłowali zastrzec sobie prawo do wydania (lub nie) zezwolenia na odprawianie Mszy św. wg Usus Antiquior przez danego księdza. Zwykły kapłan winien więc być odpowiednim kandydatem do odprawiania Mszy św. w klasycznym rycie (Summorum Pontificum art.5.4) i umieć poprawnie wymawiać słowa po łacinie oraz odprawiać ceremonie w sposób kompetentny.

Coż, jedno co Summorum Pontificum potwierdza jednoznacznie to fakt, że kapłan nie potrzebuje już zezwolenia na sprawowanie starej Mszy św. od swego ordynariusza. Ojciec Święty wyraził się jasno w tej kwestii w Motu Proprio, orzekając że ta forma rytu rzymskiego nigdy nie została zakazana (Summorum Pontificum art.1).

Odprawianie Mszy św. i szkolenie, które ma obecnie miejsce tu w Merton College jest możliwe do opanowania przez każdego kapłana. Niektórzy księża mogą potrzebować nieco więcej ćwiczenia i praktyki, niektórzy zaś mniej. Nie trzeba się zrażać ani obawiać „pięknych rytuałów” które będą sprawowane podczas konferencji. Nie zostały one stworzone dla celów „kreatywnej” liturgii: W każdym miejscu na ziemi Msza uroczysta z asystą diakona i subdiakona będzie wyglądała dokładnie tak samo jak ta sprawowana tutaj. Do nauki rytuałów trzeba czasu, ale z chwilą opanowania rytu nie pozostaje nic szczególnego do nauczenia. To czego naprawdę potrzeba to zanurzenie się w bogactwie rytu rzymskiego i dar świętości od Pana, który przekazuje go nam za pośrednictwem świętych ceremonii. Aby wypełnić obietnicę posłuszeństwa i poszanowania władzy ordynariusza, idąc za głosem św. Tomasza (św. Tomasz z Akwinu, Summa Theologica, 2a 2ae q.104 art.5), ksiądz musi wywiązać się z danych przezeń obietnic, w zakresie których ordynariusz ma nadeń władzę. Ordynariusz zaś nie ma władzy żądania od księdza wniosku o zezwolenie na sprawowanie Mszy św. w rycie gregoriańskim.

Zobowiązanie do poszanowania władzy ordynariusza przez księdza to okresowy rachunek sumienia. Nie należy przy tym zapominać, że sformułowanie Kan. 273 Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1983 r., kładące nacisk na posłuszeństwo wobec Ojca św. stoi na pierwszym miejscu. Winniśmy zatem przyjąć dar uwolnienia Mszy św. w starszej formie rytu rzymskiego dany nam przez Ojca Świętego.

Nasze stosunki z ordynariuszami i diecezją reguluje też obowiązek nabywania i praktykowania cnoty roztropności. Rozważając jedną z dwóch skrajności, sądzę że jest raczej mało prawdopodobne, aby księża dobrowolnie i niepoważnie szukali okazji do scysji. Druga skrajność polegająca na zbytniej płochliwości może być większą pokusą. Ojciec Święty dał na dobry przykład: Motu Proprio było rzecz jasna wysoce kontrowersyjne. Wielu biskupów w Europie sprzeciwiło się woli Papieża, a jednak ów się nie ugiął i poszedł dalej.

To właśnie przykład odważnej roztropności dostrzeżenia potrzeby określonego działania, wyrażenia i podjęcia działań nie zważając na sprzeciw ze strony nieprzychylnych osób.

 

Rozważając możliwość przełożenia Motu Proprio na życie parafialne, pragnę wpierw zwrócić Waszą uwagę na miłość duszpasterza do powierzonej mu trzódki. Rzecz jasna, że tu pośród nas nie muszę poruszać tematu próżnego czynienia z miłości płycizny, mającej na celu uszczęśliwianie każdego bez końca.

Pamiętajmy jednak, że prawdziwa miłość chrześcijańska jest sercem życia i powołaniem kapłana. Księża z pewnym stażem parafialnym prawdziwie kochają swoją trzódkę. Pamiętają przecież ludzi, którym udzielali ślubu, chrzcili ich dzieci, udzielali ich dzieciom Pierwszej Komunii św. — aż serce rośnie! Pamiętają też smutne chwile doświadczeń, gdy towarzyszyli rodzicom swoich parafian w chorobie i odejściu do Pana — a także te najtrudniejsze momenty pochówku dzieci i młodzieży.

Pośród wszystkich tych pasterskich obowiązków kapłan buduje sieć relacji z wiernymi, przypominającą duże i rozległe więzi rodzinne. To chyba najlepsze zobrazowanie życia parafii. W życiu owej rodziny rodzin Msza św. zajmuje poczesne miejsce i niczym nie da się jej zastąpić. Owa istotność zaś oznacza, że wszelkie zmiany w liturgii mogą wywołać silne emocje i różnice zdań.

Wielu z nas chciałoby zapewne podkreślić kwestię odpowiedzialności kapłana za liturgię. Wielu współczesnych kapłanów ma obok siebie „komisję liturgiczną”, która np. organizuje oprawę muzyczną Mszy św. Błędna koncepcja demokracji w Kościele sprawia, iż takie „komisje” myślą, że to właśnie one decydują o „wyglądzie” liturgii i że kapłan ma ich słuchać.

Odziedziczenie takiej sytuacji to prawdziwe wyzwanie, wymagające dużej dozy taktu i mądrości. Rzeczywiście jesteśmy zależni od wielu ludzi w kwestii właściwego sprawowania liturgii. Opieka nad zakrystią, służba ołtarzowa, czystość i estetyka wnętrza świątyni oraz zapewnienie muzyki sakralnej — wszystko to wymaga współpracy kapłana z wiernymi i zachęty dla nich, by włączyli się w życie Kościoła w ten właśnie sposób.

W wielu parafiach nie zawsze znajdzie się wystarczająco duża liczba osób pragnących wysłuchać starej Mszy św. Będzie wręcz odwrotnie. To ksiądz będzie musiał ją wprowadzić do parafii, tak aby wierni mogli ujrzeć jej bogactwo. Kapłan będzie wówczas postępował wg słów kard. Castrillóna Hoyosa:
„Powiem wprost: Ojciec Święty pragnie, aby stara Msza stała się normalnym zjawiskiem w życiu liturgicznym Kościoła, tak aby wszyscy wierni Chrystusowi — młodzi i starsi — mieli możliwość zaznajomienia się ze starszymi rytami i mogli czerpać z ich niewypowiedzianego piękna i transcendencji.” (Przemówienie dla Stowarzyszenia Mszy Łacińskiej Anglii i Walii. Londyn 14 czerwca 2008r.)

Wprowadzenie tradycyjnej Mszy będzie właściwym wykonaniem władzy kapłańskiej oraz ogromną korzyścią dla parafii. Będzie także wyrazem jedności parafii ze Stolicą Apostolską.

Ksiądz na parafii musi być świadom potrzeb swych parafian. Będzie wiedział, jak bardzo Kościół w Anglii i Walii nie sprostał swemu nauczycielskiemu zadaniu przekazywania katolickiej wiary dzieciom oraz, w następstwie, braku podstaw wiedzy u dorosłych parafian. Wierni też odczują ów brak. Kapłan dostrzeże wówczas fiasko liturgii, która nie przekazała sacrum wiernym. Wierni rozmawiają w kościele, przyjmują Komunię św. bez przygotowania lub dziękczynienia, często żyjąc z dala od Kościoła i jego moralności, jak ma to np. miejsce w przypadku wielu par żyjących w konkubinacie.

Nasi parafianie bardzo potrzebują odkrycia sacrum w liturgii na nowo, sacrum które zwiastuje im perspektywę wieczności i transcendencji. Mimo ponad trzydziestu lat istnienia liturgii w języku narodowym, która miała być przecież jasna i czytelna, wierni nie mają pojęcia o ofiarnym charakterze Mszy św. ani substancjalnej obecności Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Sama koncepcja, mówiąca że liturgia jest pojmowalna sama w sobie tak od razu jest wskazaniem, że błędnie zrozumieliśmy jej charakter.

Przywrócenie klasycznego rytu rzymskiego w naszych parafiach nie uleczy od zaraz wszystkich ran, niemniej nie można zaprzeczyć, że pomoże w powstrzymywaniu upadku. Brak znajomości rytu i szokująca różnica względem „zwyczajnego obrządku” pomaga postawić pytania dotyczące liturgii, z którymi nasi wierni muszą się zmierzyć.

 

Jaka jest zatem reakcja ludzi? Księża na parafii będą wiedzieli o co chodzi, gdy powiem, że jest kilka osób zainteresowanych, kilka skrajnie przeciwnych oraz zdecydowana większość, która otwiera szeroko oczy, gdy patrzy, cóż ten ksiądz wyczynia. Tak wygląda większość inicjatyw w parafii: mniejszość okazuje żywe zainteresowanie, większość natomiast po prostu przychodzi do kościoła z różnych powodów i bierze wszystko jak leci, nie odróżniając dobrego od złego. Dlatego ważne jest, aby stając w obronie mniejszości coraz śmielej zabierającej głos nie zaniedbywać właśnie tej większości.

Będąc proboszczem, który wprowadził tradycyjną liturgię do zwykłego życia parafialnego, rzecz jasna stanąłem wobec wielu przeciwności. Spróbuję pokrótce nakreślić obraz sytuacji podając trzy najpowszechniejsze zarzuty i podzielić się moją nauką na przyszłość:

Nie rozumiem łaciny” — to najczęstszy odkrywczy argument leżący u podstaw założenia, że rozumiemy wszystko podczas Mszy św. sprawowanej w języku narodowym. Odkładając na moment na bok kwestię transcendencji i tajemnicy świętej liturgii, jest dla mnie, jako księdza na parafii, oczywiste, że te części Mszy św. które z zasady mają być najbardziej zrozumiałe nie są rozumiane w ogóle. Po przeczytaniu serii czytań niedzielnych w nowym rycie dziesięć razy w naszych parafiach, wątpię czy ci, którzy nie studiowali bliżej Pisma św., są w stanie zdać prostą relację listu św. Pawła Apostoła do Rzymian.

Starsza forma Mszy św. łatwiej wpasowuje się w zebrane gremium i niweluje różnice intelektualnego zaangażowania. Osoba, która biegle czyta, może śmiało śledzić tekst w dwujęzycznym mszaliku, podczas gdy osoba mająca trudności z czytaniem nie musi się martwić o wertowanie mszalika, gdyż wystarczy jej uczestnictwo polegające na wejściu w schemat modlitwy, który pomaga ludziom w zaangażowaniu w liturgię — w jej tajemnice teraz sprawowane i odpowiedź na nie. I tak, na przykład, dana osoba może uczynić akt skruchy w czasie modlitw u stóp ołtarza, rozmyślać nad pewnym wydarzeniem z życia Naszego Pana Jezusa Chrystusa w czasie lekcji i ewangelii, odmówić modlitwy adoracyjne i dziękczynne w czasie Kanonu lub wyobrazić sobie, że to właśnie ona stoi teraz w stóp krzyża w łączności z Najświętszą Maryją Panną.

Powyższy sposób postępowania doskonale nadaje się dla bardzo małych dzieci. W Lourdes miałem sposobność doświadczenia pomagania małym dzieciom z mojej parafii w uczestniczeniu we Mszy św. właśnie w ten sposób i jestem przekonany, że nigdy przedtem nie miały one okazji do uczestnictwa w tak świadomym i prawdziwie liturgicznym duchu, gdy próbowały śledzić fragment z Księgi Liczb w parafialnej książeczce do nabożeństwa. Dlatego też myślę, że warto uporać się z tą trudnością łapiąc byka za rogi.

Ksiądz stoi tyłem do ludzi” — brzmi kolejny zarzut. Ludzie przyzwyczaili się do księdza będącego w centrum uwagi w czasie Mszy św., zamiast Pana Boga. Myślę, że to kwestia przyzwyczajenia.

W niektórych przypadkach księża z entuzjazmem wcielili się w rolę popularnego estradowego artysty. W jednym z naszych seminariów kilka lat temu profesor liturgiki wskazał jako model nikogo innego jak prezentera Terry’ego Wogana. Tak więc jeżeli ksiądz nie naśladuje takiej osoby, lecz sprawuje Mszę św. w sposób formalny, używając tej samej formuły powitania za każdym razem, wyrażając osobiste komentarze jedynie w ogłoszeniach i kazaniu, wierni mogą go równie dobrze oskarżyć o chłód i brak życzliwości. Jeżeli do tego sprawowałby Mszę św. versus populum, będzie to odczytane jako grubiaństwo.

Msza św. sprawowana przez kapłana zwróconego twarzą ku wschodowi jest czymś, do czego ludzie muszą się przyzwyczaić i do tego trzeba czasu. Należałoby im zatem najpierw wyjaśnić przyczyny takiej orientacji i w kilku słowach opisać jej znaczenie. Można przykładowo powiedzieć, że wszyscy kierujemy się ku wschodowi, ku Panu Bogu, niebieskiemu Jeruzalem, oczekując Jego powtórnego przyjścia w chwale.

Jednakże nic nie zastąpi przyzwyczajenia i doświadczenia. Można sobie pomagać poprzez wyjaśnianie od czasu do czasu pewnych rzeczy, lecz w moim przekonaniu ten kluczowy element tradycyjnej liturgii nie może być w sposób wystarczający przygotowany jedynie poprzez „katechezę”. Dla wielu wiernych początki to szok, a kapłan winien mężnie kontynuować dzieło, nie zrażając się, będąc w pełni świadomym swej racji, która jest słuszna sama w sobie.

Dlaczego się uwsteczniamy” — to dopiero twardy orzech. Największy opór napotykamy pośród pokolenia, które działało aktywnie w Kościele w czasach swojej młodości, w okresie tuż po Vaticanum Secundum. Doskonale pamięta ono zachłyśnięcie się zmianami posoborowymi oraz przyjaźnie wówczas zadzierzgnięte. Nie pamięta ono dobrze czasów przedsoborowych. Ludzie ci byli wtedy małymi dziećmi. Wszystko, co pamiętają, to stek pustych sloganów głoszących, jak bardzo było źle i jak bardzo Kościół wymagał reformy. Stąd postrzegają oni powrót do starej liturgii nie jako powrót do rzeczywistego zła, którego „doświadczyli” lecz mitu zła przeszłości, przedstawionego w czarnym świetle przez promotorów nowych inicjatyw, w które byli zaangażowani w okresie swej młodości.

Otóż tak się składa, że owo pokolenie jest też tym, które ma teraz młode dorosłe dzieci. Nie znajdując lepszego określenia, pozwolę sobie (bez urazy) nazwać je pokoleniem młodych dziadków. Będzie ono nad wyraz wrażliwe na to, że ich własne dzieci odeszły od wiary i od Kościoła zupełnie i przychodzą doń wyłącznie na uroczystości rodzinne, by spełnić rodzinny i towarzyski obowiązek. Ponieważ młodzi dziadkowie doskonale pamiętają rewolucję posoborową swej młodości i odnoszą się do niej z entuzjazmem, co wiąże się jednocześnie z pogardliwym odrzuceniem przeszłości, łatwo przeniosą tę postawę na swoje dorosłe już dzieci, zakładając że tradycyjna liturgia to ostatnia rzecz, jaka mogłaby przyciągnąć je do Kościoła. Jak wiemy z doświadczenia, nic bardziej błędnego, niedorzecznego i mijającego się z prawdą.

Zwróćmy uwagę na trzy powyższe kwestie — łacina, Msza ad orientem, oraz powrót do sacrum — wszystkie te elementy winny być obecne w nowym rycie. Wzajemne ubogacanie się rytów, o którym mówi Ojciec św. w Summorum Pontificum może przynajmniej przypomnieć niektórym duchownym i świeckim o zasadach, które nadal pozostają częścią nowej liturgii.

Oprócz najczęstszych zarzutów wobec starej Mszy mamy jeszcze do czynienia z pewnym nieporozumieniem dotyczącym jednego z najbardziej uderzających elementów starszej formy rytu rzymskiego — ciszą Kanonu. Pewien parafianin napisał do mnie po Pasterce tak: „Zostaliśmy sami wpatrując się bez celu w przestrzeń wokół nas” — był wielce niezadowolony, bo jego dorosłe już dziecko przyszło na Mszę św. i „nie podobała” mu się. Najgorsze, jego zdaniem, było odmówienie Kanonu po cichu. To doskonały przykład wyrwy w pojmowaniu sedna Mszy św., którą należy wypełnić, pustej koncepcji, że jeżeli kapłan nie mówi nic, co ludzie mogliby usłyszeć, są oni pozostawieni sami sobie „nie robiąc nic”. Dlaczegóż by więc nie modlić się w łączności z działaniem Boga z w nas, które ma właśnie miejsce?

Ówczesny kard. Józef Ratzinger poruszył kwestię „problemu” ciszy Kanonu i uczestnictwa w książce pt. Duch Liturgii. wyd. San Francisco, 2000 str. 215: „Nieprawdą jest, że recytowanie całej Modlitwy Eucharystycznej na głos i bez przerwy jest warunkiem koniecznym do uczestnictwa wiernych w tym najważniejszym momencie Mszy św.” Dla wielu cisza Kanonu stanowi większą różnicę pomiędzy starym a nowym rytem niż sama łacina. To właśnie Kanon stawia fundamentalne pytanie o właściwe „uczestnictwo” w liturgii. Cisza Kanonu pozwala na różne formy uczestnictwa: można śledzić teksty w mszaliku, które kapłan odmawia w modlitwach za nas lub też inny tekst modlitwy, która wprowadza nas w serce tajemnicy, czy też kontemplować tajemnice Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Ostatnia rada prowadzi nas prosto do wielkiego tabu zwolenników późniejszej fazy ruchu liturgicznego tj. koncepcji odmawiania Różańca św. podczas Mszy św. Uśmiechnęłam się słysząc od studentów w Rzymie, że śp. Papież Jan Paweł II u kresu swego ziemskiego życia modlił się niczym innym jak różańcem, gdy był obecny na Mszy św., lecz nie mógł już jej odprawiać.

 

W mojej parafii próbowałem wprowadzić zmiany w liturgii stopniowo, wprowadzając nieco łaciny, kupując kosztowniejsze szaty liturgiczne, używając pateny, przywracając balaski, organizując czasami Mszę po łacinie, by ostatecznie Msza łacińska na dobre zagościła na kościelnym niedzielnym grafiku.

Nowa Msza stała się z czasem starą Mszą. Jednak muszę być wobec Was uczciwy i przyznać, że droga jest jeszcze daleka. I tak, na przykład, chór kościelny musiał się przestawić ze śpiewania na Mszy św. na śpiewanie Mszy św., co zajęło sporo czasu. Żywię nadzieję, że wkrótce będziemy w stanie wprowadzić propria przynajmniej w tonie psalmodycznym. Tak więc nie myślcie, moi Drodzy, że chcę tutaj przedstawić moją parafię jako wzór tradycyjnej Mszy, bo przecież borykam się z tymi samymi problemami co Wy i podobnie jak Wy nie chcę „wygnać ludzi z kościoła”!

Niektóre z tradycyjnych praktyk mogą ubogacić novus ordo w parafii. Cisza ofertorium, piękno gestów, Kanon Rzymski, wszystko to może pomóc w uzyskaniu jedności liturgii, której tak bardzo pragnie Papież Benedykt XVI.

Prawdę mówiąc, nie uważam aby Msza novus ordo po łacinie stanowiła dobre przygotowanie gruntu pod sprawowanie Mszy Wszechczasów: ludzie bywają czasem zawiedzeni, że ich ćwiczenia wymowy w języku łacińskim zmarnowały się. Koncepcja wolności dla różnych sposobów uczestnictwa jest o wiele ważniejsza do wprowadzenia, ponieważ „actuosa participatio” tak bardzo zakorzeniło się w Kościele. Pojęcie aktywnego uczestnictwa zostało zrównane z „robieniem czegoś”. Warto więc wyjaśnić wiernym, że przecież też mogą odpowiadać na starej Mszy — tyle że po cichu lub szeptem. Dojdziemy wówczas do sedna „uczestnictwa”, które nie musi być czymś, co widzą bądź słyszą inni na ziemski sposób. To musi być coś, co słyszy i widzi Stwórca.

Wprowadzając zmiany, za każdym razem winniśmy kierować się miłością. Ponieważ wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, ilu ludzi błądzi po bezdrożach i odeszło od Kościoła, z niepowodzenia spowodowanego brakiem pokarmu duchowego i obecnej formy liturgii oraz z czystej radości i miłości młodych ludzi odkrywających starą Mszę po raz pierwszy, naszym pasterskim obowiązkiem miłości jest rozpowszechnianie starej Mszy i umożliwienie jej poznania naszym parafianom.

Moim obecnym przedsięwzięciem jest zachęcenie rodzin z małymi dziećmi do przychodzenia na tradycyjną Mszę. Spostrzegłem, bowiem, że jest coraz więcej rodzin, które niekoniecznie muszą od razu z entuzjazmem włączać się w starą liturgię, lecz przyciąga je cichsza i mniej dialogowa liturgia. Ludzie przychodzą z dziećmi i należycie uczestniczą. To czy dziecko trochę hałasuje czy płacze, nie ma większego znaczenia. Struktura tradycyjnej Mszy śpiewanej, gdzie wiele rzeczy dzieje się naraz powoduje, że nie mają oni obaw tylko dlatego, że umknęła im część akcji. Jednym słowem — są w stanie po prostu przychodzić do kościoła i się modlić.

 

Jako że jesteśmy na spotkaniu kapłanów, pragnę poruszyć kwestię wpływu Usus Antiquior na życie kapłańskie. Starą Mszę często nazywa się Mszą trydencką. Wiemy, że to nie jest najszczęśliwsza nazwa — kard. Hoyos w czasie niedawnej wizyty w Londynie nazwał ją Mszą gregoriańską odnosząc się do jej historii we wszystkich istotnych elementach wykraczających daleko poza Sobór Trydencki. Jednak warto zauważyć, że trydencka asceza kapłańska w dużym stopniu zniknęła z seminariów, z dni skupienia, z podręczników dla księży, przejściowo bądź na dłużej.

Oprócz Mszy św. są modlitwy przed i po Mszy św., istnieje założenie, że ksiądz zanurzy się w kontemplacji od samego rana, przechodząc przez cykl i ciężar obowiązku odmawiania Brewiarza, który prawdziwie uświęca cały dzień — wiedząc, że zawsze ma jakieś „oficjum” do odmówienia.

 

Ponadto odprawianie Mszy św. w starym rycie jest ogromną ulgą dla księdza. Nie musi on już dłużej zabawiać społeczności wiernych ani prowadzić modlitw w stylu szkolnego zebrania, może za to odprawiać Mszę i się nią modlić z wiernymi i za wiernych. To samo dotyczy pozostałych sakramentów. Od momentu ogłoszenia Summorum Pontificum chrzczę normalnie dzieci w starym rycie. Nikt do tej pory nie zgłosił pretensji, a wręcz przeciwnie wciąż otrzymują pochwały w stylu: „Cóż za piękna ceremonia, proszę Księdza!”. Z duszpasterskiego punktu widzenia jest to o wiele bardziej skuteczne. Ludzie wyczuwają instynktownie, że ich dziecko winno być bronione od wszelkiego złego i mają pewność niebiańskiej interwencji słysząc na początku słowa „Exorciso te”. Cieszą się, że kapłan chrzci ich dziecko w rycie, który nie pozostawia cienia wątpliwości co do sacrum, stąd też nie proszą o żadne dydaktyczne elementy oprócz sakralnego charakteru samego rytu.

Wewnętrzna świętość kapłana jest sercem jego apostolatu. Jestem przekonany, że sprawowanie Mszy w starszym rycie stanowi wielki przyczynek do kapłańskiego życia modlitwą i wiem, że wielu zgodzi się ze mną. Wierni instynktownie wyczują o co chodzi i z radością przyjmą takiego kapłana.

Drodzy współbracia w kapłaństwie, to czysty przywilej być pośród Was w chwili powrotu Tradycji katolickiej. Forma Mszy św. sprawowanej przez nas publicznie w tym tygodniu to Msza, która uświęcała pokolenia świętych i rzesze męczenników w niej rozmiłowanej. Jeżeli nie udało nam się osiągnąć zbyt wiele, to przynajmniej lepiej rozumiemy czym żyli i za co oddawali życie święci i męczennicy — a to już i tak bardzo wiele. Tak naprawę to możemy uczynić znacznie więcej. Poprzez dar kapłaństwa możemy wykorzystać świętą liturgię Kościoła dokładnie w ten sam sposób, w jaki wykorzystywali ją święci i męczennicy, by inspirować, karmić i uświęcać dusze naszych wiernych powołanych na drogę zbawienia. Niech Bóg wspomaga nas w tej pracy!

Ks. Tim Finigan jest proboszczem parafii p.w. Matki Bożej Różańcowej w Blackfen, w południowo-wschodniej części Londynu. Jest dziekanem dekanatu Bexley w Archidiecezji Southwerk oraz gościnnym wykładowcą Świętej Teologii w Seminarium św. Jana w Wonersh.

[artykuł cytowany w 5 częściach pochodzi z kwartalnika LMS, Mass of Ages, listopad 2008 r.]

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin