Miłość pod choinkę - Królewski posłaniec.pdf

(387 KB) Pobierz
13284486 UNPDF
Arnette Lamb
Królewski posłaniec
Jake'owi,
małemu chłopcu o wielkim sercu,
który przybył pełen miłości i radości,
a odchodząc, ze sobą zabrał część mnie samej.
Niziny Szkockie
Listopad, 1308
Cisza! Przybył wysłannik króla Szkocji!
W królewskich barwach, mieniących się złotem i pur­
purą, herold króla Roberta I wkroczył do głównej sali zam­
ku Douglasa, torując sobie drogę wśród bezładnie stoją­
cych ław. Randolph Macqueen, siedzący ze swym bratem
Drummondem przy stole do gier opodal buzującego w ko­
minku ognia, zapomniał o kościach trzymanych w dłoni
i zafascynowany wpatrywał się w niezwykłego posłańca.
Drummond trącił brata łokciem.
- Kobieta?
- I to jaka! - odparł Randolph z zadumą, myśląc o opo­
wieściach, jakie o niej krążyły.
- Nieczęsto cię widuję patrzącego tak na niewiastę -
rzekł Drummond.
Randolph nie widział jej oblicza. Zbliżała się z godnością,
pozostawiając za sobą męskie spojrzenia pełne podziwu
i kobiety z zaciętym wyrazem twarzy. Odetchnął głęboko.
- Teraz już wiem, dlaczego tak wiele osób pragnie
utrzymywać stosunki z królem Szkocji.
- Kim ona jest?
- Elizabeth Gordon, najbardziej zadziwiająca kobieta
w naszym kraju.
287
- Szkocja zmieniła się bardziej, niż sądziłem, skoro nie­
wiasty służą teraz królowi jako posłańcy.
Brat Randolpha pozostawał przez siedem lat w angiel­
skiej niewoli, skazany za zdradę, choć bronił tylko własne­
go domu. Król Anglii uwolnił go, lecz warunkiem był za­
kaz przekraczania linii wzgórz. A także zrzeczenie się
tytułu głowy klanu Macqueenów.
- Szkoda, że nie możesz ujrzeć na własne oczy wszyst­
kich zmian, jakie zaszły w Szkocji - powiedział ze smut­
kiem Randolph.
- Nic się nie martw, bracie. Jestem wolny i mogę
mieszkać na spornych ziemiach. - W głosie Drummonda
słychać było zadowolenie.
Randolph dawno stracił nadzieję, że jeszcze kiedykol­
wiek ujrzy starszego brata. A teraz, w przededniu świąt,
siedzieli naprzeciw siebie w zamku Reda Douglasa. Chwa­
­­ niebiosom, pomyślał, patrząc na gałązki bluszczu ozda­
biające wielką salę.
- Opowiedz mi o tej damie - poprosił Drummond.
Randolph się roześmiał.
- Widzę, że nie zmieniamy tematu rozmowy.
- Kiedyś rozmawialiśmy głównie o kobietach i polityce
- zauważył Drummond stłumionym głosem.
Dawne czasy odżyły w ich wspomnieniach. Znów byli
chłopcami, którzy rozumieli się bez słów i przysięgali so­
bie lojalność.
- To prawda. Różnica jest taka, że teraz możemy o tym
mówić bez ogródek. Słyszałem, że Elizabeth Gordon jest
wielce poważaną niewiastą zarówno tutaj, jak i w innych
krainach. Przekazuje słowa Bruce'a między innymi królo­
wi Anglii.
Obaj mężczyźni spojrzeli w stronę głównego stołu,
gdzie siedział Edward II. Jego ojciec, Edward I, zagrabił ni­
zinne ziemie Szkocji. Teraz Edward gościł u swego podda­
nego, Reda Douglasa. Podczas tej wizyty król miał zamiar
288
wręczyć swemu wasalowi tradycyjne świąteczne poda­
runki: tunikę, opończę i płaszcz.
- Musisz więc zdobyć zaufanie króla Szkotów.
Niewielka szansa, pomyślał Randolph, dopóki Bruce
odmawia wzięcia udziału w pierwszym szkockim zgro­
madzeniu klanów podczas świąt. Lecz Randolph nie za­
mierzał wygłaszać swojej opinii w obecności tak wielu
mieszkańców nizin. Porozmawia o tym z Drummondem,
kiedy będą sami.
W tym czasie Randolph nie spuszczał oczu z kobiety-po-
słańca, zbliżającej się do głównego stołu. Długa peleryna po­
ruszała się w rytm kroków Elizabeth; miękki, aksamitny kap­
tur zakrywał twarz. Zatrzymała się przed królem. Odwrócona
tyłem do reszty sali, zsunęła nakrycie głowy, odkrywając ka­
skadę loków w płomiennych kolorach jesieni. Z gracją uklękła
na jedno kolano i z pochyloną głową czekała, aż Edward II
zwróci na nią uwagę.
Aby utrzymać równowagę w niewygodnej pozycji,
oparła dłoń na zimnej, kamiennej podłodze.
Szepty komentujące przybycie Elizabeth stały się tak
głośne, że minstrele przestali grać. Z przeciwległego koń­
ca sali dał się słyszeć zuchwały młody głos:
- Gordon! Gordon! Do mnie, Gordon!
Uciszyło go głośne plaśnięcie. Dał się słyszeć kobiecy
śmiech, który powoli ucichł.
Wszystkie oczy, z wyjątkiem jednej pary, zwrócone by­
ły na Szkotkę, okazującą szacunek obcemu królowi.
Edward Plantagenet nawet skinieniem nie okazał, że
dostrzega jej obecność, pogrążony w rozmowie ze swoim
faworytem Piersem Gavestonem, niedawno mianowa­
nym lordem Kornwalii.
Randolph słuchał, jak król drwi ze Szkotów, jednocze­
śnie wpatrując się w niezwykłą niewiastę, noszącą skórza­
ne szkockie spodnie, wysokie buty i pelerynę podbitą lisim
futrem. Blask ognia rozświetlał włosy Elizabeth. Randolph
289
Zgłoś jeśli naruszono regulamin