Górska wspinaczka dla początkujących.doc

(71 KB) Pobierz
Górska wspinaczka dla początkujących

Jonathan Wylie

Przekład: Krzysztof Sokołowski

Górska wspinaczka dla początkujących

2

 


Y

ve przeczytała wiadomość po raz drugi przy blasku płonącego drzewa.

Drzewo płonęło nadal.

Jakie to typowe dla Droga – dostarczyć wiadomość w tak dramatyczny sposób! Kiedy nadszedł zmierzch, na niebie pojawiła się mała chmura pędząca pod wiatr. Yve obserwowała ją z miejsca, w którym zatrzymała się na noc i nie zdziwiła się zbytnio kiedy obłok zatrzymał się dokładnie nad nią. Lecz potem pojawił się oślepiający błysk któremu towarzyszył absurdalnie głośny grzmot i przerażona dziewczyna padła na ziemię przykrywając głowę dłońmi.

Błyskawica uderzyła w pozbawiony liści stary wiąz, rozłupując pień od góry do dołu, mniej więcej czterdzieści kroków od Yve i jej drżącego konia. Suche drzewo buchnęło płomieniem i kiedy wreszcie odważyła się podnieść głowę, paliło się jak wielka pochodnia. Przyglądała się pożarowi, kiedy coś małego, świecącego, wypadło z ognia i potoczyło się w jej kierunku.

Wahając się dotknęła tego czegoś palcem, a później niechętnie podniosła się z ziemi. Metalowa kula nie była nawet gorąca i bez kłopotu dała się rozdzielić na dwie połowy. Cienki pergamin pokryty był pajęczym pismem Droga.

Yve roześmiała się i spojrzała w niebo. Chmura znikła.

Teraz znów czytała wiadomość a właściwie próbowała doszukać się sensu w dziwnych słowach.

Na wschód o wschodzie.

To przynajmniej było jasne. Od chwili, gdy opuściła miasto, codziennie otrzymywała tego rodzaju instrukcje. Dopiero następne słowa wyprowadziły ją z równowagi.

Rzeczy znane nie bywają tym czym się wydają.

Patrz językiem i nosem.

Słuchaj palcami i stopami.

T

ej nocy Yve długo leżała bezsennie. Wiedziała, że samotna podróż jest próbą; jej nauczyciel, Drogo, wysłał ją w drogę, uprzedzając by przygotowała się do spędzenia kilku dni w siodle i nocowania, jeśli to będzie konieczne, pod gołym niebem. Nic więcej nie chciał powiedzieć. Uczennica maga musiała, oczywiście, przygotować się na podobne frustrujące sytuacje.

Przez kilka pierwszych dni Yve podróżowała między wioskami swej równinnej wyspy zatrzymując się w miejscowych tawernach. Różniły się między sobą; od czystych, dobrze prowadzonych gospód do brudnych, obrzydliwych nor, które wydawały się w każdej chwili grozić zawaleniem. Wielokrotnie Yve zastanawiała się, czy walka z karaluchami jest częścią próby. Raz, doprowadzona do ostateczności przez jakieś niewidzialne pluskwy omal nie odwołała się do magii; powstrzymało ją tylko to, że nie znała żadnego prawdziwie skutecznego zaklęcia. Oczywiście, spalenie całego zapluskwionego pokoju sprawiłoby jej wielką przyjemność, ale to rozwiązanie byłoby zbyt drastyczne. Kariera podpalaczki nie powinna interesować dobrze zapowiadającej się czarodziejki.

N

ie mogła wybierać sobie noclegów. Każdego dnia, wieczorem, spotykał ją ktoś nieznajomy i informował, dokąd ma się udać jutro. Na troskliwie zwiniętych kawałkach pergaminu znajdowała się zawsze nienaruszona pieczęć Droga. Żaden z posłańców nigdy się do niej nie odezwał i Yve nie próbowała ich nawet wypytywać, nie pozostała jednak ślepa na to, jaki mieli wpływ na mieszkańców kolejnych wiosek. Jej przyjazd powodował na ogół niewielkie zamieszanie – nie codziennie spotykało się tu podróżujące samotnie kobiety – i ściągał pochlebne (i więcej niż pochlebne) spojrzenia. Yve nie była próżna, lecz wiedziała, że jej przyjazne, otwarte spojrzenie, buzia w kształcie serca i długie, proste, bardzo jasne włosy niewątpliwie mogły się podobać, a praktyczne, podróżne ubranie nie ukrywało smukłego ciała. W każdym jednak przypadku zainteresowanie gwałtownie znikało po dostarczeniu przesyłki od czarnoksiężnika i ludzie, poprzednio tak skłonni do rozmów, milkli i oddalali się cichaczem. Nawet pijacy zadowalali się tylko ukrytymi, rzucanymi spode łba spojrzeniami. W większości wypadków Yve z przyjemnością uwalniała się od ich obecności, ale fakt, że rezygnowali tak szybko, nieco ją niepokoił. Zastanawiając się teraz nad tym wszystkim zorientowała się, że nie pamięta wyglądu żadnego z posłańców. Znikali z jej pamięci, gdy tylko się oddalali.

Kiedy wreszcie otrzymała instrukcję, by jechać w głąb lądu, poczuła wielką ulgę. Z pewnością zacznie się teraz prawdziwa próba; po kilku nudnych dniach miała ochotę wreszcie zmierzyć się z wyzwaniem.

P

oprzedniej nocy rozbiła namiot u podnóża największego łańcucha gór, a rankiem zaczęła wspinaczkę.

Jeszcze raz spojrzała na płonące drzewo i uśmiechnęła się. Drogo nie zaryzykowałby takiego pokazu, gdyby w pobliżu znajdowali się jacyś ludzie.

„A ty mnie uczyłeś nie marnować cennej energii magicznej” – pomyślała. – „Stary hipokryta!” A jednak w jej uśmiechu nie było lekceważenia. Naprawdę przywiązała się do swego starego mistrza i przywiązanie to, choć nie było w nim sympatii, było pełne wielkiego szacunku i zrozumienia. Niewielu ludzi umiałoby przez dłuższy czas znosić arogancję i wyniosłą obojętność maga, ale Yve potrafiła mu wiele wybaczyć.

Z

ostała porzucona jako niemowlę przez swych nieznanych rodziców na progu wielkiego domu Droga. Jakkolwiek praktyki takie nie były już zbyt częste, to jednak ciągle się zdarzały. Na wyspie nie brakowało biedoty i niektórzy rodzice wierzyli, że ich niechciane dzieci będą miały lepsze życie zaadaptowane przez bogatsze rodziny.

W

ychowali ją służący, a później została uczennicą maga. Powszechnie przyjęto to ze zdumieniem; tylko sam nauczyciel wydawał się być najzupełniej obojętny na płeć nowego ucznia. Gdyby było inaczej, Yve uciekłaby już dawno, zmuszona do tego niechęcią mieszkańców miasta.

T

eraz miała okazję udowodnić swoją wartość Drogowi i tym wszystkim, którzy wyśmiewali ją i powątpiewali w jej możliwości.

Yve nie bała się samotności w dzikiej okolicy. Choć jej wychowanie było nieco niekonwencjonalne, jednak zaszczepiło w niej pewną dozę pewności siebie. Wiedziała, ile jest warta, nawet jeśli inni tego nie wiedzieli, i chociaż niedawno skończyła szesnaście lat, nie była już dzieckiem. Okazała się zdolną uczennicą i nawet ta odrobina magii, którą zdołała już poznać, w połączeniu z naturalnym zdrowym rozsądkiem dała jej wiarę w siebie. Żaden drapieżnik, człowiek ani zwierzę, nie zdoła jej zaskoczyć, a spokój i piękno gór rekompensowały jej samotność.

M

imo wszystko, ostatnia instrukcja od Droga zdołała ją zaniepokoić. Wczesnym rankiem Yve spakowała się drżącymi rękami i ruszyła w góry z niepokojem w sercu.

Po dłuższej chwili Yve zdała sobie sprawę, że z dala dobiega smutny dźwięk dzwonków.

„Kozy” – pomyślała, wiedząc, że to jakiś gospodarz wygania zwierzęta na hale, na letni popas. Nie mogła jeszcze dostrzec kóz, ale w spokojnym górskim powietrzu dźwięk niósł się daleko. Nie spodziewała się spotkać nikogo na tym etapie podróży, lecz uprzedzona dźwiękiem dzwonków nie zdziwiła się, zobaczywszy siedzącego na głazie mężczyznę. To musiał być pasterz. Obdarte ubranie, słomkowy kapelusz i opalona twarz, które dostrzegła, kiedy podjechała bliżej, tylko potwierdziły jej przypuszczenia.

— Niewiele znajdziesz tam w górze – odezwał się pastuch. – W każdym razie nic takiego, co chciałbym oglądać.

Yve spodziewała się zwykłej wymiany grzeczności i ta nieproszona rada nieco wyprowadziła ją z równowagi. Nie odpowiedziała. Z daleka dobiegał dźwięk dzwoneczków.

— Czego tam szukasz, na górze?

— Nie wiem – odpowiedziała, odzyskując panowanie nad sobą. – Muszę jechać na wschód.

Mężczyzna powoli skinął głową.

Nie jesteś jeszcze gotowa – stwierdził. – I nie możesz być adeptką. Jesteś dziewczyną.

Jestem adeptką – wybuchła Yve, zirytowana spokojną pogardą, brzmiącą w głosie wieśniaka.

Magia jest potężna i niebezpieczna dla tych, którzy nie potrafią… albo nie są w stanie jej użyć.

Yve poczuła wzbierającą w niej wściekłość. „Pokażę ci, ty głupi pastuchu”, poprzysięgła sobie, budząc iskierki mocy, drzemiące w mroku jej umysłu. „Magia to energia”, przypomniała sobie. „Nadaj jej potrzebny kształt”.

Wyciągając palce w dramatycznym geście, skupiła drobniutką, dostępną jej moc na krzaczku kolcoliścia. Złość spowodowała, że straciła kontrolę i krzaczek wybuchł nagłym płomieniem.

Oto magia – powiedziała z naciskiem i kopnęła konia piętami. Akurat w tej chwili spod kolcoliścia wypełzł mały, czarny wąż, uciekając z pożaru, koń wpadł w panikę i poniósł. Wieśniak przyglądał się temu wszystkiemu z otwartymi w zdumieniu ustami.

Dopiero po dłuższej chwili Yve zaczęła się zastanawiać nad tym, co właściwie zrobiła. Czuła się słabo, zmarnowała mnóstwo energii i przeklinała swą głupotę. Nie powinna dać się sprowokować do tego bezsensownego, głupiego działania. A skąd on w ogóle wiedział, że jest adeptką? Co pasterz kóz może wiedzieć o magach?

Czuła się coraz bardziej niepewnie. Odwróciła się, ale nigdzie nie dostrzegła pastucha. Nie potrafiła nawet przypomnieć sobie, jak wyglądał i nagle zdała sobie sprawę, że wcale nie widziała kóz. Dzwonki ucichły. Jechała dalej na wschód, w góry, przepełniona złymi przeczuciami.

Niewiele znajdziesz tam w górze. W każdym razie nic takiego, co chciałbym oglądać.

P

óźnym rankiem wspinała się już na jeden z niższych szczytów. Teren stawał się coraz trudniejszy i Yve musiała w końcu zsiąść z konia. Kiedy już było jasne, że nie otrzyma żadnych dodatkowych instrukcji i że najwyraźniej powinna się wspiąć na sam szczyt, spętała konia i ruszyła przed siebie.

Dzień stawał się coraz gorętszy, a nagie skały pod jej butami coraz ostrzejsze i bardziej niebezpieczne. W końcu musiała odpocząć i usiadła, przeklinając się za to, że zostawiła butelkę z wodą przy siodle.

„Ale próba”, pomyślała gorzko. „Załóżmy, że złamię kostkę i umrę z pragnienia. Co to udowodni?”

Oczami wyobraźni dostrzegła ciemną, pomarszczoną twarz Droga. Kpił z niej, a w jego niemal bezbarwnych oczach czaił się cień uśmiechu.

W porządku – powiedziała głośno – Udowodni, że nikt tak beztroski i głupi nie powinien zostać magiem. Ale nie musiałeś wysyłać mnie po to aż tutaj!.

W jej wyobraźni Drogo tylko się uśmiechnął. Twarz zmieniła mu się w prawdziwy labirynt zmarszczek a śpiący u jego boku Stróż obudził się nagle. Orzeł wyprostował skrzydła i zaczął czyścić pióra dziobem, a później z zaciekawieniem przyjrzał się dziewczynie. Oczy miał czarne i – mimo sędziwego wieku – nadal okrutne. Stróżowie magów żyli znacznie dłużej niż inne zwierzęta ich gatunków, lecz ten orzeł mimo wszystko był już bardzo stary i Yve z trwogą myślała o dniu, w którym umrze. Wiedziała, że Drogo będzie zrozpaczony i – chociaż rozpacz ta nie może trwać wiecznie – nie sposób będzie z nim wytrzymać dopóki nie znajdzie sobie następcy. Związek między magiem i jego Stróżem był niesamowicie silny i niezwykle delikatny. Oczami wyobraźni przyglądała się człowiekowi i ptakowi dostrzegając jak dalece są do siebie podobni i jak głęboka łączy ich przyjaźń, najzupełniej naturalna po tylu latach. Świadoma była także ich niemej rozmowy i – jak zawsze przy podobnych okazjach – poczuła się odepchnięta. Błysk w oczach orła oznaczał rozbawienie.

A ty przestań się śmiać – burknęła. Wstała chwiejnie i jej wizja rozmyła się i zbladła. Zataczając się poszła dalej, dotarła na szczyt i kiedy już się tam znalazła, natychmiast zapomniała o obolałych nogach i wysuszonym gardle.

Szczyt góry nie był skalistym wierzchołkiem, jakim wydawał się z dołu. Yve stała na krawędzi krateru, podobnego do wielkiej misy o średnicy kilkuset kroków. Jego zbocza, początkowo strome, dalej opadały znacznie łagodniej. W środku dostrzegła małe jeziorko otoczone pasmem zielonej trawy; wydawało się piękne i bardzo zachęcające.

Szybko przebrnęła przez kamienie i poszła prosto w stronę tafli nieruchomej, błękitnej wody. Kiedy podeszła bliżej, pośrodku jeziorka dostrzegła coś białego. Czy to tylko jej wyobraźnia, czy naprawdę coś się poruszyło?

Yve dotarła do pasa trawy, po której szło się znacznie łatwiej. Pospieszyła przed siebie. Już niemal czuła odświeżający chłód wody, jej czysty górski smak. Kiedy zbliżyła się do jeziorka na kilka kroków, coś białego znowu się poruszyło. Dziewczyna zatrzymała się, jakby wrosła w ziemię, i ze zdumieniem przyjrzała się wielkim skrzydłom, które zatrzepotały w powietrzu, i giętkiej szyi, prostującej się w niebo. Po chwili łabędź uspokoił się a jego małe czarne oczy dostrzegły Yve.

Chciałabyś się wykąpać? – zapytał. – Nie mam nic przeciwko temu.

Rzeczy znane!

Yve zaniemówiła. Po głowie z błyskawiczną szybkością zaczęły jej przelatywać myśli, ale żadna nie chciała zatrzymać się na dłużej. To niemożliwe… Przecież przemówił… Już…? Nie jestem jeszcze gotowa…!

Wiedziała, oczywiście, że każdy prawdziwy mag znajduje w końcu swego opiekuna, zwierzę, z którym łączy go unikalna, telepatyczna więź. W rzeczywistości więź ta oznaczała, że zostało się magiem i kiedy tylko Yve była wystarczająco duża, by zrozumieć, czyją jest uczennicą, marzyła o chwili, gdy znajdzie swego Stróża. Jednak to spotkanie tak dalece różniło się od wszystkiego, co sobie wymarzyła, że aż wydawało się niemożliwe.

Łabędź przemówił znowu i serce Yve zadrżało.

Nie musisz się kąpać – głos miał urażony – ale wyglądasz, jakby było ci straszliwie gorąco.

Czy… czy jesteś moim Stróżem? – zdołała wyszeptać Yve.

Jestem wszystkim czym chcesz, żebym był – odpowiedział łabędź. – Woda jest wspaniała, chłodna – dodał zachęcająco.

C

iągle wpatrzona w łabędzia, Yve postąpiła kilka kroków do przodu, poślizgnęła się i niemal straciła równowagę. Zawahała się i w jej pamięci, jakby z bardzo daleka, wyłoniło się zdanie:

Rzeczy znane nie bywają tym czym się wydają.

Czy Drogo wiedział, że spotka tu swego Stróża? Czy też jego słowa były ostrzeżeniem?

Co się stało? – zapytał łabędź a w jego czarnych oczach zapalił się bursztynowy płomyk. – Chodź. – Głos miał łagodny, zatroskany.

Patrz językiem i nosem.

Słuchaj palcami i stopami.

Nagle Yve uświadomiła sobie, że w powietrzu unosi się duszący zaduch zgnilizny, tak mocny, że niemal czuło się go na języku. W tej samej chwili uświadomiła sobie także, że jej buty zapadają się w coś, jakby stanęła na lotnych piaskach.

– Nie! – krzyknęła, rzucając się wstecz i padając na ziemię. Pod dłońmi miała coś gorącego i lepkiego, co ciągle widziała jako zieloną trawę.

Słuchaj palcami i stopami.

Dokąd idziesz? – krzyknął łabędź, teraz już z gniewem. – Wracaj!

Lecz Yve nie potrzebowała dodatkowych dowodów na to, że natura tego miejsca jest zła. Pozbierała się jakoś i pobiegła, potykając się i ślizgając, aż dotarła na kamienisty grunt. Tam zatrzymała się i zerknęła za siebie. Oddychała ciężko, z bólem.

T

rawa, jezioro i łabędź znikły. Tam, gdzie je widziała, było tylko płaskie bagno pełne małych bulgocących jeziorek. W środku, gdzie przed chwilą rozlewało się jezioro, znajdował się największy gejzer; wrzał i buchał parą. Nawet w miejscu w którym stała, czuła fale gorąca.

Gejzer wybuchł na jej oczach, wyrzucając w niebo kłęby pary i gotujące się błoto. Opadając na ziemię, błoto nabrało kształtu wyciągnięte w zapraszającym geście ręce, rozrzucone kasztanowate włosy… a gdzieś, w głębi, płonące gniewem bursztynowe oczy.

Dlaczego mnie opuszczasz?

I nagle łabędź powrócił, pogodny, pływający po spokojnej toni jeziora, ale Yve nie dała się oszukać po raz drugi. Odwróciła się, wspięła na skały i nie zatrzymywała nawet dla złapania oddechu, póki nie stanęła na krawędzi krateru, w świecie, który rozumiała.

D

opiero schodząc do miejsca, w którym zostawiła spętanego konia, Yve zorientowała się, że zbocze góry pozbawione było najmniejszych śladów życia. Nie śpiewał tu żaden ptak, po ziemi nie przemykały małe zwierzątka, w letnim powietrzu brakowało brzęczenia owadów. Każde żywe stworzenie wiedziało to, co przegapiła w swej ślepocie. Góra była miejscem, którego należało unikać.

Z

nalazła w końcu wierzchowca i poklepała go po głowie i szyi drżącymi rękami. Ciepło jego zwykłego ciała uspokoiło ją. Po raz pierwszy pomyślała o podróży do domu. Spojrzała na zachód i na niebie dostrzegła mały, oddalający się punkt. Nawet z tej odległości rozpoznała majestatyczne, powolne uderzenia skrzydeł orła, lecz była zbyt zmordowana, by zastanawiać się nad powodem, dla którego się tu znalazł. Zmęczona, z obrzydzeniem zeskrobała zaschnięte błoto, które oblepiło jej dłonie i ubranie, i rozpoczęła wędrówkę na niziny.

W

kilka dni później, wróciwszy do miasta, Yve znalazła zadawalające wyjaśnienie tego, co ją spotkało. W trakcie nauki dowiedziała się o Wojnie Magów, która przed niezliczonymi wiekami ukształtowała znany jej świat, i dowiedziała się także, że pozostały na nim miejsca, w których znaleźć można pozostałości tej straszliwej walki. Istota, którą spotkała, z pewnością ukształtowana została przez żywioły, była siłą natury, zgniecioną przez dawną magię i zmuszoną do szukania ucieczki w górskim kraterze. Dlaczego ciągle była tak zła – na to pytanie Yve nie znajdowała odpowiedzi, lecz wiedziała, że pomyślnie przeszła przez próbę, na którą skazał ją Drogo. Udało się jej jednak oprzeć pokusom fałszywego łabędzia, pokazała, że jest w stanie zrozumieć zagadkowe wskazówki maga.

Teraz nie była już niepewna, lecz wściekła. Kiedy wreszcie dotarła do domu, gniew na nauczyciela z powodu lekceważenia jej życia, kipiał w niej od dłuższego czasu. Czy rzeczywiście trzeba było wystawiać ją na aż takie niebezpieczeństwo tylko po to, by udowodnić, że zło ciągle istnieje na świecie?

Z

męczona i brudna, wmaszerowała do domu i natychmiast poszła do pracowni swego mistrza. Gniew dodał jej odwagi, z rozmachem otworzyła drzwi i weszła do środka bez pukania.

Drogo spojrzał na nią znad zarzuconego papierami stołu i stwierdził spokojnie:

Cieszę się, że wróciłaś. Wszystkim innym trzeba było pomagać.

Gorzkie słowa wyrzutu utkwiły dziewczynie w gardle.

Innym? Jakim innym?

Drogo wstał i podszedł do drzwi jednej z małych komnat, które otaczały jego pracownię. Komnaty te były jego prywatnymi schowkami i Yve nigdy jeszcze nie zaglądała do żadnej z nich.

Drogo otworzył je i gestem kazał jej zajrzeć do środka.

Wewnątrz stały trzy posągi naturalnych rozmiarów. Posągi młodych mężczyzn w pełnych straszliwego bólu pozach.

Wszystkie zrobione były z brązowej gli...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin