BOLESŁAW LEŚMIAN
KLECHDY POLSKIE
WSTĘP
ZNIKLIWA OBECNOŚĆ?
Wielkim pisarzom towarzyszy zwykle biograficzna legenda. Jednak tym, co zastanawia
najżywiej w przypadku Bolesława Leśmiana, jest — dokuczliwe odczucie nieistnienia
biografii. Wystarczy porównać pod tym względem autora Łąki z pokrewnym mu — gdy idzie
o znaczenie i stopień nasilenia literackiej osobności — Witkacym, by dojść do przekonania,
że Leśmian–człowiek istnieje słabo, niemal bez reszty ustąpił pola Leśmianowi–autorowi, a
nawet — na poły tajemnej sygnaturze położonej na dziele. I zda się wtedy, że literacka
legenda biograficzna jednego z najwybitniejszych polskich poetów nowoczesnych nie została
zbudowana i nie funkcjonuje — jeśli nie liczyć kilku anegdot o zaprzyjaźnionym z pisarzem
Franciszku Fiszerze i jego zwyczaju bezlitosnego natrząsania się z „nikczemnej” postury
maleńkiego wzrostem Leśmiana, który, jak kpił Fiszer, zajeżdżał pustą dorożką, bywał
poszkodowanym w wypadku, gdy przejechał go jamnik, tudzież stanowił model maleńkiego,
brzydkiego chłopczyny, chudzielca postawionego w pewnej alegorycznej kompozycji
rzeźbiarskiej na dłoni Chrystusa. Te anegdoty stoją zresztą w zupełnej zgodzie z przeciętnym
wyobrażeniem Leśmiana — małego, kruchego i bezbronnego, tkwiącego w sferze półcienia,
istniejącego jakby połowicznie na marginesie kulturalnego świata jego epoki, a nawet — na
poboczu życia. Wyobrażenie to nie kłóci się z „literaturą przedmiotu”, bo prawie każdy z
piszących o Leśmianie współtworzył je albo podtrzymywał.
Spornym i niepewnym miał być już pierwszy z faktów biografii — data narodzin pisarza.
Bolesław Leśmian urodził się w Warszawie 12 I 1878 roku . Ponieważ dwunasty dzień
stycznia był pierwszym tego miesiąca (i nowego roku) według juliańskiego „starego stylu”
obowiązującego w Rosji, a dziecię Józefa Lesmana i Emmy z Sunderlandów przyszło na
świat, prawdopodobnie, przed świtem — w metryce zapisano rok uprzedni, 1877. Trzecia z
kolei data urodzin, rok 1879, pojawiła się po śmierci poety, gdy jego kuzyn, Jan Brzechwa,
zlecił wykonanie płyty nagrobnej na Powązkach, nakazując, zapewne omyłkowo, takie
właśnie datowanie. Ponieważ sam Bolesław Leśmian parokrotnie wskazał 1878 jako rok
własnych urodzin, rzecz nie powinna budzić wątpliwości. Jeżeli zatem większość piszących o
Leśmianie podaje trzy daty roczne narodzin poety, co prawda wyróżniając środkową jako
najbardziej prawdopodobną, to może dzieje się tak z powodu wspólnego im poczucia, że
jakaś tajemniczość i niedookreśloność po prostu do Leśmiana pasuje. Łączy bowiem niejako
w „całość logiczną” tak wyobrażonego twórcę z dziełem, które nadal wymyka się
interpretacyjnym próbom „domknięcia” i bezspornego zaszeregowania. Co z kolei
pozwalałoby stwierdzić, że (wbrew temu, co dotąd powiedziano) literacka legenda Bolesława
Leśmiana wciąż funkcjonuje. Jest nią właśnie legenda o „znikliwej biografii” i „słabym
istnieniu”, o człowieku unikającym rozgłosu i tym, któremu zasłużonego nagłośnienia
poskąpiono. To legenda o poecie nie dość wyraźnie dostrzeganym i nie dającym się dostrzec,
skrytym na prowincji i na marginesie życia, nie narzucającym się współczesnym ze swym
istnieniem; o cichym, skromnym pracowniku o niewiadomych osobistych dziejach; o
genialnym twórcy, który wiedział, że współczesny mu świat i świat jego poezji to w istocie
antagonistyczne, niezdolne do wzajemnego przenikania „przeciwświaty”.
Biografię Leśmiana należy zatem poznawać ze świadomością istnienia biograficznej
legendy, pilnie zwracając uwagę na to wszystko, co mogłoby dać odpowiedź na pytanie, w
jakiej części prawa autorskie do legendy należą do czytelników poezji i do „leśmianologów”,
w jakiej zaś — do samego poety.
WARSZAWSKIE INSPIRACJE
Debiutował Leśmian najprawdopodobniej w roku 1895 wierszem Sekstyny, ogłoszonym
nie byle gdzie, bo w warszawskim „Wędrowcu”, tygodniku literackim o ustalonej reputacji,
piśmie, które rozpropagowało na terenie zaboru rosyjskiego naturalizm. Wtedy właśnie, w
latach dziewięćdziesiątych, dzięki współpracownikom takim, jak Stanisław Witkiewicz,
Antoni Sygietyński i Adolf Dygasiński, przygotowywało zapóźniony nieco i oporny grunt
warszawski na przyjęcie nowych idei wyzwolonej od utylitarnych dążności młodej literatury,
obecnej już w innych miastach stołecznych — Krakowie i Lwowie — gdzie wyraźniej
zaznaczali swoje istnienie liczni prozelici nowej sztuki. Jednakowoż to właśnie w Warszawie,
gdzie gleba okazać się miała najbardziej odporna na przeszczep nowych prądów, skupiło się
grono twórców, którzy najwcześniej, przed artystami krakowskimi i lwowskimi, podjęli trud
torowania drogi przyszłej literaturze Młodej Polski.
Było to środowisko współpracowników „Życia”, złożone z wybitnych zwolenników
literackich nowinek. Prócz wymienionych Witkiewicza, Sygietyńskiego i Dygasińskiego na
czoło tej grupy pierwszych entuzjastów uwolnienia sztuki od utylitarnych serwitutów
wysunęli się: Zenon Przesmycki (Miriam), autor studium o Maeterlincku, który wprowadził
do Polski teorię symbolizmu; Wacław Rolicz–Lieder, zapomniany później i przemilczany
poeta, pierwszy polski uczeń Mallarmego, zaprzyjaźniony i współpracujący z wybitnym
przedstawicielem nowej poezji niemieckiej Stefanem Georgem, tłumaczącym jego utwory na
niemiecki; Antoni Lange, poeta, tłumacz, propagator Baudelaire’a, parnasizmu i symbolizmu.
Lange był wujem Bolesława Leśmiana. Jemu też przyszły autor Łąki zawdzięczać będzie
pomysł przekształcenia nazwiska (z rodowego Lesman na literackie — Leśmian, używane od
1897 roku), lecz przede wszystkim — wprowadzenie w samo centrum rodzącego się
polskiego symbolizmu i w krąg warszawskich „kapłanów” nowej sztuki.
Do Warszawy powrócił Bolesław Leśmian w roku 1901, mając za sobą naukę w
gimnazjum klasycznym w Kijowie i ukończone tamże studia prawnicze, przywożąc w
pamięci „niepojętość zieloności” spędzonego na Ukrainie dzieciństwa. Młodemu poecie nie
było przeznaczone wyczekiwanie w przedpokojach życia literackiego ani nieśmiałe stukanie
do drzwi „nowej literatury”. Dzięki protekcji wuja trafił wprost do grona jej warszawskich
entuzjastów, zyskał przyjaźń Miriama, który chętnie udzielił mu miejsca na łamach
redagowanej przez siebie ekskluzywnej „Chimery”. Trudno doprawdy byłoby znaleźć lepsze
otoczenie dla zainteresowanego nowymi prądami adepta sztuki pisarskiej, nieomal debiutanta,
który mając w odwodzie praktyczny fach prawniczy, zamierzał dopiero zakosztować
niepewnej kondycji literata. Leśmian poznał od razu to, co w życiu literackim ówczesnej
Warszawy było najciekawsze i najbardziej przepojone duchem nowej artystycznej epoki.
Dzięki współpracy z Miriamem zyskał Leśmian szczególne stanowisko w przestrzeni
umysłowego fermentu z przełomu epok. Było stamtąd widoczne zarówno to, że wszelkie
społeczne czy narodowe serwituty literatury można potraktować jako zagrobowe i nie
znaczące postulaty martwej literackiej przeszłości, jak i to, że antypozytywistyczny
spirytualizm Miriama (i nowej epoki) opiera się w istocie na zapożyczonym u pozytywistów
przekonaniu o jedności bytu i zdeterminowaniu wszystkiego, co istnieje. Jeżeli zatem
warszawski „arcykapłan” zalecał poetom poszukiwanie niezmiennego, transcendentalnego
pierwiastka, ukrytego gdzieś pod powierzchnią każdego konkretu, to było (potencjalnie)
widoczne, że — aby przejść w jakąś supernową epokę artystyczną, poza widnokres doktryny
Miriama — należy uderzyć z największą siłą w ów pomysł obecnego pierwiastkowe zawsze i
we wszystkim Absolutu, w ową świętość i niezmienność idei, która miała się skrywać pod
skorupą zjawisk, być „istotą rzeczy”.
Oczywiście, nie każdy umysł i nie każdy poetycki talent mógł takie możliwości działania
rozpoznać i wykorzystać. Jest jednak faktem, że zostały one szczęśliwie darowane
Leśmianowi wraz z okazją duchowego dojrzewania w kręgu „Chimery”.
Zetknięcie się z programem artystycznym Miriama, niewątpliwie najważniejsze z
ówczesnych doświadczeń, nie było jednak jedynym, by tak rzec, przeżyciem formacyjnym
młodego Leśmiana. Szukał on wtedy własnej drogi poetyckiej i inspiracji (zarówno
pozytywnych, jak i negatywnych) do budowania własnego poglądu, który określiłby kształt
twórczych zamierzeń, cel i zadania poezji. Być może jakiś wpływ mógł mieć na Leśmiana
wspomniany już Wacław Rolicz–Lieder. Ten ostatni (do czasu rezygnacji z twórczości
oryginalnej i poświęcenia się całkowitego, po roku 1903, przekładaniu poezji orientalnej i
osobliwym projektom językoznawczym) próbował w zupełnym osamotnieniu nowej dykcji
poetyckiej, usiłując stworzyć „sztuczny” język poezji, zgodnie z kierunkiem swego mistrza z
wyboru — Mallarmego. Uprawiał więc poletko zostawione odłogiem przez polskich poetów,
wskazując inne, nie dostrzegane w Polsce, i bardziej interesujące oblicze symbolizmu. Innych
inspiracji dostarczyło Leśmianowi wkroczenie w środowisko młodopolskiej warszawskiej
cyganerii literacko–artystycznej, a zwłaszcza przyjaźń z główną jej postacią, Franciszkiem
Fiszerem, wtedy jeszcze uważanym za wędrownego (nic to, że wędrującego głównie po
kawiarniach i cukierniach Warszawy fin de siecle’u) filozofa, głosiciela systemu
filozoficznego radykalnego idealizmu i „absolutnej twórczości”. W latach późniejszych, już w
okresie II Rzeczypospolitej, Fiszer będzie słynnym z obżarstwa facecjonistą i oryginałem,
miano „filozofa” będzie mu przyznawane zwyczajowo i żartobliwie. Wówczas jednak, na
przełomie wieków, młody jeszcze i nie dość zniszczony cygańskim żywotem Franc Fiszer był
w kręgach artystycznych uznanym autorytetem filozoficznym, słynącym z coraz to nowych
definicji metafizyki oraz z własnego systemu, którego nie zapisywał, na wzór myślicieli
przedplatońskich zadowalając się ustnym jego ogłaszaniem.
Cechą charakterystyczną „systemu” Fiszera, opartego na tezach jego akademickiego
nauczyciela z Lipska, Richarda von Schuberta–Solderna, zwolennika solipsyzmu, był
„absolutny aktualizm, odmowa wiary w jakąkolwiek trwałą »naturę« rzeczywistości i
przekonanie o zasadniczo twórczym i nieracjonalnym charakterze świata . Rekonstrukcję
filozoficznych przekonań Fiszera zaprezentował Roman Loth:
Stąd [tj. z solipsyzmu von Schuberta—Solderna, WL] wywodziło się słynne
fiszerowskie „bytu nie ma” — dla wyznawców bowiem immanen—tyzmu istniały
tylko wyobrażenia, one składały się na to, co określać się zwykło „rzeczywistością”.
Nie istnieje byt, więc nie istnieją i zjawiska. Nie istnieje „gotowy pozytywny świat
czy zaświat” […] Podmiot — człowiek myślący i doznający — sam stwarza w swoich
aktach świadomościowych świat, jest demiurgiem, stwórcą, Bogiem […] Owa negacja
bytu miała jeszcze inne znaczenie: przyjmując akt świadomości za substrat wszelkiego
istnienia, Fiszer traktował ów akt jako wiecznie płynny nurt twórczości, jako wieczne
stawanie się. Nie ma nic stałego, jest tylko ciągła zmienność, ruch świadomości. Nie
ma praw przyrodniczych, bo te są tylko sposobem rozumienia świata, metodą jego
oglądu. Nie ma przyczynowości. Nie ma konieczności. Wolność ducha, niczym nie
ograniczona, jest domeną życia i świata .
Fiszer, którego Leśmian poznał przez Antoniego Langego jeszcze w roku swego
prasowego debiutu i z którym był w systematycznych kontaktach od chwili przeniesienia się z
Kijowa do Warszawy, podsuwał więc pomysł zanegowania obiektywnego istnienia świata
idealnego, owego Absolutu symbolistów. A także — otwierał kuszącą perspektywę
postrzegania rzeczywistości w wiecznej zmienności form, dokonującej się poza „prawami
rozumu” i poza racjonalnym uporządkowaniem przyczynowo–skutkowym. Mogło to
inspirować Leśmiana do prób stworzenia nowego języka symbolistycznej poezji i do
wypatrywania, jak symbolizm przekroczyć. Tymczasem jednak młody poeta, dopiero
szukający w warszawskim świecie własnej drogi twórczej, postrzegany był jako jeden z
„wyznawców” Miriama, jeden z autorów „Chimery” i zwolennik artystycznego programu
wydawcy i redaktora ekskluzywnego czasopisma.
W takim charakterze, poety ze „szkoły” Przesmyckiego, został Bolesław Leśmian
parokrotnie narażony na kąśliwe zaczepki Stanisława Brzozowskiego. Atakował on Miriama i
„Chimerę” (w „Głosie”, w roku 1904) z furią niezwykłą, prowokującą czołowych pisarzy
epoki, m.in. Berenta, Kasprowicza, Reymonta i Żeromskiego, do protestu i publicznego
wystąpienia w obronie Zenona Przesmyckiego i jego pisma . Rzecz jasna, potraktowanie
przez Brzozowskiego właśnie Leśmiana jako jednego z „wyznawców” i naśladowców
Miriama budzi z dzisiejszej perspektywy uśmiech niedowierzania albo oburzenie na
niesprawiedliwość krytyka. Zamiast oburzać się, lepiej jednak uświadomić sobie, że wtedy, w
roku 1904, nazwisko Przesmyckiego było w literaturze polskiej o wiele ważniejsze od
nazwisk wielu autorów piszących dla „Chimery”, zwłaszcza tych, jak Leśmian, młodych,
zaledwie objawionych w prasie literackiej. Łączenie obu, Przesmyckiego i Leśmiana, niechby
nawet w zjadliwie krytycznych, napastliwych artykułach, było przecież wówczas dla tego
ostatniego nobilitacją, przysparzało mu rozgłosu. Na pewno nie było to nagłośnienie, które
mogłoby dawać satysfakcję jedynie na mocy przewrotnej zasady zabiegających o
popularność: „niechby nawet źle, byle po nazwisku” — bo przecie nie mogły przynieść
osławy zarzuty i obelgi odrzucone i oprotestowane przez największe autorytety pisarskie.
Niewątpliwie zarówno publikacje w „Chimerze”, jak i napaść Brzozowskiego czyniły
Leśmiana pisarzem znanym na długo przedtem, nim opublikował on pierwszy swój tom
poetycki.
Nie zarzucając stałej współpracy z „Chimerą”, poszukiwał młody poeta także innych
inspiracji. Zwyczajem ówcześnie rozpowszechnionym przedsięwziął podróż artystyczną po
Europie, na dłużej zatrzymując się w Monachium, wreszcie osiedlając się w Paryżu. Trzy lata
spędzone na obczyźnie (1903–1906) przyniosły m.in. ożywione kontakty z rezydującymi w
Paryżu symbolistami rosyjskimi, przede wszystkim z Konstantym Balmontem i Dymitrem
Mereżkowskim. Spotkania te były impulsem do tworzenia w języku rosyjskim. Dwa cykle
wierszy opublikował Bolesław Leśmian w czołowych czasopismach rosyjskiego symbolizmu:
Pieśni przemądrej Wasylisy — pięć utworów — w piśmie „Zołotoje runo” (1906) oraz
sześciowierszowy cykl Księżycowe upojenie — „Wjesy” (1907).
Pobyt w Paryżu przyniósł też zmianę w życiu osobistym poety, który ożenił się z malarką
Zofią Chylińską. Z małżeństwa zrodzą się dwie córki.
Powrotna droga do Warszawy wiodła znów w krąg „Chimery”, przez łamy której
przewijały się nazwiska najświetniejszych autorów polskich, m.in. Berenta, Kasprowicza,
Micińskiego, Przybyszewskiego, Wyspiańskiego i Żeromskiego, oraz cała plejada wielkości
obcych, od romantyków do pisarzy współczesnych: Baudelaire, Emerson, Grabbe, Keats,
Kierkegaard, Leconte de Lisie, Mallarme, Nietzsche, Poe, Verlaine, Verhaeren. Nie bez
wpływu na kształtowanie się artystycznych zamierzeń współpracownika „Chimery” musiały
być niewątpliwe odkrycia redaktora pisma — jak wysunięcie na należne mu wysokie
stanowisko w historii literatury dotąd „prześlepionego” Norwida, czy też wczesne
rozpoznanie wartości i zamieszczanie przekładów utworów najwybitniejszego poety
ówczesnej Irlandii — Williama Butlera Yeatsa, zainteresowanego okultyzmem i magią
mistrza elegijnej fantastyki poetyckiej, twórcy mistyczno–symbolicznego systemu, który legł
u podstaw jego poezji i działalności teatralnej.
WOBEC UPADKU „ŚWIATOPOGLĄDU NAUKOWEGO”
Osiągnięciem młodego Leśmiana, umożliwiającym budowanie oryginalnego poetyckiego
programu, było przełamanie pozytywistycznego i postpozytywistycznego, Miriamowskiego,
scjentyzmu. Było to zatem — uwolnienie się od przeświadczenia, że nauka jest jedynym
wiarygodnym dostawcą informacji o „naturze” rzeczywistości, ale uwolnienie
przeprowadzone bez odmawiania działalności naukowej twórczego aspektu i wartości
poznawczej. Młodzi końca wieku dziewiętnastego, odrzucając scjentyzm, a wraz z nim
monizm deterministyczny, ów „punkt uzgodniony” pozytywistycznych nauk, stawali w
obliczu pustki, porażającego braku autorytetu poznawczego. Stwierdzając nieistnienie prawd
wiarygodnych, czy raczej: wielość niby–prawd, zgłaszających nieuzasadnione pretensje do
wiarygodności, buntownicy fin de siecle’u stawali się schyłkowcami, dekadenta—mi
marzącymi o nirwanicznym bezbycie.
Leśmian nie wkroczył na ich drogę, być może dzięki kontaktowi z pośredniczącym między
epokami „przejściowym” scjentyzmem Miriama. Stąd wychodząc, dopracował się własnego
spojrzenia na istotę nauki, odkrywając jej dwoistość i przeciwstawność składowych
elementów. Myli się bowiem zasadniczo filozof, piszący dzisiaj, że Leśmian „jak wielu
poetów, czy humanistów w ogóle, miał idiosynkrazję do nauki”, nie rozumiał „rzeczywistej
wymowy nauki” i tego, iż jej światopogląd niewiele ma wspólnego ze scjentystycznym
„światopoglądem naukowym”, bo „jak poezja, tak i nauka jest o zaświatach”, skoro
„wyszukuje światy idealne, w których spełnione są postulowane uproszczenia, aby dla tych
właśnie światów —jakże różnych i odległych od naszego — ustalić swe podstawowe prawa”.
Miał więc Leśmian, „więzień swego czasu”, nie dostrzegać, że cała nauka nastawiona jest na
świadome „odchodzenie od naszego świata” .
Tymczasem Bolesław Leśmian jest być może pierwszym z polskich pisarzy, którzy nie
tylko odrzucili scjentyzm, lecz także wyzwolili się od utożsamienia scjentystycznego
„naukowego światopoglądu” z nauką w ogóle. Jako akt pierwszy i zasadniczy wszelkiej
twórczości rozpoznał poeta baśń, w innym niż literacki gatunek pojęciu, baśń przedstawioną
jako instynktowny, pozaracjonalny podszept czy zamysł, potem dopiero wtłaczany w
porządek logiki i stający się podstawą rozumowania, albo przekształcany w praktyczne
zdobycze, w przydatne, ułatwiające życiową codzienność wynalazki.
W drukowanym cyklicznie (w czterech numerach „Nowej Gazety” warszawskiej z 1910
roku) szkicu Z rozmyślań o Bergsonie Leśmian pisał:
Baśń po pewnym czasie zginąć musi. To zaś, co po niej i od niej zostaje, jest samo
przez się zdobyczą pomniejszą. Kilka dobrych rozumowań, kilka niezgorszych prawd
na użytek codzienny myślenia ludzkiego — oto wszystko. Ale powstanie tych prawd
byłoby niemożliwe bez uprzedniego powstania rozkazodawczej baśni. Musi ona umysł
oczarować, zagrzać do pracy, pomimo iż ten sam niewdzięczny umysł odrzuci ją
potem jako zbyteczny, szkodliwy i fantastyczny zagrzewek. Nigdy nie dowiedziona,
zawsze poza nawiasem logiki, złocąca się niby ubocznie i postronnie na marginesie
życia doświadczalnego — baśń ta jednakże gra rolę poważną w naszym myśleniu: rolę
tęczowego mostu, który nas łączy z dziedziną nielogiczną istnienia, z brzegiem
urwistym owej tajemnicy, której twarz nie jest do twarzy ludzkiej podobna. Baśń ta
jest zawsze wytworem — intuicji, instynktu, o którym logika mówi, że jest ślepy,
ponieważ ma oczy innej niż ona barwy. Widzi to, co logicznie rozumując powinno być
niewidzialne […] Gdybyśmy jednak zebrali w odpowiednim układzie i oświetleniu te
wszystkie baśnie, może byśmy otrzymali w rezultacie cenny przyczynek do historii
instynktu ludzkiego […] Składałby się ów przyczynek […] wyłącznie z myśli
niedowiedzionych, z wieści znikąd, z gór szklanych, z wilków żelaznych, ze świętych
koszałków—opałków, słowem, z tego wszystkiego, co jest wzgardzone, potępione, nie
uznane i nie naukowe (Sz, s. 31—32) .
Z tak rozumianej baśni wszelka twórczość się wywodzi, czy ściślej, taka baśń jest
zarodkiem twórczości, także naukowej, podstawą „znikliwą” i nietrwałą jak sam akt
tworzenia, ginącą tam, gdzie zaczyna się sfera zastosowań praktycznych.
Ale nie tylko one, nie tylko metafizyka i religia konarami swymi lub raczej
korzeniami tkwią w soczystym czarnoziemie baśni. Nawet nauka, ścisła, logiczna
nauka, nie może się obejść bez wzgardzonej przez siebie baśniowości. Przypomnijmy
sobie, choćby tę jedną, nielogiczną baśń o eterze, jako o ciele jednocześnie
twardym i nieważkim… Czyż nie uczono nas tego uznanego nonsensu, czyż
nie powtarzaliśmy go z pewnym uczuciem własnej, nabytej nagle mądrości? Czyż
wreszcie nie ma on w sobie świętego nonsensu dogmatów religijnych? W zasadzie
niczym się od nich nie różni, prócz tylko tym, że jest mniej zrozumiały, stokroć
względniejszy. Każdej chwili jest gotów do wykreślenia siebie z liczby prawd
ludzkich. Jest właśnie — ludzki. Nie tytułuje siebie ani objawieniem, ani dogmatem,
lecz tylko hipotezą […] Sam o sobie mówi: „Istnieję tylko tymczasem, bom chwilowo
potrzebny i użyteczny. Cierpliwie czekam, aż mnie zużytkują i odrzucą jak rupieć,
który — z lekka zabarwiony domysłem dalekiej prawdy — wypłowieje wreszcie na
słońcu.” […] Ileż to wynalazków użytecznych stworzyło się dzięki temu nonsensowi?
Ileż tego eteru, nie istniejącego eteru, domyślnego eteru było w każdej myśli ludzkiej,
ku tym lub innym wynalazkom skierowanej!… Więc nawet myśl naukowa czerpała z
tego źródła baśniowego, które się znajduje w krainie wolnej od rozumowań […]
Chciałem tu jednak zaznaczyć ciągłą i konieczną styczność naszego myślenia
logicznego z innym nielogicznym, bez którego to pierwsze obejść się nie może, o ile
chce czynić, tworzyć i badać (Sz, s. 32—33).
By działać, nauka powołuje do istnienia światy baśniowe, poza nią nigdzie nie istniejące,
jak — na przykład — układ, na który nie oddziałuje żadna siła zewnętrzna, zbudowany w
teorii Newtona. Na tym „baśniowym” etapie działanie wielkiego fizyka jest takim samym
aktem tworzenia, jak rozwijanie nowej wizji poetyckiej. Różnica zasadnicza pojawia się w
drugiej fazie umysłowego działania, w procedurze użytkowania zaświatów baśniowych.
Zaświaty Newtonowskich układów inercyjnych — by zostać przy tym przykładzie — były
terenem wyłonienia praw dynamiki, które, jako odniesienia idealne, można wykorzystać dla
praktycznego działania w świecie doświadczanym. Gdyby „baśń o układzie inercyjnym” nie
dawała takiej możliwości, zaistniałaby zaledwie migawkowo, musiałaby być unicestwiona i
zastąpiona innym zaświatem. Baśń jednak dała możliwość ustalenia praw, które — po
odrzuceniu założeń idealizacyjnych i wprowadzeniu modyfikacji uwzględniających warunki
panujące w doświadczanym, nieidealnym świecie rzeczywistym — dadzą się zastosować
praktycznie. Skoro tak, potrzebne są już tylko owe prawa jako punkty odniesienia praktyki,
sama baśń zaś jest zbędna i może zostać zapomniana. Inaczej mówiąc, zaświaty układów
inercyjnych skazane są na zagładę z chwilą ich praktycznego spożytkowania. Ten drugi etap
działania naukowego — wyzyskiwanie baśni — nie jest, zdaniem Leśmiana, twórczością ani
poznaniem, lecz hołdem składanym przez naukę praktyce społecznej czy dosadniej —
społecznej przeciętności, która nie uznaje innych niż „użytkowe” celów i pożytków.
Inaczej, wzniosłej i z większą niezależnością od wymagań społecznych postępuje, sądził
Leśmian, metafizyka. Ona także wychodzi od kreacji baśniowych zaświatów.
W każdym systemie metafizycznym to, co stanowi jego rdzeń, główną zasadę, objawianie
...
assert