Przygody Bombika - cz. 2.doc

(97 KB) Pobierz
PRZYGODY BOMBIKA – CZĘŚĆ 2 (WYPRAWA BOMBIKA)

PRZYGODY BOMBIKA – CZĘŚĆ 2 (WYPRAWA BOMBIKA)

 

Dawno temu w Afryce mieszkał sobie jedyny na świecie łaciaty słoń Bombik. Z początku łata na jego grzbiecie była dla niego powodem wielkiego zmartwienia. Kiedy jednak zrozumiał, że wcale nie jest gorszy od innych słoni, jego życie znowu nabrało pięknych i radosnych kolorów. Nowe przygody Bombika rozpoczęły się w dniu narodzin jego siostry. Cała rodzina Bombalskich czekała na ten dzień z radością. Bombik niecierpliwił się i trochę niepokoił, bo przecież pierwszy raz w życiu miał mieć rodzeństwo. W końcu pod wieczór po bardzo upalnym dniu urodziła się słoniowa dziewczynka. Mamusia i tatuś nazwali ją Bomila. Radości w domu było, co nie miara. I ciągle ktoś przychodził w odwiedziny. A to Pani Hipopotamowa, a to znajomy tatusia, pan Żyrafa, nawet stary Lew Samotnik zajrzał na chwilę. W całym tym zamieszaniu mało kto zauważał Bombika. Wszystkich interesowała ta mała „Słoninka”, jak o niej myślał Bombik.

-Co się stało? – zastanawiał się Bombik. – Czy mnie już nikt nie lubi? Przecież ciągle tutaj mieszkam i ciągle jestem małym, dzielnym Bombikiem!

-Ciiii! – uciszał go tatuś. – Cicho Bombiku, obudzisz Bomilę.

-Mamo – próbował zwrócić się do niej, ale zdążył tylko usłyszeć:

-Teraz nie mogę, synku, bo muszę się zająć Bomilą.

-Jestem głodny. – marudził słonik.

-Zaczekaj – próbował pocieszyć go tata. – Zaraz zjemy razem, tylko mamusia nakarmi Bomilę.

-Bomila … Bomila … ! – mruczał pod nosem. – Bomila, Bomila, tylko ona, ciągle ona! A ja? Jestem taki zostawiony na boku. Porzucony jak kolorowy kamyk z kolekcji, gdy na jego miejsce trafia ładniejszy.

-Bombiku, nie smuć się. – zwróciła się do niego mama. – Bomila jest mała i dlatego potrzebuje troszkę więcej naszej uwagi. Wcale nie przestałeś by naszym kochanym synkiem.

-Ty jesteś starszy, silniejszy i mądrzejszy od Bomili. – dodał tatuś. – Więc teraz będziesz musiał się nią opiekować jako starszy brat.

-Spróbuję … - odparł i poszedł do swego pokoju.

Czuł jednak, że to będzie bardzo trudne zadanie, bo tak naprawdę chyba nie za bardzo lubił swojej siostrzyczki. Przecież przez nią nie mógł być już beztroskim słonikiem, jedynym, ukochanym synkiem swoich rodziców. Odtąd życie Bombika bardzo się skomplikowało. Zamiast szaleć z kolegami, prawie cały czas musiał spędzać z Bomilą. Pewnego dnia w pobliżu jeziora spotkał swojego kolegę Hipopotama Popo.

-Mieć młodszą siostrę to wstyd dla słonia. – zwierzał się koledze Bombik. – Już nie mogę grać z innymi słoniami w mamucie kamienie, bo to przecież zabawa dla chłopców. Wyśmialiby mnie, gdybym przyprowadził siostrę.

-Rozumiem cię, stary. – odparł hipopotam. – Ja też muszę zajmować się młodszym bratem, to strasznie męczące. Nie można już robić tego, na co ma się ochotę.

-I takiego dzieciaka ciągle trzeba mieć na oku … – dodał Bombik. – Wczoraj nad jeziorem Bomila naśladowała różowego flaminga. Najpierw chodziła za nim po wodzie i próbowała stać na jednej nodze jak on, a potem zachciało się jej latać. Ach, to była tragedia … Myślała, że poleci, ale wpadła do jeziora i musiałem ją wyciągać na brzeg. Przestraszyłem się, że się utopi.

-To musiało być strasznie śmieszne. – zaśmiał się Popo. – Słoń na jednej nodze! Ha ha ha! Latający słoń … ! Ha ha ha! Przecież słonie umieją pływać, nic by się jej nie stało.

-No tak. – wyjaśnił Bombik. – Ale ona jest jeszcze mała i nie mam pojęcia, czy umie pływać.

-Mój brat, z kolei – opowiadał Popo. – Wymyślił sobie, że musi sawannę zobaczyć z drzewa. Wyobrażasz sobie hipopotama na drzewie?

-Skąd wziąć drzewo, które utrzymałoby taki ciężar … ? – zaśmiał się Bombik i wraz z kolegą zaczął taplać się w błocie.

Kiedy Bombik wrócił do domu, od razu wyczuł, że coś jest nie tak. Tatuś nerwowo chodził tam i z powrotem, wyglądał na bardzo zmartwionego, mamusia zaś siedziała na łóżku obok Bomili.

-Co się stało? – zapytał przerażony Bombik.

-Bomila nagle zachorowała. – wyjaśnił ojciec. – Nie wiemy, co się stało, czekamy na lekarza, pana Nosorożca.

-O, chyba właśnie idzie. – dodał po chwili i wyszedł mu na spotkanie. – Dobrze, że już pan jest, bardzo niepokoimy się o naszą córeczkę.

-Zaraz ją zbadam. Czy zauważył pan ostatnio coś dziwnego u niej? – spytał lekarz.

-Nie, biegała sobie w pobliżu domu, a kiedy wróciła, nagle dostała wysokiej gorączki i bardzo osłabła.

-No to zobaczmy. – powiedział stary nosorożec i od razu zabrał się do roboty.

Po chwili powiedział:

-Tak, tak, to musi być to …

-To znaczy co? – spytała przestraszona mama.

-Wszystko wskazuje na poważne zatrucie. – wyjaśnił. – Musiała zjeść jakieś trujące zioło.

-A czy jest na to jakieś lekarstwo? – odezwał się tatuś.

-Prawdę mówiąc, nie wiem. – zawstydził się nosorożec. – Jeszcze nie spotkałem się z tak trudnym przypadkiem.

-Czy to znaczy, że nie ma ratunku dla naszej córeczki? – lamentowała matka.

-Dawno, dawno temu – odparł lekarz. – Słyszałem od pana Profesora Goryla o jakiejś roślinie, która rośnie w górach, podobno jest niezawodna. Ale … nie pamiętam, co to za roślina i gdzie można ją znaleźć, przykro mi.

-Ale … – przypomniał sobie po chwili. – … przecież nie tylko mnie mówił o tej roślinie, trzeba pytać innych zwierząt. Może ktoś pamięta lepiej niż ja.

Bombik przysłuchiwał się rozmowie rodziców z lekarzem i prawdę mówiąc, na jego słoniowym grzbiecie cierpła skóra. Nie mógł uwierzyć, że to wszystko prawda. Podbiegł do Bomili, która leżała na świeżo zerwanych liściach bananowca. Widać było, że bardzo cierpi. Kiedy zobaczyła obok siebie brata, z trudem uniosła trąbę i splotła ją z trąbą Bomilka. Słonik poczuł, że jej trąba jest bardzo gorąca. Potem, zmęczona, zamknęła oczy i słychać już było tylko jej ciężki oddech.

-Może gdybym z nią był, nie zjadłaby tej trującej rośliny. – rozmyślał Bombik. – Może gdybym się z nią bawił, byłoby wszystko w porządku. Może gdybym ją bardziej lubił …

Podszedł do Bomili i powiedział:

-Jeszcze będziemy razem naśladować flamingi, siostrzyczko. Tylko trzymaj się dzielnie …

Wybiegł na podwórko i zaczął wołać:

-Kto słyszał o leczącej roślinie z gór? Kto zna Profesora Goryla? Pomóżcie mi uratować moją siostrę!

Biegał i trąbił na wszystkie strony, a zwierzęta jedne za drugim powtarzały tę wiadomość tak, że wkrótce cała sawanna usłyszała o chorej Bomili i Bombiku, który szuka leczącej rośliny z gór. Kiedy właśnie o tej sprawie rozmawiał pan lew z panią lwicą, papuga Żako-Żalla sprzątała swoje mieszkanie w dziupli. To sławna papuga-artystka. Zna ją cała sawanna. Umie śpiewać i tańczyć, a najbardziej znana jest z tego, że potrafi naśladować każdy głos: chrząkanie hipopotama, trąbienie słonia, krzyk szympansa, syczenie węża … Latała z występami po całej sawannie. Bywała w puszczy i w górach. Papugi z rodziny pani Żako są szare, mają tylko czerwony ogon. Dlatego Żako-Żalla zawsze ubierała korale z różnobarwnych kamyków i kapelusz z kolorowymi kwiatami. Właśnie wynosiła ze swojego mieszkanka kolejną partię śmieci, gdy usłyszała rozmowę lwów. Podeszła bliżej i zagadnęła:

-Przepraszam, że się wtrącę, czy ktoś pytał o Profesora Goryla?

-Mały słoń Bombik potrzebuje informacji na jego temat. – wyjaśnił pan lew.

-Siostrzyczka Bombika jest bardzo chora. – dodała pani lwica. – A Profesor Goryl podobno zna jedyne lekarstwo na to straszne zatrucie.

-Och, znałam Profesora osobiście.wzruszyła się papuga. – Był moim wielkim wielbicielem. Nie opuścił żadnego mojego występu w górach. Ach, jakie to były występy, jakie miejsca, jakie sale, jaka publiczność … A te oklaski, bisy, kwiaty, autografy …

-Droga pani. – przerwał jej pan lew. – czy wie pani coś o lekarstwie, którego szuka Bombik? Czy Profesor Goryl coś o tym wspominał?

-Lekarstwo? – oburzyła się Żako-Żalla. – Ależ, panie lwie, ja z Profesorem rozmawiałam o sztuce!

-Sztuka nie uratuje Bomili, a zioła z pewnością. – wtrąciła pani lwica.

-O, i tu się z panią nie zgodzę. – uniosła się papuga. – Ponieważ pamiętam …

-Co takiego? – krzyknęli wszyscy.

-Profesor Goryl nauczył mnie kiedyś krótkiej piosenki. – odpowiedziała. – Może to nie jest arcydzieło, ale skoro wspaniały Profesor Goryl mówił, że ta piosenka może pomóc wielu zwierzętom, uwierzyłam mu i nauczyłam się jej na pamięć.

-To może być to ... – mruczał pan lew. – Czy może ją pani zaśpiewać?

-Ależ oczywiście! – odpowiedziała z dumą.

I pani Żako-Żallla zaczęła śpiewać:

 

NA SMOCZEJ GÓRZE PRZY SMOCZYM OKU

SMOCZĄ ROŚLINĘ ZRYWAJ PO ZMROKU.

 

DZIEŃ JEDEN TYLKO LEKARSTWO DZIAŁA,

POTEM JUŻ NA NIC WYPRAWA CAŁA.

 

MUSISZ PAMIĘTAĆ, ŻE KTO PRZEBACZA,

LECZY SAMOTNOŚĆ I DROGĘ SKRACA.

 

-Brawo, droga pani, brawo! – zachwycał się lew. – Bomila będzie uratowana.

-Proszę pomóc Bombikowi, pani Żako, proszę zaśpiewać Bombikowi tę piosenkę. – prosiła ją pani lwica.

-Ach, Drodzy Państwo. – odpowiedziała papuga. – Zawsze chętnie dzielę się swoim talentem. Z przyjemnością pomogę w uratowaniu Bomili. Lecę natychmiast do rodziny Bombalskich.

I poleciała, pytając o drogę zwierząt z sawanny. Chyba nie trzeba wam mówić, jak bardzo Bombik i jego rodzice ucieszyli się, kiedy usłyszeli piosenkę papugi. Wszystkich zastanawiała tylko tajemnicza ostatnia zwrotka. Nikt jednak nie potrafił odgadnąć, o co w niej chodzi. Wnet do rodziny Bombalskich dotarł pan doktor nosorożec.

-Smocze Oko, tak. – odezwał się po usłyszeniu piosenki. – Coś sobie przypominam. To taki mały przesmyk w górach, coś jakby skalna brama w kształcie oka. Za nią znajduje się mała polana, na której rośnie Smocze Zioło.

-Wyruszamy natychmiast! – zakomenderował ojciec.

-Pan powinien zostać przy Bomili. – sprzeciwił się pan nosorożec. – Aby na zmianę z żoną czuwać przy niej. No i pan … jest po prostu … ten tego … za duży. Przez Smocze Oko przejdzie tylko niezbyt duże zwierzę.

-A ja? Czy ja się zmieszczę? – spytał ochoczo Bombik.

-No, nie mam pewności, ale być może. – odpowiedział.

-No to idę! – zaproponował słonik.

-Synku, jesteś za mały. To może być niebezpieczna wyprawa. – powstrzymywała go matka.

-Mamusia ma rację. – wtrącił się tatuś. – Nie będziesz umiał chodzić po górach. Przecież my, słonie, nigdy nie wybieramy się na górskie wycieczki. Możesz się zgubić!

-Poradzę sobie! – nie dawał za wygraną Bombik. – Pamiętacie,  że kiedyś odszukałem Sapiącego Mamuta? Mam wprawę w trudnych wyprawach! Proszę, pozwólcie mi pójść!

Rodzice zastanawiali się jeszcze przez chwilę, ale nie można była dłużej zwlekać, bo Bomila z każdym dniem stawała się coraz słabsza.

-Dobrze, idź. – zgodził się tatuś. – Żeby trafić do Smoczej Góry, musisz iść w kierunku wschodzącego słońca. Tylko bądź bardzo ostrożny.

-A co mam robić, kiedy spotkam smoka? – spytał Bombik.

-Eee, po smokach została już tylko nazwa góry i zioła. – zapewnił pan doktor.

-Nie martwcie się o mnie, na pewno wrócę ze smoczym ziołem. – stwierdził odważnie mały słonik, po czym pożegnał się i ruszył prędko na wyprawę.

-Czy ta góra nie będzie dla niego za wysoka? – zwróciła się mama do nosorożca, kiedy Bombik był już daleko.

-Żadna góra nie jest za wysoka dla tego, kto pokonuje ją sercem. – odparł. – To dzielny słonik.

Bombik podśpiewywał sobie nową piosenkę, której nauczył się od Żako-Żalli i szybko szedł w kierunku, skąd wschodzi słońce. Po drodze minął rodzinę hipopotamów odpoczywających nad jeziorem. Widział też Popo i jego młodszego brata, ale nie mógł zatrzymać się na chwilę zabawy, czy pogawędkę. Wiedział, że każda minuta jest bardzo cenna. Kiedy tak dzielnie maszerował przez sawannę, nagle do jego głowy wdarła się straszna myśl:

-Ojej, ja przecież nie wiem, jak wygląda to Smocze Zioło! Hm, jak je rozpoznam pomiędzy innymi roślinami? Skąd będę wiedział, które trzeba zerwać?

Nie tracąc nadziei, próbował przywołać w sobie pozytywne myśli:

-A może na tej polance rośnie tylko Smocze Zioło i nie ma tam innych roślin, albo zapytam kogoś, kto będzie wiedział, jak ono wygląda.

Z tą nadzieją wędrował wytrwale przez cały dzień. Pod wieczór słońce wydłużyło cień Bombika, że nie umiał dostrzec jego końca. Wtem Bombik zauważył dziwne zjawisko. Z oddali nad sawanną unosiła się chmura kurzu, która szybko przesuwała się w jego kierunku.

-Co to jest? – zastanawiał się Bombik. – Czy to wiatr zamiata sawannę? To chyba biegnie jakieś zwierzę.

Może przestraszona antylopa … Dwie nogi, długa szyja, a pomiędzy tym biało-czarny tułów … Kto to jest? Przecież to ptak! Ha! Jeszcze nie widziałem tak dużego ptaka! W dodatku nie leci, tylko biegnie!

Ptak zatrzymał się.

-Dzień dobry. Jestem Bombik, a ty? – przywitał słonik, otrzepując się z kurzu i pokaszlując.

-Cześć Struś Dudu. – odpowiedział przyjacielsko.

-Nigdy jeszcze nie spotkałem strusia. – zwierzył się Bombik. – Nie wiedziałem, że strusie są takie duże …

-Jesteśmy największymi ptakami na świecie ... – chwalił się Dudu i dodał śmiejąc się łagodnie:

-A ja nie wiedziałem, że słonie mogą być łaciate …

-Jestem jedyny w swoim rodzaju. odpowiedział Bombik i spytał:

-Dokąd tak biegłeś?

-Odwiedzam przyjaciół. Mam ich wielu w różnych stronach Afryki. Biegam, żeby odwiedzić wszystkich!   – wyjaśnił struś.

-Aha. – uśmiechnął się Bombik. – Ja też mam kilku przyjaciół, ale na szczęście mieszkamy blisko siebie. Możemy się, więc, często spotykać.

-Strusie biegają bardzo szybko. – zapewniał Dudu. – Dlatego możemy przyjaźnić się ze zwierzętami, które mieszkamy daleko.

-Bardzo się cieszę, że cię spotkałem. – powiedział Bombik i po chwili spytał nieśmiało:

-Czy mogę cię o coś prosić?

-Jasne! Dudu nigdy nie zawodzi i zawsze chętnie służy pomocą. – usłyszał w odpowiedzi.

-Moja siostra jest bardzo chora. Właśnie idę na Smoczą Górę po Smocze Zioło, które może ją uratować …

-Ach, cudowne Smocze Zioło! – przerwał mu struś. – Rzeczywiście, jest niezwykłe.

-Znasz je? – spytał zaskoczony.

-Oczywiście, że znam. – zapewniał nowy znajomy.

-Więc, proszę, powiedz mi, jak ono wygląda. – poprosił mały słonik. – Bo ja zupełnie się nie znam na ziołach.

-Nie wiesz, jak wygląda Smocze Zioło? – zdziwił się Dudu. – No wiesz, no, taka roślina, ma liście … co ci będę tłumaczył, po prostu pójdę z tobą! Nie można zostawiać przyjaciela w potrzebie!

-Nie wiedziałem, że tak łatwo zostaje się czyimś przyjacielem. – odparł chłodno Bombik.

-Chodźmy, bo niedługo będzie noc. – zakomenderował Dudu.

Do zmroku pozostało już niewiele czasu. Przeszli, więc, niezbyt długi odcinek drogi, gdy trzeba było zatrzymać się na postój. Następnego dnia zerwali się wcześniej, aby wyruszyć, jak najszybciej. W drodze zwierzęta dużo rozmawiały, żeby się lepiej poznać. Bombik bardzo cieszył się, że grono jego przyjaciół powiększyło się o wspaniałego strusia.

-Na co był szympans, którego wyleczyłeś tym smoczym lekarstwem? – zapytał Bombik po dłuższej rozmowie.

-Bolały go żeby i wypadała mu sierść … – usłyszał.

-Hm, to rzeczywiście lekarstwo na wszystko. – zachwycał się słonik. – Moja siostra ma jakieś ostre zatrucie i też ma jej pomóc Smocze Zioło.

-O, tak, to wspaniałe lekarstwo pomaga na wszystko. – zapewniał struś,

-Jesteś tylko trochę starszy ode mnie, ale już tyle wiesz i umiesz. – stwierdził Bombik i ciągnął dalej:

-A gdzie nauczyłeś się leczyć te wszystkie zwierzęta?

-W klinice pana Sępa Królewskiego. – odpowiedział bez zastanowienia struś.

Zwierzęta szły szybko i nawet nie zauważyły, kiedy minął kolejny dzień. Pod wieczór na horyzoncie dostrzegły jakieś wzgórza. Spośród nich wyróżniał się jeden szczyt. Pięknie pomalowany zachodzącym słońcem na czerwono.

-To musi być Smocza Góra. – stwierdził słonik. – Jaka wielka … Jutro będziemy przy Smoczym Oku. Ach, tylko, żebym zdążył z lekarstwem na czas.

-Na pewno zdążysz. pocieszał go kompan. – A teraz musimy odpocząć, aby nabrać sił. Skoro świt ruszamy na Smoczą Górę.

Bombik starał się zasnąć. Nie mógł jednak zmrużyć oka. Myślał o chorej siostrze. Myślał o tym, że od tej pory wszystko szło bardzo dobrze. Ale w sercu Bombika rosła jakaś niepewność. Obawiał się, że prawdziwe trudności dopiero się zaczną.

-Co może stać się w górach … ? Zabłądzimy … ? Nie znajdziemy Smoczego Oka … ? Albo okaże się, że Smocze Zioło już nie rośnie na małej polance …

Im dłużej słonik myślał, tym więcej pojawiało się obaw. A Smocza Góra, teraz, pomalowana przez księżyc na niebiesko, wydawała się groźna i niedostępna. Nocną ciszę zakłócało tylko donośne chrapanie strusia i jakieś przerażające dźwięki dochodzące z lasu u podnóża góry. Za każdym razem, kiedy dobiegały one do uszu Bombika, cierpła mu skóra na całym ciele. Gdy słońce wschodziło, słonik zerwał się na równe nogi i krzyknął do ucha pogrążonego w śnie strusia:

-Pobudka!!! Wstawać!

-To już dzień? – odparł zaspany.

-Tak, już widno, możemy ruszać na Smoczą Górę. – odpowiedział dzielny słonik.

-No to ruszajmy … – zaproponował Dudu i przeciągnął się.

-Mam nadzieję, że szybko uda nam się znaleźć Smocze Zioło. martwił się Bombik, przyspieszając kroku.

-Pewnie! Przecież już kiedyś tutaj byłem po Smocze Zioło. – odrzekł przyjaciel.

-Dla chorego szympansa, pamiętam. – uśmiechnął się słonik.

Słonikowi wciąż brzmiały w uszach nocne krzyki dochodzące z lasu. Szedł, więc, bardzo ostrożnie, bo niebezpieczeństwo mogło czaić się za każdym drzewem. Wkrótce weszli na wąską ścieżkę, która powoli wspinała się pod górę. Im wyżej, tym las stawał się rzadszy. Bombik zachwycał się widokiem. Jeszcze nigdy nie widział sawanny i lasu z góry. Zatrzymywał się tylko, żeby troszkę odsapnąć i zaczerpnąć świeżego powietrza. Słonie nie mają wprawy w chodzeniu po górach, więc Bombik szybko się męczył. Zaraz jednak ruszał dalej, bo myśl o chorej Bomili nie pozwalała mu na dłuższy odpoczynek. Dudu też szedł z trudem. Zdecydowanie odpowiadała mu płaska sawanna niż strome górskie zbocza. Słoń i struś w górach – to był dopiero widok. W pewnym momencie ścieżka rozwidlała się.

-Gdzie teraz? W prawo, czy w lewo?...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin