Cabot Meg - Ally radzi dziewczynom 01 - Przeprowadzka.rtf

(287 KB) Pobierz
MEG CABOT ally radzi dziewczynom

MEG CABOT

ALLY RADZI DZIEWCZYNOM
PRZEPROWADZKA

Przekład

Edyta Jaczewska

Tytuł oryginału

Allie Finkle's Rules for Girls

Moving Day

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Madison i Riley Cabot

ZASADA NUMER 1

Nie wpychaj najlepszej przyjaciółce
łyżki do gardła

Lubię zasady. A to dlatego, że ułatwiają życie. Na przykład, taka: „Nie zabijaj”. Jasne, że to sensowna zasada.

Następna sensowna zasada mówi: „Wszystko co lata, może spaść”. Nawet balony napełniane helem. Ludzie tego nie wiedzą, ale takich balonów nie powinno się puszczać na dworze, na przykład z okazji ślubu czy olimpiady, czy czegoś takiego, bo wreszcie ten cały hel się wydostaje, a balon spada - choćby do oceanu, gdzie może go zjeść żółw morski albo inne morskie zwierzę.

I zakrztusić się na śmierć.

Więc w sumie, to są już dwie ważne zasady: „Wszystko co lata, może spaść” i „Nie puszczaj balonów z helem na dworze”.

W fizyce też jest dużo zasad (jak ta o grawitacji). Tak samo w matmie (na przykład, że pięć minus trzy to zawsze będzie dwa; tak z zasady).

Właśnie dlatego lubię fizykę i matmę. Człowiek z zasady wie na czym stoi.

Tylko za całą resztą jakoś specjalnie nie przepadam. Bo dla tej reszty nie ma zasad.

Na przykład, nie ma zasad na temat przyjaźni. To znaczy, poza: „Traktuj przyjaciół tak, jak sama chcesz być traktowana”. Ale tę zasadę zdążyłam już złamać z milion razy. Choćby dzisiaj, kiedy z moją najlepszą przyjaciółką, Mary Kay Shiner, robiłyśmy truskawkowy lukier do jej urodzinowych babeczek.

Po pierwsze, kto w ogóle robi truskawkowy lukier do babeczek? I przecież Mary Kay doskonale wie, że jedna z moich zasad brzmi: „Nigdy nie jedz niczego czerwonego”.

Chociaż lukier wyszedł akurat różowawy, więc teoretycznie wszystko było w porządku. Ale jednak.

Carol, opiekunka Mary Kay, która pracuje też u nich jako gosposia, pomagała nam, ale Mary Kay nie chciała przestać płakać, bo Carol pozwoliła mi wylizać łyżkę.

A przecież Mary Kay dostała do wylizania ubijaczkę, bo to jej urodziny. Czy ktoś usłyszał, żebym się skarżyła, że mnie przypadła tylko nędzna łyżka? Bo, uczciwie mówiąc, to ja wykonałam większość pracy - otworzyłam pudełko z babeczkami, i tak dalej. Nie, ja się nie skarżyłam ani trochę.

Poza tym, kiedy ma się dziewięć lat, nie powinno się płakać tylko dlatego, że się nie dostało łyżki do wylizania.

Czasami sama zupełnie nie wiem, dlaczego przyjaźnię się z Mary Kay. Może dlatego, że jest jedyną dziewczynką w moim wieku po tej stronie ulicy Głównej? A mnie nie wolno przechodzić na drugą stronę bez kogoś starszego od czasu, gdy samochód potrącił jakiegoś dzieciaka, kiedy jeździł po ulicy na deskorolce.

To mi coś przypomina. Następną zasadę: „Zawsze zakładaj kask, kiedy jeździsz na deskorolce”. Bo jeśli potrąci cię samochód, to ci rozwali czaszkę. I wtedy dorośli zabronią innym dzieciakom przechodzenia bez opieki przez jezdnię.

W każdym razie, kiedy ja wylizywałam łyżkę, Mary Kay ciągle powtarzała: „Ona dostała więcej niż ja!” albo „Ja też chcę spróbować!”

Nie wiem, co mi odbiło. Miałam po prostu dość tych jęków. Wydaje mi się, że Mary Kay w ogóle nie rozumie, jaki ma fart, że trafiła jej się opiekunka, która przy okazji świetnie gotuje. I że Carol robi dla niej babeczki, które Mary Kay zabierze do szkoły na urodziny. My nie mamy gosposi i nikt nie ma czasu piec babeczek, bo rodzice pracują.

Na urodziny musiałam zabrać do szkoły gotowe babeczki od Krogera, a Scott Stamphley powiedział, że czuć w nich chemię.

Poza tym Mary Kay ma rodziców, którzy kupują jej wszystko, na co tylko ma ochotę, na przykład chomika w olbrzymiej klatce z karuzelą i zabawkami. Ona jest jedynaczką, a jej rodziców na to stać.

Chyba o tym właśnie myślałam, kiedy powiedziałam: „Masz, Mary Kay” i machnęłam tą łyżką. Być może byłam trochę zazdrosna, że Mary Kay ma własne zwierzątko i że jej chomik nazywa się Gwiazdeczka, a ja mam tylko psa, Marvina - którym muszę się dzielić z całą rodziną.

W każdym razie Mary Kay włożyła łyżkę do ust, a ja jeszcze trzymałam za trzonek.

Chyba o tym myślałam, kiedy jakoś tak popchnęłam trochę tę łyżkę w głąb jej ust.

To miał być żart. Urodzinowy.

No dobra. Wiem, to było wredne. Ale chciałam tylko dać jej małą nauczkę i pokazać, że nie wolno być łakomczuchem.

Mogłam się domyślić, że Mary Kay tak tego nie odbierze. To znaczy, jako żart.

I mogłam się domyślić, że zacznie beczeć, tym razem na serio, bo ta łyżka dostała jej się do gardła.

Ale przecież nie za głęboko! No, tak tylko troszeczkę weszła. Może dotknęła migdałków. Ale głębiej nie.

No i wyszło na to, że to jednak nie jest dobry przykład traktowania przyjaciółek tak, jakby się chciało być przez nie traktowaną. Poza tym, to była moja wina.

Przeprosiłam ją z milion razy. Ale Mary Kay nie chciała przestać płakać. Wreszcie nie miałam innego wyjścia i musiałam wrócić do domu. Siedziałam na taczkach w garażu i rozmyślałam o tym, że złamałam jedyną zasadę dotyczącą przyjaźni, jaka istnieje (to znaczy taką, której sama sobie nie wymyśliłam).

Ale jakoś nie mogłam zapomnieć, że Mary Kay złamała znacznie ważniejszą regułę, moją własną: „Nigdy nie jedz niczego czerwonego”. A przede wszystkim nie wybieraj tego koloru na lukier do babeczek, jeżeli twoja przyjaciółka nie lubi czerwieni. Chociaż muszę przyznać, że ten lukier był całkiem niezły. Smakował bardziej jak waniliowy z odrobiną czerwonego barwnika spożywczego, niż jakby były w nim truskawki, których nie cierpię.

No, ale mimo wszystko. Zasada, którą złamałam, była ważniejsza: „Traktuj przyjaciół tak, jak sama chcesz być traktowana”. Zdecydowanie nie chciałabym, żeby ktoś mi wciskał łyżkę w gardło. Nawet tylko trochę. W sumie już nie zasługiwałam, żeby być najlepszą przyjaciółką Mary Kay. Zwłaszcza że najwyraźniej kompletnie nie znałam się na zasadach rządzących przyjaźnią.

Wtedy dotarło do mnie, że powinnam je sobie spisać. To znaczy, te zasady. Bo jest ich tak wiele, że czasami nawet ja o nich zapominam. A przecież sama je wymyślam.

Z pudła, na którym mama napisała: PRZYBORY SZKOLNE, stojącego obok paczek z ozdobami na choinkę, wyjęłam notes. A potem, jednym z tych permanentnych mazaków, którymi mama oznacza sobie narzędzia i których nam, dzieciom, absolutnie zakazała używać (ale to była wyjątkowa sytuacja, więc wiedziałam, że by mnie zrozumiała), napisałam na okładce: ZASADY ALLY FINKLE.

Potem dopisałam: NIE ZAGLĄDAJ, JEŚLI NIE JESTEŚ DZIEWCZYNĄ, bo mam młodszych braci, którzy zawsze wścibiają nos w nie swoje sprawy. Nie chcę, żeby znali moje zasady. Jeśli chcą, to mogą sobie stworzyć własne.

Siedziałam na taczkach i wpisywałam do zeszytu, żeby nosić kask, kiedy się jeździ na deskorolce po ulicy Głównej. I wtedy zaskoczyła mnie Carol. Weszła do garażu i poprosiła, żebym wróciła do Mary Kay. Powiedziała, że Mary Kay płacze jeszcze bardziej teraz, kiedy sobie poszłam. I dodała, że prawdopodobnie wcale nie uszkodziłam jej gardła ani migdałków.

Wróciłam, chociaż tak naprawdę wcale nie miałam na to ochoty. Zrobiłam to, bo tak postępują przyjaciele. Kiedy tam przyszłam, Mary Kay mnie uściskała i powiedziała, że mi wybacza. I że wie, że nie chciałam jej zranić.

Ucieszyłam się, że mi wybaczyła, ale w głębi ducha byłam trochę zła. No bo przecież ja naprawdę nie zamierzałam jej zranić. To okropna odpowiedzialność, mieć przyjaciółkę tak wrażliwą jak Mary Kay. Zawsze muszę przy niej strasznie uważać, żeby nie powiedzieć ani nie zrobić czegoś nie tak (na przykład, przypadkiem nie podrapać jej gardła łyżką), bo Mary Kay jest jedynaczką i przywykła, że wszystko idzie tak, jak ona tego chce.

A jeśli nie wszystko jest tak, jak ona chce, na przykład kiedy się bawimy w lwy (to jej ulubiona zabawa. Nie moja. Ja najbardziej lubię zabawę w detektywów. Niestety, prawie nigdy się w nią nie bawimy), a ja jej powiem, że raz dla odmiany to ona powinna być samcem, bo ja już obtarłam sobie dłonie i kolana od czołgania się na czworakach po dywanie i polowania, i też chciałabym sobie poleżeć ze stadkiem ślicznych lwiątek, ona zawsze zaczyna płakać. A przecież w literaturze to lwice zajmują się polowaniem. Wiem, bo dużo czytałam o zwierzętach. A w dodatku tylko Mary Kay lubi bawić się w lwy. Ja wolę zabawę w detektywów, ale rzadko w to gramy, bo Mary Kay się wtedy nudzi.

Zresztą Mary Kay zawsze płacze, jeśli na przykład to mnie się dostanie łyżka do wylizania, a ona akurat ma na nią ochotę.

Ale i tak pokazałam jej swój notes - ten, w którym zaczęłam zapisywać zasady. Pomyślałam, że jak je przeczyta, to może raz na odmianę zacznie ich przestrzegać, a już zwłaszcza tej, która mówi: „Traktuj przyjaciół tak, jak sama chcesz być traktowana”.

Jednak najpierw kazałam jej przysiąc, że nikomu o tym nie powie. I wyjaśniłam, że mam zamiar ukryć notes w specjalnym schowku pod łóżkiem, żeby moi bracia go nie znaleźli. Pomyślałam, że to ją zaciekawi i będzie chciała przeczytać, co tam napisałam.

Ale nie. Mary Kay ziewnęła i zapytała, czy chcę się pobawić w lwy.

No i wielka szkoda, bo jeśli komuś przydałyby się zasady dotyczące przyjaźni, to właśnie Mary Kay.

Coś mi się wydaje, że mnie przydałaby się nowa najlepsza przyjaciółka. Jakaś inna, nie taka beksa. Tak na odmianę.

To zabawne, że tak sobie wtedy pomyślałam, bo kiedy wieczorem wróciłam do domu, mama i tata powiedzieli, że się przeprowadzamy.

ZASADA NUMER 2

Nie kupuj sobie zwierzątka,
które może ci nabrudzić na rękę

To wcale nie była aż taka wielka niespodzianka. Mama już od jakiegoś czasu chciała mieć nowy dom, w którym mogłaby coś wyremontować. Bardzo to lubi. Za to nie przepada za naszym obecnym domem, bo jest nowy i nie trzeba tu nic remontować. To współczesny dwupoziomowy dom na Orzechowych Wzgórzach, takim niewielkim osiedlu.

Mama chciała kupić w mieście jakąś starą, rozpadającą się rezydencję z poprzedniego stulecia, żeby przywrócić jej dawną świetność. Kiedyś z tatą kupili nasz dom - wykończony dom w nowej dzielnicy dlatego, że tylko na taki było ich stać zaraz po tym, jak tata objął posadę wykładowcy.

Tata wykłada na uniwersytecie. Uczy informatyki.

Robi to już od jakiegoś czasu i ostatnio dostał katedrę. A kiedy wykładowca dostaje katedrę, to nie znaczy, że teraz musi wykładać w kościele. To znaczy, że zarabia więcej pieniędzy. Poza tym, mój najmłodszy brat, Kevin, poszedł właśnie do przedszkola, więc mama wróciła do pracy. Doradza studentom, na jakie kursy powinni się zapisywać (na przykład, na informatykę).

Więc teraz mamy w domu więcej pieniędzy.

A skoro i mama, i tata będą spędzać cały dzień na uczelni, chcą zamieszkać trochę bliżej. Przy okazji kupią stary dom, który mama będzie mogła pięknie odnowić w wolnych chwilach.

Tylko że ja nie rozumiem, co takiego fajnego jest w odnawianiu starych domów. Nie wiem, czego niby brakuje domowi, w którym mieszkamy teraz. Poza tym, że nie potrzebuje odnawiania i cały jest wyłożony kremową wykładziną podłogową. Pomijając mój pokój, gdzie wykładzina jest różowa.

- Posłuchaj, Ally - próbowała tłumaczyć mama. - Nowy dom będzie o wiele większy. Mark i Kevin dostaną własne pokoje, więc przestaną się ciągle bić. Czy to nie byłoby miłe?

Wiem, że powinnam kochać moich braci, i w sumie ich kocham. Na przykład, nie chciałabym, żeby któregoś z nich potrącił samochód.

Ale niespecjalnie mnie obchodzi, czy każdy z nich będzie miał własny pokój.

- A co z moim łóżkiem z baldachimem? - spytałam. Bo dopiero co, na swoje dziewiąte urodziny, dostałam łóżko z baldachimem. Jestem o miesiąc starsza od Mary Kay. Być może dlatego nie płaczę tak często jak ona, jestem przecież o wiele dojrzalsza. Poza tym, nie będąc jedynaczką, bardziej przywykłam do życiowych trudności.

- Zabierzemy twoje łóżko z baldachimem do nowego domu - wyjaśnił tata. - Ciężarówką do przeprowadzek.

Mój brat, Mark, bardzo się ożywił, kiedy usłyszał o ciężarówce do przeprowadzek. Mark jest teraz w drugiej klasie i myśli wyłącznie o ciężarówkach. No i o robalach.

- A będę mógł pojechać tą ciężarówką? - zapytał. - Z tyłu, razem z meblami.

- Nie - powiedziała tata.

- Z nowego domu mamy bliżej do pracy - ciągnęła mama. - Więc będziemy mogli z wami spędzać więcej czasu, bo nie będę musiała jeździć aż tak daleko do biura.

- A co z moją kolekcją kamieni? - zapytałam. - Mam ich już ponad dwieście.

Wiem, można pomyśleć, że zbieranie kamieni to nudne hobby, ale ja wybieram swoje kamienie bardzo starannie i trzymam je w papierowych torbach na dnie szafy. Każdy z nich jest, na swój sposób, niezwykły. Większość to geody, co oznacza - jeśli tego jeszcze nie wiecie - kamienie, które wyglądają bardzo zwyczajnie, ale tylko z zewnątrz.

W środku mają pełno kryształów, które błyszczą jak brylanty. W sumie, kiedy się człowiek nie zna, może nawet pomylić geodę z brylantem.

Od samego patrzenia na kamień nie da się ocenić, czy to zwykła skała czy geoda. No cóż, to znaczy, można, ale trzeba mieć wprawę.

Poza tym, niełatwo się dostać do środka geody, żeby zobaczyć kryształy. Żeby taki kamień roztrzaskać, trzeba z całej siły cisnąć nim o chodnik czy podjazd. Nikomu tego nie polecam, bo potem na podjeździe zostają ślady, które czasami nie znikają przez rok albo i dłużej, o czym sama się boleśnie przekonałam. Można też mocno uderzyć w kamień czymś metalowym, na przykład młotkiem. I znów wiem, że kije golfowe taty raczej się do tego nie nadają.

Większość geod znalazłam, grzebiąc po różnych placach budowy w okolicy Orzechowych Wzgórz. Chociaż mama i tata mówią, że nie wolno nam tam chodzić, to w stosach ziemi, usypanych przez buldożery, można znaleźć prawdziwe cuda.

- Dziesięć wielkich papierowych toreb kamieni - oświadczyła mama - to po prostu za wiele, Ally. Zwłaszcza że nigdy tych kamieni nie czyścisz ani specjalnie o nie nie dbasz.

- To nie są żadne kamienie - poinformowałam ją. - To geody.

- Nieważne - stwierdziła. - Leżą tylko w tych torbach i zagracają dno szafy. Możesz sobie wybrać trzy czy cztery ulubione kamienie. Te zabierzemy. Ale resztę będziesz musiała odłożyć tam, skąd je zabrałaś.

Aż krzyknęłam, taka byłam rozczarowana. Bo ja naprawdę włożyłam mnóstwo starań w skompletowanie swojej kolekcji kamieni. Owszem, może ich nie czyściłam. Ale i tak kochałam je całą duszą.

Ale potem dotarło do mnie coś jeszcze gorszego.

- A co ze szkołą? - spytałam. - Jeżeli nowy dom jest blisko twojej pracy, to znaczy, że na pewno znajduje się daleko od szkoły. Przecież nie możemy cały czas spóźniać się na lekcje.

- No cóż - powiedziała mama. - Będziecie chodzili do nowej szkoły. Szkoła Podstawowa na Sosnowych Wzniesieniach jest tuż za rogiem, koło naszego nowego domu. W sumie, będziesz mogła wracać do domu na lunch, jeśli będziesz miała ochotę! Będzie naprawdę fajnie.

Ale mnie się w ogóle nie wydawało, że będzie fajnie. Pomyślałam nawet, że to brzmi okropnie.

- Nie chcę chodzić do jakiejś nowej szkoły! - krzyknęłam. Naprawdę krzyknęłam. No, bo się rozpłakałam. Być może płaczę rzadziej niż Mary Kay, ale jednak czasem płaczę. - I co z panią Myers?

Pani Myers to moja nauczycielka. To najlepsza nauczycielka, jaką miałam w życiu. Włosy ma takie długie, że może na nich usiąść.

- Jestem pewna, że polubisz nową wychowawczynię - powiedziała mama. - Przejedziemy się tam i poznacie nauczycieli, zanim zacznie się nowy rok szkolny, więc będziecie ich trochę znali. Jak wam się podoba taki pomysł?

- Dla mnie bomba - powiedział Mark z pełną buzią. Wcinał paluszki rybne z keczupem, mimo moich rad, żeby nigdy nie jadł niczego czerwonego.

Widać było, że Markowi przeprowadzka jest obojętna. Obchodziło go tylko, czy uda mu się przejechać ciężarówką z meblami, czy nie. Za to wcale go nie obchodziło, że będzie musiał zmienić szkołę i znaleźć sobie zupełnie nowych kolegów.

- Zamknij się - parsknęłam na niego.

- Nie odzywaj się tak do swojego brata - mruknął tata. A kiedy tata mówi, żeby czegoś nie robić, to trzeba go słuchać. To też zasada. Akurat taka, której Mark i Kevin też przestrzegają. No, ale zawsze.

- A co z Mary Kay? - Nagle przypomniałam sobie o mojej najlepszej przyjaciółce. I wcale już nie myślałam, że brak mi jakiejś innej, mniej płaczliwej najlepszej przyjaciółki. - Jeśli się przeprowadzimy, to nie będę już z nią w jednej klasie! Nie będę już mieszkała na tej samej ulicy!

- Będziesz mogła ją odwiedzać - stwierdził pocieszająco Kevin. - Możesz jeździć autobusem.

- Nie chcę jeździć żadnym autobusem! - wrzasnęłam.

- Dość tych wrzasków - powiedział tata. - Nikt nie będzie jeździł żadnym autobusem. Ally, nadal będziesz mogła widywać koleżankę. Tyle że nie w szkole. Możecie sobie organizować te... Jak to się nazywa?

- Umawiać się i wspólnie bawić - podpowiedziała mama. - Tacie chodziło o to, że będziemy ci organizować takie spotkania, żebyś się mogła bawić z Mary Kay.

Spotkania? Żeby się bawić? I co jeszcze?! Ja nie chcę „organizować spotkań” z Mary Kay. Mary Kay i ja nigdy dotąd nie musiałyśmy sobie organizować żadnych spotkań. Kiedy chcę się z nią pobawić, po prostu przechodzę kawałek ulicą i już! Nie ma tu żadnego organizowania.

- Nie chcę się przeprowadzać! - krzyknęłam. - Nie chcę wyrzucać swojej kolekcji kamieni. Nie chcę chodzić do nowej szkoły ani organizować sobie spotkań z Mary Kay! Chcę zostać tutaj!

- Ally - powiedziała mama. - Tata i ja zastanawialiśmy się nad czymś. Jeśli udowodnisz nam, że umiesz się zachować w sprawie tej przeprowadzki jak duża dziewczynka i spróbujesz nie płakać, to być może uznamy, że dorosłaś już do tego, żeby mieć własne zwierzątko.

Tak mnie to zaskoczyło, że aż przestałam płakać. Zawsze chciałam mieć własne zwierzątko. Oczywiście mamy Marvina i bardzo go kocham. Jestem jedyną osobą w rodzinie, która go czesze, sprawdza, czy nie ma kleszczy, i wyprowadza na spacer. Tata też go zabiera na spacery, ale tylko wieczorami. Kiedy dorosnę, chcę zostać weterynarzem, więc trochę się w ten sposób wprawiam na przyszłość.

Ale zawsze chciałam mieć zwierzątko tylko dla siebie. Takie, którym nie musiałabym się dzielić z nikim, na przykład z braćmi.

- Mogłabym - odezwałam się, pociągając nosem - mieć chomika, jak Mary Kay?

- Żadnych chomików - powiedział tata. Tata nie lubi chomików, ani nawet myszy. Raz z Mary Kay znalazłyśmy malutką mysz na polu za jej domem, tam, gdzie teraz stawiają nowe osiedla. Włożyłyśmy ją do mojego pałacu Pollywood Polly Pocket, a potem pokazałyśmy tacie. A on kazał nam wypuścić mysz w lesie za domem. Tam też teraz stawiają nowe domy. Wyjaśniałyśmy mu, że bez opieki naszej, albo swojej mysiej mamusi, myszka prawdopodobnie nie przeżyje.

Taty to nie ruszyło. Mówi, że nie znosi zwierząt, które są na tyle głupie, że mogą człowiekowi nabrudzić na rękę.

Więc zapisałam to sobie jako zasadę. „Nie kupuj sobie zwierzątka, które może ci nabrudzić na rękę”.

- W sumie - odezwała się mama - pomyśleliśmy, że może jesteś już dość duża, żeby zadbać o własnego kotka.

W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. Czy ona powiedziała... kotka?

- To nie w porządku! - rozdarł się Mark. - Ja też chcę kotka!

- Ja też! - zawył Kevin.

Naprawdę. Naprawdę powiedziała, że mogę mieć kotka. Praktycznie odkąd pamiętam, chcę mieć kotka.

Prawdę mówiąc, na urodziny poprosiłam o miniaturowego pudelka, zamiast którego dostałam łóżko z baldachimem. A to już nie to samo.

Nawet mi nigdy nie przyszło do głowy, żeby poprosić ich o kotka.

Dopóki nie powiedzieli, że mogłabym go mieć.

A wtedy zrozumiałam, że chcę tego kotka bardziej niż czegokolwiek innego. Koty są o wiele fajniejsze niż chomiki, które naprawdę potrafią nabrudzić człowiekowi na rękę.

- Chłopaki, pogadamy, kiedy udowodnicie, że jesteście już dość duzi, żeby ponosić odpowiedzialność za własne zwierzątko - tata zwrócił się do moich braci. - Nie zauważyłem, żeby któryś z was czesał Marvina albo zabierał go na spacery, tak jak Ally.

- Ja chodzę z Marvinem na spacery - zaprotestował Mark.

- Przywiązywanie Marvina do sanek i zmuszanie go, żeby cię woził po kopcach ziemi na budowie, to nie spacer z psem - mama upomniała Marka. - No dobrze, kto chce się wybrać do cukierni na deser? Dzisiaj mamy szczególną okazję!

Wszyscy chcieliśmy jechać do cukierni.

Żeby się dostać do cukierni z naszego domu, trzeba jechać samochodem. Kiedy siedzieliśmy w samochodzie, w drodze do Królowej Krówki, mama powiedziała:

- Wiecie, co? Ten nowy dom jest tak blisko cukierni, że moglibyśmy po kolacji chodzić tam spacerem.

- Znaczy, na deser? - spytał Mark. To kolejna rzecz, o której Mark bez przerwy myśli. O robalach, ciężarówkach i deserach.

No i o sporcie. Na przykład, o futbolu. I w ogóle o wszystkim, co ma związek z piłką.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin