Virginia Woolf - Do Latarni Morskiej.pdf

(969 KB) Pobierz
Office to PDF - soft Xpansion
Virginia Woolf
Do Latarni Morskiej
(To the lighthouse)
Tłumaczył Krzysztof Klinger
426797944.002.png
OKNO
Tak, oczywiście, o ile jutro będzie ładnie – powiedziała
pani Ramsay. – Ale będziesz musiał wstać raniutko –
dodała.
Te słowa sprawiły jej synowi taką radość, jak by
wyprawa była nieodwołalnie postanowiona i cudowne
przeżycie, którego z dawna wyglądał, było tuż, tuż – jak
by minęła ciemność nocy i płynęli łodzią do Latarni.
James Ramsay mając lat sześć należał już do wielkiego
klanu ludzi, którzy nie potrafią reagować na życie całą
gamą różnych uczuć; barwa ich nastroju w danej chwili
jest całkowicie zależna od tego, czy od przyszłości
spodziewają się radości, czy smutku. U takich ludzi,
nawet we wczesnym dzieciństwie, każde drgnienie w skali
doznań potrafi krystalizować i przekształcać bieżącą
chwilę zależnie od tego, czy pada na nią mrok, czy
jasność. Siedząc teraz na podłodze i wycinając lodówkę z
ilustrowanego katalogu domu towarowego „Army and
Navy” przeżywał wielką błogość pod wpływem słów
matki; nasycał obrazek swą radością. Taczki, kosiarka,
szum topoli, liście blednące przed deszczem, krakanie
wron, szuranie szczotek, szelest odzieży – wszystko to
obdarzone tajemnym językiem miało swoją barwą i
odrębność, układało się w jemu tylko zrozumiałe wzory.
Było tak, chociaż chłopiec wydawał się wcieleniem
sztywnej i bezkompromisowej surowości przy swym
426797944.003.png
wysokim czole i przenikliwych niebieskich oczach,
nieskazitelnie szczerych i czystych, lecz zawsze z lekka
krytycznych na widok ludzkiej lekkomyślności. Matka
obserwując, jak wycina starannie nożyczkami kontur
lodówki, widziała go w wyobraźni przystrojonego w
czerwień i gronostaje na ławie adwokackiej lub
kierującego doniosłymi sprawami państwowymi w dobie
kryzysu.
– Ale pogody nie będzie – powiedział ojciec
zatrzymując się przed oknem salonu.
Gdyby James miał w tej chwili pod ręką siekierę,
pogrzebacz czy jakąś inną broń, którą mógłby zatopić w
piersi ojca i uśmiercić go na miejscu, toby ją natychmiast
chwycił. Pan Ramsay wzbudzał w sercach dzieci
krańcowe uczucie samą swoją obecnością – wystarczyło,
łby przystanął, cienki i wąski, jak ostrze noża, i
sarkastycznie się uśmiechnął. Nie tylko z zadowoleniem
odbierał iluzje synowi i ośmieszał żonę, tysiąc razy lepszą
od niego pod każdym względem (według mniemania
Jamesa), lecz także pysznił się wewnętrznie z precyzji
swych sądów. Bo to, co powiedział, było słuszne. Zawsze
bywało słuszne. Nie umiał mówić nieprawdy; nigdy nie
usiłował igrać z faktami; nigdy nie łagodził przykrego
słowa, by sprawić przyjemność lub oddać przysługę
jakiejś ludzkiej istocie, a już najmniej własnym dzieciom;
poczęte z jego lędźwi, winny być od dzieciństwa
świadome tego, że życie jest trudne, że fakty nie
podlegają kompromisom, a droga do baśniowej krainy, w
426797944.004.png
której gasną najwspanialsze nadzieje i nasze wątłe barki
toną w ciemnościach (tu pan Ramsay zwykle
wyprostowywał plecy i zmrużywszy małe niebieskie oczy
spoglądał na horyzont), wymaga przede wszystkim
odwagi, prawdy i wytrwałości.
– Może jednak będzie ładnie, spodziewam się raczej
pogody – powiedziała pani Ramsay, niecierpliwie
poruszywszy czerwono – brązową pończochą, którą robiła
na drutach. Jeśli ją skończy dziś wieczór i jeśli wreszcie
wybiorą się do tej Latarni, to pończochę dostanie latarnik
dla swojego chłopczyka, zagrożonego gruźlicą biodra: no
a wraz z nią stos starych tygodników, trochę tytoniu i w
ogóle wszystko, co się przewala pod ręką, a nie jest już
potrzebne i zaśmieca tylko pokój; trzeba dać jakąś
rozrywkę tym biedakom zanudzonym na śmierć
całodziennym siedzeniem bez żadnej roboty prócz
czyszczenia lampy, przycinania knota i grzebania w
skrawku ogródka. „Jak wam by się podobało żyć na takim
odludziu przez miesiąc cały lub dłużej nawet, zwłaszcza
przy burzliwej pogodzie, na skale o rozmiarach
tenisowego kortu? – pytała nieraz. – I nie otrzymywać
listów ani gazet, nikogo nie widywać, nie widzieć się z
żoną, nie wiedzieć, co się dzieje z dziećmi, czy nie są
chore, czy nie zrobiły sobie czegoś złego, nie połamały
rąk lub nóg; tydzień za tygodniem patrzeć wciąż, jak tłuką
się posępne fale, jak nadchodzi straszny sztorm i okna
pokrywają się wodnymi rozbryzgami; wiatr rzuca ptaki o
szkło Latarni, a cała wysepka kołysze się i nie można nosa
426797944.005.png
wytknąć na dwór z obawy, by nie zmiotło człowieka do
morza. Jak wam by się to podobało?” – pytała zwracając
się zwłaszcza do córek i dodawała już odmiennym tonem,
że rodzinie latarnika trzeba pomagać, czym tylko można.
– Dmie z zachodu – powiedział Tansley, „ten ateista”,
wystawiając na wiatr swoje rozstawione, kościste palce.
(Towarzyszył on panu Ramsayowi w jego wieczornej
przechadzce po tarasie.) Oznaczało to, że wiatr był
najbardziej nie sprzyjający dla wyprawy do Latarni.
Rzeczywiście, Tansley zawsze mówił nieprzyjemne
rzeczy, przyznawała pani Ramsay; nieznośne było, że tak
to podkreślał i jeszcze bardziej rozczarowywał Jamesa.
Ale mimo to nie pozwalała dzieciom, by się z niego
wyśmiewały. „Ateista”, przezywały go, „nasz ateista”.
Rose kpiła z niego, Andrew, Jasper i Roger kpili z niego,
a nawet stary bezzębny Badger ugryzł go kiedyś za to, że
był (jak to wyraziła Nancy) jeszcze jednym młodzieńcem
narzucającym stale swe towarzystwo, gdy o wiele
przyjemniej byłoby im pozostać samym.
– Cóż to za głupstwa – powiedziała surowo pani
Ramsay. Choć posiadała skłonność do przesady, którą
miały po niej dzieci, i choć niewątpliwie zapraszała za
dużo ludzi, tak iż niektórych musiała lokować w mieście,
nie znosiła braku kurtuazji wobec gości; raziło ją to
zwłaszcza w stosunku do biednych jak myszy kościelne, a
„wyjątkowo zdolnych”, według jej męża, młodych ludzi,
jego gorących wielbicieli, przybywających tu na wakacje.
Właściwie protegowała całą odmienną płeć z przyczyn dla
426797944.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin