Mineko Iwasaki - Gejsza z Gion.rtf

(553 KB) Pobierz
Mineko Iwasaki

Mineko Iwasaki

 

 

Gejsza z Gion

Z angielskiego przełożył WITOLD NOWAKOWSKI

Tytuł oryginału: GEISHA. A LIFE


Na Dalekim Wschodzie, na Wyspach Japońskich, są szczególne miejsca, zwane karyukai, w których rządzą wyłącznie doznania estetyczne. Są to zamknięte, małe społeczności, w których żyją i pracują starannie szkolone artystki, znane jako gejsze.

Karyukai znaczy „świat wierzb i kwiatów”, bo każda gejsza jest jak kwiat, piękna w niepowtarzalny sposób, i niczym wierzba — wdzięczna, giętka i silna.

W trzechsetletniej historii żadna z gejsz karyukai nie opowiadała publicznie o swoim życiu. Zabrania nam tego niepisane prawo, więzy tradycji i wyjątkowość naszego powołania.

Ja jednak czułam, że muszę przemówić. Chciałam, by każdy wiedział, co naprawdę znaczy być gejszą, wybrać niezwykłe, niecodzienne życie, pełne wyrzeczeń i wspaniałych doznań. Wielu uważa, że byłam najlepszą gejszą mojego pokolenia.

Cóż, bez wątpienia najsławniejszą. A jednak w pewnej chwili poczułam, że się duszę. Musiałam zrezygnować.

Długo czekałam, żeby napisać tę biografię.

Mam na imię Mineko.

Nie jest to imię, które dostałam od ojca w dniu narodzin. To mój pseudonim zawodowy. Otrzymałam go, gdy skończyłam pięć lat, od kobiety, która mnie wychowała na prawdziwą gejszę. Jej rodzina nosiła nazwisko Iwasaki. Tuż po dziesiątych urodzinach zostałam oficjalnie adoptowana jako spadkobierczyni majątku i tradycji rodu.

Wcześnie zaczęłam karierę. Już kiedy miałam trzy lata, splot wydarzeń nakłonił mnie do podjęcia decyzji, że będę gejszą i że właśnie to chcę robić.

Mając pięć lat, przeprowadziłam się do domu Iwasakich. Rok później rozpoczęłam właściwą naukę. Byłam zauroczona tańcem. To właśnie taniec stał się moją życiową pasją i obiektem największych poświęceń. Przez całe życie chciałam być najlepsza w tym, co robię. Udało mi się.

Taniec pozwalał mi przetrwać inne, mniej przyjemne chwile związane z moją profesją. Czasami było mi bardzo ciężko — nawet w dosłownym sensie tego słowa.

Ważę czterdzieści pięć kilogramów. Waga kimona wraz z ozdobami głowy wynosi dwadzieścia kilogramów. To niemało. Cieszyłabym się, gdyby pozwolono mi wyłącznie tańczyć, ale wymogi były inne: w piętnastym roku życia debiutowałam jako dorastająca gejsza, maiko.

Dom gejsz Iwasaki stał w najsłynniejszym i najbardziej tradycyjnym karyukai, w dzielnicy Gion Kobu, w Kioto. Właśnie tam spędziłam wszystkie lata pracy zawodowej.

W Gion Kobu żadna z nas nie mówi o sobie gejszą, czyli „artysta”, lecz raczej geiko — „człowiek sztuki”. Odmianą geiko, na całym świecie znaną jako symbol Kioto, jest młoda tancerka, zwana maiko, czyli „kobieta tańca”. Obu terminów, geiko i maiko, będę używać w dalszej części książki zgodnie z ich znaczeniem.

W dniu dwudziestych urodzin „wywróciłam kołnierz”, czyli przeszłam swoistą inicjację i stałam się dorosłą geiko. Z czasem, kiedy nabrałam większego doświadczenia, przestał mi się podobać archaiczny system kształcenia młodych dziewcząt. Próbowałam to zmienić, zwłaszcza jeśli chodzi o formy edukacji, zależność finansową i zawodowe prawa gejszy. Niestety, nie udało mi się. Rozczarowana, postanowiłam zstąpić z piedestału i przejść na emeryturę. Zrobiłam to, mając dwadzieścia dziewięć lat, u szczytu sławy i ku przerażeniu części społeczeństwa. Zamknęłam dom Iwasakich, spakowałam bezcenne kimona i ozdoby, a potem opuściłam Gion Kobu. Wyszłam za mąż i założyłam prawdziwą rodzinę.

W karyukai mieszkałam w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych dwudziestego wieku, w czasie, kiedy Japonia zmieniała się z państwa feudalnego w prawdziwie nowoczesne mocarstwo gospodarcze. Mimo to żyłam w zamkniętej enklawie, w której liczyła się tylko tradycja. Co więcej, sama byłam częścią tej tradycji.

Edukacja maiko i geiko rozpoczyna się w miejscu zwanym okiya (kwatera), czyli — tłumacząc to na zachodnią modłę — w domu gejsz. Tam dziewczęta przechodzą surową szkołę etykiety i biorą udział w intensywnych lekcjach śpiewu, muzyki i tańca.

Pod pewnym względem takie zajęcia można porównać z ćwiczeniami primabaleriny, pianistki lub diwy operowej. Właścicielka okiya dba o to, by jej podopieczne znalazły zatrudnienie, a później — po debiucie — czuwa nad ich karierą. Młoda geiko mieszka w okiya przez zakontraktowany okres, zwykle od pięciu do siedmiu lat, i spłaca dług zaciągnięty wobec domu. Potem staje się niezależną gejszą i idzie własną drogą, chociaż zazwyczaj utrzymuje kontakt z dawną protektorką.

Wyjątkiem jest taka geiko, której przeznaczono rolę ato-tori, czyli spadkobierczyni rodu. To właśnie ona, z urodzenia lub poprzez adopcję, nosi nazwisko właścicielki i na zawsze pozostaje w okiya.

Maiko i geiko występują w eleganckich lokalach rozrywkowych, znanych jako ochaya, co najczęściej określa się jako herbaciarnie. Tam biorą udział w prywatnych przyjęciach z udziałem starannie dobranych klientów. Pokazują się też publicznie podczas dorocznych świąt i festynów. Najbardziej znaną z takich imprez są wystawne Miyako Odori (Tańce Wiśni), ściągające widzów z najdalszych zakątków świata. Miyako Odori odbywają się co roku w kwietniu, w naszym własnym teatrze Kaburenjo.

Wokół gejszy — lub tak jak w moim przypadku geiko — narosło wiele legend i nieporozumień. Mam nadzieję, że to co opowiem, przyczyni się do wyjaśnienia kontrowersji i posłuży jako rzetelny zapis unikalnego fragmentu japońskiej kultury.

Zapraszam zatem na niezwykłą podróż w głąb świata Gion Kobu.

To, że wybrałam taki zawód, jest prawdziwą ironią losu. Jako geiko wciąż błyszczę w światłach reflektorów, chociaż dzieciństwo spędziłam w mrocznej szopie. Ciągle obracam się wśród ludzi, bawię gości i publiczność, choć w gruncie rzeczy najbardziej cenię ciszę i odosobnienie. Jako geiko muszę być wierzbą, podatną na każdą presję, chociaż z natury jestem uparta, krnąbrna i bardzo, bardzo dumna.

Dobra geiko potrafi użyć wyuczonych umiejętności, aby stworzyć wokół siebie swobodną i wesołą atmosferę. Ja w głębi duszy stronie od towarzystwa innych ludzi.

Słynna geiko praktycznie nigdy nie jest sama. Mnie się to wcale nie podoba.

Dziwne, prawda? Wręcz można by pomyśleć, że specjalnie wybrałam najtrudniejszą drogę, aby poznać i przezwyciężyć własne słabości i przyzwyczajenia.

Prawdę mówiąc, gdybym nie weszła do karyukai, pewnie zostałabym buddyjską mniszką. Albo policjantką. Trudno wyjaśnić, dlaczego jako małe dziecko podjęłam właśnie taką decyzję. Co sprawiło, że postanowiłam porzucić rodziców? Przecież naprawdę ich kochałam. A jednak, poprzez własny i nieprzymuszony wybór, dopuściłam się największej zdrady. Opowiem teraz, jak to się stało. Być może to, co chcę powiedzieć, rzuci snop światła na motywy, którymi się kierowałam.

Patrząc wstecz, z perspektywy czasu, na całe moje życie, widzę teraz, że tylko z rodzicami byłam w pełni szczęśliwa. Czułam się wolna i bezpieczna — robiłam to, co chciałam, i nikt mi niczego nie zabraniał. Kiedy jako pięciolatka odeszłam z domu, nigdy już tak naprawdę nie byłam całkiem sama i wciąż musiałam zabawiać innych. Wszystkie moje późniejsze radości i sukcesy zostały okupione smutkiem, a nawet rozpaczą. Życie gejszy ma także swoją ciemną stronę.

Moi rodzice bardzo się kochali. Stanowili ciekawą parę. Ojciec pochodził ze starego arystokratycznego rodu i miał wśród swoich przodków feudalnych panów, niestety, mocno zubożałych na jakimś zakręcie dziejów. Matka natomiast wywodziła się z rodziny piratów, którzy po pewnym czasie osiedli na stałym lądzie, zajęli się medycyną i zgromadzili ogromny majątek. Ojciec był szczupły i wysoki. Miał cięty dowcip i nie potrafił usiedzieć na miejscu. Do każdej sprawy podchodził niezwykle poważnie. Matka odwrotnie — była piersiasta i niska, nieco tęgawa, z okrągłą twarzą, ale ładna. Czasami łagodziła zacietrzewienie ojca. W gruncie rzeczy jednak oboje byli bardzo spokojni, życzliwi i ugodowi. On nazywał się Tanakaminamoto Shigezo (albo Tanakamina-moto-no Shigezo w tradycyjnej japońskiej formie), a ona — Akamatsu Chie.

Naszym antenatem był Fujiwara-no Kamatari — arystokrata dworski, który w ciągu swego życia doszedł do najwyższych zaszczytów.

Ród Tanakaminamoto istniał od pięćdziesięciu dwóch pokoleń.

Ród arystokratyczny F. przez wiele lat wypełniał funkcje regentów. Niejaki Fujiwara-no Motomi został wyniesiony do rangi daitoku (pierwszego ministra dworu po reformach księcia Shotoku). Jego córka, księżniczka Tanaka, poślubiła cesarza Sagę i powiła mu księcia Sumeru, ósmego w linii do tronu. Książę Sumeru, jako lojalny poddany cesarza, otrzymał później rozległe włości i nazwisko Tanakaminamoto.

Nazwisko Minamoto mogło być wówczas nadawane tylko arystokracji. Członkowie rodu piastowali najwyższe urzędy na cesarskim dworze. Był wśród nich nawet słynny zwierzchnik chramów czy świątyń. Przez ponad tysiąc lat Tanakaminamotowie służyli cesarzom.

W połowie dziewiętnastego wieku w państwie nastąpiły wielkie zmiany. Po sześciuset pięćdziesięciu latach upadły wojskowe władze i na czele rządu stanął cesarz Meiji. Odrzucono system feudalny i Japonia zaczęła się modernizować. Pod egidą cesarza arystokraci i intelektualiści toczyli żywy dyskurs o przyszłości kraju.

Mój pradziadek, Tanakaminamotono Sukeyoshi, z niecierpliwością czekał na zmiany. Miał już serdecznie dość dworskich intryg i uciążliwych obowiązków wynikających z zajmowanej przez niego pozycji. Cesarz, nie zważając na tysiąc lat tradycji, zamierzał przenieść stolicę z Kioto do Tokio. Nasz ród jednak zbyt mocno zapuścił korzenie w rodzinnych stronach i pradziadek nie chciał wyjeżdżać.

Skorzystał z okazji, żeby podjąć ważką decyzję: zrezygnował ze wszystkich tytułów i dołączył do gminu. Cesarz próbował go nakłonić do zmiany zdania, lecz Sukeyoshi wciąż podkreślał, że jest „człowiekiem z ludu”. Po długich namowach zgodził się tylko na to, że zachowa dawne nazwisko. Na co dzień i tak zwykle skracano je do formy „Tanaka”.

Ta decyzja, chociaż wzięła się ze szlachetnych pobudek, miała katastrofalny wpływ na dalsze losy rodziny. Razem z tytułem przepadły wszystkie włości, rozciągające się na setki hektarów w północno-wschodniej części Kioto, od chramu Tanaka na południu aż do świątyni Ichijóji na północy. Ani pradziadek, ani jego potomkowie nigdy nie podźwignęli się z upadku. Nie znaleźli swojego miejsca w nowym społeczeństwie, w którym rządziły zupełnie inne prawa ekonomii. Żyli w szlachetnej biedzie, z nagromadzonych oszczędności, naiwnie dumni ze swego pochodzenia. Niektórzy z nich z dużym powodzeniem zajęli się ceramiką.

Moja matka urodziła się w rodzinie Akamatsu. W dawnych czasach byli to legendarni piraci, łupiący statki na Morzu Wewnętrznym i na szlakach do Chin i Korei. Zgromadzony w ten sposób majątek stał się zaczątkiem ich dalszej, legalnej fortuny. Ród Akamatsu nie podlegał feudalnym władcom, lecz miał dość siły i środków, aby samodzielnie rządzić zachodnią Japonią. Nazwisko nadał im cesarz Gotoba.

W czasie pirackich wypraw członkowie klanu zdobyli niemałą i rzetelną wiedzę o ziołolecznictwie. Niektórzy z nich zrezygnowali ze zbójeckiego życia i stali się medykami rodu Ikeda i wielkich możnowładców z Okayamy. Moja matka przejęła po nich te umiejętności i przekazała je mojemu ojcu.

Zresztą oboje byli artystami. Ojciec ukończył szkołę plastyczną i jako profesjonalista malował materiały na luksusowe kimona. Oprócz tego prowadził wycenę porcelany.

Matka uwielbiała kimona. Pewnego dnia, w sklepie z kimonami, spotkała mojego ojca. On zakochał się w niej na zabój i potem wciąż ją odwiedzał. Matka z początku była przekonana, że ze względu na różnicę klas nie mogą myśleć o trwałym związku. Trzy razy odrzuciła jego oświadczyny. Jednak zaszła z nim w ciążę i musieli się pobrać. Tak przyszła na świat moja starsza siostra.

W tym czasie ojciec cieszył się niemałą sławą i całkiem dobrze zarabiał. Jego projekty osiągały na rynku najwyższą cenę i przynosiły spore miesięczne dochody. Jednak większość pieniędzy oddawał rodzicom, którzy praktycznie nie mieli żadnego źródła utrzymania. Moi dziadkowie wraz z liczną rodziną żyli w ogromnym domu na dawnych włościach Tanaków i zatrudniali tłum służących. W latach trzydziestych stracili większość oszczędności. Paru kuzynów próbowało znaleźć zatrudnienie w biurze lub policji, ale żaden z nich nie wytrzymał długo na posadzie. Po prostu nie potrafili na siebie zarobić. W zasadzie ojciec musiał łożyć na utrzymanie ich wszystkich.

Chociaż nie był najstarszym synem, dziadkowie nalegali, żeby nawet po ślubie zamieszkał z żoną w rodzinnym domu. Prawdę mówiąc, przede wszystkim chodziło im o pieniądze.

Wytworzyła się wówczas drażliwa sytuacja. Babka, imieniem Tomiko, miała trudny charakter, była popędliwa i lubiła wszystkimi rządzić. Pod tym względem stanowiła zupełne przeciwieństwo mojej łagodnej i spokojnej matki. Matkę chowano jak księżniczkę, ale w oczach babki niczym nie różniła się od zwykłej służącej. Babka wciąż wytykała jej, że pochodzi z prostej rodziny, i dokuczała jej na każdym kroku. Uważała ród Akamatsu za wylęgarnię kryminalistów i powtarzała, że mój ojciec mógł dokonać lepszego wyboru.

Babka Tomiko pałała wielką pasją do szermierki i znakomicie władała włócznią naginata. Stoicki spokój matki doprowadzał ją wręcz do szału. Wreszcie doszło do tego, że otwarcie zaczęła jej grozić bronią. Czasem ganiała ją po całym domu. To było dziwne i przerażające. Pewnego dnia sprawy zaszły zbyt daleko. Babka rozcięła matce obi (szeroki pas od kimona) i omal jej nie pozbawiła życia. To przepełniło miarę.

Moi rodzice mieli wówczas troje dzieci, dwie córki i syna. Dziewczynki nosiły imiona Yaeko i Kikuko. Yaeko miała dziesięć lat, a Kikuko osiem. Ojciec naprawdę znalazł się w kłopocie, bo nie starczało mu pieniędzy, żeby wypłacać rentę dziadkom i zamieszkać osobno z własną rodziną. Zwierzył się jednemu ze swoich klientów, który hurtowo sprzedawał kimona. Ten mu poradził, żeby przeszedł się do karyukai i chociaż raz porozmawiał z właścicielką okiya.

Ojciec spotkał się z panią Iwasaki z Gion Kobu, z jednego z najbardziej renomowanych domów gejsz w Japonii, i z jeszcze jedną kobietą z Pontochó, czyli z innej dzielnicy rozrywek w Kioto. Znalazł miejsce dla obu córek i dostał za nie sutą zapłatę. Miały na stałe zamieszkać w okiya i uczyć się tradycyjnej sztuki, tańca i etykiety. Kontrakt wygasał w chwili, kiedy któraś z nich stawała się prawdziwą geiko. Anulowano wtedy jej wszystkie długi i mogła zacząć zarabiać na siebie. Okiya pobierała jedynie niewielki procent za pośrednictwo w kontaktach z klientami.

Postępek ojca na zawsze związał nas z karyukai i wywarł trwały wpływ na nasze dalsze życie. Siostry straszliwie rozpaczały, że przyszło im opuścić bezpieczną przystań w domu dziadków. Yaeko uważała, że idzie na wygnanie. Do dzisiaj zachowała w sercu żal i gorycz.

Rodzice, razem z moim najstarszym bratem, przenieśli się do domu na przedmieściach Kioto, w Yamashinie. W następnych latach moja matka powiła jeszcze ośmioro dzieci. W tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku, znów uwikłani w kłopoty finansowe, oddali kolejną córkę, Kuniko, do Iwasaki okiya.

Miała tam pełnić rolę asystentki.

Przyszłam na świat w tysiąc dziewięćset czterdziestym dziewiątym roku, kiedy mój ojciec miał już pięćdziesiąt trzy lata, a matka czterdzieści cztery. Byłam ich ostatnim dzieckiem, urodzonym drugiego listopada, pod znakiem Skorpiona, w Roku Wołu. Rodzice dali mi na imię Masako.

Za mojej pamięci mieszkaliśmy już tylko w dziesięcioro. Miałam czterech starszych braci (Seiichiró, Ryozó, Kozo i Fumio) i trzy starsze siostry (Yoshiko, Tomiko i Yukiko). Nic nie wiedziałam o pozostałych trzech dziewczętach.

Nasz dom o nieregularnych kształtach był duży. Stał nad brzegiem kanału, na szerokim kawałku ziemi, z dala od innych zabudowań. Otaczały go drzewa i gąszcz bambusów, a z tyłu wznosiło się spore wzgórze. Do domu można było dostać się jedynie przez wąski betonowy mostek, przerzucony ponad kanałem. Potem był staw, okolony kępami różnokolorowych kosmosów, a tuż za nim podwórko, porośnięte pieprzem i figami. Po drugim, dużo większym podwórku za domem, chodziły kury. Był tam też drugi staw, pełen karpi, buda dla psa imieniem Koro i ogródek warzywny matki.

Na parterze mieściły się salonik, pokój z ołtarzem, pokój dzienny, jadalnia z dużym paleniskiem, kuchnia, dwie sypialnie, pracownia ojca i łazienka. Na górze, tuż nad kuchnią, były jeszcze dwa pokoje. Ja sypiałam z rodzicami na dole, a moi bracia i siostry na piętrze.

Pamiętam pewne zabawne wydarzenie. To było w porze deszczowej. Przed naszym domem, wokół okrągłego stawu, rosły hortensje w pełnym rozkwicie. Niebieskie kwiaty pięknie harmonizowały ze świeżą zielenią. Dzień był pogodny. Nagle na ziemię spadły wielkie krople deszczu. Szybko zebrałam moje zabawki i uciekłam do domu. Położyłam wszystko na półce, obok mahoniowego kufra. Ledwie domownicy schronili się pod dachem, zaczęła się prawdziwa ulewa. Deszcz lał jak z cebra. Po kilku minutach woda wylała się ze stawu i zaczęła podmywać dom. Jak szaleni zaczęliśmy usuwać tatami (maty podłogowe). Okropnie mnie to rozbawiło.

Uratowaliśmy większość dobytku. Potem rodzice dali nam po dwa cukierki, z truskawką namalowaną na papierku. Rozbiegliśmy się po całym domu. Parę mat ciągle pływało w wodzie zalewającej parter. Ojciec i matka siedli na nich i jak na tratwach przemieszczali się z pokoju do pokoju. Bawili się lepiej od nas.

Nazajutrz ojciec zwołał nas do siebie i powiedział:

— Słuchajcie. Trzeba posprzątać dom i podwórko. Seiichiró, dobierz sobie grupę roboczą i idźcie na podwórko. Ryózó, ty ze swoimi zajmiesz się bambusami. Kozo wyczyści maty. Fumio i Masako pomogą mamie. Zrozumiano? To do roboty!

— A ty, tato, co będziesz robił? — chcieliśmy wiedzieć.

— Ktoś musi zostać i czuwać nad przebiegiem prac — odparł.

Faktycznie, zagrzewał nas do walki, choć jednocześnie powstał mały kłopot. Oprócz cukierków nic od wczoraj nie jedliśmy. Byliśmy potwornie głodni. Powódź zabrała nasze zapasy.

Ojciec wysłuchał żalów i rzekł:

— Armia nie może walczyć na głodnego. Wybierzcie się zatem na poszukiwania prowiantu. Znieście wszystko do naszej fortecy i przygotujcie się do oblężenia.

Zgodnie z rozkazem, moi bracia przynieśli ryż i opał. W tamtej chwili dziękowałam bogom, że mam tak liczne rodzeństwo. Ze smakiem zjadłam kulkę gotowanego ryżu.

Tego dnia nikt z nas nie poszedł do szkoły. Spaliśmy jak zabici, nie myśląc o jutrze.

Następnego dnia, jak zwykle, musiałam nakarmić kury i zebrać jajka. Kwoka nosiła imię Nikki. Zezłościła się nie wiadomo o co i pogoniła mnie do domu. Dopadła mnie przy samym progu i dziobnęła w nogę. Ojciec potwornie się rozgniewał, kiedy to zobaczył.

Złapał kwokę, podniósł i powiedział:

— Zabiję cię za to.

Skręcił jej kark, a potem powiesił ją za szyję pod okapem. (Zwykle zabity drób wisiał tam za nogi). Nikomu nie pozwolił ruszyć martwej kury, dopóki wszyscy nie wrócili ze szkoły do domu.

Każdy myślał: Mniam, mniam! Dzisiaj będzie rosół! Ojciec zebrał nas i rzekł z powagą:

— Wyciągnijcie z tego odpowiednie wnioski. Głupia kura dziobnęła naszą małą Masako i swój postępek przypłaciła życiem. Zapamiętajcie sobie: nie wolno krzywdzić innych! Nie wolno sprawiać im bólu. Nie pozwalam na to. Zrozumiano?

Udawaliśmy, że się z nim zgadzamy.

Wieczorem, na kolację, dostaliśmy nieszczęsną Nikki. Nie mogłam przełknąć nawet kęsa.

Ojciec to zauważył i powiedział:

— Masako, musisz jej wybaczyć. Przez większość życia była dobrą kurą. Zjedz ją, żeby mogła połączyć się z Buddą.

— Ale tatusiu, brzuch mnie boli! Lepiej będzie, jak ty i mama pomożecie biednej Nikki — odparłam i pomodliłam się króciutko.

— Dobry pomysł. Posłuchajmy prośby Masako i zjedzmy kurę, żeby zaznała ona szczęścia w przyszłym życiu.

Wszyscy zmówili modlitwę i z apetytem pomogli Nikki przenieść się do buddyjskiego raju.

Innym razem, w rzadkim momencie wesołości, wzięłam udział we wspólnej zabawie. Wspięliśmy się na górę koło domu, wykopaliśmy dużą jamę i wrzuciliśmy do niej przyniesione z kuchni garnki, patelnie i talerze. Bawiliśmy się w pobliżu ukrytej fortecy jednego z moich braci. Dokazywaliśmy co niemiara. Wreszcie, za zgodą brata, wdrapałam się na sosnę, rosnącą na zboczu wzgórza. Gałąź złamała się pod moim ciężarem i wpadłam do stawu, na wprost pracowni ojca.

Usłyszał głośny plusk i z zaciekawieniem uniósł głowę. Na pewno zdziwił się na mój widok, ale pozornie wcale się tym nie przejął. Popatrzył na mnie i spokojnie spytał:

— Co ty wyprawiasz?

— Wpadłam do stawu — odpowiedziałam.

— Dziś jest za zimno na kąpiel. A co będzie, jak się przeziębisz? Lepiej wyjdź stamtąd.

— Zaraz wyjdę.

W tej samej chwili zjawiła się matka.

— Przestań jej dokuczać! — ofuknęła ojca. — Wyciągnij ją stamtąd!

Ojciec z ociąganiem wytaszczył mnie ze stawu i zaniósł do wanny.

Ale na tym nie koniec. Po pewnym czasie matka poszła do kuchni, żeby zrobić kolację. Nie mogła znaleźć żadnych naczyń. Zawołała więc ojca.

— Kochanie, mamy mały kłopot. Nie mogę wziąć się za kolację. Co dalej?

— O czym ty mówisz? Co się stało?

— Kuchnia jest pusta. Zniknęły wszystkie naczynia!

Podsłuchiwałam tę rozmowę, więc postanowiłam czym prędzej uprzedzić braci. Pobiegłam do drzwi, ale ojciec złapał mnie za kołnierz i przytrzymał.

Wkrótce moi bracia i siostry zaczęli wracać do domu. (Byłoby lepiej, żeby nie wrócili). Ojciec zgotował im tradycyjną karę. Kazał wszystkim ustawić się w szeregu i każdego uderzył w głowę bambusowym mieczem. Poprzednio w takich okolicznościach stałam obok niego i tylko się przyglądałam, myśląc: ależ to musi boleć. Jednak nie tym razem. Ojciec krzyknął:

— Nie chowaj się, Masako! Ty też brałaś w tym udział

Rozbeczałam się, kiedy kazał mi dołączyć do grupy. Pamiętam, że wołałam: „Tato!”, ale on wcale mnie nie słuchał.

— Pomagałaś im — powiedział.

Uderzył mnie chyba słabiej niż pozostałych, ale i tak mocno to przeżyłam. Nigdy przedtem mnie nie bił.

Nie jedliśmy kolacji. Wszystkie dzieci płakały podczas wieczornej kąpieli. Potem od razu poszliśmy spać. Mój brat narzekał, że brzuch ma tak pusty, że unosi się niczym balon.

Jak już wspomniałam, moi rodzice byli artystami. Nic więc dziwnego, że nasz dom był pełen dzieł sztuki i pięknych bibelotów: szklanych zegarów, które migotały w porannych promieniach słońca, pachnących ozdób z sosny i bambusa, zawieszanych w dzień Nowego Roku, i dziwacznych przyborów, używanych przez matkę do sporządzania ziołowych leków. Była też kolekcja pięknej ceramiki oraz instrumenty — bambusowy flet shakuhachi, na którym grywał ojciec, i jednostrunowe koto mojej matki. A poza tym mieliśmy staroświecką wannę, po trosze przypominającą wielki żelazny sagan.

Ojciec niepodzielnie rządził tym królestwem. Tu miał swoją pracownię i tu przychodzili jego pomocnicy. Nauczył matkę tradycyjnej sztuki farbowania tkanin, zwanej roketsuzome. Stała się w tym prawdziwą mistrzynią. Nadal jednak cieszyła się sławą uzdrowicielki. Niemal bez przerwy ktoś nas odwiedzał z prośbą o remedium na jakąś dolegliwość.

Matka była słabego zdrowia. Miała chore serce po przebytej kiedyś malarii. Mimo to zdołała wykrzesać w sobie dość siły, żeby urodzić i wychować aż jedenaścioro dzieci.

Jeśli nie mogłam być z rodzicami, wolałam bawić się sama. Nie przepadałam nawet za siostrami. Uwielbiałam ciszę i spokój; drażniły mnie krzyki dzieci. Po powrocie ze szkoły chowałam się po kątach, żeby mieć chociaż chwilę wyłącznie dla siebie.

Prawdę mówiąc, lubiłam się chować. W oczach Europejczyka japońskie domy mogą się wydawać małe i pustawe, ale mają ogromne szafy, do których na dzień chowa się wszelkie mniej przydatne rzeczy, łącznie z pościelą. Kryłam się w szafie, gdy byłam zła lub smutna, chciałam odpocząć albo pomyśleć nad jakąś ważną sprawą.

W oczach rodziców znajdowałam pełne zrozumienie. Nigdy mnie nie zmuszali do wspólnej zabawy z rodzeństwem. Dbali o mnie, lecz nie bronili mi samodzielności.

Pamiętam jednak takie sytuacje, kiedy byliśmy wszyscy razem. Cieszyłam się, gdy księżycową nocą ojciec i matka grali w duecie. On grał na shakuhachi, a ona — na koto. Zbieraliśmy się wtedy, żeby ich posłuchać. Wtedy nie wiedziałam, że ta idylla zbliża się do końca.

Doszło do tego wkrótce.

Nie potrafię sobie dokładnie przypomnieć, w którym momencie nastąpiły zmiany.

Właśnie skończyłam trzy lata. Był mroźny zimowy dzień. Odwiedziła nas jakaś kobieta. Wydawała mi się bardzo stara. Zawsze wstydziłam się nieznajomych, więc i tym razem schowałam się do szafy, kiedy nasz gość witał się z rodzicami.

Siedząc w ciemnościach, słuchałam ich rozmowy. W nieznajomej było coś osobliwego. Z narastającą fascynacją chłonęłam jej każde słowo.

Nazywała się Madame Oima i była właścicielką Iwasaki okiya w Gion Kobu. Przyszła zapytać, czy Tomiko nie chciałaby zostać gejszą. Widziała ją już kilkakrotnie i jej zdaniem miała przed sobą wspaniałą przyszłość.

Z moich trzech sióstr Tomiko była najmądrzejsza i najbardziej delikatna. Miała czternaście lat, uwielbiała kimona, muzykę tradycyjną i piękną ceramikę. Ciągle wypytywała rodziców, co wiedzą na ten temat. Niewiele zrozumiałam z podsłuchanej rozmowy, domyślałam się jednak, że Madame Oima chciała jej zaproponować pracę.

Nie wiedziałam, że jej okiya łoży na nasze utrzymanie. Moi rodzice traktowali gościa z wielkim respektem i nie mniejszą uprzejmością. Nic w tym dziwnego, bo Madame Oima roztaczała wokół siebie aurę niekwestionowanego autorytetu.

Przyciągnięta jej głosem, uchyliłam drzwi szafy na nie więcej niż trzy centymetry i ostrożnie zerknęłam przez szczelinę.

Madame Oima od razu mnie zauważyła.

— Kto tam siedzi w szafie, Chie-san?

Matka roześmiała się.

— To moja najmłodsza córka, Masako.

Wyszłam z ukrycia na dźwięk swojego imienia. Madame Oima przypatrywała mi się przez chwilę. Nie drgnęła ani odrobinę, ale jej oczy wyrażały zdumienie.

— O, bogowie... Popatrzcie tylko na te czarne oczy i włosy! I na te maleńkie czerwone usteczka! Co za przecudne dziecko!

Ojciec przedstawił nas sobie.

Madame Oima wciąż spoglądała na mnie, ale zwróciła się do ojca:

— Zapewne wie pan, panie Tanaka, że już od dawna szukam atotori („tej, która przejmie spuściznę”, czyli następczyni). Mam przeczucie, że właśnie ją znalazłam.

Nic nie rozumiałam. Nie wiedziałam, co znaczy słowo „atotori” i dlaczego ktoś miałby właśnie tego szukać. Czułam jednak, że coś się zmieniło.

- Powiada się, że ten, kto ma oczy, potrafi wejrzeć w głąb innych ludzi bez względu na ich wiek i myśli. Jest zdolny poznać ich charakter.

— Mówię poważnie — dodała Madame Oima. — Masako jest prześliczną dziewczynką. Na tych sprawach naprawdę się znam. Macie skarb pod swoim dachem. Zastanówcie się, czy nie powinna trafić do okiya. Moim zdaniem zrobiłaby oszałamiającą karierę. Wiem, że na razie to tylko małe dziecko, lecz chętnie wezmę ją do siebie na dalsze wychowanie.

Gion Kobu jest zamknięte dla przygodnych osób. Jedynie dziewczęta mieszkające w okiya mogą chodzić do wyznaczonych szkół i pobierać prywatne lekcje. Tylko one są zdolne wytrzymać napięty plan zajęć. Nie ma mowy, by dziewczyna żyjąca na zewnątrz tego zamkniętego świata mogła zostać geiko.

Ojciec był wyraźnie zakłopotany tą nagłą zmianą sytuacji i nie znajdował odpowiedzi.

— Porozmawiam z Tomiko o pani propozycji — rzekł wreszcie — i postaram się ją zachęcić. Ostateczną decyzję tylko ona może podjąć. Zawiadomimy panią o tym jak najprędzej. Jeśli zaś chodzi o Masako... Proszę wybaczyć, ale nawet nie chcę brać tego pod uwagę. Nie pozbędę się jeszcze jednej córki.

Gdyby Tomiko odeszła do okiya, oddałby w sumie cztery ze swoich siedmiu córek.

Może wyjaśnię, dlaczego napisałam „oddał”. Kiedy dziewczyna idzie do okiya, to tak, jakby uczęszczała do szkoły z internatem. Bardzo często po skończeniu zajęć nadal bywa w domu rodziców i krewnych. Oni też zawsze mogą ją odwiedzić. Takie spotkania są na porządku dziennym. Jeżeli jednak młoda praktykantka jest przygotowywana do roli następczyni i ma odziedziczyć dom i nazwisko, musi zostać adoptowana. W takim przypadku przybiera nazwisko rodziny z okiya i na dobre porzuca prawdziwych rodziców.

Madame Oima miała już osiemdziesiąt lat i bardzo się martwiła brakiem następczyni. Nie mogłaby spokojnie umrzeć, gdyby jej w końcu nie znalazła. Żadna z dziewcząt, które w tamtym okresie pozostawały pod jej opieką, nie miała głowy do interesów. Majątek Iwasaki wyn...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin