Harry Potter i Wojna Charakterow [NZ].doc

(476 KB) Pobierz

Jocelyn
Harry Potter i wojna charakterów

Rozdział 1
Początek Bardzo Złego Dnia

Lekki, dżdżysty deszcz padał na dachy i ogrody w Little Whinging, pokrywając wszystko drobnymi kropelkami jak delikatne, szklane korale. Ciężkie chmury wiszące nisko na niebie, całkowicie blokowały promienie słońca powodując chłód, dość nietypowy jak na lipiec. Mimo, że deszczu tego nie można było nazwać ulewą (w istocie przypominał raczej mgłę), mieszkańcy Privet Drive starali się nie wychodzić na zewnątrz i zostawali w swoich domach, oglądając telewizję i gotując kolacje.

Tu i tam można było dostrzec samochody wyruszające gdzieś, lub podwożące swoich pasażerów pod sam dom, by przebiegając z rękami pełnymi przeróżnych pakunków mogli szybko znaleźć się w środku unikając zmoczenia. Nawet podczas tak drobnego deszczu wszyscy mieszkańcy Little Whinging, wykazywali awersję do widocznych efektów powodowanych przez wilgoć.

Wszyscy, z wyjątkiem chłopca siedzącego na werandzie pod numerem 4 Privet Drive. Czarne, pokryte kroplami deszczu włosy kleiły mu się do karku i czoła nad okularami w drucianej oprawie, a mokre workowate ubranie przylegało do jego wątłego ciała. Kompletnie nieruchomy, na najniższym stopniu tarasu, przypominał wyglądem dziwaczną rzeźbę ogrodową z jasnymi zielonymi oczami wpatrzonymi w dal.

Harry Potter był świadom, że wewnątrz w telewizji leciały właśnie wiadomości, mimo to nie zadał sobie trudu, by wejść do środka. I tym razem powodem nie było to, że jego ciotka i wuj tego zabronili. Właściwie Dursleyowie byli w stosunku do niego niemal tolerancyjni odkąd odebrali go z dworca King’s Cross pod koniec jego piątego roku nauki w Hogwarcie. Zamiast wołać: „Chłopcze! Chodź tutaj, zrób to i to” wuj Vernon mamrotał tylko: „Mam dla ciebie parę zadań. Dopilnuj by były skończone przed kolacją.” A potem zwykle wszyscy zostawiali go samego sobie.

To, że ta nagła powściągliwość jego mugolskich krewnych była wynikiem interwencji ze strony Zakonu Feniksa, po ich przyjeździe na King’s Cross, pozostawiało mało wątpliwości. Bliskie spotkanie z Szalonookim Moodym wystarczyłoby w zupełności by zniechęcić nawet przeciętnego czarodzieja, wiec naturalnie wuj Vernon okazał się podatny na zastraszanie. Tak więc teraz Dursleyowie niczego nie bali się bardziej niż tego, że jeden z tych dziwacznie ubranych, groźnie wyglądających osobników, których spotkali na stacji zjawi się na Privet Drive i zniszczy ich kochane „normalne” życie, jeśli tylko Harry poskarży się, że jest źle traktowany.

Chociaż w sumie Dursleyowie i tak mieli powód by się martwić: od czasu powrotu na Privet Drive Harry Potter nie wymówił prawie żadnego słowa.

Po wielu instrukcjach od Hermiony Granger, Ron Weasley rozgryzł wreszcie jak poprawnie posługiwać się telefonem, więc teraz Harry codziennie otrzymywał sowę lub telefon od jednego ze swoich przyjaciół (a czasem nawet od obydwu naraz). Harry wolał sowy. Jedyne, co musiał wtedy robić to odpisać, że nic nowego się nie działo, że: tak, wciąż był w domu Durseyów, że nie, nie traktowali go źle, tak, czekał niecierpliwie na wyniki sumów oraz nie, nie muszą do niego dzwonić i pisać każdego dnia.

Ale to i tak ich nie powstrzymało.

Gdy to Ron dzwonił, Harry zwykle potrafił wymigać się od mówienia zbyt dużo; po prostu pozwalał Ronowi opowiadać o swoim lecie w Norze, treningach Quidditcha z Ginny lub innymi członkami rodziny, którzy akurat pojawiali się w domu, o pomaganiu bliźniakom w sklepie i przygotowaniach do przeprowadzki do Kwatery Głównej. Harry musiał tylko wydawać odpowiednie dźwięki pomiędzy wypowiedziami Rona i dorzucić parę jednowyrazowych odpowiedzi, by przekonać go, że wszystko z nim w porządku.

Hermiona, z drugiej strony, nie dawała się tak łatwo wykiwać i ciągle dręczyła go pytaniami jak się trzyma. Jakoś w czasie tych kilku tygodni, które minęły od zakończenia roku szkolnego zdołała zorientować się w jaki sposób Harry reaguje na próby wyciągania z niego informacji i zaczęła unikać wspominania tego, o czym chciała z nim porozmawiać wprost. Ale, mimo iż była świetna w odkrywaniu subtelności u innych, gdy zachodziła potrzeba, Hermiona nie potrafiła sama się nimi posługiwać. Dla Harry’ego to było boleśnie jasne, że temat o którym Hermiona chciała się najwięcej dowiedzieć był tym na który on najmniej chciał rozmawiać.

Minęły zaledwie trzy tygodnie odkąd Syriusz Black, ojciec chrzestny Harry’ego, umarł w budynku Ministerstwa Magii wpadając za kamienny łuk, który wiódł…właściwie…do nikąd. Gorzej nawet, jego śmierć była wynikiem nierozważnej wyprawy Harry’ego do Departamentu Tajemnic, która doprowadziła go prosto w pułapkę zastawioną przez Voldemorta i jego popleczników. Harry udał się do ministerstwa,by ratować Syriusza, lecz w rezultacie stało się to powodem jego śmierci.

Nie, nie miał ochoty rozmawiać o tym z Hermioną ani z nikim innym. Tak, więc, każdą minutę swojego czasu Harry starał się spędzić na jakimś zajęciu, niech to będą, wszystko jedno, polecenia od Dursleyów czy letnie zadania domowe.

W drugi poniedziałek letnich wakacji Harry skończył swoje wszystkie obowiązki przed godziną pierwszą po południu i resztę dnia spędził na korygowaniu eseju z eliksirów na poziomie owutemów. W ostatni piątek dotarły wyniki jego sumów: Harry otrzymał ich siedem zyskując możliwość kontynuacji wszystkich przedmiotów, które pozwolą mu w przyszłości zostać aurorem, nawet eliksirów. Otrzymał z tego przedmiotu o wiele wyższy wynik niż się spodziewał: „W” z teorii oraz „P” z testu praktycznego i jakimś cudem (pewnie dzięki interwencji ze strony profesor McGonagall lub Dumbledore’a) został dopuszczony do kolejnego roku nauki eliksirów.

Powinno mu to przynieść satysfakcję lub chociaż zadowolenie z siebie, że udało mu się dostać do Snape’a na poziom owutemów. Ale nie przyniosło. Powinien się czuć podekscytowany i choć trochę bardziej ośmielony faktem, że wciąż miał szansę na zostanie Aurorem. Ale się nie czuł. Jakimś dziwnym sposobem od czasu powrotu na Privet Drive udało mu się osiągnąć to, co jak oznajmił Dumbledore’owi, że było jego pragnieniem. Przestało mu zależeć. Na czymkolwiek.

Nawet wczoraj, kiedy otrzymał Proroka Codziennego zawierającego nowe informacje o gorączkowych próbach Knota, by rekrutować większą liczbę aurorów do zabezpieczenia Azkabanu ,po tym, jak Dementorzy opuścili swoje stanowiska, Harry nie czuł nic. Żadnego strachu, gniewu ani nawet poczucia rekompensaty z powodu starań Knota, by wyjaśnić zeszłoroczne wydarzenia (zwłaszcza dotyczących ignorowania ostrzeżeń Harry’ego i Dumbledore’a o powrocie Lorda Voldemorta).

Jedyne, co zostało w Harrym to cicha, ponura apatia. Ale ta przybijająca pustka (trochę jak, ten mglisty deszcz, który na niego padał) była wciąż lepsza od ogromnego żalu i wściekłości, które paliły jego wnętrzności w pierwszych dniach, które nastały w tym nowym, strasznym Świecie Bez Syriusza.

W końcu po zdecydowaniu, że jego esej z eliksirów jest już tak dobry, jak tylko był on w stanie go uczynić, Harry wyszedł na zewnątrz. Może mógłby wysłać go do Hermiony, by wprowadziła kilka poprawek; to by ją trochę uspokoiło – albo zmartwiło, że był dalej z pracą domową niż ona.

Na początku Harry siedział na frontowych schodach dopóki jego ciotka nie wychyliła się i powiedziała:

- Jeśli masz zamiar tak siedzieć cały dzień, bądź tak dobry i rób to w ogrodzie za domem, żeby sąsiedzi nie musieli cię oglądać.

Więc siedział na deszczu od trzeciej po południu do siódmej wieczorem, cichy i nieruchomy, próbując (bezskutecznie) nie myśleć o Syriuszu.

Słysząc wołanie ciotki na kolacje, wstał i wszedł do środka by usłyszeć jej zgorszony okrzyk:

- Cały ociekasz wodą! Idź na górę i przebierz się w coś suchego zanim zrujnujesz mój dywan albo się rozchorujesz! Co ty sobie myślałeś?!

Więc Harry wspiął się na górę i włożył suche niebieskie dżinsy oraz jeden ze swetrów, które dostał od pani Weasley (musiał przyznać ze było mu trochę zimno), a potem zszedł na dół by pomóc nakryć do stołu. Zrobił to wszystko jak zwykle w ciszy.

Kiedy zasiedli do kolacji, wujek Vernon obserwował jak Harry bezmyślnie dłubie w swojej pieczonej wołowinie i napomknął:

- Chudość jest u was modna czy po prostu normalne jedzenie przestało ci smakować?

Chłopiec zamrugał i podniósł wzrok, zaskoczony faktem, że jego wuj zauważył jego brak apetytu, potem wzruszył tylko ramionami i włożył sobie do ust pełen widelec mięsa.

- Młody człowieku, nawet sobie nie myśl, że groźby twoich przyjaciół pozwolą ujść płazem twemu bezczelnemu zachowaniu! – najeżyła się Petunia.

Harry przełknął jedzenie i nie odrywając wzroku od swojego talerza, wymamrotał:

- Przepraszam.

Wszyscy, jego ciotka, wuj i kuzyn zmarszczyli na niego brwi, ale to nie było dla niego zaskoczeniem. Jego głos brzmiał dziwnie nawet w jego własnych uszach; tak rzadko ostatnio go używał. To po prostu…nie było warte wysiłku.

Wuj Vernon odchrząknął.

- Miałem zamiar z tobą pomówić – powiedział surowym tonem.

Harry miał przez chwile ochotę jęknąć.

- Razem z twoją ciotką zdecydowaliśmy, że niezależnie od nastroju, w jakim się znajdujesz, nie zamierzamy pozwolić, by ten tydzień minął tak samo jak poprzedni.

Harry spojrzał chmurnie na swój talerz i nic nie odpowiedział. Wydawało mu się, że jego ciche zachowanie powinno być dla nich raczej powodem do radości. Wuj Vernon ciągnął dalej:

- Nie zależnie od tego, jaki jest powód twoich dąsów, nie może to być wymówką do okazywania takiego braku szacunku. Tak więc twoje zachowanie się poprawi albo niezależnie od gróźb, jakie twoi znajomi nam stawiają odbiorę ci przywilej, jakim jest ćwiczenie tych twoich sztuczek pod moim dachem. Zrozumiano?

Harry westchnął, zmuszając się do podniesienia wzroku.

- Tak wuju Vernonie.

Utrzymał ich spojrzenie do momentu, aż zdali się być usatysfakcjonowani, po czym ponownie spuścił wzrok i bez zapału kontynuował jedzenie.

Dudley przewrócił oczami.

- Co ci właściwie jest, co? Są wakacje, a ty się zachowujesz jakby ktoś umarł!

Kęs wołowiny w ustach Harry’ego zamienił się nagle w popiół. Parę dobrych minut minęło zanim zdołał przełknąć, a gdy już to zrobił spojrzał chłodno na swojego kuzyna.

- Bo ktoś umarł.. Mogę już iść?

I nie czekając na odpowiedź ciotki, podniósł swój talerz i zaniósł go do kuchni.

______________________________________________________________________________


Zwinięty na podłodze obok łóżka, Harry siedział pochylony nad dwustronnym zwierciadłem Syriusza. Wprawdzie rozbił je jeszcze w Hogwarcie po tym jak nie zadziałało, ale naprawił je już pierwszego dnia po powrocie na Privet Drive. I od tego czasu, każdej nocy wpatrywał się w nie i wołał swego ojca chrzestnego.

- Syriusz Black.

Cisza. Jedno uderzenie serca. Potem następne.

Nic.

Harry powinien się zdenerwować tak jak to zrobił w Hogwarcie. Powinien być rozczarowany, bądź smutny lub, chociaż jego serce powinno zabić szybciej, kiedy czekał. Ale nie zabiło. Była tylko jego twarz obserwująca go ze zwierciadła, trochę wychudzona przez nagły spadek wagi. W jego jasnych zielonych oczach nie było już nadziei, co było zrozumiałe, bo tak właśnie Harry się czuł.

Voldemort pragnął zdobyć przepowiednie i z tego powodu zwabił Harry’ego do ministerstwa, jego plan się nie powiódł, za to kosztował Syriusza życie. Przepowiednia ta mówiła, że jeden z nich musi zginąć z ręki drugiego. Więc albo Harry zginie z ręki Voldemorta, albo…Harry będzie tym, który zabije go pierwszy. Ale Harry nie potrafił już znaleźć w sobie dość woli by się tym martwić.


Z dołu dał się słyszeć dźwięk telefonu. To pewnie Ron; on zwykle dzwonił w porze obiadu. Harry nie znalazł w sobie siły by podnieść się i sprawdzić, ale kilka chwil później ktoś zapukał do jego drzwi.

- Telefon.

- Idę – odpowiedział Harry i zszedł na dół do kuchni.

- Harry? Jak się czujesz?

- W porządku Ron. A ty?

- Jestem w Kwaterze Głównej. Hermiona też tu jest – ze swoimi rodzicami! Wszyscy się martwią że rodziny członków Zak…to znaczy, rodziny aurorów będą pierwszym celem Sam-Wiesz-Kogo, więc wszyscy są przenoszeni do kryjówek.

- Więc twoja rodzina też tam jest? – zapytał Harry czując pewną ulgę na tą wiadomość.

- Taaak, z wyjątkiem Percy’ego, ale on został umieszczony w jakimś schronieniu. Wysłał mamie list mówiący, że jest bezpieczny poza pracą.

- Och.

- Nie jestem do końca pewny, czy to dobrze czy źle – kontynuował Ron – To znaczy, w końcu, w piątek zatrzymał tatę w korytarzu w ministerstwie, żeby się upewnić czy opuszczamy Norę. To już chyba coś, ale z początkiem wojny i tym wszystkim nie mieliśmy wielkiej szansy, by się z nim kontaktować.

Harry wydał neutralny dźwięk. Wybrał to zamiast odpowiadania. Hermiona i Remus Lupin zawsze naciskali go, by coś powiedział, ale na Rona to zwykle działało.

Zadziałało i tym razem, i Ron ciągnął dalej:

- Z drugiej strony, on i mama całą wiosnę grali w tenisa tym cholernym swetrem, ale tym razem już go nie odesłał. Być może po prostu nie miał czasu i zostawił go w mieszkaniu, ale…nigdy nie wiadomo.

- Mm hmm – odparł Harry. Tym razem jednak Ron zdawał się oczekiwać dłuższej odpowiedzi. – Ee…jak się czuję twoja mama?

Ron westchnął głośno do słuchawki.

- Jest zdruzgotana. Napisała Percy’emy do pracy, błagając go, by przybył tu z nami, ale on jej odpisał, że to nie jest dobry pomysł. To dobrze, że przynajmniej zaczął odpisywać… tak myślę.

- Mhmm.

- Ee…słuchaj Harry, wiesz, Hermiona uważa, że ty…Co? – Harry usłyszał kolejny głos w swojej słuchawce. Nie, kilka głosów. I wszystkie mówiły jednocześnie. Potem powrócił pozbawiony tchu głos Rona. – Harry, Zak…wszyscy wrócili i Remus musi z tobą natychmiast pogadać.

Dało się słyszeć szuranie nogami i w słuchawce odezwał się wyraźnie zaniepokojony Lupin.

- Harry?

- Jestem – powiedział Harry, czując, że jakiekolwiek były wieści, na pewno nie były one dobre.

- Harry, Voldemort zaatakował Azkaban, próbuje uwolnić swoich śmierciożerców. Dumbledore jest w drodze, ale kazał ci przekazać żebyś był gotowy; zaczęło się.

- Rozumiem – powiedział Harry, czując, że emocje, których według siebie się wyzbył, wypełniły go na nowo. Był to przede wszystkim niepokój.

- Dumbledore chce, żebyś pozostał w domu i powiedział krewnym, by zrobili to samo. Zamierzamy wzmocnić twoją ochronę, ale nadal najbezpieczniejszy jesteś wewnątrz osłony.

- W porządku – Harry zerknął automatycznie w stronę Dursleyów w salonie i zamarł: Dudley stał na ganku z ciotką Petunią nakazującą mu, by zabrał kalosze. – O nie, Dudley właśnie wychodzi!

- Twój kuzyn? Harry musisz go powstrzymać, będzie w śmiertelnym niebezpieczeństwie!

- Nie rozłączaj się; mogę cię potrzebować – powiedział Harry ponuro. – Wątpię żeby uwierzyli mi na słowo.

- Poczekam. Szybko!

Harry odłożył telefon i pobiegł do holu.

- Dudley! Ciociu Petunio, poczekajcie! - Jego kuzyn i ciotka zawahali się w drzwiach. – Nie możecie wyjść na zewnątrz!

Dudley splótł ramiona.

- Nie będziesz mi mówił, co mam robić, Potter!

- Nie o to chodzi! – powiedział Harry z desperacją w głosie słysząc wuja Vernona nadchodzącego, by sprawdzić co się dzieje. – Ciociu Petunia coś się wydarzyło!

- O czym ty do diabła mówisz, chłopcze? – zażądał odpowiedzi jego wuj, pojawiając się tuż za nim.

Harry starał się wyjaśnić nie odwracając wzroku od ciotki. Ona przynajmniej zrozumie to, co miał do powiedzenia, nawet jeśli jej się to nie podoba.

- Voldemort atakuje więzienie czarodziejów. Dementorzy odeszli i nie ma wystarczającej ochrony, by nie dopuścić do uwolnienia jego popleczników. Teraz właśnie ich uwalnia.

Ku jego uldze ciotka Petunia zbladła i chwyciła Dudleya za ramię.

- Masz na myśli że potem on…przyjdzie tutaj?

Harry przytaknął.

- Profesor Dumbledore tak myśli.

- O czym wy mówicie? – zajęczał Dudley – spóźnię się!

- Nie, rybeczko, nie możesz iść. Tak mi przykro. – Petunia ścisnęła syna jeszcze mocniej.
.
- Co?! Słuchasz się jego?! – zawołał Dudley.

- Dudley ma rację, Petunio, od kiedy to ten niewdzięczny dziwoląg dyktuje nam co mamy robić?

- Zapomniałeś już co się stało zeszłego lata?! – Ciotka Petunia wrzasnęła nagle na swojego męża. Harry nie wiedział, kto był bardziej zaskoczony: wuj Vernon, Dudley, czy on sam. Całej trójce opadła szczęka. Petunia odwróciła głowę z powrotem do Harry’ego.

- Skąd wiesz, że jesteśmy tu bezpieczni?

- Osłona – wyjaśnił Harry. – Magiczne zabezpieczenia. Dookoła domu. I zaklęcie…wiesz jakie – powiedział ostrożnie. Ciotka Petunia przytaknęła ponuro.

- Tak długo jak jesteśmy wewnątrz, ci od Voldemorta nic nam nie zrobią.

- A te Demento-rzeczy, z zeszłego roku? Też tu nie wejdą? – zapytał wuj Vernon.

- Ja…tak myślę – powiedział Harry powoli. Czy osłona będzie stanie powstrzymać Dementorów?

- Tak myślisz?! – wrzasnął wuj Vernon kiedy Dudley zawołał:

- On bredzi! Idę do Gordonów!

- Nie! – krzyknęła Petunia, chwytając Dudleya otwierającego drzwi. – Dudusiu, poczekaj, jest niebezpiecznie! Może zadzwonimy do Gordona i zaprosimy go dziś na noc?

Wujek Vernon wciąż żądał więcej wyjaśnień, kiedy głośne TRZASK oznajmujące aportację czarodzieja rozbrzmiało na ulicy. Dudley i ciotka Petunia zamarli na frontowym chodniku. Harry wyciągnął szybko różdżkę.

- Co to było? – wysyczał wujek Vernon.

- Nie wiem – wymamrotał Harry. – Czarodziej tu jest.

- Od tego Lorda Jakmutam?

- Ciii! – syknął Harry. Ciotka Petunia i Dudley wciąż stali nieruchomo na tarasie.

TRZASK! TRZASK! TRZASK! TRZASK! TRZASK! TRZASK!

- Nie podoba mi się to – warknął Vernon z lekkim drżeniem głosu.

- A więc jest nas dwóch – odpowiedział Harry. Serce zaczęło mu się przewracać w piersi.

Okna i drzwi zaczęły się otwierać na całej długości ulicy.

- Co to u licha za dźwięk?! – zawołał sąsiad z naprzeciwka.

- Ja…eee… - umysł Harry’ego przyspieszył.

- Włamywacze! – wuj Vernon nagle wykrzyknął machając gorączkowo rękami w stronę sąsiadów. – Zbiegli, uzbrojeni, włamywacze zbliżają się do okolicy. Policja to właśnie ogłosiła. Pozamykajcie drzwi!

Z krzykami i przekleństwami okna i drzwi na całej ulicy zostały pozamykane.

- Dudley, ciociu, proszę wejdźcie do środka – powiedział Harry nerwowo. – Tu nie jest bezpie..

- Avada Kedavra!

Czas zdawał się zwolnić tempo. Promień zielonego światła wybuchnął zza płotu od strony ulicy, lecąc wprost na nich.

- Uwaga! – zawołał Harry kiedy Dudley i Petunia krzyknęli jednocześnie i wujek Vernon próbował go odepchnąć by się do nich dostać.

- Protego! – Wykrzyknął Harry celując różdżką, mimo iż wiedział, że nie zablokuje Zaklęcia Zabijającego.

Śmiertelne, zielone światło przeleciało przez ulicę i nad granicą trawnika Dursleyów i rozbiło się o niewidzialna barierę.

- Do środka! Szybko! – Harry krzyknął zeskakując ze stopni i siłą pchając swojego kuzyna i ciotkę z powrotem w kierunku drzwi. Potem chór wrzasków z ulicy zmusił go do odwrócenia się z różdżką wyciągniętą przed siebie akurat na czas, by zobaczyć tuzin ubranych na czarno i zamaskowanych czarodziejów nacierających na ich dom z każdej strony.



Rozdział 2
Katastrofa na Privet Drive

Kiedy wuj Vernon wepchnął wrzeszczącą ciotkę Petunię i Dudleya z powrotem do domu, Harry przygotował się do ataku. Wiedział, że jeśli osłona nie wytrzyma, sam nie wytrwa zbyt długo przeciwko tak dużej liczbie śmierciożerców.

- Impendimento!

Jego własny urok przeleciał przez ogród na ulice powalając na ziemie jednego Śmierciożercę.

- Drętwota!

Upadł kolejny.

- Wuju Vernonie! Profesor Lupin jest przy telefonie! Powiedz mu co się dzieje! On sprowadzi pomoc! – krzyknął Harry przez ramię, mając nadzieję, że Remus nie odłożył słuchawki…i że wuj Vernon nie będzie zbyt spanikowany lub uparty, by prosić o pomoc czarodzieja. Drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem za Harrym, który wykrzyknął:

- Expelliarmus!

Śmierciożerca zrobił unik.

- Drętwota!

Kolejny z nich upadł, ale reszta wciąż nadciągała, i teraz Harry mógł dosłyszeć z ulicy więcej trzasków i zobaczyć jeszcze więcej nacierających na niego czarnych postaci starających się sforsować ochronę domu. Umrę…

Z grupowym okrzykiem Śmierciożercy dotarli do granicy ogródka Dursleyów, lecz nagle jakby się zatrzymali i Harry usłyszał dźwięk przypominający rozciąganie gumy. Harry słyszał jak stękają z wysiłku a potem błysnęło oślepiające światło i wszystkie odziane na czarno postacie zostały odrzucone na ulice i do innych ogrodów. Harry odetchnął z ulgą. Nie mogli się do niego dostać. Osłona wytrzymała.

W następnej chwili rozległ się kolejny TRZASK i czarodziej pojawił się wewnątrz osłony. Harry wydał z siebie przestraszony okrzyk i usłyszał wrzask Petunii dochodzący z okna.

- Zamknij je! – krzyknął i podniósł różdżkę. –Drętw…

- Nie Harry! – ten głos brzmiał znajomo.

Harry zamarł z sercem w gardle.

- Remus? – wysapał, gdy w końcu zauważył twarz czarodzieja.

Lupin wskoczył po stopniach, ignorując zaklęcia rozpraszające wciąż rzucane bezskutecznie na niewidzialną barierę otaczającą Numer Czwarty Privet Drive.

- Harry, dzięki bogu, że jesteście cali – powiedział i wyciągnął z szaty pudełko. – Proszek Fiuu. Aurorzy zablokowali połączenie żeby tylko mieszkańcy tego domu mogli się transportować. Jeśli zabezpieczenia upadną, zabierz swoich krewnych do gabinetu Dumbledore’a. Jeśli osłona nie wytrzyma, w Hogwarcie będziecie bezpieczni. Pomoc jest w drodze.

Na ulicy ponownie rozległy się trzaski i Śmierciożercy byli zmuszeni by odwrócić uwagę od domu Harry’ego i skupić się na odzianych na czerwono aurorach i członkach Zakonu Feniksa zmierzających im teraz na spotkanie. W przeciągu sekund, Privet Drive wypełniło się krzykami, wrzaskami, walczącymi czarodziejami i promieniami kolorowych świateł.

Drzwi otworzyły się za Harrym i wyszedł z nich wuj Vernon spoglądając od Harry'ego do Remusa a następnie na panujący na ulicy chaos. Ciotka Petunia i Dudley stali w drzwiach z szeroko otwartymi oczami. Wuj Vernon ponownie skierował wzrok na Harry’ego.

- Ty…ty…

Harry opuścił głowę z poczuciem beznadziei. Remus położył mu dłoń na ramieniu i wysunął się na przód.

- Bardzo się cieszę, że nic się nie stało pańskiej rodzinie panie Dursley. Tak długo, jak pozostaniecie na swojej posiadłości, wierzymy, że będziecie chronieni przed tym. – Remus skinął głową w kierunku walczących czarodziejów, którzy przeskakiwali przez ogrodzenia i podpalali samochody swoimi klątwami. – Bardzo mi przykro z powodu…tego wszystkiego. Mieliśmy nadzieje, że sprawy nigdy nie zajdą tak daleko i mogę pana zapewnić, że Harry również tego nie chciał.

Ośmielając się zerknąć na twarz swojego wuja, Harry zdumiał się widząc przebłysk czegoś, co mogło być współczuciem.

- Oni wszyscy chcą cię dopaść? – zapytał Vernon.

Harry przytaknał.

- Za co?

- To raczej długa historia – odpowiedział Lupin, z ręka wciąż na ramieniu Harry’ego.

Dwójka innych aurorów wpadła do ogrodu za nimi.

- Lupin! Skończ już te uprzejmości; potrzebujemy cię! Potter zabierz swoich ludzi do środka! – zawołał Szalonooki Moody odwracając się i rzucając klątwy z bezpiecznej pozycji wewnątrz osłony.

- Masz racje Moody! Idź Harry, panie Dursley, proszę trzymać rodzinę w środku, ja muszę…zająć się tym.

Ściskając ramię Harry’ego trochę mocniej, Lupin odwrócił się i skierował w stronę końca ogrodu, gdzie pozostali Aurorzy brali przykład z Moody’ego i chronili się za zasłoną.

- Remus! – krzyknął nagle Harry – ostatni żyjący z huncwotów zatrzymał się i obejrzał za siebie. Harry przełknął ślinę i powiedział słabym głosem – bądź ostrożny.

Remus uśmiechnął się i uniósł kciuki w górę zanim dołączył do Tonks stojącej na podjeździe.

- No chodźcie, do środka – powiedział wuj Vernon stojąc w drzwiach.

Harry zdawał sobie sprawę, choć z goryczą, że byłby bardziej przeszkodą niż pomocą gdyby dołączył do walki; aurorzy byli za bardzo skupieni na jego ochronie. Odwracając się powoli, wszedł do domu siostry swojej matki i zamknął za sobą drzwi.

- Co się dzieje? – zażądała odpowiedzi ciotka Petunia, gdy Harry podszedł cicho do okna w salonie. – Co ci wszyscy ludzie tam robią?

- Voldemort ich przysłał – odpowiedział Harry obracając różdżkę w dłoniach. Nawet jeśli nie mógł nic zrobić, czuł się lepiej trzymając ją w ręce. – Tamci w czerwieni to aurorzy. Są tutaj żeby go powstrzymać.

- Po co ten Lord Voldymor chce cię dostać? – zapytał Dudley stając obok Harry’ego, by wyjrzeć przez okno.

Ciotka Petunia posłała Harry’emu znaczące spojrzenie i powiedziała do Dudleya:

- To długa historia kochanie.

Gdy chwyciła rękę wuja Vernona, Harry zastanawiał się jak wiele wiedziała o pierwszej wojnie, zanim Dumbledore wysłał do niej Harry’ego. Pomyślał o wyjcu z zeszłego lata i zastanawiał się, jak wiele mogła wiedzieć o drugiej. Odwracając się z powrotem do okna, zauważył, że większość aurorów była teraz wewnątrz osłony, a Tonks i Remus ciągnęli jakąś bezwładną postać za resztą. To był Kingsley Shacklebolt. Pochylili się nad nim przez chwilę, po czym podnieśli się powoli. Powaga na ich twarzach potwierdziła obawę Harry’ego, który jęknął i ukrył głowę w dłoniach.

- Co się stało? – spytała ciotka Petunia podchodząc spiesznie do Dudleya, żeby popatrzeć.

- Ten człowiek – powiedział Dudley wskazując na Kingsley’a. – Czy on nie żyje?

- Tak – odpowiedział Harry tępo.

Ciotka Petunia wciągnęła gwałtownie powietrze, ściskając ponownie Dudleya. Wuj Vernon do nich dołączył.

- Jak długo to jeszcze potrwa? – zapytał drętwo ponad przytłumionym hałasem dochodzącym z zewnątrz.

- Nie wiem – wymamrotał Harry. Kingsley…przykro mi. Tak bardzo mi przykro! To nie sprawiedliwe! Jak wiele jeszcze dobrych ludzi zginie próbując go chronić?

- A co jeśli ci ludzie w czerni dostaną się do ogrodu? – domagała się odpowiedzi ciotka Petunia piskliwym ze strachu głosem.

Harry odwrócił się do Dursleyów i wyciągnął pudełko, które dostał od Remusa.

- Proszek Fiuu. Pamiętacie jak Weasleyowie dostali się tu przez kominek dwa lata temu? Jeśli cokolwiek się stanie, w ten sposób się stąd wydostaniemy.

- A gdzie zabierze nas…ten kominek? – zapytał Dudley przyglądając mu się sceptycznie.

- Hogwart – Odpowiedział. – Do mojej szkoły. To najbezpieczniejsze miejsce w świecie czarodziejów.

- Co takiego?! – zawołał wujek Vernon. – Wysyłają nas żebyśmy się chowali w tamtym miejscu razem z takimi jak ty?

- Wolałbyś raczej spróbować szczęścia z takimi jak oni? – odparował Harry, podskakując i wskazując na walkę szalejąca na zewnątrz.

Wuj Vernon przełknął ślinę, a ciotka Petunia wyglądała jakby się miała zaraz rozpłakać. Harry wziął głęboki wdech.

- Słuchajcie, przykro mi – powiedział krótko. – Remus miał rację; nigdy tego nie chciałem. Nie macie zielonego pojęcia jakie było te ostatnie kilka lat. Też wolałbym, żeby to wszystko się nie wydarzyło; ale się wydarzyło, a wy nie możecie dłużej chować głowy w piasek.

- Ale my nie mamy z tym nic wspólnego! – zawył wuj Vernon chwytając się za głowę.

Rozległ się pozbawiony radości, gorzki śmiech, który jak zorientował się Harry dochodził od niego. Brzmiało to dziwnie nawet w jego własnych uszach.

- Uwierzcie mi – powiedział odwracając się od zdumionych Dursleyów, by znów obserwować walkę – Ich to nie obchodzi. Ani trochę.

- Jeśli…- ciotka Petunia przełknęła ślinę. – Jeśli oni się przedostaną…i przyjdą po ciebie…co się stanie z nami?

Przez kilka chwil Harry utrzymał wzrok na walce. Wszyscy aurorzy byli teraz za barierą do woli rzucając klątwy w kierunku śmierciożerców, którzy wznowili próby zniszczenia osłony. Dumbledore powiedział, że nic nie może mu się stać, gdy jest chroniony przez krew swej matki, ale…odwrócił się i spojrzał na Dursleyów. Przełykając ciężko, powiedział do nich cicho:

- W roku poprzedzającym ostatni, kiedy widziałem jak odradza się Voldemort, był ze mną jeszcze jeden uczeń. Cedrik – dodał spoglądając surowo na Dudleya. – Nie powinno go tam być; to był wypadek. Kiedy Voldemort go zobaczył rozkazał swemu słudze, by zabił „niepotrzebnego”. I on to zrobił – kontynuował Harry cedząc wściekle słowa. – Cedrik miał z tym jeszcze mniej wspólnego niż wy teraz. Po prostu się tam znalazł. Złe miejsce, zły czas.

- Więc – powiedział wuj Vernon. – Jeśli chodzi o Lorda Voldycośtam, my jesteśmy…

- Niepotrzebnymi – Harry dokończył gorzko. Nie było sensu, by to ukrywać. Dumbledore starał się to robić dla Harry’ego, trzymać straszne części prawdy w tajemnicy, i proszę spojrzeć co się stało.

- Mamo – powiedział Dudley. – Jestem głodny.

Gdyby Harry nie byłby taki spięty mógłby się roześmiać. Ciotka Petunia odpowiedziała:

- Cóż, nie wiemy jak długo będziemy tu uwięzieni. Idź do kuchni. Vernon, może i ty byś poszedł? Ja tu zostanę.

Gdy oboje, wuj i kuzyn Harry’ego, wywlekli się do kuchni, ciotka Petunia podeszła by stanąć obok niego przy oknie. Privet Drive było w ruinie. Wszędzie pełno było dymu, ognia i gruzu; Harry mógł dostrzec kilka płonących domów, lecz nie mógł zgadnąć czy ich mieszkańcy zdołali uciec. Nie mogli wiedzieć co się działo. Harry wzdrygnął się.

- Dlaczego Lord Voldemort zabił moja siostrę? – spytała ciotka Petunia. – Też była niepotrzebna?

Gardło Harry’ego zacisnęło się boleśnie. Przytaknął.

- Chodziło mu o mnie. Ona nie chciała się odsunąć, więc on…

Ciotka Petunia wydała dziwny dźwięk. Harry nie odwrócił wzroku od bitwy. Po chwili zapytała znowu:

- Czemu? Czemu tak się na ciebie uwziął?

Harry zamknął oczy i pozwolił swojej głowie spocząć na szybie. Dało to przyjemne i chłodne uczucie dla jego blizny, która paliła go i swędziała.

- W związku z…informacją. Tylko ja jestem w stanie go powstrzymać.

Rozległ się syk, kiedy ciotka Petunia wessała powietrze przez zęby.

- Powstrzymać go? Masz na myśli…

- Tak – odpowiedział Harry, nie otwierając oczu. Nie musiał tego rozwijać. Milczenie ciotki powiedziało mu, że nie było takiej potrzeby.

W tej samej chwili szyba, o którą opierał czoło stała się cieplejsza, jego blizna zapłonęła boleśnie, a krzyki walczących na zewnątrz Aurorów nabrały szaleńczych tonów. Harry podniósł głowę do góry nagłym szarpnięciem i serce mu zamarło: wyższa, odziana na czarno postać przemieszczała się powoli przez zrujnowaną ulicę. Gdy przemknął przez znacznie pomniejszoną grupę Śmierciożerców, Harry mógł dostrzec błyszczące czerwone oczy, wpatrzone wprost w niego.

- Och nie…

Gdy Harry skoczył na równe nogi ciotka Petunia wydała z siebie okrzyk.

- Kto…Co to jest?! – wrzasnęła.

- Voldemort. To on – powiedział Harry słysząc, że jego głos drży.

Remus, Tonks, Moody i Aurorzy. Voldemort zabije ich wszystkich by dotrzeć do Harry’ego. Dumbledore! Gdzie jest Dumbledore?!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin