Pilipiuk Andrzej - Sekret alchemika Sedziwoja.pdf

(685 KB) Pobierz
Pilipiuk Andrzej - Sekret alchemika Sedziwoja
Andrzej Pilipiuk
Sekret Alchemika Sędziwoja cz. I
PROLOG
Wicedyrektor Lucjusz powoli wędrował amfiladą sal. Ze ścian patrzyły na
niego portrety ludzi, którzy umarli dawno temu. Lubił czasem przystanąć, by
popatrzeć im w oczy. Nie musiał czytać podpisów pod obrazami. Znał je wszystkie na
pamięć. Gmach, zawierający przygarniętą przez krakowski oddział Muzeum
Narodowego kolekcję Czartoryskich, był o tej porze niemal pusty. Do godziny
zamknięcia ekspozycji brakowało jeszcze dwu kwadransów. Wszedł do galerii sztuki
staroŜytnej. Wątpliwe, aby ktokolwiek miał się tu jeszcze dziś pojawić. Przeszedł
wzdłuŜ gablot ciesząc oczy nagromadzonymi wewnątrz skarbami pokoleń, które
odeszły w zapomnienie. Sprawdził okna. Pilotem uruchomił system alarmowy i
zatrzasnął cięŜkie drzwi. Przeciągnął sznurek przez kółko ze stalowego drutu i
wgniótłszy go w plastelinę odcisnął swoją pieczęć.
Za oknami zapadł juŜ wilgotny jesienny wieczór. Uszy muzealnika
wychwyciły szum drzew szarpanych wiatrem. ZbliŜał się do ostatniej sali, gdy
nieoczekiwanie usłyszał fragmenty rozmowy. Ktoś mimo późnej pory nadal zwiedzał
muzeum. Kustosz uniósł ze zdumieniem krzaczaste brwi. Popatrzył na zegarek. Do
zamknięcia został kwadrans. Nie sądził, Ŝe jeszcze się na kogoś natknie.
Przeszedł przez drzwi i zatrzymał się na progu sali. Dwie młode dziewczyny stojące
koło wiszącego na ścianie obrazu usłyszały jego kroki i odwróciły się zaskoczone.
Widząc pracownika muzeum uspokojone powróciły do przerwanej rozmowy.
- ...proces postępuje - powiedziała ta niŜsza, ciemnowłosa. - Sądzę, droga
kuzynko, Ŝe musimy przeprowadzić sprawę w ciągu kilku najbliŜszych tygodni. Albo
zrezygnować...
Druga z dziewcząt przesunęła w zadumie dłońmi po grubym warkoczu.
- TakaŜ i moja wiedza - powiedziała. - Tylko jakie mamy szanse powodzenia?
Minęło pięćdziesiąt lat. Nawet jeśli nasze podejrzenia są słuszne, Storm mógł przed
śmiercią zniszczyć manuskrypt. Albo komuś go przekazać.
Stary muzealnik przechadzał się wolno oglądając portrety i wreszcie podszedł do
dziewcząt. Nieoczekiwanie zachwiał się na nogach i nerwowym ruchem poprawił
 
okulary. Młodsza, blondynka z grubym warkoczem uniosła głowę z lekko kpiącym
uśmiechem. W pierwszej chwili pomyślał, Ŝe to sportretowana przed czterema
wiekami dziewczyna zstąpiła z obrazu na drewniany parkiet muzeum. Jej twarz była
identyczna, jeśli pominąć cieniutkie metalowe oprawki okularów. Ubrana była
wprawdzie inaczej, ale na wysmukłej szyi miała identyczny srebrny krzyŜyk,
wysadzany rubinami. Nawet jej uśmiech niczym się nie róŜnił.
- Jak pani stamtąd zeszła? - wykrztusił wreszcie sensowne, jak mu się
wydawało, pytanie.
Uśmiechnęła się sympatycznie.
- A jakoś tak zeskoczyłam - powiedziała przechylając figlarnie głowę. -
Patrzę, a tu dwudziesty wiek. Bardzo się zdziwiłam.
Przeciągała nieco końcówki wyrazów, jej wymowa była teŜ odrobinę zbyt miękka.
CzyŜby pochodziła z Kresów? Jej towarzyszka takŜe się uśmiechnęła. Mózg staruszka
wykonał woltę. PrzecieŜ nikt nie moŜe zejść z portretu. To pewnie przypadek...
- Podobieństwo jest zaiste uderzające - powiedział przychodząc wreszcie do
siebie.
Uśmiechnęła się jeszcze raz.
- To rodzinne - powiedziała. - Czasami lubię sobie popatrzeć na moją daleką
prababkę.
- Więc pani...
- Nawet nazywam się identycznie - jej głos miał bardzo miły tembr. - Dzieli
nas wprawdzie róŜnica piętnastu pokoleń, ale sądzę, Ŝe poza cechami fenotypu
odziedziczyłam teŜ coś z jej charakteru.
- Uchowaj BoŜe - mruknął. - Ta młoda dama zaszlachtowała sztyletem
własnego męŜa.
Jej błękitne oczy stały się na moment chłodne jak kawałki lodu.
- Czy przypadkiem nie dlatego, Ŝe przegrał ją w karty z wyjątkowo
odraŜającym typem, dostarczającym młode dziewczęta na dwór sułtański? Zresztą -
wzruszyła ramionami. - Tamtego teŜ dopadła i wykończyła w Kamieńcu Podolskim.
Nie pomógł mu nawet list Ŝelazny wystawiony przez polskiego króla. Z tego co wiem,
wycięła mu przyrodzenie... NaleŜało im się.
 
Kustosz uniósł brwi ze zdumieniem.
- Widzę, Ŝe dobrze zna pani historię swojej rodziny - zauwaŜył.
Uśmiechnęła się.
·
MłodzieŜ powinna szukać sobie dobrych wzorców do naśladowania.
Jej kuzynka parsknęła śmiechem.
- Czy pani krzyŜyk...?
- Tak, to ten sam co na portrecie - wyjaśniła. - Przechodzi w naszym rodzie z
pokolenia na pokolenie.
Rozpięła stalowy łańcuszek obiegający jej szyję i podała mu klejnot. Obracał
go przez chwilę w palcach. Nieczęsto zdarzało mu się widzieć tak piękny przykład
sztuki jubilerskiej. KrzyŜ był bardzo prosty, prawie pozbawiony ozdób, ale z bliska
widać było wijące się wygrawerowane w srebrze linie. Po drugiej stronie pionowo
biegły głęboko wycięte litery hebrajskiego alfabetu. Od częstego stykania się z
materiałami metal wytarł się, ale ciągle jeszcze były czytelne.
- "I tak wszystkie rzeczy stały się z jednego" - odczytał.
Uśmiechnęła się.
- Dokładnie tak - powiedziała.
- Dziwne, Ŝe wyryto ten napis hebrajskimi czcionkami, właśnie na krzyŜu -
powiedział. - To przecieŜ cytat z tablicy...
- Szmaragdowej - dokończyła. - Wedle rodzinnej tradycji krzyŜ ten pierwotnie
naleŜał do alchemika Sędziwoja.
- Od dawna jest pan pracownikiem tego muzeum? - zagadnęła druga z
dziewcząt.
- Od czasów wojny. Więcej. Jestem wicedyrektorem do spraw gromadzenia
zbiorów - powiedział z dumą.
Uśmiechnęły się obie.
- Z tego co słyszałam - powiedziała brunetka - macie w swojej kolekcji
autentyczny atanator mistrza Sędziwoja?
Zamyślił się na chwilę.
- Faktycznie jest u nas coś takiego. Ale nigdy nie wystawiamy go na widok
publiczny. Skąd panie o tym wiedzą?
 
- Na wystawie poświęconej kulturze czasów Stefana Batorego
prezentowaliście państwo zrekonstruowane wyposaŜenie pracowni alchemicznej -
uśmiechnęła się.
Popatrzył na nią zaskoczony.
- Owszem, była taka wystawa, ale z tego co pamiętam chyba w 1879 roku!
- W 1878 - sprostowała odruchowo brunetka.
- MoŜliwe, ale skąd pani o tym wie? - zdumiał się.
Zawahała się na chwilę. MoŜe szukała odpowiedzi w pamięci, a moŜe
zmyślała cos na poczekaniu.
- Czytałam niedawno w Bibliotece Jagiellońskiej gazety z mniej więcej tego
okresu - powiedziała wreszcie. - No cóŜ, na nas niestety czas - kiwnęła dłonią na
kuzynkę.
Gest był dziwny. Ostry, rozkazujący. Druga z dziewcząt podporządkowała się
natychmiast. W drzwiach sali odwróciły się jeszcze na chwilę.
- Do widzenia panu - powiedziała blondyneczka.
- Miło było pana poznać - uśmiechnęła się druga.
Zniknęły. Staruszek usiadł na foteliku postawionym pośrodku sali. Popatrzył
w zadumie na portret. Po wyjściu dziewcząt czuł dziwną pustkę.
- Sympatyczne cielątka - powiedział cicho - I mają ciekawe
zainteresowania.
Wreszcie wstał i ruszył w stronę wyjścia po drodze gasząc światła.
- MoŜe jeszcze kiedyś je spotkam - mruknął sam do siebie.
Wiatr za oknem zachichotał, a w szyby uderzyły cięŜkie krople deszczu.
Przeszedł do swojego gabinetu. Z półki zdjął herbarz i kartkował go dłuŜszą chwilę.
- Katarzyna Kruszewska herbu Habdank, po męŜu Skorlińska - znalazł
wreszcie. - Po zabójstwie małŜonka poszukiwana. Zaginęła bez wieści. Na jej osobie
wygasł ród Kruszewkich...
-Hochsztaplerki - uśmiechnął się wreszcie. - Ale, trzeba przyznać, nieźle to
wykombinowały...
Rozdział I
Deszczowy poranek * List z Krakowa * Mistrz Sędziwój z Sanoka i jego pisma *
 
Zaskakująca propozycja * Niema księga
Popatrzyłem w okna chłostane rzęsistym, jesiennym deszczem. Przed grobem
Nieznanego śołnierza mokli okryci pelerynami wartownicy. Szef zagwizdał pod
nosem kilka taktów. Oderwałem wzrok od szklanej tafli i obejrzałem się na niego.
Studiował w zadumie wydruk z najnowszymi listami które przyszły pocztą
komputerową. Wyglądał na zadowolonego.
- Nie miałbyś ochoty wybrać się do Krakowa? - zagadnął.
- Do Krakowa? - zdziwiłem się. - W sumie dlaczego nie. Sympatyczne miasto.
A mamy tam coś do załatwienia?
Pan Samochodzik uśmiechnął się lekko.
- Coś się kroi - powiedział. - MoŜe powinniśmy być na miejscu...
- CzyŜby widziano Baturę wędrującego kruŜgankami Wawelu i patrzącego
łakomym wzrokiem na arrasy?
- Odpukaj w niemalowane drewno - huknął. - Tylko tego brakowało. Nie, po
prostu dostałem ciekawy list.
- Zamieniam się w słuch.
- Miejscowe muzeum dostało propozycję, jak się to mówi, nie do odrzucenia.
Ktoś chciał się zamienić.
- O. CzyŜby zaproponowano wymienienie jednego zabytku na jakiś inny?
- Dokładnie tak. List zawierał kserokopię pierwszej strony traktatu "O Rtęci",
pióra alchemika Sędziwoja oraz rzeczową propozycję wymieniania go na znajdujący
się w zbiorach muzeum atanator.
- Co to za traktat i co zacz atanator? - zaciekawiłem się.
Szef westchnął bardzo cięŜko i popatrzył na sufit jednocześnie bębniąc
palcami po blacie biurka.
-Traktat "O Rtęci" zaginął jeszcze podczas pierwszej wojny światowej -
powiedział. - To opis doświadczeń przeprowadzanych z rtęcią.
-Mistrz Sędziwój z Sanoka? - zagadnąłem. - Ten o którym był taki film w
telewizji, skończyło się tym, Ŝe wsiadał na Pustyni Błędowskiej do UFO.
Szef westchnął bardzo cięŜko.
-Nasza kinematografia umiera - zawyrokował. - Dokładnie ten sam. A atanator
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin