Czystość małżeńska.doc

(41 KB) Pobierz
Czystość małżeńska

Czystość małżeńska

 

Pisaliśmy dotąd na łamach “Miłujcie się” sporo o czystości przedmałżeńskiej. Czytelnicy proszą o, jak gdyby przedłużenie tego tematu, a mianowicie o omówienie czystości małżeńskiej. Rzeczywiście mało się pisze i mówi o tej sprawie, choć jest ona bardzo ważna dla dobra małżonków i ich rodzin. Kościół przypomina, że “Człowiek (...) nie zdoła osiągnąć prawdziwego szczęścia, do którego tęskni całą swoją istotą inaczej, jak zachowując prawa wszczepione w jego naturę przez najwyższego Boga” (Enc. Humanae Vitae nr 31).

Kiedy mówimy o czystości małżeńskiej, pytamy właśnie, co jest wolą Bożą w seksualnej relacji małżonków (czystość), a co się jej sprzeciwia (nieczystość). Oczywiście na czymś innym polega czystość przedmałżeńska (chodzi o powstrzymanie się od wszelkich działań seksualnych nawet w myślach i pragnieniach), na czymś innym zaś czystość małżeńska (działania seksualne mogą być dobre, miłe Bogu, błogosławione przez Niego).

Takim “świętym” działaniem seksualnym małżonków jest to, które spełnia cele zaplanowane dla nich przez Boga. Jakie są owe cele współżycia seksualnego?

Kościół naucza nas, że istnieją dwa takie cele (nierozerwalnie z sobą związane); prokreacja i wyrażanie miłości. (Popularna kultura, z którą mamy nieszczęście się stykać, naucza nas natomiast, że celem współżycia seksualnego jest rekreacja). Jeżeli małżonkowie nie szanują Bożych planów dla swojej seksualności, popełniają grzech, który rani przede wszystkim ich samych.

Umiejętność zachowania czystości seksualnej w małżeństwie, uzależniona jest w dużym stopniu od wcześniejszego wypracowania w sobie cnoty czystości (dlatego Kościół podkreśla znaczenie wychowania do czystości już od dzieciństwa, co - jak wiemy - ma odbywać się w rodzinie). Cnota czystości (pochodzi od cnoty miłości) jest wewnętrzną dyspozycją uzdalniającą do temperowania i pokonywania w sobie pożądliwości cielesnej. Św. Paweł pisze: “Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w waszych członkach: rozpuście, nieczystości, lubieżności, złej żądzy...” (Kol 3, 5).

Właśnie cnota czystości uzdalnia do “uśmiercania” tego, co pożądliwe. Pożądliwość jest zawsze destruktywna i przed, i w czasie małżeństwa. Oznacza bowiem przedmiotowe traktowanie swojego ciała i ciała partnera, egoistyczne szukanie własnego zadowolenia, traktowanie drugiej osoby tylko jako środka dla osiągnięcia własnego celu, nadawanie seksualności przesadnego znaczenia, hedonistyczny stosunek do niej itp.

Mąż traktuje mnie jak rzecz, która nie ma dla niego specjalnej wartości. Nie okazuje mi nigdy żadnego uczucia, nie darzy miłością, nie zwierza się. (Maria, l. 28)

Zacytujmy jeszcze raz św. Pawła: “Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie: powstrzymywanie się od rozpusty, aby każdy umiał utrzymywać ciało własne w świętości i w czci, a nie w pożądliwej namiętności, jak to czynią nie znający Boga poganie” (1 Tes 4, 3-5). To bardzo ważny dla małżonków tekst. Współżycie ma być wyrazem miłości małżonków do siebie a nie “żądzy” (jakże często utożsamia się obecnie miłość z pożądliwością!). “Żądza” musi zostać utemperowana, nawet “uśmiercona” przez miłość. Miłość nie może zostać zdominowana czy nawet “uśmiercona” przez żądzę! Jak opisać tę miłość? Jakie są jej cechy? Wymieńmy przynajmniej niektóre: pokora, szacunek i podziw dla ciała, szacunek dla godności współmałżonka i jego wolności, troska o jego dobro, zdolność do zrezygnowania z własnych pragnień, ofiarność...

Jesteśmy małżeństwem od dwóch lat. Współżyjemy z żoną dość rzadko. Jest w naszym codziennym obcowaniu sporo napięcia seksualnego, ale potrafimy je łatwo kontrolować. Zmienia się ono we wzajemną czułość i delikatność. Na pewno tak jest. Myślę, że nawet innych przez to kochamy bardziej. Zbyt częste współżycie pozbawia mnie tego ciepła. Wstrzemięźliwość jest jak ładowanie akumulatorów.

Jeżeli już mówimy o fizycznej stronie naszego związku, to jest w naszym fizycznym obcowaniu sporo, powiedziałbym, dziecięcej niewinności. Nie tyle pożądam żonę, co raczej zachwycam się nią, również jej ciałem.

Kiedyś inaczej patrzyłem na kobiety. Wyzbyłem się zmysłowości. Sporo mnie to kosztowało. To prawda, że żyłem jak mnich, ale otworzył się przede mną zupełnie nowy świat. (Andrzej, l, 27)

Jeśli akt małżeński dopełnia prawdziwa miłość, staje się aktem jednoczenia pragnień, zamiarów, celów, myśli, stapianiem się nie tylko ciał, ale przede wszystkim dusz. Głęboko jednoczy małżonków. Nic takiego nie ma miejsca, jeżeli małżonkowie powodowani są pożądliwością. Ich współżycie przypomina wtedy raczej świadczenie sobie wzajemnie (w najlepszym wypadku) usług seksualnych w celach rekreacyjnych. Coś innego znaczy podejmować współżycie, ponieważ “pragnę oddać się, powierzyć tobie”, a coś innego, gdy “nie mogę już wytrzymać” albo ponieważ “chciałbym się nieco rozerwać”.

Seksualny akt małżonków może być dopełnieniem ich miłości tylko wtedy, jeśli jest wolnym darem z siebie. Wolnym, a więc nie wymuszonym przez pożądliwość. Darem, a więc podejmowanym nie wyłącznie z myślą o sobie, ale kiedy wiadomo, że sprawi współmałżonkowi radość, jaką ma się z czegoś upragnionego i oczekiwanego. Zwróćmy uwagę, że poczucie “jestem kochany(a)” daje radość, która jest ważniejsza niż zmysłowa przyjemność. Powstrzymanie się od współżycia także może być wyrazem miłości: “Z myślą o mnie, o moim zmęczeniu i złym samopoczuciu zaniechałeś współżycia. Potrafiłeś zrezygnować z własnej przyjemności, ponieważ mnie kochasz.”

Opanowanie siebie (czyli posiadanie cnoty czystości) staje się przyczyną wielkiej hojności, z której wypływa głęboka satysfakcja. Szczyt rozkoszy seksualnej, to tylko chwila. Radość w dawaniu zaś trwa. Chwila przyjemności a trwałe szczęście, to dwie zupełnie różne rzeczy!

I odwrotnie, akt małżeński może dawać zmysłową przyjemność, a przy tym być wyrazem czysto egoistycznego brania: “Chodzi mi nie o ciebie, a jedynie o twoje ciało. Potrzebna mi jesteś tylko jako środek do uśmierzenia namiętności”. Seks ma być językiem miłości. Taki jest jego wewnętrzny cel zaplanowany przez Boga. Kiedy nie spełnia go - rani. Jest może przyjemność, ale nie ma radości zjednoczenia z osobą, którą się kocha.

Jesteśmy stworzeni do miłości, spełniamy się przez nią. Ale miłość to nie sprawa kilku minut spędzonych w seksualnej gorączce, to sprawa całego życia. Jeżeli jest dojrzała, seks przestaje być najważniejszy. Najważniejszy jest dla tych, którzy nie wiedzą, na czym polega prawdziwa miłość. Współżycie bez miłości to zwykła kopulacja. Bez miłości współżyje się z prostytutką. I można nawet mieć chwilę przyjemności, choć i tak wątpliwej jakości, ale nie szczęście. (Barbara, l. 22)

Powstają teraz praktyczne pytania, które małżonkowie sobie zadają: “Czy nasze współżycie jest dostatecznie przesycone miłością? Czy jesteśmy wewnętrznie wolni? Czy potrafimy żyć bez ulegania pożądliwości?...” Odpowiedź na te pytania daje zachowanie małżonków w czasie, kiedy normalne współżycie nie jest możliwe, np. w czasie dni płodnych kobiety (oczywiście, o ile nie planuje się potomstwa), późnej ciąży, okresie bezpośrednio po porodzie, dłuższej nieobecności współmałżonka w domu itp.

Cnota czystości (która - powtórzmy - pochodzi od cnoty miłości) umożliwia powstrzymanie się w tym okresie od wszelkich działań seksualnych. Natomiast osoba, która nie jest wewnętrznie wolna, lecz w jakimś stopniu zdominowana przez pożądliwość cielesną, będzie szukała zastępczych sposobów jej zaspokojenia. Może wtedy dojść do grzechu masturbacji - czy to w samotności, czy też “z pomocą” współmałżonka. Jak wiadomo, masturbacja jest aktem wewnętrznie i poważnie nieuporządkowanym bez względu na to, czy ma miejsce w okresie przedmałżeńskim czy też małżeńskim. Można ją zdefiniować jako takie działanie seksualne, którego jedynym celem jest osiągnięcie pełnego zaspokojenia seksualnego.

Czytelnicy zapewne rozumieją, co mam na myśli. Nie wszyscy jednak wiedzą, że masturbację można uprawiać na różne sposoby. Np. tzw. “seks oralny”, jeśli prowadzi do pełnego zadowolenia, będzie właśnie niczym innym jak tylko masturbacją jednej osoby przez drugą. Stosunek przerywany (tzw. grzech Onana) to onanizowanie się przy pomocy ciała partnerki. O cóż innego może w nim chodzić, jeśli nie tylko o zaspokojenie namiętności? Trudno tu mówić o jakimś “jednoczeniu pragnień, celów, myśli”, kiedy trzeba myśleć o tym, żeby na czas przerwać stosunek, bo inaczej może dojść do “katastrofy” (ową “katastrofą” jest poczęcie dziecka).

Stosunek antykoncepcyjny jest “nowoczesną wersją” grzechu Onana, który też by sobie nałożył prezerwatywę, aby się nie stresować, gdyby je wtedy znano i gdyby je miał pod ręką. Albo też namówiłby swoją partnerkę na przyjmowanie jakichś pigułek (choćby miały nawet 20 skutków ubocznych!). Stosunek przy użyciu antykoncepcji może służyć tylko uśmierzeniu pożądliwości, i niczemu innemu, choć małżonkowie mogą chcieć, aby był czymś więcej. Czy można mówić w takim wypadku o “stapianiu się dwóch w jedno”, “akcie całkowitego oddania się sobie”, “bezwarunkowej wzajemnej akceptacji”? Przecież przy pomocy swoich działań mówi się partnerowi zupełnie coś innego, a mianowicie: “Twoje ciało jest niebezpieczne, ponieważ grozi ciążą”, “mogę zaakceptować cię, ale tylko bezpłodną” itd.

Żona wie, kiedy mąż uprawia masturbację przy pomocy jej ciała. Najtragiczniejsze, że bywa on zadowolony z tego stanu rzeczy, ponieważ myśli, że na tym właśnie polega współżycie. Bagaż doświadczeń jaki wnosi się do małżeństwa, czasami czyni nas kalekami. Tylko ci, którzy nauczyli się od siebie wymagać, przygotowani są do seksualnego współżycia. (Iza, l. 26)

Miłość i otwarcie na życie są ze sobą nierozerwalnie związane. Nie można prawdziwie kochać, jeżeli zamyka się na życie. Powiedzieć współmałżonkowi przy pomocy języka ciała: “Jestem gotów mieć z tobą dziecko”, to zupełnie coś innego niż powiedzieć mu: “Jestem gotów mieć z tobą chwilę rekreacji”.

Niezdolność małżonków do okresowej wstrzemięźliwości świadczy o kryzysie ich miłości, który wcześniej czy później zrodzi gorzkie owoce.

Odkrycie w sobie słabego punktu nie powinno prowadzić do wynajdywania tysięcy usprawiedliwień albo narzekań: na Kościół, księży, Pana Boga. Robi się to tylko po to, aby utrzymać istniejący stan rzeczy. Tymczasem potrzebna jest zmiana. Konstruktywne jest tylko podjęcie wyzwania i przezwyciężenie kryzysu.

Ważne, żeby nie zadowalać się byle czym, ale myśleć o ideale. Zadać sobie pytanie: “Jak mogłoby wyglądać nasze współżycie, nasza miłość, nasze życie małżeńskie, gdybyśmy zechcieli popracować nad sobą?” Nieraz tyle zabiegów czynią małżonkowie, aby upiększyć mieszkanie, dom, swój wygląd zewnętrzny. Można także upiększać małżeńską miłość! Każdy powołany jest do prawdziwego szczęścia, pięknej miłości, wielkich rzeczy!

Rozpocząć trzeba bardzo prosto - od rachunku sumienia, spowiedzi św., uczynienia zdecydowanych postanowień (np. nauczenie się naturalnych metod planowania rodziny).

Podstawą jest jednak zintensyfikowanie życia duchowego. Pan Bóg musi powrócić na właściwe, tzn. centralne miejsce. Kryzys miłości małżeńskiej wynika przeważnie z kryzysu miłości Boga. Wspólna modlitwa małżonków (m.in. o czystość) odgrywa niezastąpioną rolę. Bez modlitwy nie nastąpi w naszym życiu żadna istotna zmiana. Sami z siebie jesteśmy słabi. Otaczający świat nie pomaga nam żyć w czystości, a przeciwnie, często zmusza do heroicznych wysiłków, aby żyć zgodnie z Bożą wolą. Potrzeba nam otworzyć się na łaskę i wytrwale współpracować z nią, co na pewno zrodzi dobre owoce.

o. Wojciech Mainka - Szwecja

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin