toennies_wspolnota_i_stowarzyszenie.doc

(132 KB) Pobierz
Ferdinand Tönnies

Ferdinand Tönnies

WSPÓLNOTA I SPOŁECZEŃSTWO JAKO TYPY WIĘZI MIĘDZYLUDZKICH

Artykuł zatytułowany Gemeinschaft und Gesellschaft opublikowany w: A. Yierkandt (red.): Handwórterbuch der Soziologie. Ferdinand Enke Verlag. Stuttgart 1959 (wyd. I 1931).

I. Znane i nie znane. Socjologia jest badaniem człowieka: nie cielesnej, nie duchowej, lecz społecznej jego istoty, .a cielesnej i duchowej o tyle tylko, o ile warunkują one jego istotę społeczną. Chcemy więc badać nie tylko te usposobienia i motywy, które prowadzą ludzi ku sobie, trzymają ich razem, doprowadzają lub pobudzają do współdziałania i współpracy, lecz przede wszystkim chcemy poznać i zgłębić także wytwory myślenia ludzkiego, które z tamtych wypływając mają służyć wzmocnieniu i pod­trzymywaniu tej wspólnej istoty. Realizują się one w formach tak do­niosłych — często odczuwanych jako rzeczywiste, a czasem nawet jako nadprzyrodzone — jak gmina, państwo, Kościół.

Nosce te ipsum — chcesz poznać innych, spójrz we własne serce. Każdy z nas żyje w wielorakich związkach i stosunkach z innymi ludź­mi — bezpośrednich i pośrednich. Każdy z nas zna wielu ludzi, lecz jak­że mało w porównaniu z pełną ich liczbą; jak więc poznajemy innych ludzi?

Rozważmy różnice między tymi, których znamy i których nie znamy, początkowo bez uwzględniania powyższego pytania. Potrzebne będą nade wszystko cztery rozróżnienia.

l. Znajomość i obcość

O tym, jak wielkie znaczenie ma ta różnica, wystarczy tylko napom­knąć. W wirze obcych osób, w obcym mieście spotyka .się choćby jednego znajomego, być może nawet „dobrego znajomego” czy wręcz starego zna­jomego. Z reguły bywa to przeżycie, które cieszy. Bez ceregieli czuje się skłonność do podjęcia z nim rozmowy, do czego rzadko jest się skłonnym wobec osoby całkiem obcej. Często sam obcy język niweluje ową słabą skłonność. Jeśli ten ktoś jest dalekim znajomym, to, być może po raz pierwszy w życiu (ewentualnie również ostatni), ściska mu się rękę. Zna­jomy ów pod innymi względami — poza tym, że kiedyś już się go spotkało i zamieniło z nim kilka słów, względnie, że zna się go z racji jakiejś jego specyficznej właściwości, która nas do niego przybliża, np. jako oso­bę wykonującą ten sam zawód lub fach — tak więc pod innymi względa­mi może być dla nas kimś obcym, np. człowiekiem, innej narodowości lub mówiącym innym językiem: jest on znajomym, nawet jeśli z trudem się porozumieliśmy czy porozumiewamy. Język niemiecki precyzyjnie od­różnia znajomego (der Bekannte) od kogoś, kogo się jedynie zna (der Gekannte). Znajomy — mój znajomy — zna mnie również, ktoś, kogo je­dynie znam, prawdopodobnie nie, w każdym razie nie zawsze. Ten, kto stoi wysoko, tak w sensie materialnym jak i duchowym, będzie postrzega­ny i znany przez wielu, których on sam nie zauważa, których nie zna, a często również wcale znać nie chce. Człowiek, którego znam, chyba mnie sobie nie przypomina, a jeśli nawet przypomina, to przypuszczalnie nic o mnie nie wie. Jestem mu obojętny względnie niemiły. Znajomy natomiast zaliczany bywa przez wielu do „przyjaciół” — częsta oznaka powierzchownego stylu myślenia czy mówienia, choć zapewne znajomość ma pewną lekką tendencję do przeradzania się w przyjaźń, podobnie jak obcość do przeradzania się w niechęć — jedynie tendencję, lecz tendencje są ważne.

 

2. Sympatia i antypatia

Nie zawsze znajomość kogoś czy znajomość z kimś oznacza tym sa­mym, iż tego drugiego człowieka „znosimy” czy nawet „lubimy” bądź (znacznie rzadziej) kochamy. Głęboka różnica dzieli tych, którzy są nam sympatyczni od tych, do których czujemy antypatię. Zarówno sympa­tia, jak i antypatia są przede wszystkim uczuciami, choć często przedsta­wia się je jako instynkty, a więc jako coś niższego; naprawdę są one często powiązane z myśleniem i wiedzą, a przez to z wyższymi, szlachet­niejszymi, wyróżniającymi człowieka uczuciami, nierzadko wręcz biorą początek z takich uczuć, a więc także z tego, co myślimy i wiemy. Po­nadto, jak zaznaczono, istnieje związek, o niejakim znaczeniu między zna­jomością i sympatią oraz obcością i antypatią. Im bardziej instynktowny charakter nosi sympatia i antypatia, tym bardziej zależne są od pewnych oznak zewnętrznych, szczególnie dotyczy to uczucia, jakie w kobiecie bu­dzi wrażenie wywarte przez mężczyznę: przez jego postać, oblicze i wy­raz twarzy, ubranie, zachowanie, maniery, sposób mówienia, wręcz dźwięk głosu. Również mężczyźni nierzadko zakochują się w kobiecie od pierwszego wejrzenia: na niektórych decydująco oddziałuje piękna syl­wetka, na innych miła twarz, na jednych wyraz oczu lub zręczne wysła­wianie się, na innych śliczna suknia lub wspaniały kapelusz. Bezpośred­niej i instynktownej sympatii lub antypatii przeciwstawić się może jednak prawdziwe doświadczenie, poznanie obcego dotąd człowieka. Zdarza się przecież, że ktoś, kto pierwsze wrażenie zrobił niekorzystnie, bywa człowiekiem bardzo miłym, całkiem interesującym, a nawet zachwyca­jącym; zdarza się również, że u kobiet lub dziewcząt budzi się namiętny pociąg do mężczyzny, który początkowo był tej kobiecie lub dziewczynie tak nienawistny jak, dajmy na to, Ryszard III owdowiałej królowej. In­nym zagadnieniem jest, czy może się to także stać źródłem trwałej, wier­nej miłości i to na zawsze. Nierzadko przecież pierwsze wrażenie bywa prawdziwe, co znajduje potwierdzenie w późniejszym doświadczeniu. Zja­wiskiem prawie codziennym jest, jak powszechnie wiadomo, również od­wrotna kolejność: gdy rzeczywista, bliższa znajomość zadaje kłam wspa­niałemu wrażeniu, korzystnemu mniemaniu o kimś; gdy czynimy sobie ciężkie wyrzuty, bowiem daliśmy się okłamać czyjejś gładkiej powierz­chowności.

Jednak olbrzymie rzesze ludzi, nie tylko nieznajomych, obcych, lecz także tych, których znamy, a nawet znamy względnie dobrze, pozostają obojętne naszemu sercu, naszym uczuciom. Oczywiście, obojętność ta nie zawsze jest nie do przełamania — zachowuje ona lekką skłonność "do sympatii lub antypatii. Sympatie lub antypatie mają wiele stopni, nawet gdy ich elementem są owe sympatie i antypatie rozumne, tzn. znajdujące oparcie w naszych przemyśleniach. Pewien, choć zwykle niewielki zasób sympatii zwracamy przede wszystkim ku tym, którzy stoją po naszej stronie, są w naszym obozie, niezależnie od tego, czy już ich znamy czy dopiero poznamy: jako towarzyszy broni, rodaków, może nawet ludzi z tych samych stron rodzinnych, jako kolegów po fachu, współwyznaw­ców lub członków tej samej partii, kolegów. Już nawet przynależność do tego samego stanu, np. szlacheckiego, lub tej samej klasy — posiadają­cych czy proletariatu — rodzi pewien, choć najczęściej, zwłaszcza przy bogatym doświadczeniu życiowym, niewielki zasób sympatii. Podobnie i w przeciwnym wypadku — wobec tych wszystkich, którzy walczą w przeciwnym obozie, powstaje i utrzymuje się pewna antypatia, która nierzadko urasta do nienawiści — tym szybciej, gdy chodzi o rzeczywistą walkę; w innych przypadkach antypatia słabnie i objawia się jedynie jako większa obojętność, tak iż pod wpływem innych motywów i bliższej zna­jomości łatwo może z czasem przerodzić się w szczerą sympatię. Z dru­giej strony, wystarcza już wspólny czy też zbieżny interes, tym bardziej gdy jest uświadamiany, by rozbudzić sympatię, a przeciwstawny, by roz­budzić antypatię. Dla przykładu: spora liczba osób 'odnajduje wspólnotę interesów jako konsumenci, stąd mają oni do siebie pewną sympatię. Interesy ich są przeciwstawne interesom producentów i handlowców, wo­bec których zatem często odczuwają antypatię, niekiedy bardziej zago­rzałą niż łącząca ich sympatia.

3. Zaufanie i nieufność

Trzecia różnica, na którą chcę zwrócić uwagę, polega na tym, czy wo­bec innych odczuwamy zaufanie czy jesteśmy nieufni. Znajomi budzą w nas pewne, najczęściej słabe, zaufanie, obcy pewną, zwykle dość silną, nieufność. Co więcej, sympatia rodzi łatwo często zgoła impulsywne zaufanie, które równie łatwo, niekiedy zaś równie szybko może zawieść, podczas gdy antypatia budzi lub wzmacnia i podsyca nieufność, która często okazuje się nieuzasadniona. I tu jednak ileż odcieni! Tylko nie­licznym wybrańcom użyczamy tak wielkiego i głębokiego zaufania, że polegamy na ich bezwarunkowej szczerości, przywiązaniu i wierności dla nas i naszych bliskich, wręcz sądzimy, iż wolno nam na tym budować da­leko idące plany; rzecz znamienna, ci nieliczni nie zawsze są ,,nam rów­ni”, nie żądają tej sympatii, która raczej przysługuje osobom tej samej klasy, tego samego stanu. Wiemy sługa czy wierna pokojówka to nie są postacie jedynie z legendy czy baśni, nawet jeśli daleko częściej wystę­powały w prostych, wiejskich okolicznościach niż współcześnie. Zawie­dzione zaufanie — doświadczenie przerażające, gorzkie, prowadzące do zwątpienia. Lecz i nieufność przemienić się może w zaufanie, jak z kolei zawiedzione zaufanie — poza tym, że wywołuje urazę, gniew i zgorzknie­nie — przechodzi bezpośrednio w nieufność, następnie łatwo zwracającą się również ku innym, którym, gdyby nie ona, użyczylibyśmy zaufania. Do zaufania lub nieufności prowadzi nie tylko własne, lecz również cu­dze doświadczenie, a więc także opinia o kimś, świadectwo jako o osobie godnej zaufania lub niepewnej („do której należy podchodzić ostrożnie”. Z drugiej strony, stosunki międzyludzkie są w dużym stopniu urzeczowione, co odbija się na zaufaniu, tak że w niewielkiej tylko mierze lub w ogó­le nie chodzi już o osobę, lecz jedynie o jej „majątek”. Jest tak wówczas, gdy liczy się, i najczęściej nie bez powodów, że interes własny skłoni również niezbyt jako osoba godnego zaufania człowieka interesu do zapła­cenia tego, co jest winien, dopóki go jeszcze stać. „Być godnym zaufania” zanika, zmieniając się w „zasługiwać na kredyt”, co zaś z reguły przysłu­guje firmie — to ona jest pewna lub za. taką uchodzi, niezależnie od war­tości moralnej właściciela czy zarządcy, a często wartość owa ze względu na kredyt oparty na zaufaniu uchodzi za nieskazitelną, nawet gdy istnieją uzasadnione podstawy by oceniać ją inaczej; i tak zaufanie co do wartości osobistej zamienia się często w 'zaufanie, iż dana osoba lub firma jest war­ta kredytu. Ufa się również częściowo, nie będąc tego świadomym, wielu ludziom znanym tylko powierzchownie, często w ogóle nie znanym, o któ­rych nic nie wiemy poza tym, że zajmują dane stanowiska i że są na swym posterunku — to także jest zaufanie urzeczowione. O ile zaufanie do osoby zawsze w istocie zależy od osobowości tego, kto ufa, ma za podstawę jego inteligencję, głównie znajomość ludzi, czyli doświadczenie, tak iż na ogół ktoś naiwny i niedoświadczony ufa łatwo, zaś mądry i doświadczony jest przezorny, bo skłonny do wątpliwości — to w przypadku zaufania urzeczowionego różnica ta prawie całkiem zanika. Nie znamy maszynisty pro­wadzącego pociąg .ani kapitana czy sterników prowadzących nasz statek, w wielu przypadkach nie znamy lekarza, którego prosimy o radę, któremu-nawet powierzamy nasze ciało lub życie dla interwencji chirurgicznej; często nie znamy adwokata, którego szukamy, by poprowadził naszą spra­wę, nie mówiąc już o sędzim, który decydować będzie aa lub przeciw nam, po którym spodziewamy się, mamy nadzieję, że przywróci nam pra­wa i cześć, że musi oddać sprawiedliwość naszym żądaniom. We wszyst­kich tych wypadkach wierzymy w (a) umiejętności, (b) chęci. Co do umiejętności to mamy podstawy, by w nie wierzyć, ponieważ (ά) jest to jego zawód — jak mógłby, jak śmiałby mienić się lekarzem lub sędzią, gdyby nim nie był? także szewc, ślusarz, krawiec z reguły zna się na rzeczy, zna. swój kunszt. Im ważniejsze dla nas sprawy wchodzą w grę, tym bardziej wierzymy w: (β) świadectwa, (γ) doświadczenie, (δ) opinię, (ε) osobistą radę lub polecenie, które danej osobie otwarło drzwi do jej działalności, jej urzędu. W wielu przypadkach jednak, jak prowadzących pociąg lub statek, liczą się jedynie (β) i (γ). Co się tyczy chcenia, to ufamy (a) w pewne zwykłe wartości moralne i w to, że gdyby dana osoba nie posiadała pewnego ich minimum, już dawno straciłaby reputację. W bli­skim z tym związku pozostaje (b) jej własny interes — materialny lub du­chowy, co najczęściej łączy się w jedno. Łatwo jednak zauważymy, że u podstaw naszego spokoju, naszego poczucia pewności, a zatem i pozosta­łych motywów ufności leży coś jeszcze innego, coś czego najrzadziej bywa­my świadomi, mianowicie) zaufanie w regularne, pewne, choć różnorodne funkcjonowanie trzech wielkich systemów społecznego chcenia, które na­zywam porządkiem, prawem i moralnością, przy czym te dwa ostatnie jako porządek prawny i porządek moralny są rozwiniętymi, wykształco­nymi typami tego pierwszego.

4. I tak dochodzę obecnie do czwartej różnicy, która blisko wiąże się z trzema pierwszymi, a nawet częściowo jest w nich zawarta: chodzi o to, czy jestem z ludźmi jakoś „powiązany” czy też pozostaję wobec nich po prostu wolny. Więź jest przeciwieństwem wolności — oznacza ona mus, powinność, brak pozwolenia — iż miejsca wyłania się przed nami mnogość więzi, jakim człowiek podlega przez pozostawanie w rozmaitych związkach, które nazwać możemy również rodzajami jestestw lub form społecznych wiążących go z innymi. Jest on powiązany z innymi, jeżeli tylko wie o tym powiązaniu, wiedza ta zaś ma charakter już to głównie intuicyjny, już to głównie rozumowy. Wypływa z niej poczucie lub jasna świadomość musu, powinności, braku pozwolenia oraz sprawiedliwe przerażenie wobec następstw niesłusznego, sprzecznego z zasadami, bezpraw­nego i w ogóle niesprawiedliwego, w końcu niemoralnego i niegodnego zachowania się i postępowania.

Być związanym to wyrażenie metaforyczne, i ogólnie więzi społecz­nych we właściwym sensie rozumieć tak nie należy. To, że istota ludzka jest powiązana z inną, wskazywać może na jej pełną zależność — znów obrazowe wyrażenie, które oznacza, iż nie ma ona lub mieć nie może swego własnego chcenia, lecz we wszystkim, czego mogłaby sobie życzyć, uwarunkowana jest przez chcenie innej. I tak zależność niemowlęcia i w malejącym stopniu także małego dziecka od matki czy może innych osób, które opiekują się nim jak matka, jest faktem oczywistym. Podobny charakter ma wiele innych rodzajów zależności, w których dola czy niedo­la człowieka określona jest przez chcenie kogoś innego bardziej niż przez jego własne. Najdoskonalszym tego przejawem jest poddaństwo, niewola itp., zaś najbardziej naocznym, a więc na j gwałtowniejszym — fizyczne spętanie, często stosowane wobec niewolników, a dziś wobec ciężkich przestępców w czasie transportu. W tym samym sensie o niezdolności do działania według własnej chęci, co wyniknąć może z własnej całkowitej słabości woli, mówimy w odniesieniu do osób zahipnotyzowanych, pod­daństwa płci itp.

5. Przez więź społeczną rozumieć będziemy obustronną zależność, co oznacza, że wola jednego oddziałuje na wolę innego wzmacniając ją lub hamując względnie i wzmacniając i hamując. Skoro tylko chcenie jednego spotka się z chceniem innego, zwiąże się lub przeplecie, wtedy wyłania się chęć wspólna, którą wolno traktować jako jedność, właśnie dlatego, iż jest wzajemna, a więc: ustanawia lub wzmacnia zarówno chęć A zgodną z chęcią B, jak i chęć B zgodną z chęcią A. Stanowi to naj­prostszy przypadek społecznej woli dwóch indywiduów, które w tych roz­ważaniach nazywać będziemy raczej osobami, woli ze względu na chcenie, a więc i działanie każdego z nich wobec drugiego, czyli obydwu wzajem wobec siebie. W ten sam sposób jak jednostka z jednostką powiązana być może jednostka z wieloma osobami, te zaś wszystkie ze sobą, tak iż wola każdej z osób uczestniczących jest częścią woli wspólnej, a zarazem przez tę wspólną wolę jest określona i od niej zależy. Taka wspólna wola może się jednak przejawiać w różnych formach: różnych już choćby ze -względu na większą lub mniejszą liczbę tych, którzy w niej Uczestniczą, różnych ze względu na sposób jej istnienia, tzn. uzewnętrzniania lub manifesto­wania się. Również w rozmaity sposób może ona docierać do poszczegól­nych osób lub być przez nie uświadamiana. Może ona nieokreślenie długo istnieć w jeden i ten sam sposób, lecz może się również od czasu do czasu przemieniać w ciągle nowych aktach; może oddziaływać na uczestniczące w niej osoby bezpośrednio lub pośrednio, mianowicie szersza wspólna wola na wolę węższą, a ta znów na jej najwęższy zakres. Każda może się prze­jawiać w jakiejś jednej osobie materialnej lub w wielu, których wspólna wola reprezentuje wole, które się na nią złożyły. Każdą wiążącą wolę mienić można czymś szczególnym, ale również — pewnym podmiotem, oznaczającym wówczas powiązaną większość lub gromadę, która przez oso­by do niej należące wyobrażana jest i traktowana jako jedna osoba na podobieństwo jednostki, a zatem jako osoba zbiorowa, od której zależą bądź inne osoby zbiorowe, bądź w najprostszym przypadku osoby mate­rialne, które dlatego właśnie są ze sobą powiązane, że o swym powiązaniu wiedzą, i dlatego właśnie przez osobę zbiorową, że reprezentuje ona ich własne powiązanie, czyli jedność. W tym sensie rozumieć należy dalsze wywody, w których występują te określenia zaczerpnięte z języka potocz­nego, gdzie ich znaczenie zostało ustalone od dawna, choć często bez właś­ciwego wglądu w ich prawdziwą istotę; szczególnie zaś bez wyraźnego i świadomego wydzielenia tego sensu, który wskazuje na ich zewnętrzny przejaw, czyli ich znaczenie jako grupy, gromady, zespołu itp. — w prze­ciwieństwie do sensu, który im nadaje- formułowanie pojęć naukowych, kiedy to pojmować je należy jako podmioty i nosicieli powiązanej woli społecznej, innymi słowy jako jestestwa lub formy społeczne. Nie trudno wykazać, że są one jednorodne, choć różne pod względem formy i treści. Jednorodność ich płynie mianowicie stąd, że zawarta w nich jest wola społeczna, która determinuje współdziałające wole indywidualne przez to, że po części nadaje prawa^ po części nakłada obowiązki oraz określa pra­wa jednej osoby jako obowiązki innej i odwrotnie. Różnorodność ich po­lega na tym, że osiągają one swą pełnię w wyobrażeniu pomyślanej (nie­naturalnej) osoby społecznej, która wobec poszczególnych osób występuje jako osoba zbiorowa, w pierwszym rzędzie wobec indywiduów, a potem wobec innych, usytuowanych w dalszej kolejności osób zbiorowych. Także w najprostszym przypadku — każda uczestnicząca osoba ma jakąś powin­ność zadaną przez inne wole, jak również przez jej własną względnie przez wolę wiążącą.

II. Wymiana jako najprostszy przypadek więzi społecznej

l. Najłatwiej zrozumieć złożoną istotę więzi sprowadziwszy je wszyst­kie do najprostszego typu, który charakteryzuje się zarazem racjonalno­ścią: mianowicie do prostej wymiany względnie wzajemnego związku po­przez obietnicę, którą ująć można jako wymianę rozciągniętą w czasie. Wymiana swą charakterystyczną klarowność zawdzięcza temu, że w naj­prostszym przypadku idzie o dwa odrębne przedmioty, które nie mają ze sobą nic wspólnego poza tym, że każdy ze względu na ten drugi (jako cel) jest środkiem, każdy jest potrzebny, a więc ma wartość jako środek dla osiągnięcia tego drugiego.

Jeśli jednak przez pojęcie wymiany rozumie się również wszystkie wzajemne świadczenia i zachęty, to każde współżycie, tym bardziej zaś, im jest intymniejsze, jest ciągłą wymianą takich świadczeń i zachęt. Za­razem jednak na jaw wychodzi różnica, bowiem gdy życzenie i chcenie — przynajmniej jak można sądzić — ma źródło w życzeniu lub chceniu kogoś innego, wówczas zamiast owego zasadniczego motywu każdej ze stron — w najprostszym wypadku, gdy rozpatruje się dwie osoby — mianowicie oczekiwania, wymagania świadczeń od innego względnie ocze­kiwania. wymagania, przymusu ze strony innego (również oczekiwania i wymagania całości łączącej jednostki, tzn. reprezentującej stanowisko innego wiążąc i przymuszając) występuje jedynie własne życzenie i chce­nie na rzecz innego, innej lub większej ich liczby. Z takiego życzenia i chcenia wyłania się inna postawa wobec tej lub tych jednostek. Jest ona sama w sobie nie uwarunkowana, jak miłość matki do małego dziecka, od którego nie oczekuje ona ani nie żąda niczego, dopóki nie ma ono rozumu — a nawet, gdy już go nabierze, nie warunkuje on miłości mat­czynej. Miłość sama nie wiąże. Tak dzieje się w przypadku zdecydowa­nego podobania się i lubienia, natomiast miłość bez wzajemności więdnie, najsłabsza nadzieja pozwala jej jednak wieść nędzny żywot zadowalając się jedynie samym istnieniem ukochanego, dlatego właśnie, że chce ona siebie przy szczęściu tej drugiej osoby, przede wszystkim w miłości seksualnej, bywa jednak również, że przeradza się (im silniejsza tym prę­dzej) w nienawiść, która jest opaczną miłością, tak jak miłość własna nie­rzadko rodzi chęć samozniszczenia.

2. Pośrednie i wyższe formy więzi społecznych, z jednej strony, za­wierają w sobie zawsze również i ten element, o którym powiedzieć mo­żemy, iż oznacza on wzajemne popieranie się, pomoc lub niewrogą, a więc pokojową działalność; z drugiej strony — nieodmiennie element wiążącej (społecznej) woli, która oddziałuje na wole indywidualne i określa je. Tak więc zawsze więź i wzajemność dadzą się odczuć i rozpoznać przez to, że zachowanie partnera (uczestnika, członka), które im nie odpowiada, a w końcu kieruje się przeciw nim, wywołuje przeciwdziałanie kogoś a przeto i całości, o ile ona utrzymuje się jeszcze, i to tym bardziej, im mniej jej trwanie zależy od zachowań poszczególnych osób. I tak na przy­kład przyjaźń dwojga — często także małżeństwo (jeśli jest ono z kolei współuwarunkowane nadrzędną wolą społeczną) — zależy od zachowania się każdego z partnerów i może być przez nie rozbita. Natomiast w sto­warzyszeniu jednostka z reguły nie może mc, jego istnienie utwierdza lub mu zagraża dopiero zachowanie kilku, wielu, gromady osób — ważna jest tu różnica między większością i mniejszością, a wraz z tym kwestia, czy skłonności, wielokrotnie przy tym mieszając odkrycia i przywidzenia raz tego, raz owego rodzaju: jestestwa społeczne, przede wszystkim osoby zbio­rowe, są niedościgłe, potężne, wzniosłe — niedościgli, potężni, wzniośli są również bogowie, ,a więc i w osobach 'zbiorowych tkwi coś boskiego, znaj­dują się one pod szczególną opieką bogów, zwłaszcza jeśli samym tym jestestwom przypisuje się ponadnaturalne pochodzenie, jak Kościołowi. Jeśli Bóg sam wyobrażany jest jako potężny, budzący strach lub jako łaskawy dobry władca, to jest on również władcą nad panem, wyświęca go, legalizuje i proteguje, uzasadnia jego prawo, w szczególności prawo dziedziczenia jako prawo boskie, i tak władca ziemski panuje z łaski boskiej na swym wysokim urzędzie, ciesząc się czcią podobną do boskiej. Wszelkiego rodzaju cześć — jak ta, która wyrasta z naturalnego uczucia jako cześć dziecka, jako cześć słabszego wobec mocniejszego, na­wet gdy ten jest znienawidzony i niecierpiany — jest podobna i powiązana z czcią boską, która jest jej ukoronowaniem, i w której cześć objawia się jako religia. Jako posłuszni słudzy boży ludzie dzierżący władzę są z kolei pośrednikami i wyroczniami woli bożej i przez to wzmacniają własną władzę. Ale nawet jeśli przypisuje się byt owym czystym przedmiotom myśli, które nie zamieszkują Olimpu, lecz ucieleśniają się w rzeczywistości jakiegoś zgromadzenia wojskowego lub ludowego, to niedaleko do zwią­zania tego bytu z bytem bogów, a wiara w bogów wesprze wiarę w re­publikę, podobnie jak to robi z wiarą w Kościół i czcią dla kapłanów. Krytyczny, naukowy namysł unicestwia wszystkie owe iluzyjne twory, odkrywa, iż ów wyobrażony świat zawiera jedynie ludzkie myśli, że u je­go podstaw leżą ludzkie nadzieje i obawy, potrzeby i konieczności, oraz że jego okazałe formy podobne są wielkim, poetyckim dziełom sztuki, nad którymi niekiedy pracował dudh stu- i tysiącleci. I tak poznanie pro­wadzi nas z powrotem do prostej myśli i zagadnienia: co, dlaczego i jak chcą myślący ludzie? Prosta i najogólniejsza odpowiedź brzmi: chcą celu i szukają najodpowiedniejszego środka, dążą do celu i szukają właściwej drogi, która do niego prowadzi. Takie w rzeczywistości jest postępowanie podejmowane w okolicznościach praktycznego życia, codziennej pracy, walki, działania — którymi kieruje i które ułatwia namiętność i miłość, nadzieja i obawa, ćwiczenie i przyzwyczajenie, zastany wzór i uczenie się.

2. Bowiem to ogólne ludzkie chcenie, które ująć możemy jako naturalne i pierwotne, spełnia się w możności i jest zarazem we wzajem­nym oddziaływaniu przez możność organicznie określane. Cały duch naj­skromniejszego nawet człowieka odbija się w jego możności i stosownie do niej w woli: jego usposobienie, duszę i sumienie wypełnia nie tylko to, czego się nauczył, lecz również — choć w powiązaniu z tym, czego się nauczył — ciągle żywy, dawny, odziedziczony sposób myślenia i odczuwania .przodków. Dlatego wolę zwróconą ku temu dziedzictwu nazywam wolą organiczną (Wesenwille) człowieka i przeciwstawiam jej typ woli refleksyjnej (Kurwille), nad którą dominuje i którą kieruje myślenie. Wola refleksyjna jest wolą racjonalną i należy ją w pełni odróżniać od woli rozumnej, która pozostaje w zgodzie z motywami podświadomymi, stano­wiącymi głęboką podstawę woli organicznej, wola racjonalna zaś wyklu­cza je jako elementy zakłócające i w zakresie, w jakim jest to możliwe, pozostaje w pełni świadoma.

Rozważanie, to znaczy myślowe formułowanie celu i ustalanie środ­ków, pozwala je od siebie odróżnić, z czego płynie wniosek, że środków nie pragnie się jako organicznie związanych z celem, jako z nim spokrew­nionych i splecionych, może nawet identycznych, lecz jedynie w całkowi­tym wyodrębnieniu od celu, a może nawet w głębokim od niego przeci­wieństwie. Założony cel wymaga, by środek — tak dalece, jak to możli­we — był do niego dostosowany, a więc, by nie stosowano żadnego środka czy częściowego środka, który nie byłby uwarunkowany przez cel, prze­ciwnie — musi być celowo dobrany i stosowany. Ale takie dostosowanie oznacza stanowcze rozgraniczenie i wyodrębnienie celu i środków nie po­zwalające na rozpatrywanie ich czy uwzględnianie inaczej niż z punktu widzenia możliwie pełnej ich celowości: zasada racjonalizacji środka, która w konsekwencji wszędzie zaczyna nieuchronnie obowiązywać, coraz bar­dziej w zgodzie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin