Borowski Tadeusz - U nas w Auschwitzu.pdf

(175 KB) Pobierz
Microsoft Word - Borowski Tadeusz - U nas w Auschwitzu
TADEUSZ BOROWSKI
„U NAS W AUSCHWITZU...”
I
...a więc jestem już na kursach sanitarnych. Wybrano nas kilkunastu z całego
Birkenau i będą uczyć prawie na doktorów. Mamy wiedzieć, ile kości ma człowiek, jak
krąży krew, co to jest otrzewna, jak się zwalcza gronkowce, a jak paciorkowce, jak się
sterylnie przeprowadza operację ślepej kiszki i po co jest odma.
Mamy posłannictwo bardzo wzniosłe: będziemy leczyć kolegów, których „zły
los” gnębi chorobą, apatią lub zniechęceniem do życia. Mamy — właśnie my, kilkuna-
stu ludzi na dwadzieścia tysięcy mężczyzn w Birkenau, zmniejszyć śmiertelność w
obozie i podnieść ducha więźniów. Tak mówił na wyjezdnym lagerarzt, spytał się jesz-
cze każdego z nas o wiek i zawód, a gdy odpowiedziałem mu:
— Student.
Podniósł ze zdziwieniem brwi:
— Cóż pan studiował?
— Historię literatury — odrzekłem skromnie.
Kiwnął ze zniechęceniem głową, wsiadł do samochodu i odjechał.
Później szliśmy bardzo piękną drogą do Oświęcimia, widzieliśmy kupę krajo-
brazu, potem ktoś nas przydzielał gdzieś, na jakiś szpitalny blok jako gości — flege-
rów, ale nie bardzo się tym interesowałem, bo poszedłem ze Staszkiem (wiesz, tym, co
mi dał brązowe spodnie) na obóz, ja — szukać kogoś, kto by Ci ten list zaniósł, a Sta-
szek pod kuchnię i magazyn, żeby zorganizować na kolację białego chleba, kostkę
margaryny i choć zjedna kiełbasę, bo jest nas pięciu.
Oczywiście nikogo nie znalazłem, bo jestem milionowiec, a tu same stare nu-
mery i na mnie patrzą bardzo z góry. Ale Staszek obiecał przez swoje koneksje list
przesłać, tylko żeby nie był długi, „bo to musi być nudne tak do dziewczyny co dzień
pisać”.
Więc jak się nauczę, ile kości ma człowiek i co to jest otrzewna, to może pora-
dzę coś na Twoją piodermię i na gorączkę sąsiadki z Twego łóżka. Obawiam się tylko,
że nawet wiedząc, jak się leczy ulcus duodeni, nie potrafię Ci ukraść głupiej maści
Wilkinsona na świerzb, bo aktualnie nie ma jej w całym Birkenau. U nas polewało się
chorych herbatą z mięty, odmawiając przy tym pewne nader skuteczne zaklęcia, nie-
stety, nie do powtórzenia.
A co do ograniczenia śmierci: chorował na moim bloku prominent, miał się źle,
gorączkował, mówił coraz częściej o śmierci. Pewnego razu zawołał mnie do siebie.
Usiadłem na brzeżku łóżka.
— Byłem przecie znany na lagrze, nie? — zapytał, niespokojnie patrząc mi w
oczy.
— Któż by ciebie nie znał... i nie zapamiętał — odpowiedziałem niewinnie.
— Patrzaj — rzekł, wskazując ręką na zaczerwienione ogniem szyby.
Paliło się tam, za lasem.
— Wiesz, chciałbym, żeby mnie położyli osobno. Żeby nie razem. Nie na kupie.
Rozumiesz?
— Nie miej strachu — rzekłem mu serdecznie. — Już ja ci nawet prześcieradło
dam. A z trupiarzami też pogadam.
Uścisnął mi rękę w milczeniu. Ale na nic się nie zdało. Wyzdrowiał i z lagru
przysłał mi kostkę margaryny. Smaruję nią buty, bo to takaz ryb. Tak przyczyniłem się
do zmniejszenia śmiertelności w obozie. Ale chyba dosyć o tym, bo to zbyt obozowe.
Od prawie miesiąca nie mam listu z domu...
II
Rozkoszne dnie: bez apelów, bez obowiązków. Cały obóz stoi na apelu, a my w
oknie, wpółwychyleni widzowie z innego świata. Uśmiechają się do nas ludzie, my
uśmiechamy się do ludzi, mówią do nas: „Koledzy z Birkenau”, trochę ze współczu-
ciem, że nasz los taki marny; a trochę ze wstydem, że ich taki dobry. Pejzaż z okna
niewinny, kremo nie widać. Ludzie są w Oświęcimiu zakochani, z dumą mówią: ,,U
nas, w Auschwitzu...”
Ostatecznie mają się czym chwalić. Wyobraź sobie, czym jest Oświęcim. Weź
Pawiak, tę okropną budę, dodaj Serbię, pomnóż przez dwadzieścia osiem i ustaw
wszystko tak blisko koło siebie, aby między Pawiakami było tylko trochę miejsca,
wszystko otocz podwójnym drutem naokoło, a z trzech stron betonowym murem, bło-
to wybrukuj, wyhoduj anemiczne drzewka — a między tym wszystkim posadź kilkana-
ście tysięcy ludzi, którzy byli po kilka lat w obozie, cierpieli fantastycznie, przetrwali
najgorszy czas, a teraz mają uprasowane na zabójczy kant spodnie i chodzą, kołysząc
się w biodrach, zrób to wszystko a zrozumiesz, dlaczego mają oni w wielkiej pogardzie
i politowaniu nas, ludzi z Birkenau, gdzie są tylko drewniane końskie baraki, nie ma
chodników, a zamiast łaźni z gorącą wodą — cztery krematoria.
Z flegernii, która ma bardzo białe, takie trochę niemiejskie ściany, betonową
więzienną podłogę i dużo, dużo trzypiętrowych prycz, widać doskonale drogę wolno-
ściową, po której czasem przejdzie człowiek, czasem przejedzie samochód, czasem
drabiniasty wóz, a czasem — rowerzysta, pewnie robotnik wracający z pracy. Dalej,
ale bardzo daleko (nie masz pojęcia, ile przestrzeni zmieści się w takim małym oknie,
chciałbym mieszkać po wojnie, jak przeżyję, w wysokim domu z oknami na pole), są
jakieś domy, a potem siny las. Ziemia jest czarna i musi być wilgotna. Jak w sonecie
Staffa, pamiętasz Wiosenny spacer!
Ale są na naszej flegerni rzeczy bardziej cywilne: piec kaflowy z kolorowych,
majolikowych kafli, takich, jakie leżały u nas na składzie. Piec ten ma chytrze urzą-
dzone ruszta do pieczenia: niby nic nie ma, a piecz choćby prosię. Są na pryczach „ka-
nadyjskie” koce, puszyste jak futro kota. Są prześcieradła białe i bez zmarszczek. Jest
stół czasem zaścielony obrusem, ale tylko od święta i do jedzenia.
Okno wychodzi na drogę brzozową — Birkenweg. Szkoda, że zima i że bezlistne
brzozy „płaczące” zwisają na dół jak postrzępione miotły, a zamiast trawników leży
pod nimi lepkie błoto, pewnie takie samo jak w „tamtym” świecie zza drogi, tylko że
trzeba je miesić nogami.
Po dróżce brzozowej przechadzamy się wieczorem po apelu godnie, z powagą,
witając pochyleniem głowy znajomych. Na jednym ze skrzyżowań stoi drogowskaz z
płaskorzeźbą, a płaskorzeźba przedstawia takich dwóch, co siedzą na ławce i szepcą
sobie na ucho, a trzeci pochyla się ku nim, nadstawia swoje i nadsłuchuje. Ku prze-
strodze: każda twoja rozmowa jest podsłuchana, skomentowana, doniesiona, gdzie
należy. Tu jeden o drugim wie wszystko: kiedy był muzułmanem, co i od kogo zorga-
nizował, kogo zadusił i kogo zakapował, i każdy uśmiecha się drwiąco, gdy chwalisz
drugiego.
Więc wyobraź sobie Pawiak, ileś tam razy uwielokrotniony otoczony podwój-
nym drutem kolczastym. Nie tak jak w Birkenau, gdzie i zwyżki stoją naprawdę jak
bociany na wysokich, długich tyczkach, i lampy świecą co trzy słupy, i drut jest poje-
dynczy, ale za to odcinków — na palcach nie policzyłabyś!
Więc tu nie tak: lampy świecą co dwa słupy i zwyżki są solidnie podmurowane,
drut jest podwójny i jeszcze mur.
Chodzimy więc po Birkenwegu w naszych cywilnych, prosto z zauny ubraniach
— jedyna piątka ludzi, którzy nie mają pasiaków.
Chodźmy po Birkenwegu, wygoleni, świeży i beztroscy. Tłumek łazi grupkami,
wystaje przed blokiem dziesiątym, gdzie za kratami i zabitymi na głucho oknami sie-
dzą dziewczęta — króliki doświadczalne, ale najczęściej gromadzi się przed blokiem
szrajbsztuby, nie dlatego że tam jest sala orkiestry, biblioteka i muzeum, lecz po pro-
stu, że na piętrze — puff. Co to jest puff, napiszę Ci innym razem, tymczasem bądź
ciekawa...
Wiesz, jak dziwnie pisać do Ciebie, której twarzy nie widziałem od tak dawna.
Obraz Twój rozpierzcha mi się w pamięci i nawet dużym wysiłkiem woli nie daje się
przywołać. Jest coś niesamowitego w śnie, że śnisz mi się tak wyraźnie i plastycznie.
Wiesz, sen nie jest jak obraz, ale jak przeżycie, w którym jest przestrzeń i czuje się
ciężar przedmiotów i ciepło Twojego ciała...
Trudno mi sobie Ciebie wyobrazić na obozowej pryczy, z obciętymi włosami po
tyfusie... Pamiętam Ciebie z Pawiaka: wysoką, smukłą pannę o lekkim uśmiechu i
smutnych oczach. Na alei Szucha siedziałaś z pochyloną głową i widziałem tylko Two-
je czarne włosy, które teraz są obcięte.
I to jest najsilniejsze, co we mnie pozostało stamtąd, z tamtego świata: Twój
obraz, choć tak trudno mi Ciebie przypomnieć. I dlatego piszę Ci tak długie listy: bo to
są moje z Tobą rozmowy wieczorne, jak wtedy na Skaryszewskiej. I dlatego te listy są
pogodne. Zachowałem w sobie dużo pogody i wiem, że i Ty jej nie straciłaś. Mimo
wszystko. Mimo pochylonej głowy na gestapo, mimo tyfusu, zapalenia płuc i — krótko
obciętych włosów.
A ci ludzie... Widzisz, oni przeszli straszną szkołę obozu, tego obozu z począt-
ku, o którym krążą legendy. Ważyli po trzydzieści kilo, byli bici, wybierani do gazu —
Zgłoś jeśli naruszono regulamin