MANFREDI - Aleksander_1 - Potomek boskiego węża.pdf

(3580 KB) Pobierz
123588868 UNPDF
Valerio Massimo MANFREDI
ALEKSANDER WIELKI
1
Potomek boskiego węża
Księgozbiór DiGG
f
2009
123588868.002.png 123588868.003.png 123588868.004.png
123588868.005.png
PROLOG
Czterej magowie wspinali się wolnym krokiem ścieżkami wiodącymi na
szczyt Góry Światła: przybywali z czterech krańców świata, a każdy niósł
sakwę z wonnym drewnem przeznaczonym na rytuał ognia.
Mag jutrzenki odziany był w płaszcz z różowego jedwabiu
poprzecinanego smugami błękitu, stopy zaś miał obute w sandały z jeleniej
skóry. Mag zmierzchu ubrany był w karmazynowa szatę ze złotymi
odblaskami, a z ramion spływała mu długa batystowa stuła, wyszywana
tymi samymi kolorami. Mag południa nosił purpurową tunikę,
poprzetykana złotymi kłosami, na nogach zaś miał ciżemki z wężowej
skóry. Ostatni z nich, mag nocy, odziany był w czarną wełnę, utkana z
sierści nienarodzonych jagniąt, usianą srebrnymi gwiazdami.
Postępowali naprzód tak, jakby rytm ich marszu odmierzała muzyka,
którą tylko oni mogli słyszeć, i zbliżali się do świątyni równym krokiem,
pokonując taką sama odległość, choć jeden wspinał się urwistą ścieżką,
drugi wędrował równinną dróżką, a dwaj pozostali szli piaszczystym
korytem wyschniętych rzek.
Znaleźli się przy czterech wejściach do kamiennej wieży dokładnie w
tym samym momencie, w chwili, kiedy świt spływał perłowym światłem na
ogromny pusty obszar płaskowyżu.
Skłonili się, patrząc na siebie poprzez cztery łukowe otwory, po czym
podeszli do ołtarza. Rytuał rozpoczął mag jutrzenki, układając w kwadrat
gałęzie drzewa sandałowego; mag południa dołożył podłużne wiązki su-
chych gałązek akacji. Mag zmierzchu umieścił na tej podstawie odarte z
kory drzewo cedrowe, zebrane w lesie porastającym górę Liban. Ostatni,
mag nocy, położył oczyszczone i suche gałęzie kaukaskiego dębu, drewno
uderzone piorunem, wysuszone promieniami górskiego słońca. Następnie
wszyscy czterej wyciągnęli z toreb święte krzemienie i wykrzesali
jednocześnie błękitne iskry u podstawy małej piramidy, aż pojawił się
płomień, najpierw słaby, nieśmiały, a potem coraz silniejszy i pewny.
Szkarłatne języki stawały się niebieskie, a w końcu zupełnie białe, podobne
we wszystkim do Ognia niebiańskiego, do oddechu Ahura Mazdy, boga
prawdy i chwały, pana czasu i życia.
Jedynie czysty głos ognia szeptał swoją tajemną poezję wewnątrz
wielkiej kamiennej wieży, nie słychać było najlżejszego oddechu czterech
mężczyzn stojących nieruchomo w samym centrum ich niezmierzonej oj-
czyzny.
W uniesieniu wpatrywali się, jak święty płomień nabiera kształtu z
prostej architektury gałęzi ułożonych zmyślnie na kamiennym ołtarzu,
wbijali wzrok w owo przeczyste światło, w ów cudowny świetlny taniec,
wznosząc modlitwę za lud i króla. Wielkiego Króla, Króla Królów, który
zasiadał daleko, w rozświetlonej komnacie swojego dworu, nieśmiertelnego
Persepolis, pośród lasu kolumn pomalowanych na purpurowo i złoto,
pilnowanych przez skrzydlate byki i wsparte na tylnych łapach lwy.
Powietrze, o tej porze poranka, w owym magicznym i odludnym
miejscu, było zupełnie nieruchome i takie miało pozostać, dopóki
niebiański Ogień nie przybierze kształtów i ruchów swojej boskiej natury,
która wciąż popycha go ku górze, aby połączył się z Empireum, swoim
pierwotnym źródłem.
Aż tu nagle jakaś potężna siła dmuchnęła na płomienie i zgasiła je. Pod
zdumionym wzrokiem magów również żar przemienił się w jednej chwili w
czarny węgiel.
Nie pojawił się żaden inny znak, nie dał się słyszeć żaden dźwięk i poza
dalekim krzykiem sokoła przecinającym puste niebo nie padły żadne słowa.
Czterej mężczyźni trwali w osłupieniu przy ołtarzu, tknięci smutnym
przeczuciem, roniąc w milczeniu łzy.
W tej samej chwili, w odległym kraju na Zachodzie młode dziewczę
zbliżało się, drżąc, do dębów starego sanktuarium, aby poprosić o
błogosławieństwo dla dziecka, którego ruchy po raz pierwszy poczuła w
swym łonie. Dziewczyna nosiła imię Olimpias. Imię dziecka wyjawił
porywisty wiatr, wiejący pośród tysiącletnich gałęzi i poruszający martwe
liście u podnóża gigantycznych pni
ALEKSANDER
123588868.001.png
1
Olimpias postanowiła udać się do świątyni w Dodonie, natchniona
jakimś dziwnym przeczuciem, które nawiedziło ją, gdy spała u boku swego
męża, Filipa, króla Macedończyków, nasyconego winem i jadłem.
Śnił się jej wąż pełznący powoli wzdłuż korytarza, a następnie
wślizgujący się cicho do sypialni. Widziała go, ale nie mogła się poruszyć,
nie mogła krzyknąć ani uciec. Sploty wielkiego płaza ślizgały się po
kamiennej posadzce, a jego łuski mieniły się miedzianymi i brązowymi
refleksami w świetle wpadających przez okno promieni księżyca.
Przez chwilę zapragnęła, żeby Filip się obudził i wziął ją w ramiona,
ogrzał swoim muskularnym i silnym ciałem, pieścił wielkimi dłońmi
wojownika, jednak wprędce jej wzrok padł znów na owo niesamowite
zwierzę poruszające się niczym widmo, niczym jakieś magiczne
stworzenie, jedno z tych, które bogowie wywołują dla własnej
przyjemności z wnętrza ziemi.
Teraz, o dziwo, nie wzbudzał już w niej strachu ani odrazy, przeciwnie,
wężowe ruchy, owa pełna wdzięku, milcząca moc coraz bardziej ją
pociągała, prawie fascynowała.
Wąż wsunął się pod prześcieradła, prześlizgnął między jej nogami i
piersiami, a ona poczuła, że posiadł ją, lekki i chłodny, nie sprawiając
żadnego bólu, bez gwałtowności.
Śniła, że jego nasienie zmieszało się z tym, które mąż wepchnął w nią
wcześniej, zanim padł zmorzony snem i winem.
Nazajutrz król przywdział zbroję, w towarzystwie swoich generałów
pożywił się mięsem dzika i serem, po czym wyruszył na wojnę. Wojnę
przeciwko ludowi jeszcze bardziej barbarzyńskiemu od jego
Macedończyków: Triballom, którzy nosili niedźwiedzie skóry i lisie czapy,
a żyli nad brzegami Istru, największej rzeki Europy.
Na odjezdnym powiedział tylko:
- Pamiętaj, aby składać bogom ofiary podczas mojej nieobecności i noś
w sobie syna, następcę, który będzie do mnie podobny.
Potem, dosiadłszy swego gniadosza, ruszył galopem u boku swoich
generałów, aż cały dziedziniec zadrżał pod kopytami rumaków, a echo
szczęku zbroi jeszcze długo niosło się w powietrzu.
Po jego wyjeździe Olimpias wzięła gorącą kąpiel i kiedy służebnice
masowały jej plecy gąbkami nasączonymi jaśminowymi i różanymi
olejkami z Pierii, posłała po Artemizję, swoją piastunkę. Była to stara,
pochodząca z dobrej rodziny kobieta, o ogromnych piersiach i wąskich
biodrach, którą przywiozła ze sobą z Epiru, kiedy przybyła poślubić Filipa.
Opowiedziała jej swój sen i zapytała:
- Moja dobra Artemizjo, co to oznacza?
Piastunka pomogła jej wyjść z kąpieli i zaczęła ją wycierać
prześcieradłami z egipskiego lnu.
- Moje dziecko, sny są zawsze przekazami od boga, ale mało kto potrafi
je interpretować. Myślę, że powinnaś udać się do najstarszej z naszych
świątyń i poprosić o radę wyrocznię w Dodonie, w naszej ojczyźnie, Epi-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin