Krawczuk Aleksander - Stąd Do Starożytności.pdf

(760 KB) Pobierz
10321627 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
10321627.001.png 10321627.002.png
Aleksander Krawczuk
STĄD DO
STAROŻYTNOŚCI
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
Historia i literatura
Poproszono mnie kiedyś, bym zabrał głos w toku sesji poświęconej wzajemnemu stosun-
kowi historii i literatury. Zwrócono się do mnie – tak przypuszczam – z tej racji, że zdaniem
wielu działam właśnie w zakresie tych dwóch umiejętności, to jest pisarstwa oraz naukowego
badania przeszłości. Wynikałoby stąd, że mam jakiś szczególnie jasny i bardzo przemyślany
pogląd na owe sprawy, a więc na powiązania i współuwarunkowania nauki i sztuki, pogląd
tym godniejszy uwagi, że oparty na własnych doświadczeniach.
Muszę wyznać, że jeśli takie zdania i oczekiwania rzeczywiście istnieją, są one nazbyt po-
chlebne. Mówię to bez żadnej fałszywej skromności. Niewiele bowiem znam osób, które
miałyby prawo powiedzieć o sobie z czystym sumieniem i z pełnym poczuciem odpowie-
dzialności: jestem dobrym historykiem albo też: jestem naprawdę pisarzem. Są to przecież
określenia bardzo dumne, bardzo zobowiązujące, zwłaszcza w naszym kraju, w którym byt
duchowy narodu przez całe pokolenia trwał i rósł głównie dzięki niezmordowanemu i praw-
dziwie tytanicznemu wysiłkowi ludzi pióra. Dzięki tym, co miłowali, badali i wskrzeszali
świetną przeszłość, oraz tym, którzy potrafili budzić najszlachetniejsze emocje. Oczywiście
nie muszę też przypominać, że o tym, czy się jest, czy też się nie jest historykiem, nie stano-
wią żadne, choćby najszumniejsze tytuły naukowe lub liczba pozycji bibliograficznych. I nie
każdy też, komu mówią „mistrzu” i kto jest członkiem ZLP, zasługuje tym samym na miano
pisarza.
Skoro więc niewielu jest historyków i pisarzy, tym szczuplejsze musi być grono tych, któ-
rzy z powodzeniem uprawiają zarazem dziedzinę nauki, jak też literatury. I wreszcie, inna to
rzecz osiągać piękne wyniki badawcze i zdobywać laury pisarskie, a zupełnie odmienna –
teoretyzować i snuć refleksje na temat tego, co i jak się robi.
Na ten zdumiewający fakt zwrócił uwagę już Sokrates. Kiedy bowiem usiłował dowieść
bogowi Apollonowi – tak opowiada sam. w Apologii Platona – że nie jest najmędrszym z
ludzi (a bóg właśnie tak twierdził!), rozmawiał kolejno z różnymi osobami mającymi znako-
mite imię w najrozmaitszych zawodach i umiejętnościach. Trafił i do poetów. A było wtedy z
kim dyskutować! Przecież to czas Sofoklesa, Eurypidesa, Arystofanesa, by tylko tych wymie-
nić, dziś najbardziej znanych. „Wziąłem więc do ręki ich poematy – i to te, które uznałem za
najstaranniej opracowane – pytając autorów, co chcieli w nich powiedzieć. Wstydzę się
prawdę wam wyznać. Mówiąc bowiem krótko, niemal wszyscy obecni przy rozmowie potra-
fili rzec coś sensowniejszego o dziełach tych niż sami ich twórcy. Zrozumiałem wtedy, że nie
dzięki swej mądrości piszą to, co piszą, ale zasługa to jakiegoś przyrodzonego talentu i na-
tchnienia”. Te słowa mędrca sprzed dwudziestu pięciu wieków powinni stale mieć w pamięci
wszyscy teoretycy literatury, wszyscy krytycy, wszyscy uczeni pracownicy IBL – u.
Tak więc nie udawana skromność, poczucie miary oraz nikłość moich prac radziłyby mi
raczej nie wypowiadać się na temat tak wielki, jakim jest sprawa literatury i historii. Wiem
również, właśnie jako historyk, że przezorne milczenie okazało się w wielu wypadkach
ogromnie przydatne w wytwarzaniu opinii: oto człowiek niezgłębionej mądrości, której jed-
nak byle komu nie objawi. Zgodnie z łacińskim powiedzeniem Si tacuisses, philosophus man-
sisses – gdybyś milczał, nadal uchodziłbyś za filozofa.
Dlaczego więc głos zabieram w tej materii? Chyba z przekonania, że trzeba ponosić kon-
sekwencje tego, co się robi. Skoro bowiem moim zadaniem jest badanie historii, i to bardzo
4
dawnej, książek zaś apelujących do szerokiego kręgu czytelników napisałem sporo, a do tego
występuję często w programie telewizyjnym poświęconym światu antycznemu, powinienem
przynajmniej wskazać, jakie nasuwają mi się myśli i uwagi dotyczące tych – różnych przecież
– zakresów mej pracy.
To wszystko, co rzekło się dotychczas, jest zgodne z zaleceniami antycznej retoryki, by
najpierw i przede wszystkim uprawiać captatio benevolentiae, czyli usiłować zjednać sobie
życzliwość słuchaczy i czytelników, co osiąga się najłatwiej wywodząc, że jest się niegodnym
tak wielkiego, tak odpowiedzialnego zadania, jakie przed autorem postawiono. Captatio be-
nevolentiae w mniej lub więcej rozwiniętej formie stanowi od starożytności po chwilę obecną
wypróbowany instrument w arsenale literackich zabiegów i chwytów. Jest to jeden z bezliku
przykładów ukrytej obecności świata starożytnego w świecie współczesnym. Pokazuje rów-
nież, w jaki sposób antyczna literatura ukształtowała nasze wręcz odruchowe postawy, drogi
wyrażania się i grzecznościowe formuły, czyli naszą mentalność i obyczaj. A to już wchodzi
w zakres historii kultury.
Kiedy jednak słyszymy słowa „historia i literatura”, myślimy przede wszystkim, to rzecz
oczywista, o konkretnych wydarzeniach, o faktach z dziedziny polityki, gospodarki, wojny,
życia wybitnych osób. Myślimy o nich jako o tworzywie dzieł pisarzy. A więc stosunek: fakt
– fikcja; dokument – opowieść; prawda źródeł – prawda artyzmu. Istnieje, jak powszechnie
wiadomo, ogrom prac omawiających tego typu relacje zarówno w poszczególnych wypad-
kach, jak też w sensie ogólniejszym. Ileż to napisano o problemach prawdy historycznej w
Trylogii Sienkiewicza, o obrazie Rzymu Nerona w Quo vadis, o źródłach i tendencjach po-
wieści historycznych Kraszewskiego, Prusa, Żeromskiego, Kaczkowskiego! Mnogość tego
typu prac, jakie ukazały się i wciąż ukazują we wszystkich językach i krajach, jest wręcz
oszałamiająca. I nic dziwnego: są to sprawy konkretne, ważne, interesujące, a pozornie łatwe
do przedstawienia. Podkreślam: pozornie, tylko pozornie. I tylko wtedy, jeśli rzecz traktuje
się schematycznie, po prostu katalogując wątki antyczne czy też innej epoki historycznej w
dziele takim a takim lub też ogólniej rozprawiając o obecności antyku w pismach tego lub
innego pisarza albo poety. W rzeczywistości są to zagadnienia najtrudniejsze, choćby z tej
przyczyny, że dany utwór wypadałoby rozpatrywać każdorazowo na tle i w powiązaniu z in-
nymi tejże epoki, nie mówiąc już o analizie wszelkich subtelności przekształceń danego wąt-
ku, motywu, obrazu w indywidualnym dziele. I wreszcie, takie prace winny prowadzić do
wniosków ogólniejszych, dopiero wtedy stają się w pełni sensowne i potrzebne. I muszę tu
otwarcie stwierdzić, że w moim mniemaniu wszelkie „Hellady i Romy w Polsce”, dawniej-
szego i najnowszego autorstwa, tych postulatów nie spełniają: są nazbyt prostoduszne, a miej-
scami wręcz belferskie.
Powrócę do tych kwestii, ale drogą jakby okólną, najpierw bowiem chciałbym zająć się sprawą,
o której powyżej napomknąłem, to jest kształtowaniem historii, biegu wydarzeń przez literaturę.
Przed przeszło półtora wiekiem w sali przedpokojowej pałacu pewnego senatora w Wilnie
toczono, wśród nawału spraw bieżących, politycznych, również rozmowy treści ogólnej. Oto
Doktor wywodził:
Właśnie powiadałem
Jaśnie Panu, że młodzież zarażają szałem
Ucząc ich głupstw: na przykład, starożytne dzieje!
Któż nie widzi, że młodzież od tego szaleje. (...)
I owszem, uczyć dziejów, niech się młodzież dowie,
Co robili królowie, wielcy ministrowie...
I ucieszony pochwałą z ust Senatora, tokował dalej:
Właśnie mówię, widzi Pan Dobrodziej,
Że jest sposób wykładać dzieje i dla młodzi.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin