Frederik Pohl �wi�teczny program Rocky'ego Pythona Na ekranie telewizora pusta szaro�� zamienia si� w intensywny b��kit. Widzimy wie�e bajkowego zamku, a w tle ma�e, pierzaste ob�oczki. Zbli�enie. Scena bardzo przypomina czo��wk� program�w Disneya, za� podobie�stwo staje si� jeszcze wi�ksze, gdy z prawej strony nadlatuje migotliwy strumie� gwiezdnego py�u, z kt�rego wy�ania si� posta� Piotrusia Pana wygl�daj�ca dok�adnie jak Jane Fonda. Unosi si� jak koliber, machaj�c do nas czarodziejsk� r�d�k�. Zbli�enie. JANE: /*Cze��, ja wcale nie jestem Piotru� Pan. Wydoro�la�am. Tylko �wiat zosta� taki sam.*/ Teraz, kiedy mamy okazj� dok�adniej jej si� przyjrze�, okazuje si�, �e bardziej ni� Piotrusia Pana przypomina Barbarell�. Ma na sobie skafander w stylu Bucka Rogersa, jednak bez he�mu. JANE: /*Teraz jestem kim� w rodzaju antropologa s�dowego.*/ Odlatuje raptownie do tylu i powraca ci�gn�c za sob� lini� horyzontu, kt�ra w miar� zbli�ania zmienia si� z bajkowej w miejsk�. Zamki okazuj� si� ko�cio�ami najr�niejszych wyzna� - metodyst�w, baptyst�w, kongregacjonalist�w, katolik�w. Jane wyci�ga r�d�k�, dotyka jednej z wie� i migocz�cy py� zamienia si� w �nieg. Widzimy le��ce gdzie� w Nowej Anglii miasteczko. Mog�oby to by� nawet Nasze Miasto Thorntona Wildera. JANE: /*Chc� wam pokaza�, czyja to by�a wina. To znaczy, ja ju� wiem, czyja: wasza, wy cholerni �mierdziele. Ale mam zamiar udowodni� to ponad wszelk� w�tpliwo��, �eby nie by�o �adnych nieporozumie�.*/ Rozlegaj� si� d�wi�ki kol�dy. Kamera zni�a si� i zagl�da przez otwarte drzwi do wype�nionego ko�cio�a. Jane siada na stopniach �wi�tyni, zerka do wn�trza, po czym odwraca si� do nas. JANE: /*Ot, cho�by Bo�e Narodzenie. To znaczy, chcia�am powiedzie�, we�my na przyk�ad Bo�e Narodzenie. Pos�uchajcie tego faceta.*/ �piew umilk� i kapcan, wygl�daj�cy nieco jak Robert Morley, rozpoczyna modlitw�. KAP�AN: /*O, Panie, w tym czasie wielkiej rado�ci b�agamy Ci�, aby� zechcia� roztoczy� sw� opiek� nad naszymi synami bra�mi, kt�rzy walcz� za Twoje imi� w odleg�ych krajach. Nie dopu��, aby sta�a im si� jaka� krzywda. Spraw, aby ich m�ne po�wi�cenie doprowadzi�o do kl�ski tych, kt�rzy powstali przeciw Tobie i naszej �wi�tej sprawie. B�agamy o to Twoje przenaj�wi�tsze imi�. */ JANE (potrz�sa g�ow�) : /*Jak wam si� podoba? Och, pod wieloma wzgl�dami �wi�ta musia�y by� wtedy bardzo przyjemne: te prezenty i w og�le... Ludzie cieszyli si� z zimowego przesilenia i z tego, �e dni staj� si� coraz d�u�sze, �wi�towali narodziny Ksi�cia Pokoju m�wi�c, �e od te j pory b�d� kocha� wszystkich bli�nich... To znaczy, wszystkich, z wyj�tkiem tamtych.*/ Wierni wstaj� z miejsc i zaczynaj� wychodzi� z ko�cio�a. Dwaj ch�opcy rzucaj� w siebie �nie�kami. Ich matki, zagniewane, ale roze�miane, ka�� im przesta�, lecz oni nie s�uchaj�. JANE: /*Wi�c dlaczego musieli�cie to spieprzy�? My�licie, �e noszenie tych cholernych skafandr�w sprawia nam przyjemno��?*/ Przewraca si� jak d�uga, trafiona w g�ow� �nie�k�; rozgl�da si� z rezygnacj� dooko�a. JANE: /*Mog�oby by� gorzej. To m�g� by� na przyk�ad r�czny granat. Najcz�ciej zreszt� tak w�a�nie by�o; pami�tam, jak jedn� lub dwie wojny temu...*/ Zamy�la si�, tr�c d�oni� ucho, po czym krzywi si� i potrz�sa g�ow�. JANE: /*Nie, to nie by� granat, tylko �o�nierz, kt�ry zdzieli� mnie w g�ow� kolb� karabinu. Opowiem wam kiedy� o tym, ale na razie chc� wam przedstawi� kilku moich przyjaci�.*/ Odpycha na bok znieruchomia�y obraz miasteczka, ods�aniaj�c wn�trze studia przygotowanego ju� do rozpocz�cia teleturnieju Widzimy o�miu m�odych m�czyzn w mundurach, ale mundury te wyra�nie r�ni� si� mi�dzy sob�. Jane zdejmuje skafander, pozostaj�c w obcis�ym kostiumie z pierzastym trenem i po�czochach tancerki rewiowej. Wk�ada wysoki kapelusz, za� jej r�d�ka zamienia si� w cyrkowy bicz. Rozlegaj� si� d�wi�ki muzyki, a ona strzela z bicza. JANE: /*Zapraszamy do udzia�u w naszej wersji zabawy "Spotkajmy si�"!*/ Wskazuje na pierwszego z brzegu m�czyzn�, ubranego w brytyjski mundur z I wojny �wiatowej. Ma zabanda�owan� g�ow� i he�m wsadzony na jej czubek. JANE: /*Kawalerze Pierwszy, prosz� nam powiedzie�, dlaczego si� tu znalaz�e�?*/ KAWALER PIERWSZY: /*Ja nie jestem �aden kawaler, panienko. W domu mam �on� i dwa dzieciaki. W ka�dym razie tak my�l�, �e mam, je�li nie dorwa�y ich jeszcze Zeppeliny.*/ JANE: /*Chyba nie o to pyta�am, prawda?*/ KAWALER PIERWSZY: /*A, �e niby dlaczego tu jestem, tak? No, ze mn� chyba jest to samo, co z tymi innymi facetami, nie? Jeste�my martwi, czy jak?*/ JANE: /*Jeste�cie tu dlatego, �e mia�e� naprawd� wa�ne s p o t k a n i e , prawda? Przypominam, �e to nowa, wspania�a wersja telezabawy "Spotkajmy si�". A teraz, moje ogiery, powiedzcie nam, gdzie nast�pi�y wasze Najwa�niejsze Spotkania.*/ Wskazuje gestem w ich stron�, a oni kolejno odpowiadaj�. KAWALER PIERWSZY: /*To by� jaki� snajper, panienko.*/ KAWALER DRUGI (ubrany w mundur ameryka�skiej piechoty z II wojny �wiatowej i bez jednej r�ki): /*Powiedzieli nam, �e mamy zdoby� t� g�r�. Zdaje si�, �e nazywa�a si� Monte Cassino. */ KAWALER TRZECI (ma na sobie mundur Unii z Wojny Secesyjnej, jest czarny i przypomina Eddie'ego Murphyego): /*Ko�o Petersburga, prosz� pani. Wywali�o min�, mnie na niej te�, a oni potem zacz�li do nas strzela�. */ KAWALER CZWARTY (wychudzony jak szkielet, w postrz�pionym mundurze Armii Czerwonej ) : /*Jezioro �adoga, podczas obl�enia Leningradu. Wpad�em pod l�d i zamarz�em. */ KAWALER PI�TY (o orientalnych rysach twarzy, niewielkiego wzrostu, ubrany w co� przypominaj�cego czarn� pi�am�, z jednej strony zupe�nie spalon� i ods�aniaj�c� pokryte p�cherzami cia�o): /*Nios�em akurat granaty, kiedy zrzucili napalm. */ KAWALER SZ�STY (ubrany w podbity futrem kombinezon lotniczy armii USA z roku 1954; r�wnie� jest bardzo poparzony): /*Zestrzelono mnie na p�noc od Yalu. Uda�o mi si� wyl�dowa�, ale samolot ju� p�on��, a kiedy pr�bowa�em wyj��, otworzyli do mnie ogie�. */ KAWALER SI�DMY (w mundurze huzar�w Napoleona, siedzi przy jednym stoliku z Kawalerem �smym): /*Ja zamarz�em w Rosji. Wracali�my spod Moskwy, by�o bardzo zimno, a my nie mieli�my nic do jedzenia. */ KAWALER �SMY (niewidomy, w mundurze Wehrmachtu) : /*I ja zamarz�em, szanowna pani. Co prawda by�o to ponad sto trzydzie�ci lat p�niej, ale niemal w tym samym miejscu, co ten �abo jad. */ JANE: /*Dzi�kuje, ch�opcy. */ Zwraca si� do publiczno�ci /*Mogliby�my sprowadzi� ich tu znacznie wi�cej, wiele milion�w, od Termopili poczynaj�c, a na Grenadzie ko�cz�c, ale wiecie jak to jest, kiedy trzeba zmie�ci� si� w bud�ecie. To wcale nie byliby sami �o�nierze, ale tak�e kobiety, dzieci i starcy - pami�tacie Hiroszim�? Albo rze� albigens�w we Francji? "Zabijcie ich wszystkich" powiedzia� swoim oddzia�om katolicki genera�. "B�g b�dzie wiedzia�, kto powinien trafi� do Jego kr�lestwa". A przecie� nie m�wi� o nikim takim jak na przyk�ad Mongo�owie ani o naszej ulubionej Drugiej wojnie Punickiej.*/ Drapie si� z namys�em po kroczu. /*Opr�cz tego, istnieje jeszcze tych kilka drobnostek, kt�re wojna zawsze przynosi�a cywilom. Chyba wiecie, co mam na my�li? */ /* Niestety, musicie troch� wysili� wyobra�nie - pami�tacie, co wam m�wi�am o bud�ecie? Nie mogli�my tutaj sprowadzi� wszystkich zag�odzonych dzieci, a ja jedna musze wystarczy� za wszystkie kobiety. Do piwnicy, w kt�rej si� schowa�am, wszed� ten �o�nierz. Zobaczy� mnie, r�bn�� kolb� w g�ow� i ju� rozpina� spodnie, kiedy... */ Jane odwraca si� i pogr��ona w my�lach zmierza w kierunku kulis. KAWALER �SMY (z oburzeniem): /*To na pewno by� jaki� Iwan. My, niemieccy �o�nierze, nie dopuszczamy si� gwa�t�w. */ KAWALER CZWARTY: /*Oczywi�cie, �e nie. Wy tylko zak�uwacie bagnetami dzieci. */ KAWALER �SMY: /*To oszczerstwo! Nigdy nic takiego nie zrobi�em! Najm�odszy nieprzyjaciel, jakiego zabi�em, mia� co najmniej pi�tna�cie lat. Jestem tego pewien! */ Jane nie s�ucha; zak�ada na g�ow� wysoki kapelusz i zaczyna dumnie przechadza� si� po scenie, a nast�pnie, nie zwracaj�c uwagi na o�miu "kawaler�w", zaczyna �wiczy� aerobik. KAWALER PIERWSZY: /*Panienko? Przepraszam, �e przeszkadzam, ale zdaje si�, �e troch� si� ze sob� nie zgadzamy. */ JANE (zatrzymuje si� po prawej stronie sceny i spogl�da na nich ze zniecierpliwieniem): /*Och, zamknijcie si� wreszcie! Przecie� nie ma najmniejszego znaczenia, kt�ry z was tam by�. I tak najpierw udziaba� mnie t y m , a potem t a m t y m , wi�c i tak umar�am. Poza tym jestem pewna, �e wszyscy maczali�cie w czym� takim palce. */ KAWALER DRUGI (r�wnie� z oburzeniem): /*Ej�e, co to za bzdury? My nigdy nic takiego nie robili�my! */ JANE: /*Nigdy? */ KAWALER DRUGI: /*Mo�e pani si� za�o�y� o te swoj� �liczn� dupk�. Genera� Mark Clark ukrzy�owa�by nas, gdyby si� o czym� takim dowiedzia�. Poza tym, te w�oskie cizie same ch�tnie nam dawa�y. */ JANE: /*W zamian za puszk� wo�owiny? */ Przygl�da mu si� z namys�em, po czym u�miecha si� i znika ze sceny. Powraca ci�gn�c za sob� wojskow� prycz�, ustawia j� i siada na jej brzegu. /*Co ty na to, �o�nierzyku? Pami�taj, �e nie zale�y mi ani na tobie, ani na twojej wo�owinie, ale ty masz karabin. Jak my�lisz, chyba nie zdo�a�abym ci� powstrzyma�? */ KAWALER DRUGI (gro�nie): /*Co pani chce udowodni�? */ JANE: /*A jak ci si� wydaje? Walcz�cy bohatersko m�czyzna ma chyba prawo od czasu do czasu troch� si� odpr�y�, nie s�dzisz? Je�li masz zamiar zgrzeszy�, to na co czekasz? Ja przecie� nie dam ci rady. Poza tym, skoro ju� zabi�e� mi dzieci i spali�e� dom, co znaczy jeszcze jedno ma�e barabara? */ KAWALER DRUGI: /*Pani si� sama o to prosi! */ U�miechaj�c si� wojowniczo rusza w jej stron�, ale nagle zatrzymuje si�, skonsternowany, maca si� po kroczu, potrz�sa g�ow� i spogl�da na ni� ze z�o�ci�. /*Przy pani to cz�owiekowi od razu wszystko opada! */ JANE: (ze wsp�czuciem) : /*Co, za ma�o testosteronu? Czy to dlatego, �e ostatnio nikogo nie zabi�e�? */ Wszyscy kawal...
ZuzkaPOGRZEBACZ