Położenie Atlantydy.doc

(51 KB) Pobierz
Położenie Atlantydy

Położenie Atlantydy

 

Snując różne spekulacje na temat Atlantydy, nie można pominąć sprawy jej lokalizacji. Wynika to choćby z faktu, że skoro przyjmuje się realne jej istnienie w przeszłości, to musiała gdzieś się znajdować. Poszukiwania praktycznie wykluczyły możliwość jej lokalizacji w miejscu wskazanym przez Platona. Można więc wnosić, że albo jest to miejsce niewłaściwe, albo też jego wskazówka została niewłaściwie zrozumiana. Zwolennicy realnego istnienia Atlantydy wyciągnęli takie wnioski już dość dawno i dlatego lokalizowano ją w bardzo wielu miejscach. Nie brano jednak pod uwagę faktu, że Atlantydzi mogli dysponować wysoko zaawansowaną nauką i techniką. W jaki sposób może się to wiązać z położeniem Atlantydy?

Co kryje się pod nazwą Atlantyda? W „Timaiosie" Platon pisze: „...mocarstwo, władające nad całą wyspą i nad wieloma innymi wyspami i częściami lądu stałego". Można się więc domyślać, że było to raczej rozległe imperium, które właściwiej i wygodniej będzie nazywać Imperium Atlantydy.

Mając do dyspozycji dostatecznie szybkie maszyny latające, jak i inne środki lokomocji, zdolne do przenoszenia sporych ładunków, władcy mogli z powodzeniem kontrolować olbrzymie obszary globu. A że wcześniej postarali się być jedynymi na Ziemi dysponentami takiej techniki, nic nie stało na przeszkodzie, żeby byli panami całego ówczesnego świata. Oczywiście, nie tak wielkiego jak obecnie. Zlodowacenie zaczęło ustępować dopiero mniej więcej w tym czasie, kiedy ostatecznie Imperium upadło. W każdym razie można przypuszczać, że obejmowało całość terenów wolnych od lodów. Dla lepszej kontroli tak rozległych obszarów mogli umieścić na orbitach stacjonarnych kilka stacji kosmicznych, z których pełniący służbę gwardziści bezustannie obserwowali, co się dzieje na powierzchni Ziemi i w regulaminowo ustalonych terminach składali meldunki sztabowi w stolicy. Władcy na bieżąco byli informowani o stanie całego swojego imperium.

Między stacjami orbitalnymi a bazami na powierzchni Ziemi, znajdującymi się zapewne w ośrodkach władzy kolonialnej, musiała istnieć niemal regularna komunikacja. Była konieczna, jako że co pewien czas należało wymieniać załogę, dowozić zaopatrzenie, dokonywać przeglądu wyposażenia technicznego stacji, a potem ewentualnie usuwać drobne usterki bądź też wymieniać większe lub mniejsze elementy. Niezależnie od tego, od czasu do czasu, dowódcy i władze wyższych szczebli przybywali na podległą im stację dla dokonania inspekcji i odwrotnie — załoga stacji też chyba mogła w razie potrzeby udać się na ląd. Na przykład na inspekcję jakiegoś posterunku, położonego w trudno dostępnym terenie, aby uśmierzyć konflikt międzyplemienny, ratować zagrożonych nieszczęśliwym wypadkiem czy też klęską żywiołową, a wreszcie wziąć udział w atrakcyjnej imprezie — np. w polowaniu na grubego zwierza.

Aborygeni zamieszkujący tereny kolonii, zawieszonych wysoko stacji orbitalnych zapewne nie widzieli. Mogli je widzieć jedynie najbardziej lojalni przedstawiciele starszyzny plemiennej, których po trosze, w drodze niebywałej łaski, a głównie dla zademonstrowania swej niezwykłości, ich panowie „równi bogom", od czasu do czasu, zabierali na wycieczkę w przestworza. Wielu z nich jednak mogło widzieć pojazdy z hukiem i potężnymi błyskami ognia przelatujące nad ich głowami, a nawet z ukrycia obserwować ich lądowanie bądź start. Dla niewtajemniczonych prawdopodobnie najbardziej bulwersujące były istoty wchodzące do pojazdów przed startem, czy też wychodzące z nich po wylądowaniu. Ich błyszczące metalicznym blaskiem stroje, nakrycia głowy prawdopodobnie utożsamiane z jej kształtem, buty i rękawice sprawiać musiały nieprawdopodobne wrażenie. Zwłaszcza jeśli niecodzienne dla nich widowisko oglądali w nocy, przy blasku reflektorów. Po powrocie do swych siedzib w jaskiniach bądź w skalnych wąwozach, gdzie mieli swoje obozowiska, gorączkowo relacjonowali swoim współplemieńcom to, co widzieli. Niektórzy zapragnęli nawet swoje przeżycie uwiecznić na skalnych ścianach, wydrapując i malując obrazy niezwykłych istot i „panów świata" witających ich po wylądowaniu bądź żegnających przed startem. Takie sceny dziać się mogły w różnych zakątkach Imperium Atlantydy — stąd rysunki „kosmitów" wśród „normalnych" ludzi można spotkać w wielu miejscach na Ziemi, czasem bardzo odległych. Więcej, pobudzona niecodziennym widowiskiem wyobraźnia dawała impuls do kreowania mitów o przybyciu z nieba ludzi latających, potężnych, mogących wykonywać rzeczy niezwykłe itp. Być może z tego powodu pojawiają się wspólne wątki w mitach ludów przedzielonych oceanami i górami, które nigdy nie miały możliwości kontaktowania się między sobą.

Walczący bogowie

Po jakimś czasie aborygeni w koloniach mogli oglądać jeszcze dziwniejsze widowiska. Ziejące ogniem maszyny latające ścigały się nawzajem w powietrzu, rzucając na siebie ogniste strzały, czy też kule. Nietrudno było zauważyć, że jeśli taki ogień trafił latający pojazd — ten rozpryskiwał się w powietrzu lub z niesamowitym łoskotem walił się na ląd, wzbijając potężną chmurę dymu i kurzu. Kiedy minął pierwszy szok, obserwatorzy zaczęli rozumieć, że to jest walka.

Bitwa była zażarta — buntownicy musieli rozprawić się z obecnymi w koloniach poplecznikami władców Imperium i przygotować się do odparcia korpusu pacyfikacyjnego wysłanego ze stolicy. Do wygranej lub przegranej buntowników w znacznej mierze mogły przyczynić się załogi kosmicznych stacji orbitalnych. Byli w korzystnej sytuacji, jeśli załogi były po ich stronie, lecz jeśli jedna, dwie bądź wszystkie stanęły przeciw nim — oznaczało to walkę w przestrzeni kosmicznej. Nie było jednak innego wyjścia — buntownicy z konieczności musieli być skrajnie zdeterminowani i ostatecznie zwyciężyli.

Przebieg walk w powietrzu i w kosmosie był niezmiernie fascynującym widowiskiem — zwłaszcza dla obserwatorów niezaangażowanych i nieświadomych stawki, o jaką się toczyły. Zmagania były zapewne widoczne na dużym obszarze i wśród obserwatorów mógł być ktoś, kto w miarę dokładnie najpierw zapamiętał to, co widział, a potem swoim współplemieńcom nakazał przekazywać z pokolenia na pokolenie to wszystko, co on i inni mogli obserwować. Opisy takich walk po wielu przekazach trafiły do starych tekstów sanskryckich i można je znaleźć w staroindyjskim eposie „Mahabharata".

Warto tu jeszcze przytoczyć za Hartwigiem Hausdorfem [59/132] inny fragment „Mahabharaty".

„Był to jeden jedyny pocisk, naładowany całą mocą wszechświata. Żarząca się bielą kolumna z dymu i płomieni, Tak jasna jak dziesięć tysięcy słońc, wzniosła się w całej jasności. Była to nieznana broń, żelazny klin gromu, olbrzymi posłaniec śmierci, który w popiół zamienił całe plemię Vrishni i Andhakras. Zwłoki w taki sposób spłonęły, że nie można ich było rozpoznać. Wypadły im włosy i paznokcie. Naczynia gliniane popękały bez powodu, a ptaki przebarwiły się na biało".

Nie znaczy to oczywiście, że tylko tam, gdzieś nad dzisiejszymi Indiami, toczyły się tego typu walki i tylko tam zostały opisane. Zacięte boje w powietrzu i w kosmosie mogły toczyć się jeszcze w kilku rejonach świata i po latach ustnych przekazów zostały spisane przez tamtejszych kronikarzy. Ale cóż, ewentualne relacje wydarzeń dziejących się wokół Morza Śródziemnego najprawdopodobniej spłonęły wraz z Biblioteką Aleksandryjską, a opisy dziejów Środkowej i Południowej Ameryki poszły na płonący stos, rozpalony przez przejętych swoją rolą konkwistadorów. Przetrwały prawdopodobnie tylko teksty sanskryckie.

O jakiej wyspie pisze Platon

Imperium wszelako musiało mieć swoją stolicę i Platon właśnie jej poświęcił sporo miejsca w swej relacji. Miała być położona na wyspie Atlantydzie, „przed wejściem, które wy nazywacie Słupami Heraklesa".

Czy rzeczywiście stolica Imperium Atlantydy znajdowała się na wyspie?

Wykształcona warstwa społeczeństwa Atlantydy zapewne doskonale była obeznana z geografią — znała rozkład lądów, wysp, oceanów i mórz, a także zarysy lądów pod skorupą lodową. Być może nie mniej obeznany z geografią był kapłan opisujący w świętej księdze świątyni Neith dzieje Atlantydy, jej stolicę, ustrój państwowy, rolnictwo, siły zbrojne i w końcu zagładę. Dopiero po upływie dziewięciu tysięcy lat od jej zagłady kapłani zaznajomili Platona z jej opisem w świętej księdze. Wypada się tu zastanowić, czy kapłan tłumaczący zapis czcigodnemu greckiemu gościowi (prawie 400 lat p.n.e.) mógł być równie dobrze obeznany z geografią jak ten, który święty tekst napisał? Czy był w stanie wiernie przetłumaczyć dawny zapis? Jeśli jego wiedza geograficzna nie wykraczała poza ramy ówczesnych poglądów na temat powierzchni Ziemi, najprawdopodobniej tłumaczony tekst dopasował do tych właśnie poglądów. Skoro wtedy nie przypuszczano, że gdzieś za bezmiarem wód może być jeszcze jakiś ląd prócz tego, na którym wypadło ówczesnym ludziom żyć, to rzecz prosta mogła to być tylko wyspa, nic innego! Platon zresztą podaje, że „Wyspa była większa od Libii i Azji razem wziętych". Libia i Azja, czyli Północna Afryka bez Egiptu i Azja Mniejsza chociaż nie bardzo wiadomo, jak daleko w głąb lądu znano te obszary.

Z drugiej strony, jeśli nawet wtajemniczony egipski kapłan poinformował Platona, jak naprawdę wygląda Ziemia i jej powierzchnia, czy nie było to zbyt druzgocące? Czy mógł on w swej relacji zamieścić jeszcze bardziej bulwersującą informację, że po drugiej stronie Słupów Heraklesa i wielkiej wody jest inny wielki ląd? Przecież z powodu relacji o Atlantydzie jego uczeń Arystoteles publicznie zarzucił mu kłamstwo. Czy nie byłby uznany za obłąkanego, gdyby jeszcze przytoczył tak wtedy nieprawdopodobny fakt o istnieniu innego lądu?

Może właśnie tego się obawiał, może w głębi duszy uważał, że egipski kapłan coś pokręcił, i o ile uwierzył w istnienie Imperium Atlantydy, o tyle istnienie lądu po drugiej stronie Oceanu nie trafiało mu do przekonania i dlatego stolicę umieścił na wyspie. Nie mógł jednak tej informacji o lądzie zbagatelizować i w swej relacji pisze o nim, tyle że w nieco zawoalowany sposób. „Ci, którzy wtedy podróżowali, mieli z niej przejście do innych wysp. A z wysp była droga do całego lądu, leżącego naprzeciw, który ogranicza tamto prawdziwe morze".

Terminu „wyspa" używa Platon w dwóch znaczeniach. Zwykle mówiąc o wyspie, ma na myśli teren, na którym znajdowała się owa żyzna równina i otaczające ją z trzech stron góry. W takich jednak fragmentach:

„... porobił z morza i z ziemi na przemian szereg większych i mniejszych kół współ-środkowych. Dwa z ziemi a z morza trzy jakby cyrklem obrócił ze środka wyspy..."
„I sam tę wyspę na środku, jako bóg przecież, z łatwością pięknie urządził."
„...pismo, które przodkowie wyryć kazali na słupie mosiężnym, który na środku wyspy stał w świątyni Posejdona."

Ma chyba jednak na myśli leżącą w centrum pierścieni wodnych i ziemnych sztuczną wyspę, na której znajdował się królewski pałac i świątynia. Nie można było obrócić cyrklem ze środka wyspy (tej w pierwszym znaczeniu) ani słup z wypisanymi prawami nie mógł stać jednocześnie wewnątrz świątyni w centrum wyspy w tym pierwszym znaczeniu. Pałac stał przecież na tej sztucznej wyspie w odległości zaledwie około 10 km od morskiego brzegu równiny, co przy podanej długości wynoszącej 555 km oznacza, że chodzi tu o środek właśnie tej sztucznej wyspy. Przejęzyczenie czy zawiła konstrukcja myślowa? Tak czy owak, daje do myślenia, w którym znaczeniu wyspa (wielka czy tylko mała sztuczna) została zniszczona?

Według wyłożonej poprzednio hipotezy, buntownicy zniszczyli właśnie tę małą sztuczną wyspę i tereny przyległe, a reszty dokonała wysoka fala, spowodowana potężnym wybuchem. Później, wskutek podniesienia się poziomu wód po stopieniu lodowców równina znalazła się pod wodą. Warto tu jeszcze raz podkreślić, że wtedy góry otaczające z trzech stron równinę powinny istnieć nadal. Tym bardziej, że przynajmniej te z północnej strony nie mogły być niewielkimi pagórkami, skoro skutecznie chroniły przed zimnymi północnymi wiatrami

 

 

Gdzie była stolica Atlantydy

Wszystko to pięknie, ale skoro stolica Imperium Atlantydy nie leżała na wyspie, lecz na kontynencie, jaki to może być kontynent? Z punktu widzenia możliwości technicznych, jakie mieli do dyspozycji jego władcy, mógł to być którykolwiek z kontynentów. Mogli oni przecież kontrolować stan swego imperium i sprawować władzę praktycznie z każdego miejsca, które z sobie tylko wiadomych względów uznaliby za odpowiednie dla założenia stolicy. To zaś, gdzie ta stolica była, można próbować ustalić na podstawie charakterystycznych wzmianek w relacji Platona.

1. Wzmianka o zimnych wiatrach z północy, przed którymi chroniły ją góry obrzeżające równinę od północy, wskazuje, że owa równina wraz ze stolicą leżała na półkuli północnej.

2. Rosnące tam palmy kokosowe — „to drzewo, które napój i pokarm i olej wydaje" i bananowce — „trudne do konserwowania owoce z drzew, które dla pobudzenia apetytu po kolacji podajemy i chorzy to bardzo lubią" wskazują na tropikalny klimat, a więc na południowe obszary tej półkuli.

3. Atlantyda miała znajdować się na za chód od Cieśniny Gibraltarskiej, omywa na wodami Oceanu Atlantyckiego, na mniej więcej tej samej szerokości geograficznej północnej co Cieśnina. Wynikałoby z tego, że najprawdopodobniej chodzi tu o południowo-wschodni obszar Ameryki Północnej. Wniosek z trzeciej przesłanki, lokalizujący Atlantydę na kontynencie amerykańskim, przystaje do wzmianki, że żywiła ona nie tylko zwierzęta udomowione, ale także dzikie, a nawet, jak to określa Platon, żył tam gatunek słoni. Najprawdopodobniej — mamuty.

Więcej nawet — liczne stada dzikich zwierząt, a zwłaszcza tak wielkich jak mamuty, są o tyle sprzeczne z koncepcją Atlantydy na wyspie, że zwierzęta te powodowałyby bardzo duże szkody w uprawach i niszczyłyby kanały nawadniające. Żeby się przed nimi zabezpieczyć, tereny uprawne musiałyby być ogrodzone płotami, które i tak dla dużych zwierząt nie stanowiłyby większej przeszkody, chyba że byłyby dostatecznie potężne. Sprzeczności tej nie ma przy założeniu, że owa żyzna równina leżała na kontynencie. Zarówno małe, jak i duże zwierzęta żyłyby sobie spokojnie po drugiej stronie gór i tam mogły swobodnie przemieszczać się na dużych ob-szarach w poszukiwaniu wody i pożywienia.

Do pełnego szczęścia potrzeba jeszcze, żeby wydedukowana lokalizacja opisanej w „Timaiosie" i „Kritiasie" żyznej równiny, z położoną na niej stolicą Imperium Atlantydy, pokrywała się z wysuniętą hipotezą. Skoro bowiem równina po stopieniu lodowców znalazła się pod wodą, to w miejscu lokalizacji powinna znajdować się zatoka, w idealnym przypadku wrzynająca się w głąblądu mniej więcej ku północy na głębokość co najmniej 555 km. Zatoka ta powinna być otoczona górami ze wschodu, zachodu i północy.

Niestety, na wschodnim brzegu Ameryki Północnej, między 20 a 40 stopniem szerokości (chodzi o ciepły klimat), takiej zatoki nie ma.

Istnieje ona na wspomnianej szerokości, tyle że na zachodnim brzegu, nad Pacyfikiem! Jest nią Zatoka Kalifornijska, rozciągająca się od zwrotnika Raka na południu do nieco powyżej 30 st. szerokości na północy. Cieśnina Gibraltarska leży nieco powyżej 35 st., a więc bez naciągania faktów można stwierdzić, że Zatoka leży naprzeciw tej Cieśniny, czy też, jak pisał Platon, Słupów Heraklesa. Jest prosta, a jej oś w stosunku do północnego kierunku niezbyt mocno odchyla się ku zachodowi. Wreszcie, nader istotna zgodność z platońską relacją — Zatoka Kalifornijska jest otoczona górami. Po stronie zachodniej od Pacyfiku odgradzają górzysty Półwysep Kalifornijski, a od północy i od wschodu — łańcuch Kordylierów.

Nie mniej istotne jest także to, że Cieśnina jest dłuższa niż podane przez Platona 555 km. Liczy około 1000 km długości, ale taka rozbieżność może być jednak zupełnie zrozumiała. Choćby dlatego, że równina z relacji Platona nie musiała się zaczynać u współczesnego wejścia do Zatoki. Tym bardziej, że u wejścia głębokość Zatoki jest wyraźnie większa.

Nie oznacza to oczywiście, że Zatoka Kalifornijska powstała dopiero po zniszczeniu Atlantydy i ustąpieniu lodowców. Opisywana przez Platona równina ze stolicą leżeć mogła tam, gdzie Zatoka jest płytsza, a więc w jej północnych rejonach. Przed podniesieniem się poziomu wód dno mogło tam być całkowicie suche lub bagniste. W tym ostatnim przypadku sieć kanałów mogła także przyczynić się do jej osuszenia. Po ustąpieniu zlodowacenia Zatoka wydłużyła się mniej więcej o długość żyznej równiny ze stolicą królestwa Atlasa

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin