BAJECZKA ORTOGRAFICZNA.pdf

(426 KB) Pobierz
404626485 UNPDF
BAJECZKI
ORTOGRAFICZNE
Zebrała i opracowała wykorzystując:
METODĘ KOLOROWEJ ORTOGRAFII
ADELA PAŁYGA
WSZYSTKIE BARWY JESIENI
OPOWIEŚĆ O D Ż UD Ż YSTCE,
CH ARCIE I MU RZ YNIE
Słynna z rozliczny ch fanaberii i ch imerycznego u sposobienia
d ż u d ż ystka, z po ch odzenia ch ocieb u ż anka, w towa rz ystwie
swego ch y ż ego, biało nakrapianego ch arta, kt ó ry był bez
wątpienia wielkim h u ltajem, w pośpie chu wsiadła do
s u perekspres u , jadącego z Szang h aj u do H anoi, Wśr ó d liczny ch
podr ó ż ny ch jej ekscentryczna postać wywoływała og ó lne
por u szenie. Ognistor u de włosy E u lalii, tak bowiem miała na imię
ta h erod-baba, były ost rz y ż one na je ż a. U brana była w elegancki
ż or ż etowy spodni u m kolor u k h aki w mala ch itowe prą ż ki. W
jednej ręce t rz ymała sk ó rz aną smycz, na kt ó rej prowadziła
swego czworono ż nego p rz yjaciela, będącego wyraźnie w
kiepskiej kondycji, gdy ż po dł u gim bieg u dyszał on niczym
h ipopotam. W dr u giej dłoni E u lalia dzier ż yła gęsto malowaną
h ind u ską parasolkę na ma h oniowej rączce.
T u ż po wejści u do j u ż r u szającego pociąg u , w d rz wia ch
wagon u resta u racj u , h o ż a i k rz epka d ż u d ż ystka wpadła z
impetem na ra ch ityczną postać sfranc u ziałego M u rz yna, kt ó ry
na pewno był melan ch olikiem. E u lalii obce były jakiekolwiek
zasady dobrego wy ch owania, więc naty ch miast sczerwieniała ze
złości i gromko h u knęła na skonf u ndowanego d ż entelmena.
R ó wnie ż ywiołowo zareagował jej ch art, kt ó ry nasro ż ył się i
wyszcze rz ył wszystkie swoje spiczaste zęby. Aby u dobr uch
rozwścieczoną d ż u d ż ystkę i jej nietowa rz yskiego psa, ż yczliwy
całem u świat u i skądinąd sympatyczny M u rz yn, zaprosił E u lalię
na wyborną kawę z ekspres u i smaczną p rz ekąskę z owoc ó w
mo rz a. Ch art m u siał się niestety zadowolić tylko p ó łtwardym
rostbefem i słabi u tką h erbatką bez c u kr u .
Ile kolor ó w ma jesień? Tego nikt policzyć nie potrafi. Wczesna
jesień jest radosna, mieni się paletą barw i odcieni. P ó źna - jest
szara i pon u ra.
Wczesna jesień sk rz y się sreb rz ystą p rz ędzą babiego lata,
czerwieni koralami ja rz ębiny i kaliny, bieli owocami śnieg u liczki.
W rz eśniowej i październikowej jesieni do twa rz y tak ż e w
fioletowym kolo rz e. Taką barwę mają w rz osy, śliwki węgierki i
niekt ó re astry. Ż ó łte, czerwone i pomarańczowe są kwiaty cynii i
dalii, natomiast kasztany i szyszki mają kolor brązowy. Liście są
r ó ż nokolorowe. Gnane p rz ez podm uch y jeszcze ciepłego wiatr u
tańczą w powiet rz u brązowe i złote liście b u ka, czerwone - osiki i
wie rz by, ż ó łte - b rz ozy, lipy i grab u , p u rp u rowe, r u de i r ó ż owe
liście klon u . Ta wielobarwna i strojna jesień p rz egląda się, jak w
l u st rz e w błękitnym niebie, kt ó re rozświetlają, niestety j u ż coraz
słabsze i ch łodniejsze, słoneczne promienie.
Z u pełnie inna jest jesień listopadowa. Gasną ż ywe kolory,
niebem płyną ciemne ch m u ry. Wszystko staje się zamglone,
szare, popielate, be ż owe. Tylko gdzieniegdzie te jesienną
szar u gę rozjaśniają pęki biały ch i złocisty ch ch ryzantem.
Ile kolor ó w ma jesień? Spr ó b u j policzyć w tym rok u .
T RZY NASTEGO
H IPO CH ONDRYK
- Jak ż e by inaczej, od samego rana mam pe ch a - pomylałaro ż alona
J u lka, gdy sp rz ed nosa u ciekłjeja u tob u ,jadącydocentr u m miasta. -
Wiadomo,piątekinadomiarłegot rz ynastego - do rz u ciławmyla ch .
Pon u ry nastr ó j towa rz yyłJ u liiodamegoranaMiaławtadowp ó łdo
si ó dmej,nietetyapała Wszystko dlatego, ż ewcorajbytdł u go
p rz ygotowywałaidopiątkowy ch lekcjiipołapadj u ż po p ó łnocy
Najpierw p rz emie rz aławdł u ż i wsze rz kontynenty p ó łk u li za ch odniej:
merykP ó łnocnąimerykPoł u dniowąSybkoapamitała, ż etolicą
Ch ile jest Santiago, Kanady - Ottawa, Kol u mbii - Bogota, K u by - H awana,
Wenez u eli - Caracas. Niemiałate ż problem ó wokreleniem,kt ó re
paotwaob u merykąniepodległe(rgentyna, H aiti, Stany
Zjednoczone, H ond u ras, Meksyk, Per u , Grenlandia), a kt ó re
niesamodzielne i zale ż ne od inny ch kraj ó w (Ba h ama, Berm u dy,
Gwatemala, Grenada, Antyle H olenderskie). Potem do p ó nai ż m u dnie
po rz ądkowaławojąwied z h itoriiByłatoci ż ka h ar ó wka, bo
wiadomociJ u lii z tego p rz edmiot u niebyłynietety rz etelne. J u liamiała
kłopoty ch ronologicznym u po rz ądkowaniempoceg ó lny ch wyda rz eo,
a l u ki w wiadomocia ch opotopiewedkimbyływprot zatrwa ż ające
Mimo u silny ch tarao,J u lce nie u dałoiokiełnadtego ch aos u . Nic te ż
dziwnego, ż e z nie ch ciąpowitałapiątkowy poranekWtałaogromną
ch andrąib u rz ąpon u ry ch myliwgłowieNapopraw h u mor u nie m ó
te ż wpłynądwidokaoknembyłoaro,b rz ydko,iąpiłam ż awka,
ch l u potałykał u ż e pod nogami jeszcze nieliczny ch o tej po rz e
p rz e ch odni ó w.
- To m rz onki, ż ediiajcokolwiekmii u da - jecewikągorycą
za u wa ż yłaJ u lka. DogoniłjąK u ba, kolega z klasy.
- Ced
- Te ż masz pe ch a t rz ynastego? - sk rz ywiłanoek J u lka.
- Nie, p rz ecie ż lekcjegeograiiodwołano, bo pani jest ch ora.
- A rz eczywiście. Nie jest taki zły ten t rz ynasty - pomyślała
J u lka.
Witold był pask u dnym z rz ędą i malkontentem. To go bez
wątpienia w spos ó b nieko rz ystny wyr ó ż niało spośr ó d otoczenia.
U b ó stwiał na rz ekać i zadręczać rodzinę oraz p rz yjaci ó ł swoim
pon u rym nastrojem oraz mn ó stwem swoi ch , najczęściej
wyimaginowany ch , ch or ó b. Witek był mist rz em w wynajdywani u
dzi u ry w całym. A to nie podobał m u się ws ch ó d słońca, bo zbyt
czerwony, a to w rz osy go nie za ch wycały, bo wyglądały smętnie
i nieświe ż o. Nie odpowiadały m u u pały, r ó wnie źle cz u ł się w
po ch m u rne i d ż d ż yste dni. Mo rz a nie l u bił, bo za d u ż o w nim
wody, g ó ry go nie pociągały, bo były pofałdowane, strome i
po ch yłe. Witek nad u ż ywał te ż cierpliwości otoczenia, a tak ż e
rozliczny ch leka rz y, ż ałośnie skar ż ąc się na p rz er ó ż ne
dolegliwości. To bolał go b rz uch , to zwi ch nął nogę, to znow u
potł u kł sobie ż ebra l u b nadwyrę ż ż uch wę. Nie u stannie te ż
rozmyślał, jak t u uch ronić się p rz ed czy h ającymi z ka ż dej strony
okr u tnymi i perfidnymi zarazkami, bywało, ż e te rozwa ż ania
po ch łaniały go bez reszty. Znajomi początkowo jego na rz ekania
traktowali z p rz ymr u ż eniem oka i rozbawieniem. Witold nie był
p rz ecie ż ch erlającym chuch erkiem. Wręcz odwrotnie. Był to
ch łop na s ch wał, wysoki, sł u sznej post u ry, miał k rz epę, ż e mało
kto m ó gł m u dor ó wnać. Niestety miał słaby ch arakter. Z czasem
więc to Witkowe bez u stanne mar u dzenie, dosz u kiwanie się we
wszystkim brak ó w i uch ybień oraz ciągły, bezpodstawny
niepok ó j o własne niby-słabe zdrowie dały się wszystkim we
znaki, stały się bardzo u cią ż liwe, a nawet n u dne. Ba, Witek
bakterie swego złego h u mor u sk u tecznie rozsiewał wok ó ł i
często zara ż ał nimi inny ch . Bo jak t u się nie zarazić?
O CZYM MA RZ Y H IPOPOTAM?
MRO Ż ĄCA KREW W Ż YŁA CH P RZ YGODA
Z TYCIĄCT RZ YST U LETNIM
NIEWYDA RZ EŃCEM
H ipopotam ocię ż ałym krokiem, posap u jąc ze złości, człapał po
zasypanym śniegiem wybieg u w zoo. Był w bardzo złym
h u mo rz e i na nic nie miał o ch oty. Posępny nastr ó j h ipcia
potęgowała szalejąca wok ó ł śnie ż na zawier uch a i szczypiący w
u szy mr ó z.
Rad nierad, p ch any p rz ez nieodgadnioną siłę, powoli zan u rz am
się w pon u ry b ó r. Wczesnojesienne promienie słońca z tr u dem
p rz ebijają się p rz ez balda ch im ledwo, ledwo po ż ó łkły ch liści
d rz ew. Spowija mnie niemal ż e h ebanowy wsze ch pan u jący mrok.
Znienacka zrywa się h u raganowy wiatr. Wi ch er poczyna
h arcować wśr ó d d rz ew kniei. I ch st rz eliste korony zaczynają
ch ylić się k u dołowi, z t rz askiem spadają na ziemię ra ch ityczne
gałązki, szaleńczo wir u ją zes ch łe liście. Jestem coraz bardziej
p rz era ż ony. Nagle, ni stąd, ni zowąd, daje się słyszeć odległe
jeszcze sz u r u m-b u r u m, dziwne ch robotanie, gł uch o d u dniące
człapanie. Wszystkie leśne ż yjątka pie rz ch ają w popło chu . Mnie
stra ch nie pozwala zrobić ani krok u . Ledwie ż e oddy ch am.
P rz ede mną stoi o h ydny stw ó r. Jest to rz adko spotykane
monstr u m: k rz ywonose, spiczastogłowe, pokryte częściowo
be ż owo nakrapianym p uch em, częściowo mala ch itowe
prą ż kowanymi ł u skami. Jego mętnoszary wzrok p rz eszywa mnie
na wylot. Po ch wili straszydło odzywa się. Głos pokraki sk rz ypi
niczym nie naoliwione zawiasy prastary ch d rz wi. Pse u do
u śmie ch p rz e ch odzi w złośliwy ch i ch ot. - Dalib ó g, nie
spodziewałem się w tej gł u szy takiego arcysmacznego kąska. H a!
uch aj no - pozwolę ci wybrać. Ch ceszli, o radości my ch
ot ch łanny ch t rz ewi, abym p rz eb ó dł cię dzidą, p rz er ż nął no ż em,
a mo ż e wolisz być po kawałeczk u u ż ynany sierpem? Po tym
wystąpieni u okropnego monstr u m jestem wp ó ł ż ywy, ze wsze ch
miar pragnę zapaść się ch ocia ż by pod ziemię. Z nagła, dosłownie
w okamgnieni u , wszystko znika. Widzę tylko bezb rz e ż ną czerń,
kt ó ra powoli u stęp u je szarościom. No tak, wszystko to było tylko
p rz era ż ającym sennym koszmarem. Jest wp ó ł do ó smej, zn ó w
zaspałem i sp ó źnię się po raz n-ty do szkoły.
- C ó ż za pask u dna pogoda? - myślał roz ż alony - to wprost
ob u rz ające, aby taki piec uch jak ja m u siał t rz ąść się z zimna i
czmy ch ać p rz ed lodowatymi podm uch ami wiatr u do jakiegoś
szarob u rego domk u h ipopotam ó w. O ch , jak ż e ch ciałbym znaleźć
się w swoim kraj u , wyg rz ewać w ciepły ch promienia ch słońca,
pływać w czyści u tkiej wodzie, cieszyć oczy zielenią d rz ew i
wa ch la rz em barw r ó ż ny ch kwiat ó w. Ale byłoby p rz yjemnie!
Rozma rz ony h ipopotam niemal ż e cz u ł na swoim tł u ści u tkim
cielsk u pieszczotę słońca, słyszał sz u m wody i wesoły świergot
ptak ó w. Niestety, kolejny podm uch wiatr u rozwiał ciepłe
ma rz enia h ipopotama. Z ob rz ydzeniem st rz ąsnął z siebie zimne
krople topniejący ch na jego sk ó rz e śnie ż ny ch płatk ó w. Po ch wili
jednak jego myśli zn ó w po rz u ciły mroźną rz eczywistość: - No,
ostatecznie m ó głbym zostać w zoo. P rz ecie ż nie jest t u a ż tak
źle. Codziennie dostaję pyszne jedzonko, mam t u wiel u
p rz yjaci ó ł, a gdy za ch or u ję, to dba o mnie m ó j osobisty leka rz .
Nie najgo rz ej. Ale... Tak! Ch ciałbym, aby moja sk ó ra pokryła się
u gim f u terkiem. Mogłoby być ono br u natne albo jeszcze lepiej
be ż owe. H o, h o, h o! C u downiej byłoby, gdybym miał sw ó j basen
z podg rz ewaną wodą. Ka ż dego dnia za ż ywałbym w nim kąpieli.
Ma rz ąc tak, h ipopotam nie za u wa ż ył, ż e zaczął sypać coraz
gęściejszy śnieg, a on sam powoli, powoli począł p rz ybierać
postać h ipopotamiego bałwanka. I pewnie zostałby nim, gdyby
nie refleks jego pobratymc ó w. Nie zwa ż ając na protesty
zziębniętego ma rz yciela, wciągnęli go do og rz anego domk u i
u ratowali w ten spos ó b p rz ed solidnym p rz eziębieniem.
TRAGIKOMICZNA H ISTORIA
BEZ H APPY-END U
- Więcby w tak ż en u jący spos ó b miała się skończyć moja
ch l u bna kariera pierwszego h ała-b u rdy? - rz ekł wielce roz ż alony
d uch o fizjonomii ch er u binka i ch arakte rz e trolla. Wp ó łsiedział
właśnie w jakimś sczerniałym od starości b u nk rz e, ręce i nogi
miał skrępowane powr ó słem, ale dla pewności wszelkiej t u i
ó wdzie był pop rz yciskany st u dw u dziestopięcio-kilogramowymi
h antlami. W taki oto niewysz u kany spos ó b potraktowali łob u za
jego wsp ó ł-pobratymcy. Nie m ó gł on tego w ż aden spos ó b pojąć.
- P rz ecie ż nie byle jak się starałem, aby wszystkim wok ó ł zaleźć
za sk ó rę. Byłem nieposł u szny, nie h onorowy i nietowa rz yski,
nigdy nie postępowałem fair play. Chu ligaństwo było moim
ż ywiołem, w ż yci u najmniejszej nie odstawiłem ch ałt u ry. Moje
wybryki zawsze były pierwszej jakości, nie rz adko nie
wymyśliłaby i ch cała h orda pse u do u czony ch . Ch i, ch i, ch i! Nie
zapomnę, jak dopiekłem do ż ywego pewnem u ch ojrackiem u
h eavymetalowcowi z Caracas - zwolennikowi szybki ch i
s u permocny ch u de rz eń! P rz ez wiele nocy nękałem zewsząd jego
na rz ąd sł uchu rytmami, nie znany ch m u do tej pory, piosenek
ch odnikowy ch . Na pr ó ż no starał się on u wolnić od ty ch
dra ż niący ch go dźwięk ó w, u śmie rz yć narastający b ó l u sz u i
głowy. To ci była h eca! Niezmordowany byłem r ó wnie ż w
u p rz yk rz ani u ż ycia swoim dr u h om. Czeg ó ż to ja nie
wymyślałem! Pod rz u całem im do ł ó ż ek specjalnie ost rz one
pinezki, zde ch łe nietope rz e, pa rz ące pok rz ywy i wszelkie ostro
u jące ch wasty. Znow u ż kiedy indziej słodzi u tkie po rz eczkowe
konfit u ry doprawiałem słonogo rz kimi p rz yprawami.
Nap u szczałem na my ch towa rz yszy ch marę rozwścieczony ch
pszcz ó ł, os i szerszeni. Niekt ó ry ch poddawałem działani u
h ipnozy i zm u szałem do wycinania h u bc ó w i fikania koziołk ó w.
Raz nawet u dało mi się naszego bez mała sześciowiekowego
seniora zamienić w cocker-spaniela. Niejednem u człowiekowi,
niejednem u d uch owi srodze dałem się we znaki. Prawda, ż e
niekiedy byłem nazbyt rozbis u rmaniony. To jednak nie pow ó d,
ż eby ta h ołota nie u k ó w tak ze mną postępowała. Dlaczego moje
błagania o łaskę są nadaremne? Dlaczego m ó wią mi, ż e
spokorniałem poniewczasie?
O RZ EKOMEJ KO RZ YŚCI Z POROZUMIENIA
Ó W Ż ARŁOCZNEGO SMOKA
H en, za pon u rymi borami, p rz epastnymi mo rz ami, u podn ó ż a
st rz elisty ch , wysm u kły ch H imalaj ó w ż ył sobie p ó łdziki, o h ydny
stw ó r - siedmiogłowy smok. Nienadaremnie był on te ż nazywany
niena ż artym b rz uch aczem. Ko ch ał jeść i tej pasjon u jącej
czynności ch ętnie poświęcałby całe ż ycie. Niestety, naszem u
bo h aterowi często gęsto t rz ewia wygrywały sm u tnot rz ewną
głodową melodię. C ó ż , ka ż da z jego siedmi u ó w l u biła co
innego. Nigdy nie potrafiły one u stalić, co mo ż na by właśnie
p rz ekąsić. Wszystkie posiłki pop rz edzały zazwyczaj gromkie
ch ryje. Pierwsza głowa miała bowiem ch rapkę na świe ż e
ja rz yny, dr u ga - na grejpfr u ty, po rz eczki i arb u zy, t rz ecia
zjadłaby twaro ż ek z rz e ż uch ą, ceb u lką i rz odkiewką, czwarta -
niemal ż e s u rowe nozd rz a h ipopotama, piątą zadowoliłby d ż em
je ż ynowo-b rz oskwiniowy, sz ó stą - jakaś ch ińszczyzna z
ko rz ennymi p rz yprawami, si ó dma natomiast nie pogardziłaby
tortem o rz e ch owym i lodowym miszmaszem. Potem głowy
rz u cały się h u rmem na swoje u l u bione potrawy l u b te ż
obra ż one na cały świat niczego nie ch ciały skosztować. Smok w
końc u zde ch łby z głod u albo w wielki ch męczarnia ch padłby na
ostrą niestrawność. Jednak ż e w ostatniej ch wili, zdenerwowany
nie na ż arty, poszedł szybko po roz u m do siedmi u swoi ch
ó tliwy ch ó w. Po dł u gi ch pertraktacja ch i b u rz liwy ch
rozmowa ch smocze łby doszły do poroz u mienia. Postanowiły, ż e
na co dzień szefem k uch ni będzie głowa pierwsza, a z okazji
świąt i niedziel pi ch cić będzie głowa si ó dma. Kontrolę nad
całotygodniowym men u sprawować miałaby łepetyna dr u ga
wesp ó ł z najrozwa ż niejszą łepetyną t rz ecią. Od tej pory smok
obrastał w ż ó łci u tkie sadełko, stawał się coraz bardziej ocię ż ały i
leniwy. Wreszcie, po kolejnym łas uch owani u , z wielkim h u kiem
rozpadł się na tysiące drobni u tki ch kawałeczk ó w.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin