Małgorzata Wałejko-Podwyższenie Krzyża w małżeństwie.txt

(4 KB) Pobierz
Abandon
Małgorzata Wałejko
Podwyższenie Krzyża w małżeństwie

Zastanowiłam się, gdzie dla nas, chrzecijan przebiega granica pomiędzy krzyżem a moim dobrem. Na pewno inaczej, niż dla osób, które Ewangeliš nie chcš się kierować. Jednak nie tak, by krzyż zagroził naszemu dobru.


Wczoraj piewałam Oleńce kołysankę na dobranoc i rozbawiła mnie nagle w niej odkryta dwuznacznoć:

Była sobie też królewna 
Pokochała grajka 
Król wyprawił im wesele 
I skończona bajka. 

Tak oto, bez intencji, wsšczam do podwiadomoci córki przekaz, że lub kończy bajkę zakochanych. I co ciekawe, jest to po częci bzdura, ale po częci więta prawda  z naciskiem na więta.

Bzdura: Bo bajka w znaczeniu prawdziwego piękna, marzenia o najbardziej intymnym porozumieniu staje się możliwa dopiero z czasem i wraz z pogłębianiem się więzi kochanków. lub daje więc nadzieję na prawdziwš bajkę w perspektywie.

Prawda  bo wyganięcie samego zakochania jest kwestiš czasu, a codzienne życie małżeńskie niewštpliwie temu sprzyja (choć najlepiej, gdy zakochanie zejdzie na atak serca jeszcze przed lubem, a nawet poprzedzi decyzję o małżeństwie) I wtedy bajka się kończy  rozumiana jako rumieniec pod zachwyconym spojrzeniem najdroższego; długie godziny w łazience, zanim mu się pokażę, tylko starannie umalowana i nieskalana; fala euforii powodowana tym tylko, że ona wspierajšc się na moim męskim ramieniu szepnęła, że nie boi się zaufać i oddać do końca, bo wie, że jest bezpieczna. Niejedzenie powodowane ciniętym z emocji żołšdkiem. Pisanie wierszy, w czym antytalent poetycki nie przeszkadza. Dostrzeganie miękkoci i powabu najdrobniejszych ruchów ciała lub drgnięć twarzy. I widzenie w ukochanym tylko dobra.

Ta bajka się skończy i dobrze, bo to faktycznie w dużej mierze bajka.

A prawdziwa miłoć to już nie komedia romantyczna czy sentymentalny tomik erotyków. To czasem walka ze sobš do krwi o przetrwanie.

Dzisiaj w Dzień Dobry TVN rozmawiano o sensie walki o uratowanie małżeństwa przed rozwodem. Żona pana Diablo Włodarczyka opowiadała o przetrwanym kryzysie i decyzji o kolejnej szansie na odbudowanie miłoci. Wypowiadał się pan, który zainicjował kampanię mam i tatusiów nawołujšcš do podejmowania prób ratowania małżeństw przed rozwodem, czyli prostej refleksji choćby nad tym, jakim jest on dramatem dla dzieci  by nie podejmować decyzji szybko, pod wpływem zaciniętych z bólu i wciekłoci pięci. Z drugiej strony tragedię rozstania umniejsza zwyczaj szampańskich przyjęć rozwodowych, niekiedy bardziej ludycznych od kawalerskich, gdzie obwieszcza się rozpoczęcie nowego życia i tzw. eleganckie rozstanie, które obrzydliwie lukruje złamanš obietnicę, wiernoć i odebrany dzieciom grunt spod nóg. Pan ów mówił prosto, ale dobitnie o wadze powięcenia, rezygnacji z siebie dla miłoci. Pani Agata Passent zwróciła wówczas uwagę, że nie ma także sensu wspólne męczenie się, że takie toksyczne zwišzki należy kończyć, bo przecież i one szkodzš dzieciom. Że czasem jest już tak trudno, że nie da się rady dalej, bo godzi to w moje własne dobro, które też muszę chronić.

Wtedy zastanowiłam się, gdzie dla nas, chrzecijan przebiega granica pomiędzy krzyżem a moim dobrem. Na pewno inaczej, niż dla osób, które Ewangeliš nie chcš się kierować. Jednak nie tak, by krzyż zagroził naszemu dobru.

Dlatego mamy w Kociele separację i wręcz obowišzek schronienia się w tej instytucji wszystkich żon, dzieci, które dotyka przemoc.

W prawosławiu z zalubinami wišże się koronacja nowożeńców, a korony te oznaczajš ponoć chwałę i godnoć męczeństwa. Jan Paweł II powiedział kiedy, że małżeństwo jest drogš do więtoci nawet wtedy, gdy jawi się drogš krzyżowš. Bo kto straci swoje życie, znajdzie je, a kto je zechce zachować na tym wiecie, ten je straci Matka Teresa z Kalkuty jest autorkš kapitalnego zdania, że miłoć prawdziwa musi choć trochę boleć i wtedy jš można rozpoznać. Czy dla pani Passent ów ból to znak, że należy jš przecišć? Dopiero przecież, gdy mnie realnie kosztuje trwanie u boku tego gocia, tej babki, gdy nie mam na to po ludzku ochoty, mogę zaczšć naprawdę kochać, czyli choć trochę rezygnować z własnego widzimisię. I wtedy  tak, męczę się, i owszem.

Na obršczkach wygrawerowalimy łacińskie mors sola. Zainspirowała nas opowieć o księżniczce (nie pamiętam teraz jakiej), która zażšdała zamknięcia w więzieniu razem z więzionym mężem, wskazujšc na obršczkę z tym napisem i tłumaczšc: Tylko mierć nas może rozłšczyć. Ale tylko mierć jest też definicjš miłoci i to było nasze założenie. Umierać sobie z premedytacjš. 

Nie, nie piszę tego lekko, jako panienka, która ma jedynie życzeniowo-harlequinowš wizję małżeństwa i łatwo jej snuć martyrologiczne wizje, o których nic nie wie. Nie mam też szalonego dowiadczenia. Na razie 10 lat, ale cieszę się, bo to jedno już złapałam. Nie jestem tu po to, aby mi było dobrze. Jest mi dobrze, ale to nie jest cel małżeństwa.

Celem jest miłoć.

A ona czasem powoduje, że nie jest dobrze.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin