Siergiej Łukjanienko - Labirynt odbić 01 - Labirynt odbić.pdf

(1117 KB) Pobierz
144611105 UNPDF
SIERGIEJ ŁUKJANIENKO
LABIRYNT ODBIĆ
Przekład Ewa Skórska
Tytuł oryginału LABIRYNT OTRAŻENIJ
CZĘŚĆ PIERWSZA
NUREK
00
Mam ochotę zamknąć oczy. To normalne. Barwny kalejdoskop, błyski, skrzący się
gwiaździsty wir... Wygląda pięknie, ale wiem, co kryje się za tym pięknem.
Głębia. Nazywają ją Deep, ale myślę, że słowo „głębia” lepiej oddaje istotę rzeczy.
Zastępuje karteczkę z ostrzeżeniem: „Głębia!” Żyją tu rekiny i ośmiornice. Jest cicho, tylko
napiera i ciśnie nieskończona przestrzeń, której tak naprawdę nie ma.
Głębia jest na swój sposób w porządku. Przyjmuje każdego. Nie trzeba zbyt wiele siły,
żeby się w niej zanurzyć... ale znacznie więcej, jeśli chce się sięgnąć dna i wrócić. Przede
wszystkim trzeba pamiętać, że bez nas Głębia jest martwa. Trzeba w nią i wierzyć, i nie
wierzyć.
Bo przyjdzie dzień, gdy nie zdołasz się z niej wynurzyć.
01
Pierwszy ruch jest najtrudniejszy. Na środku niedużego pokoju stoi stół, kable od
komputera ciągną się do UPS - u i dalej, do gniazdka. Cienki przewód do linii telefonicznej.
Pod ścianą, na której wisi piękny dywan, stoi tapczan, przed otwartymi drzwiami na balkon -
malutka lodówka. Najważniejszy sprzęt. Pięć minut temu sprawdziłem jej zawartość, w ciągu
najbliższej doby nie grozi mi głód.
Kręcę głową. W oczach ciemnieje, ale zaraz przechodzi. Normalka.
- Wszystko w porządku, Lonia?
Głośniki ustawione na maksimum. Krzywię się:
- Tak. Zrób ciszej.
- Ciszej - zgadza się Windows Home. - Ciszej, ciszej...
- Starczy, Vika - powstrzymuję ją. Dobry program. Posłuszny, pojętny i serdeczny.
Może zbyt zadufany, jak cała produkcja Microsoftu, ale można wytrzymać.
- Powodzenia - mówi program. - Kiedy na ciebie czekać? Patrzę na ekran, gdzie w
aureoli pomarańczowych iskier pływa kobieca twarz. Młoda, sympatyczna, ale nic
specjalnego. Piękno mnie już zmęczyło. - Nie wiem.
- Chciałabym mieć pięć minut na samokontrolę.
- Dobra. Ale nie więcej. Za dziesięć minut będę potrzebował wszystkich zasobów.
Twarz na ekranie marszczy się - to program wydziela kluczowe słowa.
- Tylko dziesięć minut - mówi pokornie Windows Home. - Ponownie zwracam ci
uwagę, że poziom stawianych zadań nie zawsze odpowiada pojemności mojej pamięci
operacyjnej. Wymagane byłoby rozszerzenie do...
- Milcz - przerywam. To brzmi jak rozkaz i program nie może nie posłuchać. Krok w
lewo, krok w prawo... Cha, cha. To nie próba ucieczki, raczej dobrowolne uwięzienie.
Podchodzę do lodówki, otwieram, wyjmuję puszkę sprite’a, otwieram. Napój chłodzi gardło.
To już niemal rytuał - Głębia zawsze wysusza śluzówkę. Z puszką w ręku wychodzę na
balkon, na ciepły letni wieczór.
W Deeptown prawie zawsze jest wieczór. Ulice zalane światłem reklam, cichy szum
przejeżdżających samochodów. Nieprzerwany strumień ludzi. Dwadzieścia pięć milionów
stałych mieszkańców, największe megalopolis świata. Z wysokości jedenastego piętra twarzy
się nie zobaczy. Dopijam sprite’a, rzucam puszkę w dół i wracam do pokoju.
- To nieetyczne... - mamrocze komputer. Nie reaguję, wychodzę do przedpokoju,
wkładam buty, otwieram drzwi. Klatka jest pusta, jasna i bardzo czysta. Gdy majstruję przy
zamku, przez niedomknięte drzwi próbuje wlecieć maleńki żuczek. Aha, lamerzy się
zabawiają. Z politowaniem obserwuję uprzykrzonego owada - z mieszkania płynie równy
potok powietrza, wyrzuca go z powrotem. Zamykam drzwi, żuczek w ostatnim wysiłku
zderza się z nimi, krótki rozbłysk i owad spada na podłogę.
- Złożyć skargę na właściciela domu? - pyta Windows Home. Teraz głos płynie ze
srebrzystych szpilek w klapach mojej koszuli.
- Złóż - zgodziłem się. Ciągle zapominam wyjaśnić programowi, że to ja jestem
właścicielem domu.
Winda czeka na mnie na piętrze. Zazwyczaj schodzę po schodach, zaglądając po
drodze do cudzych mieszkań. I tak nikt tam nie mieszka... ale teraz się spieszę. Winda zjeżdża
bardzo szybko. Wychodzę na chodnik, oglądam się, może zobaczę amatora owadów? Ale
nikogo podejrzanego nie ma, wszyscy spieszą dokądś w swoich sprawach. Żuczek jest
najwyraźniej przelotny, seryjna produkcja. Trują je na ulicach, tłuką w mieszkaniach, ale one
są niezniszczalne.
Sam kiedyś zajmowałem się podobnymi głupstwami. Bardzo rzadko żuczkom
udawało się przynieść interesującą informację.
- Lonia, na kompanię Polana złożono skargę. Najemca mieszkania numer jeden.
- Zignoruj - burczę, obserwując idącego po chodniku mężczyznę. To naprawdę coś:
hybryda młodego Arnolda Schwarzeneggera i starego Clinta Eastwooda. Bardzo zabawne.
Mężczyzna łowi moje kpiące spojrzenie i przyspiesza kroku.
Podnoszę rękę i za chwilę przy chodniku hamuje żółta limuzyna.
- Lonia, twoja skarga na kompanię Polana została zignorowana!
- Nie szkodzi.
Można by to ciągnąć w nieskończoność, ale nie mam teraz głowy do takich gierek.
Wsiadam do taksówki, kierowca - młody, uśmiechnięty, starannie uczesany, w
wykrochmalonej koszuli - odwraca się do mnie. Wolę takich taksówkarzy, wyszkolonych i
niegadatliwych.
- Kompania Deep Przewodnik serdecznie wita!
Imienia nie podaje - program zatrzymał taksówkę anonimowo.
- Jak pan będzie płacił?
- Tak. - Wyjmuję z kieszeni rewolwer i mocno uderzam chłopaka w skroń. Próbował
się bronić, ale nie zdążył. Patrzę na jego pobladłą twarz, potrząsam za kołnierz i rozkazuję:
- Dzielnica Al Kabar.
- Nie ma takiego adresu - mówi kierowca. Jest ogłuszony i pokorny.
- Al Kabar. Osiem, siedem, siedem, trzy, osiem. - Prosty kod otwiera dostęp do
służbowych adresów Deep Przewodnika. Mógłbym nie bić kierowcy, ale wtedy w plikach
kompanii zostałby ślad mojego przejazdu.
- Zamówienie przyjęte. - Kierowca się uśmiecha, znowu jest wesoły i usłużny.
Samochód rusza. Patrzę w okno; migają osiedla nabite wieżowcami, ze wszystkimi
drobnymi śmieciami Deeptown, ogromne, luksusowe biura kompanii, długie szare korpusy
IBM, wspaniałe pałace Microsoftu, ażurowe wieże Ameryki On - line, skromniejsze biura
innych komputerowych prawodawców.
Pełno tu również biurowców, firm sprzedających meble, żarcie, nieruchomości,
agencji turystycznych, kompanii transportowych, klinik... Każda jako tako prosperująca firma
dąży do otworzenia w Deeptown swojego przedstawicielstwa.
Deep Przewodnik prosperuje właśnie dzięki tej obfitości. Podróżowanie po mieście
piechotą to dość czasochłonna i monotonna rozrywka. Mkniemy po autostradach, hamujemy
na skrzyżowaniach, skręcamy w tunele. Czekam. Mógłbym kazać kierowcy wybrać krótszą
trasę, ale wtedy musiałby połączyć się z dyspozytornią. I zostałby po mnie ślad...
Miasto kończy się niespodziewanie - jakby ścianę pałaców i wieżowców ktoś uciął
gigantycznym nożem. Droga, a za nią las. Gęsty, nieprzebyty, oddzielający od codziennej
krzątaniny tych, którzy nie chcą się afiszować.
- Zahamuj przy następnej ścieżce - mówię, gdy mijamy zarośla mango i przejeżdżamy
wzdłuż środkowoeuropejskiej gęstwiny.
- Do dzielnicy Al Kabar jeszcze daleko - mówi kierowca.
- Zatrzymaj się.
Samochód staje. Otwieram drzwi, odchodzę na krok od limuzyny. Kierowca pokornie
czeka. Ja też. Na drodze widać światła, a świadkowie mi niepotrzebni. No, nareszcie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin