Robert Ludlum - Plan Ikar T12.pdf

(1326 KB) Pobierz
tytuł: "PLAN IKAR" (tom II)
Robert Ludlum
PLAN IKAR
(tom II)
przełożył: Wiktor T. Górny
Tom II
Wydawnictwo AiB
Warszawa 1992
Copyright (c) by Robert Ludlum 1988
Redaktor: Janusz W. Piotrowski
* * *
95794632.001.png
Rozdział 23
Emmanuel Weingrass siedział w czerwonej
plastikowej loży z krępym, wąsatym właścicielem
barku w Mesa Verde. Ostatnie dwie godziny
upłynęły mu pod znakiem wielkiego napięcia, co mu
przypomniało owe szalone dni w Paryżu, kiedy
pracował dla Mosadu. Wprawdzie obecna sytuacja
miała w sobie nieporównanie mniej dramatyzmu, i
przeciwnicy raczej nie czyhali na jego życie, lecz
przecież był teraz starszym panem, a musiał się
poruszać tak, żeby go nie widziano ani nie
zatrzymano. W Paryżu musiał pokonać
niepostrzeżenie trasę od SacreCoeur na Boulevard
de la Madelaine obstawioną szczelnie terrorystami.
Tutaj, w Kolorado, musiał się przemknąć z domu
Evana do miasteczka Mesa Verde tak, aby nie
zatrzymała go i nie przymknęła drużyna jego
pielęgniarek, które kręciły się wszędzie z powodu
zamieszania na zewnątrz.
- Jak tyś to zrobił? - spytał GonzalezGonzalez,
właściciel barku, nalewając Weingrassowi szklankę
whisky.
- Wykorzystałem drugą w kolejności, historycznie
rzecz biorąc, potrzebę odosobnienia cywilizowanego
człowieka, GeeGee. Toaletę. Udałem się do toalety i
wyszedłem przez okno. Następnie zmieszałem się z
tłumem pstrykając zdjęcia aparatem Evana niczym
zawodowy fotograf, a wreszcie złapałem taksówkę
tutaj.
- Wiesz, człowieku - wtrącił GonzalezGonzalez -
taryfiarze naprawdę się dzisiaj obłowią!
- Złodzieje i tyle! Ledwo wsiadłem, a ten ganef z
miejsca mi mówi: "Sto dolarów na lotnisko,
łaskawco." No więc mu odpowiedziałem, uchylając
kapelusza: "Stanowa Komisja do spraw
Taksówkarstwa zainteresuje się na pewno nowymi
taryfami w Verde", na co on do mnie: "A, to pan,
panie Weingrass. Przecież ja żartowałem, panie
Weingrass." No to mu odparowałem: "Licz im pan
dwieście, a mnie pan zawieź do GeeGee!" Obaj
mężczyźni zanieśli się głośnym śmiechem, gdy wtem
automat telefoniczny na ścianie tuż za ich lożą
zadzwonił głośnym staccato. Gonzalez położył rękę
na ramieniu Manny'ego.
- Garcia odbierze - rzekł.
- Dlaczego? Mówiłeś, że mój chłopak dzwonił już
dwa razy! - Garcia wie, co powiedzieć. Właśnie go
poinstruowałem.
- To powiedz i mnie!
- Da kongresmanowi numer telefonu w moim
kantorze i poprosi, żeby za dwie minuty zadzwonił
jeszcze raz.
- GeeGee, co ty, do licha, wyprawiasz?
- Kilka minut po tobie wszedł tu jakiś nie znany mi
gringo. - No i co z tego? Dużo tu się przewija ludzi,
których nie znasz. - Manny, on mi tu jakoś nie
pasuje. Nie ma prochowca, kapelusza ani aparatu
fotograficznego, ale i tak nie pasuje. Ma na sobie
garnitur... z kamizelką. - Weingrass już miał
odwrócić głowę. - Nie - rzucił ostro Gonzalez,
ściskając rękę Weingrassa. - Facet co jakiś czas
spogląda tutaj. Na pewno chodzi mu o ciebie.
- No to co robimy?
- Na razie czekaj. Wstaniesz, kiedy ci powiem.
Kelner imieniem Garcia odwiesił słuchawkę,
kaszlnął jeden raz i podszedł do rudego
nieznajomego w ciemnym ubraniu. Nachylił się i
ściszonym głosem powiedział coś elegancko
ubranemu gościowi. Mężczyzna spojrzał chłodno na
tego nieoczekiwanego posłańca; kelner wzruszył
ramionami i wrócił za bar. Mężczyzna powoli,
dyskretnie, położył na stole kilka banknotów, wstał i
wyszedł najbliższymi drzwiami.
- Teraz - szepnął GonzalezGonzalez, wstając i
pokazując gestem Manny'emu, żeby podążył za nim.
Dziesięć sekund później znajdowali się już w
zaniedbanym kantorze właściciela. - Kongresman
zadzwoni za jakąś minutę - oznajmił GeeGee,
wskazując krzesło za biurkiem, które przed
kilkudziesięciu laty widziało lepsze czasy. - Jesteś
pewien, że to był Kendrick? - spytał Weingrass.
- Potwierdziło mi to kaszlnięcie Garcii.
- A co powiedział tamtemu facetowi przy stole?
- Że wiadomość przez telefon musiała być chyba do
niego, bo żaden inny gość nie odpowiada temu
rysopisowi.
- Jak brzmiała wiadomość?
- Całkiem prosto, amigo. Że musi się koniecznie
skontaktować ze swoimi ludźmi na zewnątrz.
- Tylko tyle?
- Przecież wyszedł? To nam coś mówi, prawda?
- Na przykład co?
- Uno, że musi się porozumieć z jakimiś ludźmi, tak?
Dos, że znajdują się albo przed tym wspaniałym
lokalem, albo może się z nimi porozumieć w inny
sposób, na przykład przez luksusowy telefon w
swoim samochodzie, tak? Tres, że nie przyszedł tu w
tym swoim luksusowym garniturze tylko po to, żeby
się napić teksańskomeksykańskiego piwa, którym się
praktycznie krztusi, podobnie jak ty się krztusisz
moim winem z bąbelkami, tak? quatro, nie ma
dwóch zdań, że to ktoś nasłany z Waszyngtonu.
- Z rządu? - spytał zdumiony Manny.
- Osobiście nigdy nie miałem bynajmniej do
czynienia z nielegalnymi uchodźcami, którzy
przekraczają granice z mojego ukochanego kraju na
południu, ale różne pogłoski docierają nawet do tak
niewinnych uszu jak moje... Wiemy, czego szukać,
przyjacielu. Comprende, hermano?
- Zawsze mówiłem - rzekł Weingrass siadając za
biurkiem - że wystarczy znaleźć najbardziej
obskurne bary w mieście, a człowiek więcej się dowie
o życiu niż we wszystkich rynsztokach Paryża. -
Paryż dużo dla ciebie znaczy, prawda, Manny?
- To mi już mija, amigo. Sam nie wiem dlaczego, ale
mija. Coś się tu dzieje z moim chłopcem, a ja tego nie
rozumiem. Ale to ważne. - On też dużo dla ciebie
znaczy, prawda?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin