1.docx

(25 KB) Pobierz

Tytuł: Cheonsa

Autor: Satahe Shetani (Shet)

Beta: Kornelia

Ostrzeżenia: NC-17, creature fic


Wybaczcie wszystko. Prosiłabym o komentarze, to chyba nie problem dla Was? Nawet nie trzeba być zalogowanym ;).


Rozdział 1


Pewnego dnia w wakacje Harry ocknął się na łóżku w domu swojego wujostwa. Założył okulary, usiadł. Po przeciągnięciu się, wyjął z szafy ubrania, które chciał dziś ubrać. Założył koszulkę i spodnie, a potem zszedł na dół. Przygotował śniadanie dla reszty, a sam zjadł kawałek chleba z szynką.

Nim ktokolwiek zdążył zejść na dół, na śniadanie, chłopiec zaczął robić porządki w całym domu. Mył meble, odkurzał, prasował, zmywał naczynia z wczorajszej kolacji wuja Vernona z jakimś jego gościem.

Dokładnie trzy po dziesiątej, kiedy koścista ciotka Petunia zeszła na posiłek, budząc najpierw męża a potem syna, odwróciła od niego wzrok, gdy go zobaczyła. Harry, nie przejmując się jej reakcją, dalej odkurzał dywan na piętrze. Wtedy obok przebiegł Dudley, specjalnie go popychając. Chłopiec, pchnięty mocno przez tłustego kuzyna, upadł tak niefortunnie, że rozwalił sobie głowę. Leciała mu krew, ale się nie przejął, tylko dalej zajmował brudnym dywanem.

Przez całe wakacje przeklinał Dumbledore'a, że ten nie chce pozwolić mu zamieszkać u Rona. Harry rozmawiał z przyjacielem w szkole, snując plany na wakacje, a kiedy poszli do Dyrektora, pewni, że się zgodzi, ostra odmowa zdruzgotała ich. A Dursleyowie chyba się na nim za to wyżywali. Chłopca już nie dziwiły rany, blizny i krew, które znajdywał na swoim ciele, tę ostatnią również na swoich ubraniach.

Jego wuj przeszedł obok, prychając na jego widok. Kiedy Harry nie powiedział do niego uprzejmie „Dzień dobry", mężczyzna uderzył go ręką w głowę. Trafił w świeżą ranę, tak więc chłopiec syknął instynktownie z bólu, złapał się za potylicę.

Na twarzy mężczyzny było obrzydzenie, kiedy patrzył na swoją rękę, która była we krwi jego niechcianego wychowanka. Szybko zbiegł do kuchni, żeby zmyć juchę z dłoni.

Harry westchnął. Zawsze traktowali go jak zarażonego HIV, jak jakiegoś odmieńca, ale ostatnio przechodziło to wszelkie pojęcie. Przybrało na sile zwłaszcza w dniu jego szesnastych urodzin, lecz, wychowany niemal od urodzenia u wujostwa, szybko się przyzwyczaił do gorszego traktowania jego osoby. I tak nie mógł używać czarów, nie mógł kontaktować się z nikim, bo Hedwiga była zamknięta w klatce, a na razie napisał do niego jedynie Ron, który żałował, że nie mogą spędzać wakacji razem i złożył mu życzenia.

Po skończeniu sprzątania, zszedł do kuchni, żeby pozmywać naczynia pozostawione przez Dursleyów po śniadaniu. Z cichym westchnieniem zabrał się do tego, wiedząc, że im szybciej skończy, tym szybciej będzie mógł pójść do pokoju. Dziś chciał się wybrać na Pokątną, aby zakupić kolejne książki i przybory do szkoły. Tam też będzie mógł naprawić zaklęciem połamane okulary. Na czarodziejskiej ulicy raczej ciężko będzie wytropić rzucającego zaklęcie.

Wytarł wszystkie talerze i szklanki, odłożył do szafek. Potem pobiegł po schodach na górę do siebie, wiedząc, że wujostwo i kuzyn siedzą w ogródku. Zamknął za sobą drzwi, a później wyciągnął schowaną sakiewkę. Odliczał pieniądze na podręczniki, kiedy przyleciała Świnka, sówka jego najlepszego przyjaciela. Wpuścił ją do środka, a ona wylądowała mu na ramieniu, podała list.

Odwiązał go od jej nogi, szybko zajął się czytaniem.

Drogi Harry,

moja matka rozmawiała z Dumbledore'em, powiedział, że może przyjedziesz do nas pod koniec wakacji. Super, co? Gorsza wiadomość: stary Dumbledore chyba sfiksował, bo chce cię wziąć w drugim tygodniu sierpnia do siedziby Zakonu. Niby nie brzmi źle, ale ma cię odebrać Snape z Tonks. Dorę da się przeżyć, ale tłustowłosego dupka? Wiesz, że nie.

Pozdrawiam,

Ron

Harry wpatrywał się w list. Ma go stąd zabrać Snape? Ron miał rację, Dumbledore'a pogięło.

Wziął więc do ręki pergamin, pióro umoczył w atramencie i napisał szybką odpowiedź:

Drogi Ronie,

masz rację, Dyrektor upadł na głowę. Ale wolę być zabrany przez Snape'a niż tkwić tu przez resztę wakacji. Wybacz, że nie odpisałem wtedy na twój list — nie miałem jak. Dlatego dopiero teraz dziękuję za życzenia urodzinowe.

Miałeś jakieś wieści od Hermiony? Jeśli masz z nią kontakt, pozdrów ją ode mnie.

Do zobaczenia,

Harry

Tak było dobrze. Złożył pergamin, przewiązał wstążką i doczepił do nóżki Świstoświnki. Sowa zahukała i wyleciała przez okno.

Chłopiec patrzył za nią aż do chwili, kiedy zniknęła mu całkiem z oczu. Westchnął głęboko, pocierając oczy. Znów zaczynały go boleć plecy, choć nie robił nic takiego. Od kilku dni go tak bolały, z dnia na dzień coraz bardziej. Ponownie westchnął, po czym zszedł na dół. Upewnił się, że ma przy sobie pieniądze oraz różdżkę i mógł ruszać.

Wyszedł z domu, kierując się do centrum Londynu, żeby móc przejść przez ścianę na podwórku Dziurawego Kotła. Musiał wybrać się dziś na Pokątną, aby zrobić zakupy. To była też pewnego rodzaju ucieczka od boleśnie normalnego świata Dursleyów, w którym był zmuszony żyć.

Po bardzo długim czasie dotarł tam, nogi go bolały, ból w plecach stał się niemiłosiernie nieznośny, jednak był z siebie zadowolony — doszedł do Dziurawego Kotła na piechotę. Od progu powitał go Tom.

— Witam, panie Potter.

— Cześć, Tom — rzucił chłopiec, przechodząc przez bar. — Jak tam?

— Dobrze, stara bieda. Mam nadzieję, że dobrze się pan czuje — odparł barman.

Harry zmusił się do skinięcia głową.

Na podwórku powtórzył niegdysiejsze stukanie Hagrida w odpowiednie cegły.

Kiedy był na Pokątnej, odetchnął. Pierwsze, co zrobił, to skierował różdżkę na połamane okulary i wymruczał:

Reparo. — Naprawiły się.

— Harry! — usłyszał radosny głos. Odwrócił się, żeby spojrzeć na Deana. — Hej, co tu robisz?

Potter przewrócił oczami.

— No tak, co można robić na Pokątnej.

— Co ci się stało w głowę, że leci ci krew? — zapytał chłopak, marszcząc brwi.

Harry przyłożył odruchowo dłoń do tyłu głowy, macając ranę. Wyczuł krew, ale wzruszył ramionami. Mruknął jedno zaklęcie uzdrawiające, tamując upływ juchy, potem oczyścił z niej włosy.

— Uderzyłem się. Zresztą, krwawiłem pewnie mocniej podczas Quidditcha — zażartował.

— Jesteś najlepszym szukającym, milcz, chłopie! — zaśmiał się Thomas.

— Wiesz, Dean, tak się składa, że się spieszę, więc… — Uśmiechnął się przepraszająco.

— To cześć, Harry. — Pożegnali się i Potter mógł iść w swoją stronę.

Miał właśnie wejść do Esów i Floresów, kiedy ból w plecach zgiął go wpół. Chłopiec upadł na bruk, zwijając się z bólu, a czarodzieje i czarownice natychmiast do niego podbiegli, chcąc pomóc. Wreszcie ktoś coś krzyknął, zapadła cisza.

Ta cisza była ostatnią rzeczą, którą zarejestrował Harry, nim stracił przytomność.


Obudził się na Grimmauld Place, a nad nim wisiał Dumbledore. Jego niebieskie oczy wpatrywały się z niepokojem w twarz Harry'ego, a kiedy chłopiec zamrugał, Dyrektor odetchnął z ulgą. Położył dłoń na ramieniu Pottera, uśmiechając się do niego łagodnie.

— Severusie, przynieś Eliksir Wzmacniający — poprosił Albus, wołając mężczyznę.

Harry próbował się podnieść do pozycji siedzącej, ale tylko jęknął z bólu, który przeszył jego plecy. Natychmiast opadł z powrotem na materac, a starszy czarodziej zmarszczył czoło.

Przyszedł Snape, niosąc fiolkę z eliksirem. Prychnął na widok Pottera, choć wiedział o jego obecności.

— Severusie, jeszcze jakiś przeciwbólowy.

— Muszę wiedzieć na co — odparł Mistrz Eliksirów.

— Plecy mnie bolą — wyjęczał Harry. — Od urodzin. Wtedy się uderzyłem, ale liczyłem, że to zwyczajnie chwilowe. — Snape wyszedł z pokoju, żeby za chwilę wrócić z kolejną fiolką.

Dyrektor wlał Harry'emu do ust oba eliksiry, a ulga, jaka odmalowała się w oczach chłopca i rozluźnionych mięśniach, wywołała delikatny uśmiech Dumbledore'a. Drugi mężczyzna usiadł na krześle obok stolika, założył ręce na piersi i wpatrywał się ponuro w ścianę.

— Opowiedz, Harry, o tym, co się dziś stało — poprosił stary czarodziej.

Chłopiec cofnął się myślami do początku dzisiejszego dnia.

— Jak zwykle wstałem, posprzątałem w domu Dursleyów, Dudley mnie popchnął, dzień jak co dzień. Potem dostałem sowę od Rona i postanowiłem pójść na Pokątną, żeby wszystko już sobie kupić. No i przed Esami dopadł mnie ten ból pleców. Wiem tylko, że zemdlałem.

— Znalazł cię profesor Snape, który musiał akurat odwiedzić Pokątną. Masz szczęście, Harry — rzekł Dumbledore z wesołymi błyskami w oczach.

Wtedy zwrócił się do niego Severus z ciekawością w głosie:

— Mówisz, Potter, że bolą cię od urodzin?

— Mhm, odkąd upadłem plecami na bruk, bo się poślizgnąłem — odpowiedział Harry. Patrzył profesorowi w twarz, ale była ona nieprzeniknioną maską.

— Odpoczywaj, Potter. — Snape wstał z krzesła, stanął w drzwiach. — Dyrektorze, pan pozwoli, on musi wypocząć.

Harry nawet nie miał siły zastanawiać się, czemu „tłustowłosy dupek z lochów" — jak o nim pomyślał — tak o niego dba. Po prostu położył się na boku i zasnął. Podczas snu przewrócił się na brzuch, zaczął cicho chrapać.


— Ty coś wiesz — oskarżył go Albus, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi do sypialni chłopca. Spojrzał błękitnymi oczami w czarne oczy Severusa.

— Nie wiem, o co ci chodzi, staruszku — odparł beznamiętnie Snape i zszedł po schodach do kuchni.

— Nie kłam, Severusie! — zagrzmiał Dumbledore.

Mistrz Eliksirów nie odpowiedział, jedynie wyjął butelkę Ognistej Whisky, dwie szklanki i postawił wszystko na stole. Rozlał płyn do dwóch naczynek, sam sięgnął po jedno, podsuwając drugie Dyrektorowi.

— Specjalnie unikasz odpowiedzi, chłopcze! — oskarżył go Albus.

Severus spojrzał na niego jednym okiem, drugie mając zamknięte.

— Staruszku, jak mam jej unikać, skoro nic nie wiem?

— Kłamiesz — powiedział Dyrektor, ale z mniejszą pewnością w głosie niż dotychczas.

Młodszy mężczyzna uniósł brew.

— Czyżby?

Dyrektor nie mógł nic zrobić — jeśli Snape nie zechce, nigdy mu nie powie — więc po prostu sięgnął po szklaneczkę z cichym westchnieniem.

Wypili w milczeniu jeszcze pół butelki, a potem Albus musiał iść na spotkanie Wizengamotu. O tej sprawie było cicho, żaden reporter nie miał wstępu na salę. Dumbledore nie powiedział nawet Severusowi, który, był pewien, wydałby sprawiedliwy osąd w tej sprawie (ponieważ nie chodziło o Gryfonów).

Po wyjściu starego czarodzieja, Mistrz Eliksirów, zaniepokojony, poszedł na górę. Wszedł cicho do pokoju, w którym smacznie spał Potter. Usiadł na tym samym krześle, co wcześniej, i po prostu przyglądał się śpiącemu chłopcu. Wiedział wszystko, ale kiedy miałby sposobność powiedzieć o wszystkim Harry'emu? Czuł, że zostało mu tylko kilka dni.

Jeśli nie godzin.

Obrzucił lustrującym spojrzeniem delikatną twarz.

— Jesteś chuchrem, co, Potter? — mruknął Snape w nicość. — Pewnie przez tych kretyńskich mugoli, mam rację? Nie martw się, Petunia Evans zawsze była idiotką, nigdy nie widziała kogoś wspaniałego i wyjątkowego w swojej siostrze. A Lily taka była — dodał cicho, zastanawiając się nad własnymi słowami.

Pozwolił sobie usnąć na krześle.


Dwa dni później na wieczór zapowiedziano przyjazd Rona i Hermiony, którzy stęsknili się za przyjacielem. Severus, jedyny obecny w domu poza Harrym, pilnował, żeby Potter ruszał się jak najwięcej. Trzy razy dziennie dawał mu eliksir przeciwbólowy, przeczuwając najgorsze.

Było dla niego kwestią czasu, aż wszystko się stanie. Kiedy się to działo? Tydzień po? Chyba tak. Ale nie był pewien.

Jego ponure rozmyślania przerwał Harry.

— Dzień dobry, profesorze — ziewnął, rozczochrawszy swoje włosy, i sięgnął po kubek z kawą. Był jeszcze w piżamie. — Coś się stało? — zapytał, nim zdążył powstrzymać pytanie.

Snape spojrzał na niego.

— Cóż… Chciałbym móc powiedzieć nie, ale muszę, niestety, powiedzieć tak. Potter, kiedy miałeś urodziny?

— Osiem dni temu — odparł natychmiast.

Czyżby dzień spóźnienia? A może to były dwa tygodnie? Potrząsnął głową i wrócił do tematu rozmowy.

— Widzisz, to trudne do pojęcia, ale, Potter, zostaw pytania na koniec! Chodzi o to, że Lily i James wiedli szczęśliwe małżeńskie życie. James wiedział, że nie może dać Lily dziecka, którego pragnęła. Pewnej nocy, kiedy się kochali — uśmiechnął się nieco ironicznie — twoja matka użyła magii. Zostałeś poczęty. — Zaśmiał się z dwóch powodów: pierwszym była mina Pottera, drugim wyjaśnienie, które miało nadejść. — Lily okłamała swojego męża. Nie dał jej syna, dzień wcześniej twoja matka poszła do pewnego mężczyzny, który mógł jej upragnione dziecko dać.

— Moja matka… z innym? — wyjąkał ogłupiały.

— Tylko dwie osoby wiedziały o tym, że nie jesteś synem Jamesa — rzekł poważnie Snape.

Harry spojrzał na niego z niemym pytaniem w oczach.

— Ja i Lily. Nawet tamten mężczyzna nie wiedział. Lily podała się za samotną kobietę.

— A meritum tej opowieści? Czuję, że to nie jest ono — zauważył Harry.

— I słusznie ci się wydaje. Cóż, obydwoje, ja i Lily, liczyliśmy, że nie odziedziczysz po ojcu pewnych… cech. Jednak na wszelki wypadek przeprowadziliśmy potrzebne badania. Jak się teraz okazuje, postąpiliśmy mądrze. Upewniły mnie bóle pleców, które, jak twierdzisz, są od upadku. — Uśmiechnął się sardonicznie, a Potter się zarumienił. — Mugole powiedzą, że jesteś aniołem…

— Odejmuje mi pan tyle punktów, że w to wątpię — mruknął Harry, nie mogąc powstrzymać ironii.

— Dla mugoli byłbyś aniołem, ale czarodzieje, niespecjalnie stoją za Bogiem, w którego raczej nie wierzą, więc istoty tobie podobne nazywamy Cheonsa*. Dlatego skrzydlate konie to pegazy, a nie jakieś aniołkonie.

— To nawet dziwnie brzmi — przyznał Harry.

Mężczyzna niósł brwi, niemal wytrzeszczając oczy.

— Mówię ci, że na plecach wyrosną ci skrzydła, a ty przyznajesz, że dziwnie brzmi dla ciebie aniołkoń?

Chłopiec wzruszył ramionami, spuszczając wzrok.

— Może to efekt szoku, a może już przywykłem do tych wszystkich dziwności w swoim życiu. — Nagle zbladł. — Cholera, czy to znaczy… Te bóle… — Spojrzał na twarz mężczyzny niewidzącymi oczami. — Wyrosną mi skrzydła?

— Naturalnie — Severus skinął głową. W duchu gratulował sobie, że udało mu się przewidzieć reakcję chłopaka. — Tylko musisz się do wiedzieć kilku rzeczy. Pierwsza: jest kilka rodzajów Cheonsa.

— To znaczy?

— Dokładniej cztery. Cheonsa Gniewu, Pokoju, Dobrobytu i Ubóstwa. Każdy z nich ma swoje mocne i słabe strony. Na przykład Cheonsa Pokoju jest w stanie przywracać przyjaźnie, naprawia stosunki międzyludzkie, sam jest wrażliwy, ale można zniszczyć go, czyniąc źle innym. Dobrobyt to przynoszenie szczęścia, ale jeśli padnie przy nim złe słowo na niego samego, można go tym doprowadzić do stanu agonalnego.

Harry przysunął się bezwiednie do Snape'a, słuchając z najwyższą uwagą jego słów.

— Ubóstwo… — Mężczyzna posmakował słowa w ustach. — Cóż, przynosi radość, mimo biedny. Jeśli jesteś smutny, samotny, czy po prostu biedny, Cheonsa Ubóstwa może cię dotknąć i uczynić szczęśliwym, zdolnym do widzenia piękna i powodu do radowania się w najmniejszych szczegółach. Odrzuca go przepych, zbytek godny Malfoyów. Ostatni rodzaj, Cheonsa Gniewu, to mieszanka wybuchowa złożona z łatwopalnej furii, nienawiści i buntu. Jest dobry, ale nadaje się na żołnierza, jeśli wiesz, co mam na myśli. Gotów zabić za obrazę honoru czy dumy — swojej bądź najbliższych i przyjaciół. W szale zabija kogo popadnie. Dlatego był tępiony jedynym sposobem, jaki wynaleziono na niego: kieł bazyliszka. Osłabiał go on na tyle, by móc go rozczłonkować i spalić. A że ciężko o kieł, kilkunastu Cheonsa Gniewu przetrwało.

— Chciałbym być tym ostatnim — wypalił Harry, myśląc o zamordowaniu gołymi rękoma Draco.

Snape był poważny, kiedy patrzył na chłopca z dezaprobatą.

— Potter, czy wiesz, jakie to byłoby dla ciebie niebezpieczne? — warknął.

Szkoda, że nie przewidział kolejnej minuty. Od razu byłby mu pomógł, a nie stał i gapił się na zwijającego się z bólu Harry'ego.

Ból rozerwał mu skórę na plecach. Nie, on zniszczył całe jego plecy. To było straszne. Cierpienie stawało się nie do zniesienia. Dlatego Harry zwinął się w kłębek na podłodze, przygryzając wargę do krwi. Złapał rękoma za ramiona, chcąc nimi sięgnąć skóry na plecach. Chciał ją rozerwać, pomóc czemuś wyrosnąć, wypaść z niego. Byle tylko ból się skończył…

Chłodne dłonie przycisnęły go do podłogi brzuchem.

— Nie ruszaj się! — syknął Snape mu do ucha, potem odchylił jego głowę do tyłu, rozwarł siłą szczęki, by wlać trochę eliksiru na rozluźnienie mięśni. — Odpręż się, Harry, odpręż! — warczał, nieświadomie mówiąc chłopcu po imieniu.

Chłopiec podświadomie posłuchał. Rozluźnił się, mimo że rękoma dalej chciał rozrywać sobie plecy, byle tylko ból się skończył. Czekał, jęcząc cicho z owego cierpienia.

Snape nie był spokojny, a zdenerwowany. Miał tremę. Wiedział, że teraz należy pomóc Cheonsa z wydostaniem się skrzydeł, ale potrafił jedynie szeptać i głaskać Harry'ego. Na szczęście szybko się opanował.

— Severusie! — usłyszał radosny krzyk Dumbledore'a od progu domu. — Jak się ma Harry?

Odpowiedział mu wrzask bólu wyżej wspomnianego chłopca.

Dyrektor pojawił się w kuchni szybciej, niż jesteście w stanie powiedzieć „Aha".

— Coś ty mu…? — zagrzmiał wściekły Albus, patrząc na młodszego mężczyznę z naganą.

— Później ci wyjaśnię — warknął Snape, nie przejmując się staruszkiem, skupiony na trzymaniu Harry'ego sztywno na podłodze brzuchem w dół. — Daj mu szybko eliksir na omdlenie. Musi stracić przytomność!

Dumbledore nie pytał, a jedynie spełnił żądanie podwładnego. Wiedział, że Severus zrobi wszystko, aby dziwny atak Pottera szybko się skończył. Albus był również ciekaw przyczyny owego ataku. Żaden chłopiec nie krzyczy z bólu i nie zwija się na podłodze ot tak, będąc przytrzymywanym przez starszą osobę.

Jakby był opętany.

Po półgodzinnych zmaganiach z bólem, kiedy eliksir nie tylko nie sprawił, że Harry zemdlał, ale wzmocnił jego cierpienie, skrzydła rozprostowały się na całą objętość. Jedno miało rozpiętość około pięciu metrów, więc dwa rozkładały się na dziesięć. Kuchnia nie była na tyle szeroka, co powodowało, że końcówki skrzydeł były lekko zwinięte.

— Nie! To nie może… Lily przecież… — mówił szeptem. Uśmiechnął się nagle, znużony. — No tak, pełen emocji Gryfon o niestabilnej psychice ma oczywiście ten rodzaj skrzydeł. Musiał mieć grafitowoczarne.

Czarne skrzydła z piór, po których latały czerwone wyładowania elektryczne, przypominające maleńkie błyskawice. Czasem zmieniały kolor na oślepiającą biel.

Harry uśmiechnął się, pogłaskał skrzydła. Były miękkie w dotyku, a jego nerwy połączyły się z nim. Tak samo mięśnie, kości i mózg. Zamachał nimi lekko, wywołując w kuchni delikatną wichurę.

— Jesteś Cheonsa Gniewu — wyszeptał Severus.

— Cheonsa? — powtórzył zdumiony Dumbledore. — Do tego Gniewu? Oni są tak rzadcy… Ale jak?

— Lily współżyła z Cheonsa Dobrobytu.

— Jak rozróżnić rodzaje? — wtrącił się Harry.

— Gniew ma czarne skrzydła. Wyładowania to emocje. Każda emocja ma inny kolor. Najgorzej, kiedy staną się nie czerwone, a bordowe. Będziesz wtedy nieźle wkurzony. Ubóstwo popielatobure, Pokój białe, a Dobrobyt jasnożółte.

— Lepiej żebyś nie wybuchał — dodał poważnym tonem Albus. — Może się to wszystko źle skończyć.

Harry postarał się złożyć skrzydła, by przylegały do pleców. O dziwo, poszło zaskakująco łatwo. Zupełnie tak, jakby chciał zgiąć rękę. Z zadowoleniem wyszedł z kuchni, skierował się do swojej sypialni.

Cholernie bolało, pomyślał, ale nie jest źle, kiedy tak na nie patrzę. Rozłożył skrzydła, zamachał nimi odrobinę za mocno; kurz wzbił się w powietrze, kiedy wchodził po schodach, tworząc chmurę. Drobinki powpadały mu w oczy, sprawiły, że zaczęły łzawić. Harry zakrztusił się.

Czym prędzej uciekł z miejsca zamieszania, przeskakując co dwa stopnie. Zamknął się w sypialni, gdzie mógł swobodnie odetchnąć.

Wtedy sobie przypomniał, że wieczorem przyjeżdża Zakon Feniksa. Większość członków. No to pięknie.


Snape przyniósł mu popołudniu szatę o barwie mchu. Powiedział, że to na dzisiejszy wieczór, bo Dumbledore zaplanował uroczystą kolację. Dodał, że ma nikomu nie wspominać o przemianie.

— Dlaczego?

Mężczyzna uśmiechnął się drwiąco.

— Rusz głową, Potter! Będą tam aurorzy, którzy od lat polowali na takich jak ty! Chociażby Moody.

Harry wypluł herbatę, którą pił.

— Przecież Dumbledore im nie pozwoli...

— Albus nie zdąży nawet zareagować. Poza tym, mogą dopaść cię później, choćby w Hogsmeade. — Snape uśmiechnął się z wyższością. — Teraz już rozumiesz, chłopcze?

Chłopak skinął głową.

— W takim razie ubierz się, uczesz jakoś przyzwoicie. — Podszedł do drzwi. — Aha, Potter, uważaj na słowa. Pamiętaj, że nie schowasz skrzydeł od razu. Będziesz musiał to poćwiczyć, więc rzucę na nie zaklęcie kameleona. — Uśmiechnął się drwiąco. — Nie sknoć niczego. — Wyszedł.

Harry opadł na łóżko. Świetnie, miał dziś rozpocząć swój teatrzyk przed wszystkimi, których lubił bądź kochał. Skrzywił się. Miał dość okłamywania wszystkich, ale co mógł zrobić? Wizja śmierci podobała mu się w równym stopniu co ślub z chcącym go zabić Voldemortem.


*Nie odmieniam nazwy „Cheonsa" nie z powodu gramatyki, ale z powodu tego, że w magicznym świecie jest traktowana jako nieodmienna nazwa własna. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat Cheonsa, opublikuję dodatkowy rozdział.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin