Jan Paweł II - Wstańcie, Chodzmy.doc

(964 KB) Pobierz
Wstęp

 

Książka jest refleksją o posłudze biskupiej opartej na wydarzeniach, jakie miały miejsce w życiu biskupa Karola Wojtyły, począwszy od 1958 r. Nie brak w niej także odniesień do czasów po 1978 roku, w których Ojciec Święty nawiązuje do swojej posługi apostolskiej. Niepowtarzalna atmosfera papieskich opowiadań sprawia, że książka staje się bliska dla wszystkich.

 

POKÓJ JEGO DUSZY.


 

 

 

wydawnictwo: św. STANISŁAWA BM, Maj 2004


Wstęp

 

Kiedy ukazała się książka Dar i Tajemnica, zawierająca wspomnienia i refleksje związane z początkami mojego kapłaństwa, dotarło do mnie wiele głosów, szczególnie od ludzi młodych, o jej serdecznym odbiorze. Jak słyszę, dla wielu z nich to bardziej osobiste dopowiedzenie do Adhortacji Pastores dabo vobis stało się cenną pomocą we właściwym rozeznaniu własnego powołania. Cieszę się z tego bardzo. Oby Chrystus nadal posługiwał się tamtymi rozważaniami, by wielu młodych usłyszało Jego zaproszenie: „Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi" (Mk 1, 17).

Proszono mnie, bym także z okazji czterdziestej piątej rocznicy mojej sakry biskupiej i srebrnego jubileuszu posługi na Stolicy Piotrowej napisał ciąg dalszy tamtych wspomnień, rozpoczynając od 1958 roku, w którym zostałem biskupem. Uznałem, że trzeba przyjąć to zaproszenie, podobnie jak myśl o tamtej pierwszej książce. Dodatkowym motywem do zebrania i uporządkowania tych wspomnień i refleksji był proces powstawania dokumentu poświęconego posłudze biskupiej: Adhortacji Pastores gregis, w której przedstawiłem syntezę myśli, jakie zrodziły się podczas X Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów, które miało miejsce podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000. Gdy przysłuchiwałem się ich wypowiedziom w auli, a potem sięgałem do tekstu propozycji, które mi przedstawili, budziło się we mnie wiele wspomnień związanych zarówno z latami, w których dane mi było służyć Kościołowi w Krakowie, jak i z nowymi doświadczeniami, jakie przeżywałem w Rzymie jako następca Piotra. Podjąłem próbę zapisania tych myśli, pragnąc podzielić się z innymi świadectwem o miłości Chrystusa, który przez wieki powołuje kolejnych następców Apostołów i za pomocą kruchych naczyń wlewa łaskę w serca braci. Temu wspominaniu nieustannie towarzyszyły słowa św. Pawła skierowane do młodego biskupa Tymoteusza: „On nas wybawił i wezwał świętym powołaniem nie na podstawie naszych czynów, lecz stosownie do własnego postanowienia i łaski, która nam dana została w Chrystusie Jezusie przed wiecznymi czasami" (2 Tm 1,9). Zapis ten ofiarowuję Braciom w biskupstwie i całemu Ludowi Bożemu. Niech posłuży wszystkim, którzy pragną poznać wielkość posługi biskupiej, trud z nią związany, ale także radość, jaka codziennie towarzyszy jej wypełnianiu. Zapraszam wszystkich do wznoszenia ze mną Te Deum uwielbienia i dziękczynienia. Ze spojrzeniem utkwionym w Chrystusie, umocnieni nadzieją, która zawieść nie może, kroczmy razem drogami nowego tysiąclecia: „Wstańcie, chodźmy!" (por. Mk 14, 42).

 

 

 


Część I

 

Powołanie

 

„Nie wyście Mnie wybrali, aleja was wybrałem" (J 15, 16)

 

 

Źródło powołania

 

Szukam źródła mego powołania. Ono pulsuje tam... w jerozolimskim Wieczerniku. Dzięki składam Panu, że podczas Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 dane mi było modlić się właśnie tam, w górnej izbie (por. Mk 14, 15), w której odbyła się Ostatnia Wieczerza. Myślą przenoszę się do owego pamiętnego Czwartku, gdy Chrystus, umiłowawszy swoich aż do końca (por. J 13, 1), ustanowił Apostołów kapłanami Nowego Przymierza. Widzę Go schylającego się przed każdym z nas, następców Apostołów, by obmywać nam nogi. Słyszę, jakby mówił do mnie, do nas te słowa: „Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie «Nauczyciełem» i «Panem» i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem" (J 13, 12-15).

Razem z Piotrem, Andrzejem, Jakubem, Janem... słuchamy dalej: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję" (J 15, 9-14).

Czyż w tych słowach nie jest zawarte mysteńum caritatis naszego powołania? Te Chrystusowe słowa, wypowiedziane w godzinie, na którą przyszedł (por. J 12, 27), są korzeniem każdego powołania w Kościele. Z tych słów wypływają ożywcze soki, które dają początek każdemu powołaniu: Apostołów i ich następców, podobnie jak powołaniu każdego człowieka, bo Syn pragnie być „przyjacielem" każdego: za wszystkich bowiem oddał swoje życie. To, co najważniejsze, najcenniejsze i najświętsze, spotyka się w tych słowach: miłość Ojca i miłość Chrystusa do nas, Jego i nasza radość, jak też nasza przyjaźń i wierność, która wyraża się w wypełnieniu przykazań. W tych słowach zawiera się także cel i sens naszego powołania: abyśmy szli i owoc przynosili, i aby owoc nasz trwał... (por. J 15, 16).

Ostatecznie miłość jest spoiwem wszystkiego: w sposób substancjalny jednoczy Osoby Boskie i jednoczy także, choć na inny sposób, ludzkie osoby i ich różnorodne powołania. Powierzyliśmy nasze życie Chrystusowi, który pierwszy nas umiłował i jako dobry Pasterz poświęcił swoje życie dla nas. Apostołowie Chrystusa usłyszeli te słowa i odnieśli je do siebie jako osobiste wezwanie. Podobnie i my, ich następcy, pasterze Kościoła Chrystusowego, nie możemy nie odczuwać potrzeby zaangażowania, byśmy jako pierwsi odpowiadali na tę miłość, w wierności, w wypełnianiu przykazań i w codziennym oddawaniu życia dla przyjaciół naszego Pana.

„Dobry pasterz daje życie swoje za owce" (J 10, 11). W homilii, którą wygłosiłem na Placu św. Piotra 16 października 2003 roku z okazji 25-lecia pontyfikatu, powiedziałem: „Apostołowie, słysząc te słowa Chrystusa, nie wiedzieli, że mówił o sobie. Nie wiedział nawet Jan, Jego umiłowany uczeń. Zrozumiał to dopiero na Kalwarii, u stóp krzyża, widząc, jak w milczeniu oddaje życie «za swoje owce». A gdy nadszedł dla niego oraz dla innych Apostołów czas, by podjęli tę misję, przypomnieli sobie Jego słowa. Zdawali sobie sprawę, że zadanie, które im powierzył, będą mogli wypełnić tylko dlatego, że On sam - jak zapewnił - będzie w nich działał".

„Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by wasz owoc trwał" (J 15, 16). Nie wy, lecz Ja! - mówi Chrystus. Oto fundament skuteczności pasterskiej misji biskupa.

 

 

Wezwanie

 

Jest rok 1958. Jestem w pociągu jadącym w stronę Olsztyna z grupą kajakową. Zaczynamy program wakacyjny, który się przyjął od 1953 roku: część wakacji spędzaliśmy w górach, najczęściej w Bieszczadach, a część na jeziorach mazurskich. Naszym celem była rzeka Łyna. Dlatego właśnie - było to w lipcu -jesteśmy w pociągu jadącym do Olsztyna. Mówię do tak zwanego „admirała" - o ile pamiętam, był nim wówczas Zdzisław Hey-del: „Zdzisiu, będę musiał wyłączyć się z kajaków, bo otrzymałem wezwanie od Księdza Prymasa (od śmierci kardynała Augusta Hlonda w roku 1948 był nim kardynał Stefan Wyszyński) i muszę się do niego zgłosić".

Na to „admirał": „Zrobi się".

Tak też, kiedy nadszedł wyznaczony dzień, odbiliśmy od grupy, aby dotrzeć do najbliższej stacji kolejowej — do Olsztynka.

Wiedząc o konieczności stawienia się u Księdza Prymasa w czasie spływu na Łynie, przezornie zostawiłem w Warszawie u znajomych odświętną sutannę. Trudno było iść do Prymasa w tej, której używałem w czasie wypraw kajakowych (na wycieczki zawsze woziłem ze sobą sutannę i komplet ornatów, by odprawiać Mszę św).

Tak więc naprzód ruszyliśmy kajakiem po falach rzeki, a potem ciężarówką, która wiozła wory z mąką, i tak dotarłem do Olsztynka. Pociąg do Warszawy odchodził późno w nocy. Zabrałem więc ze sobą śpiwór, myśląc, że w oczekiwaniu na pociąg trochę się zdrzemnę i poproszę kogoś, żeby mnie obudził. Nie było jednak takiej potrzeby, bo wcale nie zasnąłem.

W Warszawie zgłosiłem się na ulicę Miodową na oznaczoną godzinę. Na miejscu stwierdziłem, że razem ze mną byli wezwani trzej inni księża: Ślązak, ks. Wilhelm Pluta, proboszcz z Bochni w diecezji tarnowskiej ks. Michał Blecharczyk i ks. Józef Drzazga z Lublina. Z początku nie zwróciłem uwagi na ten zbieg okoliczności. Później zrozumiałem, że oni zostali wezwani w tym samym celu, co ja.

Kiedy wszedłem do gabinetu Ks. Prymasa, usłyszałem od niego, że Ojciec Święty mianował mnie biskupem pomocniczym arcybiskupa Krakowa. W lutym w tym samym roku (1958) zmarł ks. biskup Stanisław Rospond, który przez wiele lat był biskupem pomocniczym w Krakowie w czasie ordynariatu księcia metropolity kardynała Adama Stefana Sapiehy.

Słysząc słowa Ks. Prymasa zwiastujące mi decyzję Stolicy Apostolskiej, powiedziałem: „Eminencjo, ja jestem za młody, mam dopiero 38 lat".

Ale Prymas na to: „To jest taka słabość, z której się szybko leczymy. Proszę się nie sprzeciwiać woli Ojca Świętego".

Więc powiedziałem jedno słowo: „Przyjmuję". „No, to pójdziemy na obiad", zakończył Prymas.

Zaprosił nas wszystkich czterech na obiad. Wówczas dowiedziałem się, że ks. Wilhelm Pluta był mianowany biskupem z przeznaczeniem do Gorzowa Wielkopolskiego. Była to wówczas największa w Polsce administracja apostolska. Obejmowała Szczecin i Kołobrzeg, czyli jedną z najstarszych polskich diecezji, gdyż Kołobrzeg był erygowany w roku 1000, równocześnie z ustanowieniem metropolii gnieźnieńskiej, w skład której wchodziły biskupstwa: Kołobrzeg, Kraków i Wrocław. Ksiądz Józef Drzazga został mianowany biskupem pomocniczym w Lublinie (w późniejszych latach przeszedł do Olsztyna), a ksiądz Michał Blecharczyk biskupem pomocniczym w Tarnowie.

Po zakończeniu tej tak ważnej w moim życiu audiencji zrozumiałem, że nie mogę w tej chwili wracać do przyjaciół na kajaki; musiałem naprzód pojechać do Krakowa i zawiadomić ks. arcybiskupa Eugeniusza Baziaka, mojego ordynariusza. Oczekując na nocny pociąg do Krakowa, wiele godzin modliłem się w kaplicy sióstr urszulanek w Warszawie przy ulicy Wiślanej.

Ks. arcybiskup Baziak, metropolita lwowski obrządku łacińskiego, podzielił los wszystkich tzw. przesiedleńców: musiał opuścić Lwów. Zamieszkał w Lubaczowie, w tym skrawku archidiecezji lwowskiej, który został w granicach PRL po ustaleniach w Jałcie. Książę Sapieha, arcybiskup krakowski, w ostatnim roku przed śmiercią prosił, żeby ks. arcybiskup Baziak, zmuszony przemocą opuścić swoją diecezję, był jego koadiutorem. Tak więc chronologicznie moje biskupstwo jest związane z tym tak doświadczanym hierarchą.

Następnego dnia zgłosiłem się zatem do księdza arcybiskupa Eugeniusza Baziaka na ulicę Franciszkańską 3 i wręczyłem mu list od Ks. Prymasa. Pamiętam jak dziś, że Arcybiskup wziął mnie pod rękę i wyprowadził do poczekalni, gdzie siedzieli księża, i powiedział: Habemus papam. W świetle późniejszych wydarzeń można powiedzieć, że były to słowa prorocze.

Mówię do Ks. Arcybiskupa, że pragnę wrócić na Mazury do opuszczonej grupy przyjaciół płynących kajakami na Łynie. Odpowiedział: „To już chyba nie wypada".

Dosyć tym zmartwiony, poszedłem do kościoła franciszkanów i odprawiłem Drogę krzyżową przy stacjach malowanych przez Józefa Mehoffera. Chętnie tam chodziłem na Drogę krzyżową, bo te stacje są oryginalne, nowoczesne. Potem jeszcze raz wróciłem do arcybiskupa Baziaka ponawiając swoją prośbę. Powiedziałem: „Proszę jednak pozwolić mi, abym mógł wrócić na Mazury".

Tym razem odpowiedział: „Bardzo proszę; bardzo proszę. Ale proszę - dorzucił z uśmiechem - wrócić na konsekrację".

Zatem jeszcze tego wieczora wsiadłem znowu do pociągu w kierunku Olsztyna. Miałem przy sobie książkę Hemingwaya Stary człowiek i morze. Czytałem ją całą noc, jedynie na chwilę zapadając w drzemkę. Czułem się jakoś dziwnie...

Kiedy przyjechałem do Olsztyna, była w nim już moja grupa, która dobiła tam płynąc kajakami po rzece Łyna. „Admirał" wyszedł po mnie na stację i mówi mi: „I co, został Wujek biskupem?"

A ja na to, że tak. A on: „Zęby mnie..., tak sobie w duchu myślałem i tego Wujkowi życzyłem".

Istotnie nie tak dawno, kiedy obchodziłem dziesięciolecie kapłaństwa, on życzył mi tego. W dniu nominacji biskupiej miałem niespełna dwanaście lat kapłaństwa.

Spałem mało i kiedy dotarłem na miejsce, byłem zmęczony. Najpierw jednak, zanim poszedłem odpocząć, udałem się do kościoła, aby odprawić Mszę św. W kościele tym był wtedy duszpasterzem akademickim późniejszy biskup, ksiądz Ignacy Tokarczuk. Kiedy przespawszy się trochę, obudziłem się, okazało się, że wieść już się rozeszła, bo ksiądz Tokarczuk powiedział do mnie: „A, nowy biskup, gratuluję!"

Uśmiechnąłem się i poszedłem do grupy kajakowych przyjaciół. Gdy jednak siadłem do wiosła, było mi znów jakoś dziwnie. Uderzyła mnie zbieżność dat: datą nominacji, którą otrzymałem, byl 4 lipca, a ten dzień jest rocznicą poświęcenia Katedry Wawelskiej. Jest to rocznica, którą zawsze nosiłem w sercu. Zdawało mi się, że ta zbieżność coś znaczy. Myślałem też, że może te kajaki są już ostatni raz. Potem jednak, muszę zaraz przyznać, okazało się, że jeszcze wiele razy pływałem, nabierając sił na kajaku na wodach rzek i jezior Mazowsza. Faktycznie, aż do 1978 roku.

 

 

Następca Apostołów

 

Po letnich wakacjach wróciłem do Krakowa i zaczęły się przygotowania do konsekracji wyznaczonej na dzień 28 września, dzień św. Wacława, patrona Katedry Wawelskiej. Ten patronat świadczy o historycznych powiązaniach ziem polskich z Czechami. Św Wacław był księciem czeskim, który zginął jako męczennik z rąk rodzonego brata. Również Czechy czczą go jako swego patrona.

Zasadniczym przygotowaniem do moich święceń biskupich były rekolekcje. Odprawiłem je w Tyńcu. Często wędrowałem do tego historycznego opactwa. Tym razem był to pobyt szczególnie dla mnie ważny. Miałem zostać biskupem, byłem już nominatem. Do sakry miałem jeszcze dość dużo czasu, ponad dwa miesiące. Musiałem wykorzystać je jak najlepiej.

Rekolekcje trwały sześć dni - sześć dni medytacji. Mój Boże, ileż treści! „Następca Apostołów" - takie właśnie słowa w ciągu tych dni usłyszałem z ust znajomego fizyka. Jak widać, ludzie wierzący przywiązują szczególną wagę do tej apostolskiej sukcesji. Ja - „następca" - myślałem z wielką pokorą o Apostołach Chrystusa i o tym długim, nieprzerwanym łańcuchu biskupów, którzy przez włożenie rąk przekazywali swoim kolejnym następcom udział w urzędzie apostolskim. W końcu mieli przekazać

go mnie. Czułem się osobiście związany z każdym z nich. Wielu z tych, którzy poprzedzili w łańcuchu sukcesji nas, dzisiejszych biskupów, jest nam znanych z imienia. W wielu przypadkach także ich pasterskie dzieła są znane i upamiętnione. A nawet wtedy, kiedy owi dawni biskupi nie są nam już dzisiaj znani, ich biskupie powołanie i dzieło trwa - „by owoc wasz trwał" (J 15, 16). Dzieje się to także za sprawą nas, ich następców, którzy właśnie przez ich ręce jesteśmy związani mocą sakramentalnego znaku z Chrystusem, który wybrał ich i nas „przed założeniem świata" (Ef 1,4). Zdumiewający dar i tajemnica!

„Ecce sacerdos magnus, qui in diebus suis placuit Deo... Ideo iureiurando fecit illum Dominus crescere in plebem suam" - Oto kapłan wielki, który za dni swoich podobał się Bogu" - tak się śpiewa w liturgii. A przecież ten wielki i jedyny Kapłan nowego i wiecznego przymierza to sam Jezus Chrystus. Spełnił ofiarę swego kapłaństwa umierając na krzyżu, oddając życie swoje za owczarnię, za całą ludzkość. To On w przeddzień tej krwawej ofiary złożonej na krzyżu ustanowił sakrament Kapłaństwa podczas Ostatniej Wieczerzy. To On wziął w swoje ręce chleb i wypowiedział nad nim te słowa: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane na odpuszczenie grzechów". To On potem, wziąwszy w swe ręce kielich wypełniony winem, wypowiedział nad nim słowa: „To jest Krew moja nowego i wiecznego przymierza, która za was i za wiełu zostanie wylana na odpuszczenie grzechów". I w końcu dodał: „To czyńcie na moją pamiątkę". Powiedział to wobec Apostołów, wobec tych Dwunastu, z których pierwszym jest Piotr. Do nich powiedział: „To czyńcie na moją pamiątkę".W ten sposób ustanowił ich kapłanami na podobieństwo Jego samego, jedynego, wielkiego Kapłana Nowego Przymierza.

Może Apostołowie, uczestnicząc w Ostatniej Wieczerzy, nie od razu zrozumieli w pełni, co znaczą te słowa, które nazajutrz miały się spełnić, gdy ciało Chrystusa zostało rzeczywiście wydane na śmierć krzyżową, a krew Jego została przelana na Krzyżu. Być może wtedy rozumieli jedynie, że mieli powtarzać ryt Wieczerzy z chlebem i winem. Dzieje Apostolskie powiedzą potem, że pierwsi chrześcijanie po wydarzeniach paschalnych trwali na łamaniu chleba i na modlitwie (por. 2, 42). Wtedy jednak znaczenie tego rytu było już dla wszystkich jasne.

W liturgii Kościoła Wielki Czwartek jest dniem, w którym wspomina się Ostatnią Wieczerzę, ustanowienie Eucharystii. Z jerozolimskiego Wieczernika sprawowanie Eucharystii stopniowo rozniosło się na cały ówczesny świata. Najpierw przewodniczyli jej Apostołowie w Jerozolimie. Później, w miarę jak Ewangelia się rozszerzała, sprawowali ją — oni sami i ci, na których „wkładali ręce" - na coraz to nowych miejscach, poczynając od Azji Mniejszej. A wreszcie wraz ze św. Piotrem i św. Pawłem Eucharystia dotarła do Rzymu, który był stolicą ówczesnego świata. Po wiekach dotarła nad Wisłę.

Pamiętam, że podczas rekolekcji przed święceniami biskupimi w sposób szczególny dziękowałem Bogu właśnie za to, że Ewangelia i Eucharystia dotarły nad Wisłę, że dotarły także do Tyńca. Opactwo Tynieckie pod Krakowem, którego początki datują się na wiek XI, było istotnie miejscem właściwym, aby przygotować się do przyjęcia święceń w Katedrze Wawelskiej. W roku 2002, podczas wizyty w Krakowie, przed mym odlotem do Rzymu udało mi się odwiedzić, choć bardzo krótko, Tyniec. Było to swoiste spłacenie osobistego długu wdzięczności. Dużo zawdzięczam Tyńcowi. Prawdopodobnie nie tylko ja, ale i cała Polska.

Zbliżał się powoli dzień 28 września 1958 r. Zanim zostałem wyświęcony, wystąpiłem oficjalnie jako biskup nominat w Lubaczowie z okazji srebrnego jubileuszu biskupstwa arcybiskupa Baziaka. Byl to dzień Matki Boskiej Bolesnej, który we Lwowie obchodzono 22 września. Byłem tam razem z dwoma biskupami z Przemyśla: ks. biskupem Franciszkiem Barda i ks. biskupem Wojciechem Tomaką - obaj sędziwi starcy, a ja między nimi młodzik 38-letni. Dziwnie się czułem. Tam właśnie odbyły się moje pierwsze „przymiary" do biskupstwa. A tydzień później była konsekracja na Wawelu.

 

 

Wawel

 

Jest we mnie od dziecka szczególne przywiązanie do Katedry Wawelskiej. Nie pamiętam, kiedy byłem tam pierwszy raz, ale odkąd tam zacząłem bywać, czułem się szczególnie zauroczony i osobiście związany z tą katedrą. W jakiś sposób Wawel zawiera całe dzieje Polski. Przeżyłem tragiczny czas, kiedy hitlerowcy osadzili tam swego gubernatora Franka i nad zamkiem powiewał sztandar ze swastyką. To było dla mnie szczególnie bolesne przeżycie. Nadszedł jednak dzień, w którym ten sztandar ze swastyką zniknął i wróciły godła polskie.

Obecna katedra jest z czasów króla Kazimierza Wielkiego. Mam stale przed oczyma wszystkie miejsca tej świątyni z jej pomnikami. Wystarczy przejść przez nawę główną i nawy boczne, aby zobaczyć sarkofagi polskich królów. A kiedy się zejdzie do krypty wieszczów, napotykamy na groby Mickiewicza, Słowackiego, a ostatnio Norwida.

Jak wspominałem w książce Dar i Tajemnica, bardzo pragnąłem swoją pierwszą Mszę św. odprawić na Wawelu w krypcie św. Leonarda w podziemiach katedry, i tak też się stało. Z pewnością to pragnienie zrodziło się z głębokiej miłości, jaką darzyłem wszystko to, co niosło w sobie ślady mojej Ojczyzny. Jest mi drogie to miejsce, w którym każdy kamień mówi o Polsce, o polskiej wielkości. Kiedy byłem ostatnio w Krakowie również poszedłem na Wawel i tam modliłem się przed grobem św. Stanisława. Nie mogło zabraknąć nawiedzenia tej katedry, która gościła mnie przez dwadzieścia lat.

Najdroższym dla mnie miejscem w Wawelskiej Katedrze jest krypta św. Leonarda. Jest to część dawnej katedry, z czasów króla Bolesława Krzywoustego. Sama krypta jest świadkiem jeszcze dawniejszych czasów. Pamięta bowiem pierwszych biskupów z początków XI wieku: tu zaczyna się genealogia krakowskiego episkopatu. Ci pierwsi biskupi noszą tajemnicze imiona Prokop i Prokulf, jakby pochodzenia greckiego. Stopniowo pojawiają się coraz to nowe imiona, coraz częściej już słowiańskie, jak Stanisław ze Szczepanowa, który został biskupem krakowskim w 1072 roku. W roku 1079 został zgładzony przez wysłanników króla Bolesława Śmiałego. A potem tenże król musiał uchodzić z kraju i prawdopodobnie jako pokutnik skończył życie w Osjaku. Kiedy zostałem metropolitą krakowskim, to wracając z Rzymu do Krakowa, w Osjaku odprawiłem Mszę św. Tam też powstał poetycki zapis tego faktu sprzed stuleci: napisałem wiersz zatytułowany Stanisław.

Święty Stanisław, „Ojciec ojczyzny". W niedzielę po 8 maja idzie wielka procesja z Wawelu na Skałkę. Przez całą drogę ludzie śpiewają pieśni przeplatane antyfoną: „Święty Stanisławie, patronie nasz, módl się za nami". Procesja schodzi z Wawelu, przechodzi ulicami Stradom i Krakowską na Skałkę, gdzie jest sprawowana Msza św, której zwykle przewodniczy zaproszony biskup. Po Mszy św. procesja wraca tą samą drogą do katedry, a niesione podczas niej we wspaniałym relikwiarzu relikwie głowy św. Stanisława zostają złożone na ołtarzu. O świętości tego biskupa od początku byli przekonani Polacy i bardzo gorliwie zabiegali o jego kanonizację, która odbyła się w Asyżu w XIII wieku. W tym umbryjskim mieście do dziś zachowały się freski przedstawiające św. Stanisława.

Obok konfesji św. Biskupa Stanisława bezcennym skarbem Katedry Wawelskiej jest grób świętej Królowej Jadwigi. Jej relikwie zostały złożone pod słynnym krzyżem wawelskim w roku 1987 przy okazji mojej trzeciej pielgrzymki do Ojczyzny. U stóp tego krzyża dwunastoletnia Jadwiga podjęła decyzję o małżeństwie z księciem litewskim Władysławem Jagiełłą. Ta decyzja w 1386 r. wprowadziła Litwę do rodziny narodów chrześcijańskich.

Ze wzruszeniem wspominam dzień 8 czerwca 1997 r., gdy na Błoniach w Krakowie, podczas kanonizacji, zacząłem homilię słowami: „Długo czekałaś, Jadwigo, na ten dzień, (...) prawie 600 lat". Złożyły się na to różne okoliczności, o których trudno teraz mówić. Od dawna żywiłem pragnienie, aby Pani Wawelska mogła cieszyć się tytułem świętej w znaczeniu kanonicznym, urzędowym, i w tym dniu to się spełniło. Dziękowałem Bogu, że dane mi było po tylu stuleciach wypełnić to pragnienie, które pulsowało w sercach całych pokoleń Polaków.

Wszystkie te wspomnienia w jakiś sposób łączą się z dniem mojej konsekracji. Było to poniekąd historyczne wydarzenie. Poprzednie święcenia biskupie na Wawelu odbyły się w odległym 1926 roku. Był wtedy konsekrowany ks. biskup Stanisław Ro-spond. A teraz ja.

 

 

Dzień konsekracji: Pośrodku Kościoła

 

I tak nadszedł dzień 28 września, wspomnienie św. Wacława. Na ten dzień były wyznaczone moje święcenia biskupie. Mam to wielkie wydarzenie wciąż przed oczyma. Powiedziałbym, że wtedy jeszcze liturgia była bogatsza aniżeli dzisiaj.

Pamiętam poszczególne osoby, które brały w niej udział. Był taki obrzęd symboliczny niesienia darów, które otrzymywał kon-sekrator. Beczułkę z winem i bochen chleba nieśli moi koledzy: Zbyszek Siłkowski, kolega z gimnazjum, i dziś sługa Boży Jurek Ciesielski, a w drugiej parze Marian Wójtowicz i Zdzisław Hey-del. Chyba był też Stanisław Rybicki. Najbardziej czynny był jednak ks. Kazimierz Figlewicz. Dzień był pochmurny, ale na końcu zaświeciło słońce. Jakby dobry znak, promyk słońca padł na tego biednego konsekrowanego.

Po odczytaniu Ewangelii chór śpiewał: Veni Creator Spiritus, I mentes tuorum visita: / imple superna gratia, / quae tu creasti pectora... Wsłuchiwałem się w ten śpiew i znowu, jak podczas święceń kapłańskich, a może z jeszcze większą wyrazistością, budziła się we mnie świadomość, że to przecież Duch Święty jest sprawcą konsekracji. To było pociechą i umocnieniem wobec wszelkich ludzkich obaw, jakie wiążą się z podejmowaniem tak wielkiej odpowiedzialności. Ta myśl budziła w mej duszy wielką ufność: Duch Święty oświeci, wzmocni, pocieszy, pouczy... Czy nie taką obietnicę złożył Chrystus swoim Apostołom?

W liturgii następuje szereg czynności symbolicznych, a każda z nich ma swoje znaczenie. Konsekrator stawia pytania, które dotyczą wiary i życia. Ostatnie pytanie brzmi: „Czy chcesz modlić się nieustannie za lud tobie powierzony i wiernie wypełniać posługę biskupią?" A kandydat odpowiada: „Chcę z Bożą pomocą". I wtedy konsekrator dopowiada: „Ten, który rozpoczął w tobie dobre dzieło, niech go dokona". I znowu pojawiła się ta myśl ufna i uspokajająca: Pan rozpoczyna swe dzieło w tobie; nie lękaj się, powierz Mu swą drogę, a On sam będzie działał i swego dzieła dokona (por. Ps 37[36], 5).

Przy wszystkich święceniach (diakonat, kapłaństwo i sakra biskupia) kandydat leży krzyżem na posadzce. Jest to znak całkowitego oddania siebie Chrystusowi - Temu, który po to, by spełnić swoją kapłańską misję, „ogołocił samego siebie, przyjąw-szy postać sługi (...) uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej" (Flp 2, 7-8). Ta postawa powraca każdego Wielkiego Piątku, gdy kapłan przewodniczący wspólnocie liturgicznej pada na twarz w milczeniu. Tego dnia w świętym Triduum nie odprawia się Mszy świętej: Kościół łączy się we wspomnieniu Pasji Chrystusa, począwszy od Jego agonii w Ogrójcu, gdy również On modlił się leżąc na ziemi. Wtedy w duszy celebransa z całą mocą brzmi Jego prośba: „Zostańcie tu i czuwajcie ze Mną..." (Mt 26, 38).

Pamiętam ten moment, kiedy leżałem krzyżem na posadzce, a zebrani śpiewali Litanię do Wszystkich Świętych. Konsekrator wzywał zebranych: „Błagajmy, najmilsi, wszechmogącego Boga, aby temu wybranemu hojnie udzielił łaski dla dobra swojego Kościoła". A potem rozpoczął się śpiew litanii:

Panie, zmiłuj się nad nami. Chryste, zmiłuj się...

Święta Maryjo, Matko Boża,

Święty Michale,

Święci Aniołowie Boży... módlcie się za nami!

Szczególny kult mam do Anioła Stróża. Od dziecka, jak pewnie wszystkie dzieci, wiele razy modliłem się: „Anie/e Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój... bądź mi zawsze ku pomocy, strzeż duszy, ciała mego..." Mój Anioł Stróż wie, co robię. Moja wiara w niego, w jego opiekuńczą obecność stale się we mnie pogłębia. Św. Michał, św. Gabriel, św. Rafał to Archaniołowie, których często na modlitwie przyzywam. Wspominam też najpiękniejszy traktat św. Tomasza o aniołach, czystych duchach.

Święty Janie Chrzcicielu,

Święty Józefie,

Święci Piotrze i Pawle,

Święty Andrzeju...

Święty Karolu... módlcie się za nami!

Jak wiadomo, zostałem wyświęcony na kapłana w dniu Wszystkich Świętych. Dzień ten zawsze stanowi dla mnie największe osobiste święto. Z Bożej dobroci dane mi jest obchodzić rocznicę święceń kapłańskich w dniu, w którym Kościół wspomina mieszkańców nieba. To oni z wysokości wstawiają się za wspólnotą Kościoła, aby umacniała się jej jedność dzięki dzialaniu Ducha Świętego, który uzdalnia ją do praktykowania braterskiej miłości: „Bo jak wzajemna komunia chrześcijańska między pielgrzymami prowadzi nas coraz bliżej do Chrystusa, tak obcowanie ze świętymi łączy nas z Chrystusem, z którego, jako ze Źródła i Głowy, wypływa wszelka łaska i życie Ludu Bożego" (Lumen gentium, 50).

Po litanii konsekrowany wstaje i podchodzi do konsekratora, a ten wkłada na niego ręce. Jest to zasadniczy gest, który zgodnie z tradycją sięgającą Apostołów oznacza przekazanie Ducha Świętego. Potem obaj współkonsekrujący także wkładają ręce na głowę kandydata. Następnie celebrans i wspólkonsekratorzy wypowiedzą modlitwę konsekracyjną. Tak właśnie dopełni się kluczowy moment święceń biskupich. Trzeba tu przypomnieć słowa z soborowej Konstytucji Lumen gentium: „Aby wypełnić tak wielkie zadanie, Apostołowie zostali ubogaceni przez Chrystusa specjalnym wylaniem Ducha Świętego zstępującego na nich (por. Dz 1,8; 2, 4; J 20, 22n), sami zaś przekazali dar duchowy swoim pomocnikom przez nałożenie na nich rąk (por. 1 Tm 4, 14; 2 Tm 1, 6n); dar ten jest przekazywany aż do nas w święceniach biskupich. (...) Z tradycji bowiem, która ujawnia się szczególnie w obrzędach liturgicznych i w praktyce Kościoła, zarówno wschodniego, jak zachodniego, widać wyraźnie, że przez włożenie rąk i przez słowa święceń tak udzielana jest łaska Ducha Świętego, i święte znamię tak jest wyciskane, iż biskupi w sposób szczególny i widoczny podejmują rolę samego Chrystusa Nauczyciela, Pasterza i Kapłana i działają w Jego osobie" (n. 21).

 

 

Konsekratorzy

 

Nie mogę nie wspomnieć tu osoby głównego konsekratora, którym był arcybiskup Eugeniusz Baziak. Wspomniałem już skomplikowaną historię jego życia i biskupiego posługiwania. Niemałe znaczenie ma dla mnie jego biskupie pochodzenie, skoro to on właśnie był dla mnie pośrednikiem w sukcesji apostolskiej. Konsekrował go arcybiskup Bolesław Twardowski. Jego z kolei konsekrował arcybiskup Józef Bilczewski, którego dane mi było niedawno beatyfikować we Lwowie na Ukrainie. Bilczewski zaś był konsekrowany przez kardynała Jana Puzynę, biskupa krakowskiego, a wspólkonsekrującymi byli święty Józef Sebastian Pelczar, biskup przemyski, i sługa Boży Andrzej Szep-tycki, arcybiskup greckokatolicki. Czy to nie zobowiązuje? Czy mogłem nie brać pod uwagę tej tradycji świętości wielkich pasterzy Kościoła?

Współkonsekratorami byli: biskup Franciszek Jop z Opola i biskup Bolesław Kominek z Wrocławia. Wspominam ich z wielkim szacunkiem i uznaniem. Biskup Jop był w Krakowie człowiekiem opatrznościowym w czasie stalinizmu. Arcybiskup Baziak był wtedy odosobniony, a on został naznaczony jako wikariusz kapitulny w Krakowie. Dzięki niemu Kościół w tym mieście przetrwał bez większych uszczerbków ciężką próbę czasu.

Również biskup Bolesław Kominek był związany z Krakowem. W okresie stalinowskim, gdy był już biskupem, władze komunistyczne zakazały mu objęcia diecezji. Wówczas osiadł w Krakowie jako infułat. Potem, gdy było to już możliwe, mógł kanonicznie objąć biskupstwo wrocławskie, a w 1965 roku został mianowany kardynałem. To byli wielcy ludzie Kościoła, którzy w trudnych czasach dali świadectwo osobistej wielkości oraz wierności Chrystusowi i Ewangelii. Jak nie brać pqd uwagę tej bohaterskiej spuścizny duchowej?

 

 

Gesty liturgii konsekracji

 

Moje myśli podążają za wspomnieniem innych ważnych gestów liturgicznych. Należy do nich najpierw włożenie na barki księgi Ewangelii, podczas gdy śpiewa się specjalną modlitwę konsekracyjną. To połączenie znaku i słów jest szczególnie wymowne. Pierwsze wrażenie kieruje myśl w stronę ciężaru odpowiedzialności biskupa za Ewangelię, wagi Chrystusowego wezwania, by po wszystkie krańce ziemi nieść ją i głosić, i dawać świadectwo własnym życiem. Jeśli jednak wniknąć głębiej w wymowę tego znaku, objawia się prawda, że to, co właśnie się dokonuje, z Ewangelii się wywodzi, w niej ma swoje korzenie. Ten, który otrzymuje sakrę biskupią, może więc zawsze czerpać siłę i natchnienie z tej świadomości. Właśnie w świetle Dobrej Nowiny o zmartwychwstaniu Chrystusa stają się czytelne i skuteczne słowa modlitwy: „Effunde super hunc Ełec-tum eam yirtutem, quae a te est, Spiritum principałem, quem dedisti dilecto Filio tuo Iesu Christo, quem ipse donavit sanctis Apostolis... Teraz, Boże, wylej na tego wybranego pochodzącą od Ciebie moc, Ducha Świętego, który włada i kieruje, którego dałeś Twojemu umiłowanemu Synowi, Jezusowi Chrystusowi, On zaś dał go świętym Apostołom..." (Pontyfikat rzymski, Modlitwa konsekracyjną).

Z kolei w liturgii konsekracji dokonuje się namaszczenia Krzyżmem świętym. Ten gest jest głęboko zakorzeniony w poprzednich sakramentach, począwszy do Chrztu i Bierzmowania. Przy udzielaniu sakramentu święceń kapłańskich namaszcza się ręce, przy biskupich zaś głowę. Jest to również gest mówiący o przekazaniu Ducha Świętego, który od wewnątrz przenika, bierze w posiadanie i czyni swoim narzędziem człowieka namaszczonego. To namaszczenie głowy oznacza powołanie do nowych zadań: biskup podejmie w Kościele zadanie kierowania, a ono go pochłonie dogłębnie. Również to namaszczenie Duchem Świętym ma to samo źródło: Jezusa Chrystusa — Mesjasza.

Imię Chrystus jest greckim tłumaczeniem hebrajskiego terminu „maśijah - mesjasz", co znaczy „namaszczony". W Izraelu namaszczano w imię Boże tych, którzy zostali przez Niego wybrani do pełnienia szczególnej misji. Mogła to być misja prorocka, kapłańska lub królewska. Jednak określenie „mesjasz" odnoszono przede wszystkim do tego, który miał przyjść, by ustanowić ostatecznie Boże Królestwo, w którym miały się wypełnić obietnice zbawienia. Właśnie on miał być „namaszczony" Duchem Pańskim jako prorok, kapłan i król.

Określenie Namaszczony - Chrystus stało się imieniem własnym Jezusa, bo w Nim doskonale wypełniło się Boskie posłanie, które to pojęcie oznacza. Ewangelia nie wspomina, aby Jezus kiedykolwiek był namaszczony w sposób zewnętrzny, jak w Starym Testamencie Dawid czy Aaron, po którego brodzie spływał wyborny olej (por. Ps 133[132],2). Jeżeli mówimy o Jego „namaszczeniu", to mamy na myśli bezpośrednie namaszczenie Duchem Świętym, którego znakiem i świadectwem jest doskonałe wypełnienie przez Jezusa posłania, jakie Ojciec Mu powierzył. Pięknie ujął to św. Ireneusz biskup: „W imieniu Chrystusa kryje się Ten, który namaścił, Ten, który został namaszczony, i samo namaszczenie, którym został namaszczony. Tym, który namaścił, jest Ojciec; Tym, który został namaszczony, jest Syn; a został namaszczony w Duchu, który jest Namaszczeniem" (Adversus haereses, III, 18, 3).

Przy narodzeniu Jezusa aniołowie ogłaszają pasterzom: „Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan" (Łk 2, 11). Mesjasz, to znaczy namaszczony. Wraz z nim rodzi się powszechne, mesjańskie i zbawienne namaszczenie, w którym uczestniczą wszyscy ochrzczeni, i to namaszczenie szczególne, w którym On, Mesjasz, zechciał dać udział biskupom i kapłanom, wybranym do apostolskiej odpowiedzialności za Jego Kościół. Święty olej Krzyżma, znak mocy Bożego Ducha, spłynął na nasze głowy, włączając nas w mesjańskie dzieło zbawienia, a razem z tym namaszczeniem przyjęliśmy w jakościowo specyficzny sposób potrójne zadanie: prorockie, kapłańskie i królewskie.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin