Melomani.txt

(54 KB) Pobierz
Piotr G�rski

Melomani

Kiedy wszed�em, zobaczy�em pi�ciu. Czekali. Ma�y Ksi��� 
sta� przy oknie i pali� papierosa. Na sobie mia� czarn� 
sk�rzan� kurtk� z �wiekami, naszywkami i podobn� tandet�. �e 
niby twardy z niego facet. Jego ludzie trzymali ten sam 
styl, mieli tylko mniej naszywek. Wiedzia�em, �e to �wirusy 
i niepewnie wchodzi� z nimi w uk�ady. No, ale oni rz�dzili 
t� cz�ci� miasta. Oni mieli fors�.
Podszed�em do miejsca, gdzie stali. Ka�dy krok wznieca� 
kurz. To by� jeden z tych budynk�w, kt�rych nikt nigdy nie 
pr�bowa� odbudowa�.
Ma�y Ksi��� patrzy� na mnie i widzia�em jego niepok�j. Ci 
czterej za nim wyci�gn�li pistolety, takie wielkie, srebrne, 
prosto z muzeum. Nie ufali mi. Nie ufali od pocz�tku, a 
teraz w og�le wygl�dali na wkurzonych. Mieli w dupie moj� 
reputacj� uczciwego cz�owieka.
- No i jak leci, Dyrygent? - powiedzia� Ma�y Ksi���, a 
�ul chodzi� mu w d� i w g�r�.
- Leci - odpar�em.
- Do diab�a - rzek�. - Chcia�em po prostu z tob� 
porozmawia�. Zwyk�a rozmowa. Nic gwa�townego. A ty 
wpieprzasz si� tutaj z tym �elastwem. Ocipia�e�?
Sta�em bez ruchu i czeka�em, co zrobi. Nie ocipia�em. Nie 
chcia�em tylko i�� na to spotkanie ca�kiem bez niczego. 
Dlatego przy pasku mia�em ten obrzynek. Spod lewego ramienia 
wystawa�a mi kolba trzydziestki sz�stki. Celowo odchyli�em 
p�aszcz, �eby zobaczy�. Kaza� odebra� mi bro� przy wej�ciu, 
ale za�atwi�em to jak trzeba i teraz chcia�em go wkurwi�.
- Co z moim nia�k�? - spyta�.
Nie odpowiedzia�em. Ten jego nia�ka. Do diab�a z nim. 
Nikt go ju� wi�cej nie ujrzy i nie ma czego �a�owa�. 
- No wi�c co? - rzek� Ma�y Ksi���.
Tamci czterej za jego plecami ci�gle mieli przygotowane 
spluwy i wiedzia�em, �e si� denerwuj�. Patrzyli na mnie 
spode �b�w, Ma�y Ksi��� te� patrzy� i przez d�ug� chwil� 
nikt nic nie m�wi�. By�em gotowy, ale czu�em, �e dadz� 
spok�j. Tak by�o lepiej i dla mnie i dla nich. Moi ch�opcy 
mieli t� bud� pod obstrza�em, a ci tutaj usadowili si� 
w�a�nie pod oknem. Durnie. S�ysza�em g�osy, �e Ma�y Ksi��� 
si� ko�czy. No jasne, �e si� ko�czy. To dure�.
Wreszcie da� im znak, �eby schowali bro�. Zby� wszystko 
machni�ciem r�ki. W tym fachu nie ma sentyment�w, a wierny 
nia�ka przeszed� do historii.
- Mam dla ciebie propozycj� - powiedzia� Ma�y Ksi���. - 
Na pewno ci� zainteresuje.
Skin��em g�ow�.
- Prowadz� interesy - rzek�. - To du�a rzecz. Mam kilka 
burdeli i trzy bary. Naprawd� dobre bary. Najlepsze w 
mie�cie. Znasz je chyba, co Dyrygent? Nie tylko samogon i 
kwaski, ale oryginalny alkohol z ocala�ych magazyn�w. Piwo z 
w�asnego browaru. Sprzed wojny. Jestem powa�nym 
przedsi�biorc�, uczciwym. Powiedz, podobaj� ci si� moje 
inwestycje?
- Przesta� pierdoli� - powiedzia�em, bo on za du�o gada�, 
zabiera� mi czas, a �ycie jest jedno i co dzie� umiera tyle 
pi�knych dup. - Wczoraj wr�ci�em do miasta. W czym jest ca�a 
rzecz?
- Spokojnie, chodzi w�a�nie o "B��kitn� Tarcz�". Kto� mi 
bru�dzi. Taki jeden go��. Chc�, �eby� zosta� tam babk� 
klozetow� i za�atwi� go.
- Co to za go��?
Ma�y Ksi��� zawaha� si�.
- G�upia sprawa - powiedzia�. - M�wi si�, �e to 
czarownik.
- Kto?
- Czarownik. Robi r�ne dziwne rzeczy.
- Ty sam jeste� dziwny.
Ma�y Ksi��� obliza� wargi. Nie lubi� mnie, ale chyba 
zale�a�o mu, by zleci� mi t� robot�.
- Co ten facet ci zrobi�? - powiedzia�em.
Przez moment si� zastanawia�.
- Naprawd� g�upia sprawa. On jest skrzypkiem. Przychodzi 
czasem do "B��kitnej", zaczyna gra� i usypia tym graniem 
wszystkich woko�o.
No, niech to, �yj� na tym �wiecie ju� dwadzie�cia siedem 
lat, bywa�em tu i tam, pozna�em r�ne rzeczy, ale takiego 
kutasa jak Ma�y Ksi��� po prostu nie widzia�em.
- S�uchaj, Dyrygent, wiem, jak to brzmi, ale tak jest. 
Facet gra, ludzie �pi�, nikt nic nie kupuje, trac� pieni�dze 
i klient�w. S�uchaj jeszcze. Klozetowy strzela do niego jak 
do tarczy i nic, tamten gra dalej, nie obchodzi go ca�e 
zamieszanie. Jakby by� jaki� pancerny. A potem klozetowy 
zwala si� z n�g jak inni. Wielki sen. I kiedy wszyscy si� 
budz�, s� ju� bez pieni�dzy, kasa lokalu jest pusta, a po 
skrzypku nawet smrodu nie zostaje.
- Ciebie to nie�le gniecie - rzek�em.
- Chc�, �eby� si� tym zaj�� - powiedzia� Ma�y Ksi���. - 
Zabij tego faceta.
Nie wiedzia�em, co my�le�.
- A ty - powiedzia�em. - Czemu sam go nie zabijesz?
Ma�y Ksi��� roz�o�y� r�ce.
- To nie moja bran�a, jestem tylko przedsi�biorc�. 
Zreszt�... - zawaha� si�. - Nie mia�em szcz�cia. Kiedy 
czekali�my go na zewn�trz, przed knajp�, nigdy si� nie 
pojawi�. Gdy raz chcieli�my dosta� go w �rodku, ch�opcy 
przegapili, kiedy wszed� i potem ju� zacz�� gra� i nie 
zd��yli�my nawet wyci�gn�� broni.
- U�pi� was?
- W�a�nie.
To wygl�da�o idiotycznie. Ale mog�em si� tym 
zainteresowa� , rozejrze� si�, pomy�le� o pieni�dzach. Tak, 
o pieni�dzach. Pieni�dzy potrzebowa�em zawsze. Pieni�dzy na 
kobiety.
- Ile p�acisz? - powiedzia�em.
- A na ile si� cenisz? - spyta� Ma�y Ksi���.
Przedsi�biorca. Te� mi co�. Takich pyta� si� nie zadaje.
- Sto milion�w - odpar�em. - Mam za�atwi� skrzypka, 
z�odzieja i czarownika, wi�c bior� jak za trzech.
- Zgadzam si� - rzek� natychmiast.
- Sto pi��dziesi�t, za szybko si� zgodzi�e�.
- Ty skurwysynu, sto to rozs�dna suma.
- Ale twoja historia nie jest rozs�dna. Musisz mie� du�e 
straty. Powiedzia�em sto pi��dziesi�t.
Ma�y Ksi��� milcza� chwil�. Patrzy�em na jego twarz.
- Teraz nie zgadzam si� szybko - rzek�.  - Sto 
pi��dziesi�t. I ani z�ot�wki wi�cej.
Odwr�ci�em si�, uwa�aj�c spotkanie za zako�czone. Nie 
bra�em wynagrodzenia z g�ry. Nawet zaliczki. Gdyby potem nie 
zap�aci�, straci�by reputacj�. Nikt nie chcia�by si� zadawa� 
z cz�owiekiem bez reputacji. No, swoj� drog�, reputacja 
rzecz ulotna. Mia�em te� swoje sposoby. Jakby co. 
Zamierza�em teraz wynie�� si� st�d, ale ten Ma�y Ksi��� 
ci�gle nie mia� dosy�.
- Zaraz, jeszcze jedno, zawsze ci� chcia�em o to zapyta� 
- powiedzia�.
- O co?
- Dlaczego nazywaj� ci� Dyrygent?
No i masz. Jemu si� najwyra�niej nudzi�o. Wyszed�em 
stamt�d i znalaz�em si� na ulicy. Co za chujowe miejsce 
wybrali sobie na spotkanie. Jak oni mnie wkurwili.
Po chwili do��czy� do mnie Kontrabas, Fujara i Puzon. 
Os�aniali mnie przez ca�y czas.
Siedzieli�my, normalnie, w tej budzie na rogu Zachodniej. 
Buda, jak buda, ale akustyk� mia�a dorzeczn�. Grali�my 
"Rewolucyjn�" Szopena, a� tynk si� sypa�. Je�eli my�licie, 
�e nie mo�na gra� "Rewolucyjnej" na kontrabasie, puzonie i 
flecie, to jeste�cie �a�osne typy. Sz�o nam nie�le, naprawd� 
nie�le. Gdyby�my mieli s�uchaczy, byliby zachwyceni. 
Szczeg�lnie Kontrabas mia� wtedy sw�j dzie�. Po prostu 
armaty w�r�d kwiat�w. I to by�o rzeczywi�cie dobre, wi�c nie 
wiadomo dlaczego Fujara przesta� gra�.
- Czego� tu, kurwa, brak - powiedzia�. - To jest za ma�o 
subtelne.
- Za ma�o co? - spyta� Puzon, kt�ry by� ci�ki i ci�gle 
si� poci�.
- Subtelne, za ma�o subtelne - warkn�� Fujara. - Za 
bardzo mnie zag�uszasz. Zachowuje si� linia, ale gubi si� 
niuans.
- Gubi co? - spyta� Puzon.
- Zamknij si� i graj ciszej.
- Dobra - powiedzia�em. - Idziemy od nowa.
Zagrali�my i wszystko by�o tak samo. Ja dyrygowa�em, oni 
wydawali d�wi�ki i tylko Puzon gra� ciszej.
- To na nic - stwierdzi� Fujara.
- O co chodzi? - powiedzia�em. - Jest �wietnie, tylko 
Puzon gra za cicho.
- Przecie� ci�gle nie wychodzi - mamrota� Fujara. - Jest 
linia, ale gubi si� niuans.
Taki on by�, ten Fujara. Jak ju� co� powiedzia�, to tak 
mu si� podoba�o, �e lubi� to powtarza�.
- Stul pysk - rzek�em, bo mia�em go dosy�. - Wszystko 
jest dobrze i lecimy od nowa.
Grali�my dalej. Grali�my do dziesi�tej, bo o tej porze 
planowa�em i�� do "B��kitnej Tarczy". Chcia�em i�� sam, ale 
Kontrabas zaproponowa�, �e p�jdzie ze mn�. Od�o�yli�my 
wszystko, a tamci dwaj ci�gle grali.
Fujara dogrywa� si� z Puzonem.
Zaczyna�a si� noc, a my szli�my ulic�, kt�rej asfalt 
sp�kany by� jak dupsko osiemdziesi�ciolatka. Od blisko roku 
ulice w tym mie�cie by�y wzgl�dnie bezpieczne. Wzgl�dnie, to 
znaczy, �e nikt nie wali� do ciebie dla sportu. �aden 
pieprzony �wir z okna. Strzelano, gdy nie podpasowa�a komu� 
twoja twarz, gdy pojawi�e� si� w z�ym miejscu o z�ej porze. 
Ale bez powodu - nigdy. Wojna sko�czy�a si� pi�� lat temu i 
ludzie troch� si� uspokoili. Ja, kt�ry lubi� �adne s�owa, 
m�wi� zawsze, �e to barbarzy�stwo ust�pi�o miejsca 
cywilizacji. Tak m�wi�, ale nie upieram si�, �e mam racj�.
Kontrabas szed� obok mnie i pali� papierosy, jednego za 
drugim. Rzadko si� odzywa�. By� m�odszy ode mnie o blisko 
trzy lata i lubi�em go. Wra�liwy ch�opak. Nigdy nie zabija� 
no�em. By� dobry na pi�ci i niejednemu przy�o�y�, ale no�em 
nie dzia�a� nigdy. Powiedzia� mi kiedy�, �e to zbyt 
brutalne. Je�li chodzi o mnie, by�o mi wszystko jedno. Mimo 
to rozumia�em go. Ka�dy ma swoje zasady.
Mieli�my do przej�cia kilka przecznic, a potem d�ug� 
alej�, zanim wyszli�my na Plac Zabaw. Min�li�my chwiej�cy 
si� most i musieli�my kluczy� w�r�d takich nieprzyjemnych 
uliczek, gdzie zawsze gnie�dzi si� ho�ota. Pomimo ciemno�ci 
we wrakach samochod�w bawi�y si� jeszcze dzieci. Min�a nas 
samotna kobieta i wytrzeszczyli�my oczy. Nie wiedzia�em, czy 
ona taka odwa�na, czy g�upia, czy mo�e tylko napalona. 
Kontrabas mia� wida� ochot�, ale kaza�em mu da� spok�j. Po 
prostu przeszli�my obok niej, jak gdyby pozbawiono nas 
kutas�w. Okazali�my si� d�entelmenami. Czy czym� tam innym.
Pod �cianami budynk�w, w�r�d gruz�w, siedzieli n�dzarze. 
Ca�e noce tak siedzieli. To by�o g�wno. Poniekt�rzy palili 
ogniska i �apali troch� grzania. Ale� tam cuchn�o. 
Odetchn�li�my troch�, gdy weszli�my do Niebieskiej 
Dzielnicy. Potem by�a ju� jedynie �wietlista Promenada. I 
oczywi�cie "B��kitna Tarcza".
Ten lokal w samej rzeczy uda� si� Ma�emu Ksi�ciu. On sam 
m�g� by� durniem, ale knajpa wydawa�a si� przyzwoita. Nad 
wyrysowan� p�dzlem nazw� pali� si� jeden neon, a to rzadko�� 
nawet w stolicy. Niedawno by�e...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin