Macomber Debbie - Blossom Street 03 - Ogród Susanny.pdf

(1138 KB) Pobierz
Microsoft Word - Macomber Debbie.doc
Debbie Macomber
Ogród Susanny
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Vivian Leary stała bez ruchu na rogu ulicy z rozbieganymi na
wszystkie strony oczami. Nie miała pojęcia, gdzie jest ani dlaczego
pomyliła drogę, mimo że mieszkała w Colville przez całe życie.
Powinna przecież znać każdy zaułek miasta. Nie pamiętała nic prócz
tego, że wyszła kilka godzin temu odebrać pocztę.
Budynków również nie rozpoznawała. Nigdzie w zasięgu wzroku
nie dostrzegała domu Hendersonów na rogu ulic Chesnut Avenue i
Elm, który stanowił doskonały znak rozpoznawczy ze względu na
ciemnozielone okiennice na tle białych ścian. Gdzież on może być? -
myślała w popłochu. będzie się martwił.
O nie! Przecież George zmarł. Ogarnął ją wielki smutek,
przygniatał, ciążył, dręczył. Ukochany mąż odszedł zaledwie kilka
miesięcy wcześniej, tuż przed sześćdziesiątą rocznicą ślubu. To
wszystko nastąpiło tak niespodziewanie. W ubiegłym roku w
listopadzie wyszedł, żeby rozgrzać silnik samochodu przed wyjazdem
do kościoła. Kilka minut później znalazła go martwego na podjeździe.
Zabił go rozległy zawał serca. Młody lekarz z pogotowia wyjaśnił, że
zmarł, zanim upadł na chodnik. Chyba próbował ją w ten sposób
pocieszyć. Daremnie. Tego ranka nic nie mogło jej przynieść ukojenia
po straszliwym szoku.
Vivian zamrugała powiekami. Chociaż maj we wschodniej części
stanu Waszyngton na ogół bywa ciepły, chłodny powiew wiatru owiał
jej nagie ramiona. Za wszelką cenę usiłowała zapanować nad lękiem.
Nadal nie potrafiła odnaleźć drogi do domu.
Susanna z całą pewnością by jej pomogła. Dopiero po chwili
uprzytomniła sobie, że córka od dawna nie mieszka w Colville. No
tak, powinna pamiętać, że posiada własny dom, bodajże w Seattle.
Tak, z całą pewnością. Jej mąż ma na imię Joe. A dzieci? Widziała ich
twarze tak dokładnie, jakby oglądała fotografie. Czemu więc nie
mogła sobie przypomnieć imion wnuków, swej radości i dumy?
Nagle doznała olśnienia. Wnuczka, Chrissie, pierwsza przyszła na
świat. Trzy lata później urodził się jej brat, Brian. A może cztery?
Nieważne. Grunt, że przypomniała sobie imiona.
Potrzebowała już tylko chwili koncentracji, żeby ustalić swoje
położenie i trasę powrotu. Zapadał zmierzch. Nie mogła błąkać się w
nieskończoność po ciemnych ulicach. Gdyby spotkała jakiegoś
przechodnia, zapytałaby o drogę na Woods Road. Nie, tam mieszkała
w dzieciństwie, jeszcze przed wojną. A teraz? Do wszystkich diabłów,
powinna znać własny adres!
Coś jej nie pasowało. Szukała domu. który kupili z George'em
czterdzieści pięć lat temu, gdzie wychowała dzieci. Ogarnął ją strach,
zmieszany ze wstydem. Gdyby George wiedział, że jego
osiemdziesięcioletnia żona nie umie trafić do domu, wpadłby w
gniew. Tylko że nigdy się o tym nie dowie, co jeszcze bardziej ją
przygnębiało. Zabrakło go akurat wtedy, kiedy najbardziej
potrzebowała jego pomocy.
Załamała ręce z rozpaczy. Ruszyła na oślep przed siebie, w
nadziei że podczas wędrówki wróci jej pamięć. Szybko jednak opadła
z sił. Dlatego też ucieszył ją widok ładnej drewnianej ławeczki przy
alejce. Nie rozumiała, po co władze miejskie kazały ustawić ją w
przypadkowym miejscu, z dala nawet od przystanku autobusowego.
George nazwałby taką rozrzutność trwonieniem pieniędzy
podatników. Ten człowiek z zasadami i charakterem spędził całe
dorosłe życie w służbie publicznej jako sędzia, co napawało ją dumą.
Często rzucał gromy na władze miejskie za marnowanie środków, lecz
ona nie zawsze podzielała jego poglądy.
Doświadczenie nauczyło ją jednak, że lepiej nie wyrażać przy nim
głośno odmiennych opinii. Ilekroć na początku małżeństwa
sprzeciwiła mu się, argumentował niestrudzenie, póki nie dała za
wygraną, znużona trwającą w nieskończoność dyskusją. Lecz teraz,
kiedy nie groziła jej utarczka z upartym mężem, otwarcie podziwiała
przenikliwość projektanta, który zapewnił jej wygodne miejsce
wypoczynku.
Usiadłszy, rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś
charakterystycznego punktu odniesienia. Ulica była wyjątkowo
ruchliwa. Mimo że ogłuszał ją hałas, oślepiały reflektory licznych
samochodów, chwila odpoczynku przyniosła jej nieco ukojenia.
Potrzebowała spokoju, by zebrać myśli. Od dnia śmierci George'a
niepokoiło ją, że zapomina tak podstawowych danych jak własny
adres, numer telefonu, nazwiska znajomych.
Przymknęła oczy, żeby odświeżyć pamięć, zanim strach
uniemożliwi myślenie. Słońce już zaszło. Na dworze zapanował
chłód. Żałowała, że nie wzięła swetra, ale kiedy pracowała w
ogrodzie, dokuczał jej upał. Irysy pięknie rozkwitły tej wiosny, nawet
jeżeli reszta przedstawiała smutny widok. Przez całe lata ogród
przynosił jej chlubę.
Teraz też z oddaniem pielęgnowała rośliny, ale mimo wszelkich
wysiłków niewiele zdołała zdziałać. Grządki wymagały
odchwaszczenia, należało skopać i posadzić rośliny jednoroczne. Po
obiedzie, podczas podlewania, uświadomiła sobie, że nie odebrała
poczty. Przerwała pracę, wyszła do pobliskiej skrzynki. A potem
zginęła. Siedziała teraz na ławce przy obcej ulicy, zdezorientowana i
przerażona.
Nagle wyczuła czyjąś obecność w pobliżu. Otworzyła oczy. Serce
podskoczyło jej z radości, chociaż nie była pewna, czy wzrok jej nie
myli.
- George!
Obok, w cieniu pobliskiej latarni, stał jej mąż. Wyglądał na
pięćdziesiąt kilka lat. Jego ciepły uśmiech rozgrzał jej duszę.
Wyprostowała plecy. Chłonęła jego widok szeroko otwartymi oczami
w obawie, że zaraz zniknie. George pospieszył z zaświatów na
ratunek!
- To ty, prawda?
Mimo że nie odpowiedział, rozpoznała go bez trudu. Podziwiała
szerokie ramiona, imponującą postawę. Zawsze był przystojny. Znała
go całe życie. Zostali parą już w liceum. Gdy poprosił ją o rękę,
uważała się za najszczęśliwszą dziewczynę na świecie. Wojna w
Europie rozdzieliła ich na trzy lata. Później wrócił na uniwersytet,
żeby uzyskać dyplom na wydziale prawa. Jego żołnierskie zasługi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin