JANUSZ G�OWACKI WIR�WKA NONSENSU 3 Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000 4 WIZYTA Ko�o si�dmej wieczorem ci�kie kroki i ko�atanie. Teresa jest ju� przy drzwiach, my�l�c, �e przyjechali wcze�niej, �e Andrzej z Bodziem b�d� dopiero za godzin�, �e b�dzie musia�a sama ich przyjmowa�. Zdenerwowana, nienawidz�c Andrzeja za to niepotrzebne wyj�cie i jednocze�nie czuj�c jednak ulg�, �e ju� s�, otwiera drzwi rozja�niaj�c si� w u�miechu. A oni ju� tam stoj�, oboje zakutani w kurty, grube chusty, zawsze wygl�daj�ce brudno � on w kaloszach, ona w trzewikach wysokich, przydeptanych, mali oboje i bardzo starzy. Wi�c Teresa, u�miechaj�c si� w tym nast�pnym momencie ju� �atwiej, zaprasza do �rodka i wype�niaj�c l�k przed cisz� za g�o�no i za szybko pyta o podr�, t�ok, m�wi, �e Andrzej z synkiem b�d� za chwil�. A oni, nieufni, czujni, ostro�nie wchodz� na l�ni�c� posadzk�, kt�ra od razu im si� nie podoba, bo jest obca, inna i niepotrzebna. Ci�gle niewiele m�wi�c wy�aniaj� si� z tych kurt i chust, robi� si� jeszcze mniejsi i jeszcze starsi. Potem, uroczy�cie prowadzeni, wchodz� do sto�owego, gdzie kwiaty zdobyte z trudem w zimie, Matka Boska i �lubna fotografia na ich cze�� zawieszone nad niskim, modnym tapczanem, radio solidne, szerokie, l�ni�ce politur� i bogato obite krzes�a. Siadaj� na tych krzes�ach przy stole nakrytym bia�o i teraz zaczynaj� si� dla Teresy najtrudniejsze momenty. Bo oni o nic nie pytaj�, nie patrz� na pok�j, tylko na ni� � bardzo spokojnie, jakby jej nigdy przedtem nie widzieli. Opowiadaj�c, jak to mieszkanie w nowych blokach zdobyli, Teresa wie, �e nie s�uchaj�, �e jej nie lubi� za to, �e jest z miasta, �e ma�e to przez ni� Andrzej ze wsi uciek�, odszed� od nich i od ziemi oboj�tnie, bez �alu, czego nigdy nie przebacz�, bo nie mog� zrozumie�. Patrz� na ni�, trzydziestoletni�, zgrabn�, ale ju� troch� tyj�c�, z w�osami jasnymi, ostrzy�onymi za kr�tko, w sp�dnicy te� chyba za kr�tkiej i w sweterku czarnym za obcis�ym. Niech�ci si� w ich oczach gromadzi coraz wi�cej. Wi�c Teresa urywa. Wybiega do kuchni, ale zaraz wraca, proponuje herbat�, bo chocia� kaloryfery dobrze grzej�, oni przemarzli i raz po raz pocieraj� spierzchni�te, czerwone d�onie z brudnymi paznokciami. Potem, �eby ci�gle co� robi�, szynk� i chleb cienko pokrojone stawia na stole. I jeszcze jedn� i drug� karafk� z przygotowan� przez Andrzeja nalewk�. Potem zn�w m�wi tylko ona. Ale jest ju� lepiej, bo za pi�tna�cie minut wraca Andrzej, wi�c swobodniej opowiada o pracy Andrzeja w Prezydium Powiatowej Rady, o swojej w szkole, o synku Bodziu, do ojca podobnym i dziadka. Stary m�wi oszcz�dnie, starczym, skrzekliwym g�osem, bo chocia� sam trzyma si� jeszcze prosto, g�os ma ju� umar�y. Tylko ona, bez wieku, poci�ta zmarszczkami, ci�gle zimna, patrzy ostro i nie mo�e zrozumie�, co si� podoba�o w tej jazgotce jej synowi. G�osu nie zdziera, tylko czeka, bo przyjechali z interesem powa�nym, robi� zgod�, a czas rozmowy jeszcze nie nadszed�. Teresa nalewa do kieliszk�w, ale oni dzi�kuj�, czekaj� na syna, i zn�w si� robi gorzej. Ale teraz ju� zgrzyta klucz w drzwiach i wchodzi Andrzej, palto lodenowe i kapelusz rzucaj�c na wieszak i zrywaj�c futerko z Bodzia. Teresa oddycha z ulg�, kiedy Andrzej spiesz�c si� matk� i ojca w r�k� ca�uje, a Bodzio tym wy�wiczonym �dziadku, babciu� wy�om w ch�odzie robi. Potem siedz� przy stole, a Bodzio przegl�da zdj�cia na tapczanie i wszystko jest, jak zaplanowali, wi�c mo�na ju� chwil� odsapn�� przed t� zasadnicz� rozmow�, kt�ra ju� teraz odb�dzie si� na pewno, a o kt�rej mo�liwych wspania�ych nast�pstwach a� strach pomy�le�. Na razie Andrzej, wysoki, w czarnym wyprasowanym garniturze, srebrzystym krawacie przy bia�ej koszuli, w stroju, w kt�rym starzy niech�tnie syna nie kochanego poznaj�, zaprasza do picia. Podnosi kieliszek my�l�c, �e oni zupe�nie si� nie zmienili, a przed oczami staj� mu wspomnienia ze 5 wsi, z ich domu � ani wzruszaj�ce, ani weso�e. Ale wznosz�c ten kieliszek u�miecha si� serdecznie, ciep�o, chocia� z napi�ciem dla Teresy bardzo widocznym w�a�nie dlatego, �e ona teraz prawie tak samo jak on czuje i my�li. � Wi�c zdrowie rodzic�w kochanych za to, �e odwiedzili, i w og�le! Wypili. Matka szybko, oboj�tnie, stary zakaszla� si�, poczerwienia� od razu. Zagry�li szynk�, chlebem. Po chwili Andrzej zn�w nala� � wypili. � Wi�c oto, synu, jeste�my � zachrypia� stary. � Oto jeste�my. Wypili. Teraz zakrztusi�a si� Teresa, u�miechn�a przepraszaj�co. Dla niej picie ju� si� sko�czy�o. � A Bodzio grzeczny ch�opak, zdrowy � pochwali� zn�w stary. I tak idzie ta rozmowa, klucz�ca, ostro�na, powykr�cana, dotykaj�ca tylko i uciekaj�ca od tej sprawy jedynej i najwa�niejszej. Wi�c teraz Andrzej o brata Macieja pyta, potem o pogrzeb drugiego, Ignaca, na kt�rym nie by�, bo w�a�nie odbywa� wojsko. Potem lekko o konie, byd�o i, ju� blisko tej sprawy, zn�w odskakuje. G��wnie Andrzej pyta, stary odpowiada. Teresa raz i drugi spr�bowa�a si� wtr�ci�, potem na tapczanie przy Bodziu pozornie oboj�tna uwa�nie s�ucha. Stara te� ju� nie pije, przechyli�a g�ow� na bok, patrzy czujnie wyblak�ymi oczami I ta rozmowa ko�uje dalej, a Andrzej wiejskie wspomnienia, wtedy j�trz�ce niesprawiedliwo�ci�, teraz odleg�e ju� i ostyg�e, odnajduje w sobie. Obraz wsi mocno przy�miony powraca w skrzeku starego, nie tyle w znaczeniu s��w, ile w d�wi�ku i tonacji. A stary rzecz te� snuje delikatnie, statecznie szukaj�c wspomnie� zbli�aj�cych, nie dziel�cych. I tak ko�uj�, raz po raz zderzaj�c si� kieliszkami, a� stary po przerwie d�u�szej odchrz�kn��, poprawi� si� w krze�le, spojrza� na star�. � Wiadomym ci jest, Andrzeju, cel naszego przyjazdu. Jako rodzonemu synowi nale�e� ci si� po nas mia�a po r�wni z bratem twoim Maciejem gospodarka. Teraz, jako �e� od nas z ziemi odszed�, pod�ug ustawy ostatniej prawo swoje potraci�e�. Jednak�e, jako �e i ustawy na nowe si� zmieniaj�, i my po polsku i chrze�cija�sku obowi�zek sw�j rodzicielski znamy, uzgodnili�my z Maciejem sp�aci� nale�n� ci po �mierci naszej twoj� cz�� zaraz, z po�ytkiem dla stron obu. Maciejowi ziemi jest teraz potrzeba, jako �e �eni� si� zamierza, a przed �lubem wykaza� musi. Na to zgod� listami wyrazi�e� i przez co w�a�nie zgodnie z zapowiedzi� jeste�my, pokazuj�c, �e �alu nie mamy i zgody chcemy. Spojrza� na matk�, szybko wychyli� kieliszek, zagryz�, zakrztusi� si� i chrypia� dalej: � Tak wi�c przybywamy do was uzgodni� spraw�, co my chcemy, co wy. Niech ka�dy powie, co ma na my�li i sercu, a zgod� zrobimy. Wtedy Andrzej grzecznie, uk�adnie ucieszy� si� s�owami ojca. Do zgody on jest pierwszy. Nie przez niekochanie ziemi i rodziny odszed�, tylko p�dzony ciekawo�ci� do �wiata. Ojciec kiwn�� g�ow� i szybko podni�s� kieliszek: � Dosy� ju�. � Stara ostro odsun�a butelk�. � Zostaw, m�wi�. Andrzej roze�mia� si� na te nic nie zmienione od tamtych czas�w rz�dy matki i kieliszki znowu nape�ni�. Stara rzuci�a tylko ramionami i sw�j odsun�a. Tymczasem stary, raz spraw� rozpocz�wszy, nie ko�uj�c wyk�ada. Teresa, jak to zreszt� by�o zaplanowane, wzi�a �pi�cego Bodzia na r�ce, zanios�a do ��eczka przygotowanego w kuchni. Wracaj�c us�ysza�a w�a�nie, jak Andrzej przeciw wymienionej d�ugiej, opatrzonej wieloma zerami liczbie ostro protestuje. Zatrzyma�a si� d�u�ej w drzwiach, bo ta liczba, chocia� przecie� spodziewali si� czego� takiego, uderzy�a j� jednak, oszo�omi�a konkretno�ci�. Wypowiedziana, przetworzy�a si� w jej my�lach w wi�ksze mieszkanie w wielkim mie�cie, koniec nie lubianej pracy, urz�dniczej pensji � futra, teatry. Potem us�ysza�a, �e Andrzej w�a�nie ze wzgl�du na ni� i syna, powo�uj�c si� na ich wsp�lne szcz�cie, sumy tej nie przyjmuje jako za ma�ej. I chce jej si� krzycze�, ale wie, �e Andrzejowi mo�na ufa�, bo jest sprytny i po ch�opsku, i po miejsku, i widzi w nim tylko lekko przy�mione w�dk� skupienie. S�yszy dalej, jak stary namawia, spo- 6 cony, coraz bardziej czerwony na g�bie, i jak Andrzej, rozche�stany, upiera si�, �e nale�y mu si� wi�cej, �e ma prawo. A� �eb starego jest coraz bli�ej obrusa i on sam, po pijacku, serdecznie zgodliwy, przytakiwa� zaczyna, zgadza� si�: � S�usznie, synu, s�usznie. � Cicho, ty! � sykn�a stara. I sama ju�, napi�ta, spr�ona, jakby jeszcze zmala�a, zupe�nie nie pijana, maj�c z g�ry nad Andrzejem dawn� przewag� szacunku, kt�ry w nim teraz powraca, i w�a�nie trze�wo�ci - przejmuje spraw�. � A ty, Andrzeju, wiesz, �e dopiero po naszej �mierci m�g�by� pr�bowa� swego dochodzi�. A my z ojcem po�yjemy. � Czego wam z ca�ego serca �ycz�! � Andrzej, spocony, zmierzwiony, przechyli� si� do przodu. Ale na krzywd� si� zgodzi� nie mog�. I tak, kochani, dodacie dwadzie�cia tysi�cy. � S�usznie, synu. � Stary rozlewaj�c nalewk� trz�s�c� si� r�k� podnosi kieliszek. � S�usznie. Stara nie zwraca ju� na niego uwagi. � Nie post�pimy. Do niej nale�y decyzja i tylko ju� w jej stron� Andrzej, troch� be�kotliwie: � Sumienia nie macie. Bez sumienia ludzie. � A ty co? Jak na ziemi �y�e�, nie do roboty ci by�o. Co innego mia�e� w g�owie. Oczy jej nieprzyja�niej� jeszcze bardziej i u Andrzeja zn�w powracaj� te dawne obrazy, rozko�ysane w�dk� i roztkliwieniem nad sob�. � A co? Oczkiem w g�owie wam nie by�em. Trzech nas by�o. Oni u was we wszystkim pierwsi przede mn�. � Machn�� r�k�. Kieliszek rozprysn�� si� na pod�odze. � Uczy� si� chcia�em. Post�picie dwadzie�cia? Stara roze�mia�a si� niespodziewanie, ostro, skrzekliwie. � I nauczy�e� .si�. Z komunistami robi� porz�dki. �e te� ta Matka Boska ze �ciany chce na ciebie patrze�. Za ma�o ci� stary bi�, przez to teraz takie czasy, tacy jak ty rz�dz�. Pi�� do�o��. - Dwadzie�cia. - Pi��. Teresa chcia�a mu, be�koc�cemu, przerwa�, spraw� zako�czy�, dla niej ju� wygran�. Ba�a si� teraz jego uporu pijackiego, ju� bez sprytu. Ba�a si�, �eby si� te pieni�dze z powrotem w nieokre�lone nie zamieni�y. Ale on nie zwa�a� na jej machania, a wtr�ci� si� wprost � nie mia�a odwagi. Tam wci�� te dwie liczby p...
Marcin6753e