Fern Michaels
Miłość Rileya
(Texas Rich)
Saga Teksasu
Tom 2
Posiadłość Sunbridge niewiele się zmieniła w ciągu czternastu lat, które upłynęły od przyjazdu Billie. Obfite deszcze sprawiły, że pastwiska zieleniły się soczyście, krzewy wokół domu były teraz wyższe, ale ogród różany nadal wyglądał jak przed laty; był to jedyny ślad po Jessice, która już od ponad dwunastu lat spoczywała na wzgórzu za domem. Białe płoty ciągnęły się całymi milami, sam budynek wybladł nieco, upalne teksaskie lata nadały mu jaśniejszy, delikatniejszy odcień.
Pozorna niezmienność Sunbridge nie dotyczyła jego mieszkańców. Czas naznaczył wszystkich. Seth Coleman, pan i władca, coraz ciężej opierał się na lasce, a jego gęste włosy znacznie posiwiały. Tylko język miał równie ostry jak dawniej, a oczy tak samo błękitne. Całą uwagę poświęcał dziesięcioletniemu wnukowi, Rileyowi. Chłopiec albo latał samolotem z ojcem, albo jeździł konno z dziadkiem. Niedawno przesiadł się z kucyka na prawdziwą klacz, potomkinię starej Nessie.
Riley stał się integralną cząstką Sunbridge od dnia narodzin. Miał być spadkobiercą imperium, uczono go, więc kochać swoje dziedzictwo i przygotowywano do przejęcia pewnego dnia władzy. Był szczupłym chłopcem o niebieskich oczach i okrągłych policzkach. Nie był zepsuty, choć go rozpieszczano i uprzedzano wszystkie jego życzenia. Nigdy niczego nie żądał. Nie musiał o nic prosić, dostawał bowiem wszystko, o czym zamarzył. Nadmiar posiadanych rzeczy przerażał go; z czasem nauczył się ukrywać swoje zainteresowania, odwracać wzrok od tego, co przyciągało jego uwagę. Spełniano, bowiem każde jego marzenie. Małego Rileya Colemana przytłaczał ogrom spraw, którymi musiał się zajmować, o które musiał dbać.
To kłopotliwe być właścicielem skomplikowanego aparatu fotograficznego i nie umieć go obsługiwać (jemu wystarczyłby dużo prostszy model). Godzinami więc ślęczał nad instrukcją obsługi i podręcznikami fotografii i to, co miało być przyjemnością, okazywało się żmudną pracą.
Riley nie był skłonny do okazywania uczuć. Kochał jednak bardzo obie siostry i poważnie traktował rolę brata. Zawsze wiedział, kiedy ma przestać żartować, i nigdy nie zdradzał ich sekretów. W oczach Billie Riley był dzieckiem ciepłym i kochającym, czekającym na serdeczny uśmiech i buziaka na dobranoc. Dla babci Agnes był uprzejmym, małym dżentelmenem, choć w rozmowie ograniczał się najczęściej do: „tak, babciu", „nie, babciu", „dziękuję, babciu". Agnes była wielce zadowolona.
Za to w obecności Mossa Riley stawał się prawdziwym małym chłopcem, hałaśliwym i pełnym energii. Z ojcem również dzielił plany, marzenia i smutki. Nigdy nie płakał, bo to byłoby niemęskie. Dziewczynki, które uważano raczej za dzieci matki niż ojca, mogły sobie szlochać do woli.
Riley starał się tego nie ujawniać, ale jego ukochaną siostrą była Susan. Nigdy nie krzyczała i nie przezywała go. Była cicha i delikatna jak mama i pięknie grała na fortepianie. Susan zawsze robiła, co jej kazano, i nikt nigdy jej nie karał.
Maggie zaś była dzika i zbuntowana, wykazywała również niewiarygodną wręcz pomysłowość w pakowaniu się w kłopoty. Czasem w nocy Riley się zastanawiał, dlaczego jest taka. Chwilami miał wrażenie, że go nienawidzi, podobnie jak innych ludzi ze swego otoczenia. Piła piwo z kowbojami w stodole. Kiedy ojca i dziadka nie było w domu, jeździła ich samochodami po ranchu. Miała okropnych przyjaciół, których przyciągały do niej jedynie pieniądze i to, że nie bała się kraść wina, piwa i papierosów. Co wieczór się za nią modlił. Powinien powiedzieć o wszystkim rodzicom, wiedział o tym, ale nie mógł tego zrobić. Pewnego dnia natknął się na nią w nowej stajni. Szedł po konia. Maggie leżała na świeżym, pachnącym sianie i szlochała tak, że krajało się serce. Nigdy nie widział, by ktoś tak rozpaczał. Wybiegł, przerażony. Maggie nie chciałaby, żeby ją widział w takim stanie, to tylko pogorszyłoby jej samopoczucie. Wiedział też, że zabiera ze sobą chłopaków do szopy, ale i o tym nikomu nie mówił. Oni wychodzili dumni i uśmiechnięci, a Maggie - smutna i zgaszona. Pewnego dnia porozmawia z tatą. Tata będzie wiedział, co zrobić. Tata wiedział wszystko, nie będzie więc miał kłopotów z rozwiązaniem problemów czternastolatki. Na pewno...
Tita i Carlos otrzymawszy trzy akry dobrej colemanowej ziemi i sowitą odprawę, przeszli na emeryturę. Seth nigdy nie mógł się nadziwić łatwości, z jaką Agnes kierowała jego majątkiem. Na miejsce starszego małżeństwa zatrudniła rezolutną dziewczynę, imieniem Charlotte, i jej brata, Miguela. Agnes zamawiała tuzinami szyte dla nich u krawca liberie. Wyszkoliła ich na doskonałych służących, którzy, co było najważniejsze w jej oczach, uznawali jej pozycję w domu i respektowali ją. W Sunbridge wszystko chodziło jak w zegarku.
Trzeba było przyznać, że Agnes Ames pięknie się postarzała. Zawdzięczała to doskonałym fryzjerom, eleganckim kreacjom, cotygodniowym masażom, starannie dobranej diecie i ćwiczeniom, którym potajemnie oddawała się w swoim pokoju. Wybrawszy się w podróż na Wschód („żeby odwiedzić starych przyjaciół"), udała się nie do Filadelfii, lecz do Nowego Jorku, gdzie chirurg usunął jej worki pod oczami i poprawił linię podbródka. Teraz, gdy zbliżała się do sześćdziesiątki, Agnes żyła tak, jak zawsze tego pragnęła. Od sześciu lat należała do rady nadzorczej Sunbridge Enterprises. Przygotowywała się do drugiej kadencji prezesury w prestiżowym Canterbury Club. Władała żelazną ręką. Nikt, nawet Seth, jej się nie sprzeciwiał. Agnes Ames zasypiała z uśmiechem na ustach.
Po powrocie z japońskiego obozu jenieckiego Moss był pełen zapału i chęci do pracy. Zgodnie z życzeniem Setha, rzucił siew wir obowiązków związanych z kierowaniem imperium. Wiedział wszystko o hodowli bydła, uprawie kukurydzy, wydobywaniu nafty. Najwięcej jednak uwagi poświęcał elektronice, którą się zawsze interesował i mógł przy tym wykorzystać swoją znajomość samolotów. Wraz z powołanym przez siebie zespołem naukowym opatentował szereg wynalazków, stosowanych później w produkcji samolotów. Wkrótce miało się spełnić jego wielkie marzenie -budowa największych, najefektywniejszych zakładów lotniczych, Coleman Aviation.
Moss pracował i bawił się. Choć pił więcej niż powinien, zachował szczupłą sylwetkę. Nie stronił od kobiet. Billie była jego żoną, matką jego dzieci i kochał ją bardzo. Jednak śmierć nieraz zajrzała mu w oczy, w Muishi przeżył piekło na ziemi i teraz korzystał ze wszystkiego, co ofiarował mu los. Życie nie skąpiło darów, a on nie widział powodów, dla których miałby sobie czegokolwiek odmawiać.
Miłością jego życia był Riley. Jego syn. Jego szansa na nieśmiertelność. Maggie i Susan nigdy nie będą równie ważne. Córki są ładne, wdzięczne, urocze. Syn to kopia ojca, to odtworzenie przeszłości i nadzieja przyszłości. Córki dorastają, wychodzą za mąż i inni mężczyźni stają się ośrodkiem ich życia. Syn na zawsze zostaje z ojcem, należy do niego jak własnoręcznie zarobione pieniądze czy znoszone buty.
W ciągu tych lat, sam nie wiedział dokładnie kiedy, Moss przekształcił swój stary pokój dziecinny w gabinet i warsztat. Szeroki tapczan zastąpił wąskim łóżkiem. Często pracował do późna w noc i tam zasypiał. Nie miał zamiaru wyprowadzać się ze wspólnej z Billie sypialni, ale coraz to więcej ubrań przenosił do pokoju na dole. Coraz rzadziej wspinał się na piętro. Stało się, i już. Billie nie oponowała.
Swój czas dzielił między pracę, plany i przyjaciół. Nie było tygodnia, by nie rozmawiał z Thadem Kingsleyem W miarę jak rozwijała się kariera Thada w marynarce, rosły rachunki za połączenia z najdalszymi zakątkami świata. Teraz Thad, kontradmirał, stacjonował w Corpus Christi i od Sunbridge dzielił go zaledwie krótki lot.
Moss zwierzał mu się i pił z nim do świtu. To Thad układał go do snu. To Thad dzwonił następnego dnia, by się dowiedzieć, czy przyjaciel wyleczył kaca. Nierzadko ten szczupły wysoki mężczyzna w nieskazitelnym mundurze wyskakiwał ze swego pipercuba na piaszczysty pas startowy, oddalony o dwie mile od domu, i wędrował do Sunbridge na drinka. Zazwyczaj zostawał na kolacji. Wtedy obaj z Mossem wspominali dawne czasy, robili plany na przyszłość.
Thad lubił przyjeżdżać do Sunbridge, lubił patrzeć na Billie, obserwować ją przez szerokość stołu, słuchać jej miękkiego głosu, w którym nadal pobrzmiewał wschodni akcent. Zachwycał się delikatną urodą Susan, tak podobnej do matki, ulegał urokowi Rileya, kontemplował rozkwit Maggie, najpiękniejszej, najciemniejszej róży w ogrodzie Billie.
Ostatnio w czasie swoich nie zapowiedzianych wizyt nie zastawał Billie w domu. Jest zajęta, tłumaczył Moss, bardzo zajęta. Widząc zdumione spojrzenie przyjaciela, wyjaśnił:
- Mam wrażenie, że Billie kontynuuje to, co zaczęła moja mama. Należy do wszystkich możliwych kobiecych kółek i stowarzyszeń i, oczywiście, pomaga szpitalowi. Tata tego po niej oczekuje, a ona się nie sprzeciwia. No i maluje. Jest dobra, Thad. Powinieneś zobaczyć pejzaż Sunbridge, który tata dostał od niej na Gwiazdkę. Powiedział wtedy, że jej bazgrały wreszcie okazały się pożyteczne.
Billie wtarła po kropelce perfum za uszy -nieprzyzwoicie drogich. Wpływało to zawsze dodatnio na jej samopoczucie, a tego ranka szczególnie było jej to potrzebne. Co prawda, perfumy to kiepska namiastka męża, ale trzeba się i tym zadowolić.
Co chwila zerkała na stertę prezentów na szezlongu. To urodzinowe podarki od rodziny i przyjaciół, wręczone jej poprzedniego wieczora na przyjęciu w Canterbury Club. Rzucał się w oczy brak paczuszki od męża. Chyba że za prezent uzna się bukiecik zwiędłych stokrotek leżący na toaletce. Charlotte przyniosła je przed przyjęciem ze słowami, że pan Coleman zrywał je własnoręcznie. Zrywał własnoręcznie, ale nie raczył ich osobiście wręczyć. Wściekła, rzuciła je na ziemię.
Moss zatańczył z nią jeden raz. Ba, nawet przyniósł jej drinka- co z tego, że nie był to drink, o który prosiła? Potem usiadł przy barze, razem z Sethem i innymi farmerami.
Po przyjęciu Susan przytrzymała jej płaszcz. Maggie się żachnęła, widząc łzy w oczach matki:
- Czego się spodziewałaś, mamo? Czyżbyś naprawdę liczyła, że tata usiądzie z nami?
Tak, na to właśnie liczyła. Tego pragnęła. Nie spała, leżąc sama w wielkim pustym łóżku. Czekała do świtu. Pragnęła męża. Chciała, by leżał obok niej, by szeptał jej do ucha jak dawniej. Choćby w jego słowach miało nie być namiętności, chciała je usłyszeć. Zawsze zdąży oddzielić prawdę od kłamstw...
Dlaczego nie przyszedł do ich sypialni? Do jej sypialni. Dlaczego jej nie chciał? Czy nie widział, jak za nim tęskni?
Gdzie popełniła błąd? Kiedy jego ubrania zniknęły ze wspólnej szafy? Nie pamiętała. To się działo stopniowo, aż pewnego dnia na wieszakach wisiały tylko jej sukienki, na półkach stały tylko jej buty. Jak to możliwe, że niczego nie zauważyła? Czy już za późno? Czy małżeństwo da się naprawić jak stary płot? Czy w ogóle warto próbować?
Teraz ma własne życie, wypełnione zakupami, wizytami u fryzjera, spotkaniami w klubach, nauką malarstwa. Żachnęła się pogardliwie.
Wiedziała, że spóźni się na śniadanie. Ostatnio nigdy nie zdążała na czas. Ale czy ma to znaczenie? Moss rano pijał tylko kawę, a i to w biegu, w drodze do samochodu. Agnes jadała wraz z Sethem o wschodzie słońca. Riley, Maggie i Susan, uczniowie ekskluzywnych szkół w mieście, wracali do Sunbridge tylko w weekendy, i to nie zawsze.
Stół był upiornie długi. I pusty. Billie zadzwoniła małym dzwoneczkiem stojącym przy nakryciu.
- Proszę kawę i tosta. I jajko na miękko - dodała po chwili namysłu.- Gdzie są wszyscy?
- Nie wiem, proszę pani. Czy zawołać pani matkę? Ona na pewno wie.
- Nie, Charlotte. I nie chcę jajka.
- Dobrze, proszę pani.
- Kolejny dzień w Sunbridge. -Billie westchnęła głośno.
- Wiedziałam, że cię tu znajdę. Mamo, potrzebne mi są pieniądze. Pięćdziesiąt dolarów. - W drzwiach stała Maggie, sztywna i arogancka. Jednak na jej twarzy malowała się słodycz i niewinność, niebieskie oczy patrzyły ufnie, ciemne włosy były grzecznie przygładzone. Billie odpędzała od siebie myśl, że Maggie przybiera pozę potulnej, dobrej córeczki, ilekroć czegoś chce. Pochmurne spojrzenia, gorycz dziewczęcych ust, buntownicze wyzwanie w głosie znikały wtedy bez śladu. Przed nią stało bezradne dziecko w potrzebie.
- Wiem, że to dużo, mamo, ale to na książki i u Kapłana mają taki angorowy sweterek... - umilkła, widząc minę matki.
- Nie mów mi tylko, że za dużo wydaję- dorzuciła ostro. -Powiedz tak lub nie. Nie mam dziś ochoty na słuchanie kazania.
- A ja nie mam ochoty go wygłaszać - odparła cicho Billie.
Maggie skrzywiła się pogardliwie:
- Nadal bolejesz nad tym, jak tata cię wczoraj zignorował? Na twoim miejscu kazałabym mu za to zapłacić. Widziałam, jak ludzie patrzyli na ciebie z politowaniem.
Kiedy Billie, niezdolna się bronić, odwróciła głowę, Maggie zaatakowała ponownie:
- No więc, dasz mi te pieniądze czy nie?
- Na książki, mówiłaś? I na sweter?
Billie nie wierzyła w ani jedno słowo, ale obawiała się usłyszeć prawdę. W przypadku Maggie, jej biednej nieszczęśliwej córeczki, wszystko jest możliwe. To dziecko bardziej niż inni pragnęło miłości Mossa. Jest taka podobna do Amelii. Jest w niej to samo cierpienie, ten sam rozpaczliwy bunt. Billie starała się mówić ciepłym, troskliwym głosem:
- Jakiego koloru jest ten sweterek, kochanie? Czy pasuje do niebieskiej spódnicy, którą ci ostatnio kupiłam? A może posiedzisz tu ze mną?
Maggie nie miała zamiaru ani ochoty przyjmować zaproszenia. Miękki głos matki oznaczał, że zwyciężyła. Właściwie miała już te pięćdziesiąt dolarów w kieszeni.
- Nie mogę. Umówiłam się z przyjaciółmi. No więc, tak czy nie?
Billie z najwyższym trudem opanowała złość. Tego ranka nie miała siły na awanturę z Maggie.
Dziewczyna wzięła pieniądze i wepchnęła je do kieszeni.
- W weekend jadę do Galveston z Carol i jej rodzicami. Powiedz mi od razu, jeśli chcesz robić cyrk.
- A jeśli zrobię „cyrk", jak to nazywasz?
- Wtedy po prostu już dzisiaj pójdę do Carol i nie wrócę do domu. Proszę, rzuciła jej wyzwanie prosto w twarz. Pokonała ją. Jednak matczyna troska kazała Billie drążyć dalej:
- Maggie, musimy porozmawiać. Nie uważam, żeby twoi przyjaciele...
- Daruj sobie, mamo. Nie lubisz nikogo oprócz faceta, za którego wyszłaś, pytanie tylko, czy tato lubi ciebie? Po wczorajszym wieczorze chyba znasz odpowiedź. Nie liczysz się, mamo. Ja się nie liczę, Susan też nie. Ważny jest tylko Riley, Riley i dziadek. No, proszę, powiedz, że to nieprawda.
- Maggie...
- Dosyć, mamo. Wystarczy kazań na dziś. Potąd mam słów, które nic nie znaczą-pomogła sobie dosadnym gestem.
- Maggie, uważaj co mówisz. Wyrażasz się jak parobek. Dlaczego nie...
-... postępuję, jak na Colemanów przystało? Wiesz co? Mam dosyć Colemanów. Mam po prostu dość całej naszej rodziny. Nie prosiłam się na świat w tym cholernym domu. Nie mogę się doczekać dnia, gdy się stąd wyrwę i odetchnę innym powietrzem. Powietrzem, które nie należy do Colemanów. Na Boga! Nawet cholerne powietrze jest ich własnością!
- Co za bzdury! - ofuknęła ją Bilie. - Maggie, weź się w garść.
- Jasne, ja zawsze gadam bzdury. Czy kiedykolwiek słyszałaś, bym plotła coś innego niż bzdury? Do niczego się nie nadaję. Jestem brzydka. Jestem głupia. Ale jestem jedną z Colemanów, a to już coś, prawda, mamo?
Billie otwierała i zamykała usta, ściągnęła brwi nad kształtnym nosem, ale nie zdradzała się ze swoim współczuciem dla córki.
- Maggie, o co chodzi? Zapytałam tylko, jakiego koloru sweter chcesz kupić.
- Myślisz, że nie wiem, dlaczego tak ochoczo dajesz mi pieniądze? Obawiasz się, że znowu będziesz musiała jechać na policję, kiedy mnie przyłapią na kradzieży. Tłumaczyłam ci, że to nieporozumienie, ale proszę, leć do ojca i o wszystkim mu opowiedz. I tak wiem, że tego nie zrobisz, mamo. Ponosisz winę, jak wszyscy rodzice. Proszę bardzo, nie pomagaj mi nigdy więcej. Mam to gdzieś!
To był celny strzał. Billie zawsze się martwiła, czy jest dobrą matką.
- Maggie, naprawdę chciałabym z tobą porozmawiać...
- Dobrze. Załatwmy to od razu. - Maggie opadła na krzesło. Czternaście lat, a tyle nienawiści, tyle wrogości. Billie zdawała sobie sprawę, że w tej chwili rozmowa tylko podsyci gniew córki, wyrządzi więcej szkody niż pożytku. Czy kiedykolwiek dojdą do porozumienia? Dlaczego Maggie nie wystarcza jej miłość? Dlaczego akurat Moss jest dla niej taki ważny?
- Nie teraz, Maggie. Wieczorem. Do tego czasu obie zdążymy ochłonąć. Jesteśmy zbyt podenerwowane.
- No jasne. Zawsze „później", nigdy „teraz". Zabawne, że „później" to tak naprawdę „nigdy". Zauważyłaś to? Tak, pewnie tak. Wczorajsza noc to twoje ,,później'', jeżeli rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć.
Billie zerknęła na zegarek, a potem znowu na córkę, która obserwowała ją uważnie. Nic by się nie stało, gdyby dziś nie poszła na zajęcia z malarstwa, już jest spóźniona. Rzecz w tym, że nie chce ich tracić, nie chce siedzieć w domu ze zbuntowaną, rozgoryczoną dziewczyną. I nie chce wiedzieć, czy Moss wróci na lunch. Lekcje stanowiły jej ucieczkę.
- Dziś wieczorem, Maggie. Do zobaczenia - stwierdziła twardo.
- Widzisz, mamo? Nie słuchałaś, co do ciebie mówię. Nocuję u Lambertów i jadę z nimi na weekend do Galveston. Porozmawiamy kiedy indziej, jeżeli, oczywiście, nie zapomnisz.
- Maggie! Nie pozwoliłam ci...
- Ale co z tego? Billie bez słowa wzięła torebkę i wyszła.
Maggie odprowadzała ją wzrokiem, aż zniknęła za zakrętem. Płacze? Trudno. Maggie zabroniono wstępu do Lambertów. Uznano, że jest nieodpowiednim towarzystwem dla tej skończonej idiotki, ich córeczki, kiedy nakryto je pijane, z pustymi puszkami po piwie i resztkami whisky w butelce. Maggie już nigdy nie pojedzie z nimi do Galveston. Carol było przykro z tego powodu, ale nie chciała sprzeciwiać się rodzicom. Zresztą Lambertowie nie donieśli na nią Mossowi i Billie tylko dlatego, że pan Lambert robił interesy z dziadkiem. Poza tym onieśmielała ich władza i fortuna Colemanów. Mimo to plotki krążyły. Teraz rodzice jej przyjaciółek zapraszali ją rzadko i niechętnie. Koniec z wyjazdami do Galveston, koniec z przyjaźniami. Trudno.
Są inne sposoby na spędzanie weekendu, choćby w motelu przy autostradzie z każdym, kto ją poderwie. Dwa dni z nieznajomymi, z mężczyznami, którzy nie bali się Colemanów. Żadnych pytań. Żadnych odpowiedzi. Potem długa gorąca kąpiel, żeby zmyć z siebie brud...
Riley z trudem wyhamował przy podeście schodów.
- Dokąd to, Maggs? - zapytał, wskazując niedużą torbę podróżną.
- Galveston. Jedziesz ze mną?
- Nie. Tata i ja polecimy nowym pipercubem. Daleko do tego Galveston? Czy mama wie? A może to tajemnica? - Riley zawsze zadawał to pytanie.
- Mówiłam mamie. Nic ją to nie obchodzi. Mam w nosie, czy ze mną jedziesz czy nie. I tak tego nie chciałam. Proszę bardzo, lataj sobie z tatą. Jest mi to obojętne. Jesteś do kitu, Riley. I Susan też.
- Co ci zrobiłem? Zapytałem tylko, czy to tajemnica. Wiesz co? To ty jesteś do kitu! -Widząc ostry błysk w oczach siostry, Riley oddalił się na bezpieczną odległość.
Maggie zajrzała do zalanego słońcem salonu, gdzie Susan grała na fortepianie. Każdy coś potrafił: Riley pilotuje samolot, Susan świetnie gra, mama gra i w dodatku maluje. Nic dziwnego, że tata kocha wszystkich oprócz niej. Jest nikim, niczym. Promienie słońca lśniły w złotych lokach Susan. Była taka ładna, taka delikatna, zupełnie inna niż ona.
- Jesteś do kitu, idiotko! - Jej krzyk zagłuszył muzykę.
Susan grała dalej, smukłe palce tańczyły na klawiaturze. Słyszała to już wcześniej. Maggie nienawidzi całego świata.
Dillie zaparkowała nieduży sportowy, włoski samochód przed wejściem do atelier. Nadal była spięta, choć poranna scena z Maggie nie zdarzyła się po raz pierwszy. Musi spojrzeć w twarz rzeczywistości: zawiodła jako matka. Maggie potrzebuje Mossa. Wszystkie dzieci, cała trójka potrzebuje Mossa. ...
Angelo67