MacDonald Laura - Wigilijny wieczór - Tak jak dawniej.pdf

(318 KB) Pobierz
MacDonald Laur - Tak jak dawniej - Wigilijny wieczór
Laura MacDonald
Tłumaczyła Justyna Kwiatkowska
THE WAY WE WERE
Wigilijny wieczór
Tak jak dawniej
119572435.003.png 119572435.004.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Jadę do Anglii poprosić męża o rozwód.
- Rozwód? Nie wiedziałam, że jesteś mężatką!
Wspominając tę wymianę zdań, Elizabeth Brent skrzy-
wiła się lekko. Jej koleżanka z nowojorskiego szpitala
Morrison Memorial była zdumiona, gdy dowiedziała się,
że Elizabeth ma męża, i prawdę mówiąc, miała ku temu
powody. Młoda lekarka nie dzieliła się dotychczas szcze-
gółami ze swojego prywatnego życia.
Teraz patrzyła przez okno na uciekający krajobraz
Gloucestershire i próbowała nastroić się do decydującej
rozmowy. Zbliżało się Boże Narodzenie, wiedziała, że
wybrała zły moment na przyjazd, nie mogła jednak z tym
dłużej zwlekać.
Nie przyjechała na długo. Zaraz po świętach wróci do
Stanów, by rozpocząć praktykę na pediatrii. Właśnie wy-
pełniając niezbędne dokumenty do nowej pracy, zdała so-
bie sprawę, że przyszedł czas, aby ostatecznie rozwiązać
problem ich małżeństwa.
Z początku miała zadzwonić tylko do Calluma od swo-
jej znajomej, u której zatrzymała się na parę dni w Lon-
dynie, w końcu jednak zdecydowała, że zjawi się u niego
niespodziewanie, porozmawia z nim krótko, a potem po-
119572435.005.png
jedzie dalej, do siostry w Bristolu, gdzie planowała spę-
dzić święta.
Pociąg wjechał na stację Cotswold. Elizabeth zaciągnę-
ła pasek beżowego trencza, zdjęła z półki torbę podróżną
i wyszła na peron. Dokładnie z tego samego miejsca wy-
jechała po ostatniej kłótni z Callumem; kłótni, która prze-
ważyła szalę i pomogła jej zrozumieć, że ich małżeństwo
jest skończone na zawsze.
Wyszła z dworca, przystanęła, żeby poprawić jedwab-
ną apaszkę na szyi i przygładzić gęste rudozłote włosy.
Spojrzała na zegarek. Była dopiero czwarta, prawdopo-
dobnie dobra pora, by zastać Calluma w domu po zakoń-
czonych wizytach pacjentów.
Podniosła torbę i ruszyła główną ulicą miasteczka.
Sklepowe witryny były świątecznie udekorowane, w ok-
nach starych domów błyskały kolorowymi lampkami
przystrojone choinki. Stare, dobre, tak dobrze znane
Cotswold. Jeszcze rok temu spędzała tu święta...
Szła powoli, a z każdym kolejnym krokiem uświada-
miała sobie coraz wyraźniej, że obawia się konfrontacji
z Callumem. Co innego układać rozmowę z nim w dale-
kich Stanach, co innego znaleźć się na miejscu, przejść
uliczkami Cotswold, spojrzeć mu w oczy.
Tak, mogła załatwić sprawę rozwodu listownie, ale in-
stynktownie czuła, że musi zobaczyć Calluma jeszcze raz.
Gabinet lekarski, który jej mąż prowadził wspólnie
z ojcem, Edwardem Brentem, mieścił się w Dunster Hou-
se, pięknym starym budynku zbudowanym z charaktery-
stycznego dla tutejszych budowli piaskowca. Dom stał
nieopodal kościoła, oddzielony od niego trawnikiem. Gdy
119572435.006.png
Elizabeth dotarła do bramy, zrobiło się już prawie ciemno.
Zapewne niedługo przed jej przybyciem zapalono lampy
po obu stronach czarnych frontowych drzwi.
Poznała krzak ozdobnej pigwy, który sama posadziła
w kamiennej donicy przy wejściu. Usłyszała znajomy
chrzęst żwiru pod butami. Wyciągnęła dłoń do dzwonka
i w ostatniej chwili zawahała się, czy go nacisnąć. Za-
raz jednak położyła palec na okrągłym przycisku i wypro-
stowała się w oczekiwaniu na powitanie. W końcu był to
jej własny pomysł, żeby tu przyjechać, nikt jej nie zmu-
szał.
Gdy usłyszała zbliżające się.z drugiej strony kroki, ser-
ce zabiło jej szybciej. Czy widok Calluma podziała na nią
tak, jak przy ich pierwszym spotkaniu? Może się zmienił?
Jednak równie dobrze drzwi może otworzyć teściowa,
a z jej strony można spodziewać się tylko jednego.
Za drzwiami nie stał jednak ani Callum, ani jego matka,
a tylko Ivy Potter, tutejsza gospodyni.
- Witaj, Ivy. Czy Callum jest w domu? - spytała cicho
Elizabeth.
- Pani Brent? - Gospodyni, niska kobieta dobrze po
sześćdziesiątce, nie potrafiła ukryć zdumienia. - Na Boga!
Pani Brent! To... to wspaniale!
- Czy mogę wejść, Ivy?-Elizabeth zrozumiała, że jej
nieoczekiwane pojawienie się mogło spowodować kon-
sternację, i nagle poczuła się nieswojo.
- Ależ tak, oczywiście. - Starsza kobieta przesunęła
się, wpuszczając ją do środka. - Przecież to pani dom.
Przepraszam za moje zachowanie, ale właśnie rozmawia-
liśmy. .. pan doktor i ja... a tu nagle na progu pojawia się
119572435.001.png
pani. Boże, zupełnie jakby przysłał panią do nas sam Świę-
ty Mikołaj...
- Nie jestem pewna, czy doktor Brent też tak sądzi
- odparła Elizabeth ze smutnym uśmiechem. Postawiła
torbę na podłodze i rozejrzała się po holu. - Obawiam się,
że nie spodziewał się mojej wizyty. Czy mogłabyś mu
powiedzieć, że przyjechałam?
Zanim jednak gospodyni zdążyła się poruszyć, drzwi
za nią otworzyły się gwałtownie i w progu stanął Callum
Brent.
- Kto o tej porze... - zaczął, lecz gdy tylko ujrzał Eli-
zabeth, urwał w pół słowa i znieruchomiał.
Ich spojrzenia spotkały się natychmiast i przez dłuższą
chwilę patrzyli na siebie tak, jakby obok nich nie było
gosposi, a cały świat wokół przestał istnieć.
- Jak się masz, Callum? - Elizabeth pierwsza doszła
do siebie. Starała się nie zwracać uwagi na to, że Brent
wcale się nie zmienił i że wciąż jest tak samo zabójczo
przystojny, jak przed jej wyjazdem. Ciekawe, czy równie
niezmienna pozostałą jego duma, upór i nieustępliwość.
- Witaj, Elizabeth. Zawsze sprawiałaś niespodzianki.
- Po zmieszanym spojrzeniu poznała, że jej przyjazd wy-
trącił go nieco z równowagi. Jakby z oddali doszedł ją
dzwonek telefonu i kroki Ivy, która poszła go odebrać.
- Świetnie wyglądasz.
- Ty też - odparła nieswoim głosem, czując, że chyba
nie będzie w stanie rozmówić się z nim krótko i wyjawić
od razu powód swego przyjazdu.
Zegar w holu wybił pełną godzinę. Callum bezwiednie
spojrzał na zegarek, potem zauważył torbę na podłodze.
119572435.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin