WAKACYJNE DECYZJE ROZ 1-3 by Kirkea.pdf

(207 KB) Pobierz
121644758 UNPDF
www.chomikuj.pl/Kirkea
121644758.001.png
ROZDZIAŁ 1
BPOV
–Ta czy ta?
–Nie odpowiadaj... I tak weźmie obie. - Szepnęła mi Rose na ucho.
Od dwóch godzin Alice siedziała w garderobie i pokazywała nam swoje wszystkie ubrania. W
plecakach porozrzucanych dookoła lądowało na oko jakieś 80% jej ciuchów.
–E tam. Wezmę dwie.
Wymieniłyśmy z Rose porozumiewawcze spojrzenia, próbując opanować chichot.
–Nie sądzisz, że trochę przeholowałaś? Nie wyprowadzasz się tylko jedziesz na wakacje pod
namiot...
–Właśnie! Nie będzie jak prać! A jak wyrwę jakieś ciacho...
Rozmarzyła się na chwilę z błogim uśmiechem przyczepionym do twarzy. Rose nie wytrzymała i
śmiejąc się prawie spadła z łóżka. Alice rzuciła w nią sukienką.
–Czego rżysz? Sama byś chciała kogoś poznać!
–No. Fajnie by było.
Uśmiechnęły się do siebie i (tak jak się obawiałam) spojrzały na mnie wyczekująco.
–Ja... Ja na razie mam dość przygód...
Rose wywróciła oczami a Alice spojrzała na mnie na wpół troskliwie na wpół z zażenowaniem.
–Bello... - Usiadła obok i otoczyła mnie ramieniem. - To wszystko było tak dawno temu...
–Nie minęły cztery miesiące. - Przerwałam jej.
–No właśnie! Wieczność! Będziesz do końca życia antagonizować facetów tylko dlatego, że
jeden okazał się dupkiem?
–Nikogo nie antagonizuje. Po prostu na razie nie mam ochoty na bliższe kontakty z nimi.
Chcę się skupić na nauce.
Moja przyjaciółka pokręciła głową w zniecierpliwieniu.
–A potem na podstawie twojego życia nakręca film o czterdziestoletniej dziewicy...
–I będę sławna.
–Jakby ci na tym kiedyś zależało...
Wstała i znów weszła do garderoby. Rose w tym czasie kartkowała najnowszy numer Cosmopolitan
nucąc pod nosem jakiś kawałek Timberlakea a ja pogrążyłam się w rozmyślaniach. Wcale nie
antagonizowałam facetów. Tylko troszeczkę się w stosunku do nich zdystansowałam. I nie dlatego,
że jeden z nich okazał się dupkiem tylko dlatego, że to ja przez niego zmieniłam się w sukę...
EPOV
–Carlise? Mógł byś mi przelać na konto trochę kasy? No wiesz... Na konserwy i takie tam.
Akurat jesteśmy w sklepie. O. Jasne. Dzięki!
Rozłączyłem się i schowałam komórkę do kieszeni dżinsów.
–Em. Dam ci zaraz kartę i kupisz mi fajki na wyjazd.
–A po co? - Zapytał inteligentnie.
–Żeby było kurwa taniej? Wiesz, że ograniczyli mi kieszonkowe po akcji z Victorią.
–Może gdybyś brał ją u siebie w pokoju a nie w sypialni starych było by lepiej?
Jasper wyszczerzył się a ja poczułem ogromna potrzebę wybicia mu kilku zębów. Wtedy wtrącił się
Emmet.
–I może gdyby nie miała na sobie maski kota a ty byś jej nie chłostał pejczem...
–Zamknąć ryje! Mieli nie wracać!
Przestali wreszcie rżeć a ja dałem Emmetowi kartę. Z nas wszystkich wyglądał najdoroślej, nawet
jeśli umysłowością dorównywał średnio rozwiniętemu czternastolatkowi.
–Musimy iść jeszcze do muzycznego.
Spojrzałem na Jaspera jak na wariata. Po jaką cholerę? On tylko uśmiechnął się krzywo.
–Jeden idiota ostatnio próbował grać na mojej gitarze po pijaku i zerwał cztery struny.
Tylko prychnąłem. Emmet wybiegł ze sklepu.
–Zapomniałem jaki masz pin!
Jęknąłem głośno zagłuszając śmiech Jaspera i zerkając na sprzedawczynię która obserwowała nas
zza szyby. Nie ma szans by po tym wszystkim nie poprosiła mojego kumpla o dokumenty.
Pociągnąłem dwóch kretynów do następnego sklepu.
BPOV
Razem z Rose wyszłyśmy od Alice koło 22:00. Wyjęłam z pawlacza starą harcerską kostkę
Charliego i wytrzepałam ją dokładnie. Wrzuciłam do środka dwie bluzy, kilka bluzek, sweter, trzy
pary jeansów, sztruksy i spódnice. Dodałam jeszcze bieliznę i kosmetyczkę. Cały mój bagaż na dwa
tygodnie wyglądał jak podręczna torebka Alice. Chciałam iść pod prysznic kiedy zadzwonił
telefon. Wygrzebałam go spod łóżka i zerknęłam na wyświetlacz. Tak. Mogłam się tego domyślić...
–Cześć mamo.
–Bella?
–A ktoś jeszcze mówi do ciebie „mamo”?
–Bella skarbie! Tak się martwiłam! Miałam sen...
–Mamuś... Znowu oglądasz horrory?
–Ale...
–Mamo wszystko jest w porządku. Właśnie się spakowałam a Charlie jest u Blacków w La
Push i wróci za jakieś pół godziny.
–Bella tak się martwię tym twoim wyjazdem...
–Wszystko będzie dobrze. Mamy miejscówki w pociągu a Alice umówiła się już z
właścicielem campingu, że będziemy ładować u niego telefony.
–No dobrze, dobrze... To dzwoń do mnie jak najczęściej.
–Ok i wyślę ci kartkę. I pozdrów Phila.
–Dobrze... A wzięłaś wszystko? Krem na słońce? Masz taką wrażliwą skórę... I środek na
komary! Zawsze cię gryzły! A prezerwatywy masz?
–Mamo!
–No co? A! Nie wiesz jak kupić? To może ja poproszę Charliego...
–NIE!
Moje serce stanęło. Gdyby Rene poprosiła go o coś takiego, Charlie w życiu by mnie nie wypuścił.
–To znaczy, dzięki mamo, ale nie ma takiej potrzeby...
–Chyba nie zamierzasz robić TEGO bez zabezpieczenia?!
–Mamo... W ogóle nie zamierzam TEGO robić. I proszę nie rozmawiaj o tym z tatą bo mnie
nie puści i Alice go zabije.
–Ech... No dobra. Ale zadzwonię do Alice i poproszę ją żeby jak by co cię poratowała.
–Nie będzie musiała.
–Skarbie masz siedemnaście lat. W tym wieku...
–Mamuś – musiałam jej przerwać – jutro rano wyjeżdżam a właśnie sobie przypomniałam że
muszę jeszcze spakować buty...
–Tylko nie te żółte bo sobie nogi pozdzierasz!
–Tak mamo. Wiem. Nie żółte. Kocham cię.
–Też cię kocham maleństwo...
Rozłączyłyśmy się. „Maleństwo”. Najpierw każe mi zabrać prezerwatywy bo w moim wieku to...
bla bla bla, a potem mówi do mnie „maleństwo”. Ale i tak ją kocham. Jest jak takie duże dziecko,
co czasem okazuje się bardzo przydatne. Łatwo zwrócić jej uwagę na co innego i zmienić temat.
Napisałam jeszcze sms-a do Phila, żeby pilnował co Renee ogląda i przywiązałam do kostki parę
brązowo zielonych traperów. Upchnęłam jeszcze w środku czarne klapki i trampki a w niebieskich
martensach (ponieważ się nie zmieściły) postanowiłam pojechać.
Kiedy wyszłam spod prysznica usłyszałam samochód parkujący przed domem. Chwilę później
Charlie wszedł do kuchni. Ubrałam się w pidżamę i zeszłam do niego.
–Cześć tato.
–Cześć Bells. Jacob kazał cię pozdrowić. Wiesz, że zerwał z Leth?
Coś od dawna skrywanego w moim wnętrzu szarpnęło się gwałtownie. Natychmiast to uspokoiłam.
–Szkoda. Wyglądali na szczęśliwych. - Cholera! Czemu głos mi drżał? Charlie nie wiedział
nic o sprawie między mną a Młodym Blackiem, ale wiedziałam, że czegoś się domyśla.
–Wszystko w porządku?
–Tak. - Skłamałam szybko.- A co w pracy?
Podeszłam do lodówki i wyjęłam kolację dla ojca. Wstawiłam ją do piekarnika.
–Dwoje młodych ludzi rozbiło się na motorze. Pół dnia ich zeskrobywali z asfaltu...
Przysięgnij mi, że NIGDY nie wsiądziesz na motor!
–Tato ja nawet nie lubię motorów...
–To nie ma nic do rzeczy! Przysięgnij!
–Dobra już dobra. Przysięgam... Wyjmiesz sobie sam? - Wskazałam na piekarnik. - Będzie
gotowe za cztery minuty, ustawie ci minutnik... - Przekręciłam kółko cztery razy. - Jak
zadzwoni wyłącz piekarnik tym przyciskiem. - Dotknęłam czerwonego guzika. - W tej
szafce masz talerze, a tu – wysunęłam pierwszą szufladę – sztućce. Picie jest w lodówce.
Tylko zamknij ją dobrze żeby się znowu nie rozmroziła. Jak skończysz jeść to proszę włóż
wszystko do zlewu i zalej gorącą wodą. Tylko uważaj żebyś się nie poparzył... Jeśli to
zrobisz to mnie zawołaj.
Charlie słuchał mnie uważnie, choć po jego minie widziałam, że próbuje powstrzymać parsknięcie.
–Billy zaproponował żebym przyjeżdżał do nich po pracy na obiad kiedy ciebie nie będzie.
Wyszczerzyłam się do niego i naprawdę mi ulżyło.
–O której jutro macie pociąg?
–O 7:15.
–Odwieść cię na peron?
–Nie dzięki. Szofer Rose nas odwiezie. - Naprawdę nie chciałam jeździć policyjnym wozem
częściej niż to było konieczne.
–Ci Halowie to mają kupę kasy...
–Taa... - Wchodziłam już po schodach, kiedy wpadłam na pewien pomysł. - Gdyby Renee do
ciebie zadzwoniła, to pamiętaj żeby się nie przejmować.
Zmarszczył czoło.
–Ale czym?
–Niczym konkretnym. Wiesz jaka ona jest. Za bardzo się o mnie martwi.
–Taaa... Dobranoc Bells.
–Dobranoc tato.
W pokoju od razu rzuciłam się na łóżko. Pieprzony Black! Jasna cholera! A co to było to pieprzone
szarpnięcie w moim wnętrzu?
Poczułam jak po policzkach płyną mi łzy. Stłumiłam szloch poduszką.
Bella opamiętaj się...
Nie opamiętałam się. Zasnęłam płacząc i się ksztusząc.
EPOV
–Zamówiłeś te skutery?
–Trzy jak chciałeś. Będą na miejscu. Zarezerwowane na twoje nazwisko.
–Dobra. Jakby Carlise do ciebie dzwonił to Em ma żarcie. Do niego i tak się nie dodzwoni bo
umówił się z Parvati i pewnie teraz ją obraca.
–Dobra. Tylko żeby żaden z was się nie spóźnił jutro bo będziemy stać całą drogę.
–Luz. Kończę bo Esme wchodzi po schodach.
Walnąłem telefon na biurko i uśmiechnąłem się do drzwi. Kiedy usłyszałem ciche pukanie
powiedziałem „proszę”. Esme uśmiechnęła się do mnie kiedy weszła.
–Nie przeszkadzam?
–Nie. Co jest?
–Uprasowałam twoje koszulki.
Przesunęła kilka gratów z biurka i położyła na nim ubrania a ja powstrzymałem się od komentarza,
że kiedy to wszystko spakuję i tak się wygniecie.
–Dzięki.
–Żaden problem.
Uśmiechnęła się a ja wiedziałem, że to nie wszystko.
–Mam jeszcze dla ciebie...- Sięgnęła do kieszeni sukienki i wyjęła plik banknotów. - Carlise
wie. Nadal jest trochę w szoku po... ostatnim ... Ale pomyślał, że mimo wszystko...
–Dzięki... - Wyciągnąłem do niej rękę i uśmiechnąłem się lekko. Odpowiedziała mi tym
samym. Miała piękny uśmiech. Wzięła brudne naczynia i odwróciła się do wyjścia.
–Esme?
Obróciła się i spojrzała na mnie pytająco.
–Przepraszam za... Za tamto ostatnie ... I dzięki.
Kiwnęła tylko głową właściwie domyślając się, że nie chcę o tym rozmawiać. O tak. Esme była
zajebista.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin