Cartland Barbara - Diona i Dalmatynczyk.rtf

(1009 KB) Pobierz

 

DIONA I DALMATYNCZYK

 

Najpiękniejsze miłości

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

Rok 1819

Sir Hereward Grantley z trudem sadowił się w ogromnym fotelu. Krzywiąc się i sapiąc, dźwignął opuchniętą stopę na taboret i ostroż­nie próbował znaleźć oparcie dla obolałych pleców.

W tej samej chwili w radosnych susach ruszył ku niemu młody dalmatyńczyk. Nagle, potrącona psim ogonem, szklanka brandy zsu­nęła się ze stolika. Sir Hereward wpadł we wściekłość:

— Pilnuj swego przeklętego psa! — krzyknął na bratanicę i dodał z pretensją w głosie: .

— Mówiłem ci już, że nie ma prawa tutaj przebywać. Nie życzę go sobie w domu. Jego miejsce jest w psiarni.

Diona pospiesznie zbierała z dywanu kawałki szkła.

 

— 5 —

 

 

— Bardzo przepraszam, stryju Herewardzie. Syriusz zrobił to niechcący. Chciał tylko przy­witać się z tobą. Wiesz przecież, że cię lubi.

— Mam dostatecznie dużo własnych psów. Albo pójdzie do budy, albo trzeba będzie go zastrzelić.

Diona, przerażona, krzyknęła, a z drugiego kąta pokoju odezwał się głos:

— Sądzę, ojcze, że to dobra myśl! W domu psy sprawiają tylko kłopot. Niedawno też widziałem, jak Syriusz polował w lesie, gdzie bez wątpienia wystraszył wysiadujące ptaki...

— To nieprawda! — zaprotestowała Dio­na. — Syriusz nigdy beze mnie nie wychodzi. Wiem, że jest pora lęgowa, więc trzymamy się z dala od lasu.

— Widziałem na własne oczy!

Diona wiedziała, że kuzyn Simon kłamie i domyślała się powodu jego zachowania.

Odkąd zamieszkała w wielkim, brzydkim domu stryja, Simon prześladował ją zalotami, a gdy je odrzuciła, stał się złośliwy. Teraz zaś wtrącił się do sporu zapewne powodowany chęcią zemsty za domniemaną zniewagę. Dwa dni temu bowiem, spotkawszy Dionę na scho­dach, usiłował ją pocałować. Broniła się, a kie­dy zrozumiała, że jest od niej silniejszy, nadep­nęła mu na nogę tak mocno, że jęknął z bólu.

Wyrwała się kuzynowi, wołając:

— 6 —

 

— Zostaw mnie w spokoju! Nienawidzę cię! Jeżeli jeszcze raz ośmielisz się mnie dotknąć, powiem stryjowi Herewardowi!

Simon tylko czekał na stosowną okazję. Wstał od stołu, przy którym łapczywie po­chłaniał obfite śniadanie, mimo że pora po­rannego posiłku już dawno minęła, i podszedł do ojca.

— Koniecznie trzeba zabić tego psa — stwie­rdził, wycierając usta. — Powiem Heywoodowi, żeby go zastrzelił, tak jak starego Rufusa, kiedy przestał się już do czegokolwiek nadawać.

— Nie tkniesz mojego psa! — krzyknęła gniewnie Diona. — Jest młody, a szkodę wyrządził nieumyślnie! To pierwsza rzecz, którą stłukł w tym domu!

— Pierwsza, którą zauważyliśmy! — wark­nął Simon.

Diona spojrzała na stryja.

— Bardzo proszę. Wiesz jak ogromnie ko­cham Syriusza, jak wiele dla mnie znaczy. Tylko on pozostał mi po ojcu...

Raptem uświadomiła sobie, że mówiąc w ten sposób postępuje nierozważnie. Wszak sir He-reward Grantley nie znosił młodszego brata. Ojciec Diony był o wiele bardziej popularny w hrabstwie, znacznie lepszy w różnych dzie­dzinach sportu i, w dodatku, o wiele przystoj­niejszy.

 

— 7 —

 

 

Czasami Diona miała wrażenie, że stryj jest w gruncie rzeczy zadowolony, iż młodszy brat przypłacił życiem upadek z porywistego ogiera, gdy koń brał wysoką przeszkodę.

Wypadek taki nie powinien był się zdarzyć jeźdźcowi równie doświadczonemu jak jej

ojciec.

Całe hrabstwo opłakiwało Harry'ego Gran-tleya i Diona zrozumiała, że właściwie wtedy umarła także jej matka! Pani Grantley z każ­dym dniem robiła się coraz słabsza, a w rok później i ją również pochowano. Od tej pory stryj stał się prawnym opiekunem bratanicy. Diona musiała opuścić strony, gdzie tak szczę­śliwie upływało niegdyś jej życie.

Rodzinny dom zdawał się zawsze wypełniony słońcem, podczas gdy należący od trzystu lat do Grantleyów dwór był ogromny, ciemny i ponury.

Wkrótce też Diona pojęła, że kuzyn Simon przyczyni jej wielu zmartwień. Sir Herewardowi wydawało się, że przynajmniej pod jednym względem był lepszy od nieżyjącego brata — miał dziedzica. Na nieszczęście Simon nie był synem, z którego jakikolwiek ojciec mógłby być dumny. Miał dwadzieścia cztery lata, ale jego rozwój psychiczny zatrzymał się na etapie niedojrzałego nastolatka. Nie wyróżniał się też niczym szczególnym, oprócz nieprawdopodob-

 

— 8 —

 

nego wręcz apetytu. Kuzyn Diony jadł za czterech i wciąż był głodny.

W przyszłości Simon miał zostać szóstym baronetem. Wątła, wiecznie cierpiąca lady Grantley nie mogła mieć więcej dzieci, toteż sir Hereward uwielbiał jedynaka i dogadzał mu we wszystkim. Żywił przy tym nie uzasadnioną nadzieję, że podsycając wrodzony egoizm syna, wychowa Simona na mężczyznę.

Diona, z natury spostrzegawcza, szybko zauważyła niewesołą sytuację stryja i szczerze z nim współczuła. W niczym jednak nie po­prawiło to jej własnego losu.

Była nie tylko wyjątkowo ładna, ale też inteligentna. Wkrótce więc zrozumiała, że iry­tuje stryja, jak niegdyś irytował go jej tragicznie zmarły ojciec. Próby ułagodzenia sir Herewarda spełzały na niczym. Rzadko dzień mijał bez złorzeczeń na wyimaginowane przewinienia bratanicy, zmuszonej cierpliwie znosić wybuchy złości starszego pana.

Żona sir Herewarda całe dnie spędzała leżąc i skarżąc się na okropne bóle. Płakała i narzekała, nigdy nie uczyniła jednak naj­mniejszego bodaj wysiłku, by pokonać własną słabość.

Zachowanie Simona zaś stanowiło pasmo rozczarowań. Sir Hereward zaczął szukać po­ciechy w alkoholu. Nadmierne picie powodo-

— 9 —

 

 

wało kolejne ataki podagry. Chory cierpiał na srogie bóle gośćcowe, puchły mu nogi i ręce.

Teraz, kiedy gniew osiągnął stan wrzenia, starszy pan warknął do syna:

— Masz rację. Powiedz Heywoodowi, żeby dziś wieczorem zastrzelił to zwierzę. Nie dopu­szczę, by przez jakiegoś psa, miały nie udać się jesienne polowania!

Diona uklękła przy fotelu stryja. W jej głosie brzmiało błaganie.

— Nie możesz tego zrobić, stryju Herewar-dzie! Nie możesz być tak okrutny. Wiesz ile Syriusz dla mnie znaczy.

Przez chwilę miała wrażenie, że sir Hereward ustąpi. I wtedy odezwał się Simon:

— Ten pies poluje na wszystko, co się rusza! Wczoraj widziałem, jak gonił kury i jeśli nie dostaniemy jaj na śniadanie, będzie to jego wina!

— To kłamstwo! Kłamstwo! — krzyknęła

Diona.

Jednak zmyślona przez Simona historyjka zaważyła na decyzji sir Herewarda.

— Wydaj polecenie Heywoodowi! — rzekł do syna. — I niech przekaże leśniczym, żeby zastrzelić każdego błąkającego się po lesie kota czy psa!

Diona zrozumiała, że nie ma sensu prosić stryja o litość. Chciało jej się krzyczeć z obu-

-10 —

 

rzenia na tę rażącą niesprawiedliwość i bezsen­sowne okrucieństwo. Naraz dostrzegła błysk złośliwego zadowolenia w oczach kuzyna Si­mona. Wstała więc i z wysoko podniesioną głową wyszła z jadalni. Dopiero gdy zamknęły się za nią drzwi, rzuciła się jak szalona do swojego pokoju. Dalmatyńczyk pobiegł za nią.

Syriusza ofiarował Dionie ojciec nie na długo przed tragicznym wypadkiem. Piesek był śmie­szny i nieporadny. Na białym futerku zaczęły pojawiać się ciemne plamki, gdyż Syriusz skoń­czył właśnie dwa tygodnie. Kiedy patrzył na Dionę z miłością, przytuliła go delikatnie i po­czuła, że bardzo go kocha.

Tylko Syriusz potrafił pocieszyć dziewczynę po śmierci rodziców. Lizał jej policzki i tulił się, gdy płakała bezradnie, jakby rozumiał jej rozpacz i samotność. Teraz miała już tylko jego.

Oczywiście żyli jeszcze inni członkowie ro­dziny Grantleyów, ale niestety mieszkali poza granicami hrabstwa. Nikt z nich jednak nie kwapił się, by udzielić Dionie gościny. Nie miała przecież pieniędzy. Jej ojciec cały swój niewielki kapitał wydał na zakup koni. Liczył, że ujeżdżone będzie można sprzedać z zyskiem. Wyniki treningu pierwszych trzech czy czte­rech wierzchowców przekroczyły wszelkie oczekiwania, więc zachęcony sukcesem nabył następne.

— 11 —

 

 

— Może to ekstrawagancja — powiedział żonie — ale mam okazję za bezcen kupić od znajomego z Irlandii kilka rasowych koni. Głupio przepuścić taką szansę.

— Oczywiście, najdroższy — przytaknęła. — Nie znam nikogo, kto byłby zręczniejszy od ciebie w ujeżdżaniu koni. Jestem pewna, że twój nowy nabytek przyniesie nam wielkie korzyści.

Harry Grantley nawet o tym nie wątpił. Gdy nadszedł oczekiwany przez niego transport, z radością odkrył, że wierzchowce wyglądały znacznie bardziej obiecująco, niż się tego spo­dziewał. Był jednak świadom, że są na tyle dzikie, iż okiełznanie ich wymagać musi ogrom­nej cierpliwości i wysiłku.

— Cóż to będzie za przyjemność obser­wować pracę nad nimi — mówiła sobie Diona. W obawie o bezpieczeństwo córki ojciec nie pozwalał jej dosiadać nie wytrenowanego ko­nia. A przecież Diona była doświadczoną ama­zonką. Jeździła konno niemal od chwili, gdy nauczyła się chodzić.

I właśnie jeden z irlandzkich wierzchow­ców stał się mimowolnym sprawcą śmierci jej ojca. Nie ujeżdżone konie sprzedano przygod­nemu kupcowi. Mimo, że nie udało się uzyskać za nie dobrej ceny, panie Grantley mogły żyć dość wygodnie podczas smutnych miesięcy, które nastąpiły po śmierci sir Harry'ego.

— 12 —

 

Wkrótce Diona zauważyła, że matka z dnia na dzień robi się coraz słabsza i trudno ją czymkolwiek zainteresować. Tylko córce poświęcała jeszcze nieco uwagi. Nie śmiała się już jednak nigdy i rzadko na jej twarzy gościł blady uśmiech. W ciągu dnia pani Grantley udawało się zachować pozory opa­nowania, ale Diona była przekonana, że noce matka musiała spędzać rozpaczając za zma­rłym mężem.

Później Diona nie raz zastanawiała się, czy nie mogła, mimo wszystko, uratować matki. Zdawała sobie jednak sprawę, że przyczyną śmierci nie była żadna z chorób ciała. Wdowa po Harry'm Grantleyu po prostu nie potrafiła żyć bez mężczyzny, którego kochała ponad wszystko.

Świadomość, że rodzice byli ze sobą szczęś­liwi, dodawała Dionie sił do zniesienia ponurej atmosfery, panującej we dworze stryja. Dopiero teraz zrozumiała, że to nie mury i sprzęty tworzą dom, ale ludzie, którzy w nim żyją!

Właściwie Grantley Hall powinien uchodzić za piękny. Zdobiła go bowiem wyśmienita kolekcja obrazów i mebli, dziedziczonych z po­kolenia na pokolenie.

Sir Hereward jednak był człowiekiem trud­nym, rozgoryczonym, a w gruncie rzeczy, nie­szczęśliwym. Nic więc dziwnego, że cały dom

— 13 —

 

 

wydawał się Dionie ponury i równie zimny, jak serca jego mieszkańców.

Służący, starzy i zgorzkniali, boleśnie od­czuwali sposób, w jaki wydawano im polecenia, lecz ze strachu przed utratą posady nigdy nie odważyli się otwarcie zaprotestować.

Sir Hereward utrzymywał stajnię, słynną z doskonałych koni oraz psiarnię, jedną z naj­lepszych w hrabstwie. Ale nawet zwierzęta wydawały się Dionie inne niż wierzchowce i psy hodowane w jej rodzinnym majątku. Może dlatego, że nikt nie odnosił się tu do nich jak do indywidualnych istot.

Na początku stryj zgodził się, by Syriusz zawsze jej towarzyszył, a nawet sypiał koło łóżka Diony.

Po pewnym czasie jednak Simonowi udało się nastawić ojca wrogo wobec Syriusza. Sir Hereward przeklinał ulubieńca bratanicy, ile­kroć ów wszedł mu w drogę i wykrzykiwał, że „ten pies przeżre wszystko, do ostatniego pensa."

W taki to właśnie sposób stryj dawał Dionie do zrozumienia, że znalazła się w Grantley Hall na łaskawym chlebie i nie pozwolił bra­tanicy zapomnieć, iż musiał spłacić długi po jej ojcu.

Nie były to duże sumy, ale nawet niewielkie rachunki rozwścieczały sir Herewarda.

-14 —

 

Służących, których zatrudniali jej rodzice, kazał zwolnić i tylko dwoje najstarszych za­trzymał na posadzie dozorców, lecz, jak zapo­wiedział, jedynie do momentu, kiedy znajdzie się nabywca posiadłości Harry'ego Grantleya.

— A potem — lubił straszyć — o ile nie trafi się jakieś miejsce, pójdziecie do przy­tułku.

Dionie krajało się serce z rozpaczy, ale nie miała żadnego wpływu na decyzje despotycz­nego stryja. W głębi duszy żywiła jednak nadzieję, że sir Hereward nie spełni swojej groźby. Natomiast staruszkowie dniami i no­cami zamartwiali się o swój niepewny los.

Wyjeżdżając z rodzinnego majątku, Diona zapewniła, że zrobi wszystko, co w jej mocy, aby im pomóc, kiedy dom zostanie sprzedany.

— Myślę, że to mało prawdopodobne — pocieszała ich. — Z pewnością niewiele osób chciałoby mieszkać na takim odludziu i stryj szybko nie znajdzie nabywcy posiadłości. Przecież tatuś tylko dlatego tak bardzo lubił to miejsce, iż trudno o lepsze tereny jeździeckie.

Diona wiedziała też jak ważny dla jej ojca był kontakt z domem, gdzie spędził szczęśliwe dzieciństwo i, przede wszystkim, ze starszym bratem. Za życia dziadka Diony, Harry'ego i jego przyjaciół zawsze w Grantley Hall życz­liwie witano. Później ojciec wstąpił do armii,

— 15-

 

 

walczył przez wiele lat i w 1802 roku, gdy wreszcie zapanował czas pokoju, ożenił się z kobietą, którą pokochał od pierwszego wej­rzenia. Zdecydował się wówczas osiąść w ma­łym dworku i rozpocząć przykładne życie ro­dzinne.

Chociaż Harry Grantley musiał odczuwać rozczarowanie, że dochował się tylko jednej córki, nigdy jej tego nie okazywał. Marzył zapewne o męskim potomku, który miałby szansę na godność baroneta. W tej sytuacji jako dziedzic rodowego tytułu pozostał jedynie Simon.

Diona musiała przezwyciężyć obezwładnia­jący smutek i zmierzyć się z kłopotami, jakie niosło życie. Gdy stryj stawał się szczególnie dokuczliwy, rozmyślała gorączkowo, czy nie ma jakiegoś sposobu, aby sama mogła za­rabiać na swoje utrzymanie. Rozważała też możliwość wyjazdu do innych krewnych. Lecz krewni Diony byli też krewnymi sir Here-warda...

— Jestem twoim opiekunem. Masz robić to, co ci każę — zwykł powtarzać bratanicy. Widać było, że terroryzowanie sieroty po znienawi­dzonym bracie, sprawia mu wiele przyjemności. Wrażliwą, a zarazem spostrzegawczą dziew­czynę raziła nie tyle złośliwość wypowiedzi stryja, co wyraźnie wrogie uczucia.

-16 —

 

Chociaż rodzice Diony dobrze znali życie wielkomiejskie, przedkładali jednak wiejskie zacisze nad uroki Londynu. Czasami matka wspominała mimochodem, że gdy córka skoń­czy naukę, trzeba będzie wprowadzić ją w wie­lki świat i zaprezentować na dworze królews­kim. Lecz ojciec zmarł sześć miesięcy przed osiemnastymi urodzinami Diony. Nie zdążyła więc zobaczyć Londynu, ani nie brała dotąd udziału w żadnym balu z prawdziwego zdarze­nia. Oczywiście, jako dziecko bywała wraz z matką na przyjęciach wydawanych w hrabs­twie, ale gdy podrosła, wolała towarzyszyć ojcu w polowaniach lub obserwować gonitwy, w których uczestniczył. Podczas wypraw myś­liwskich poznała szlachtę hrabstwa. Jednak szczególną sympatią darzyli ją, uwielbiający Harry'ego Grantleya, okoliczni farmerzy. Na­zywali Dionę „ładną małą panną Grantley", na jej widok zrywali kapelusze z głów i częs­towali smacznym, świeżym wiejskim jedzeniem. Jakkolwiek byli uprzejmi i dobrzy, nie stano­wili towarzystwa, o jakim marzyła dla niej matka.

— Chcę, żebyś odniosła taki sam sukces, jak ja, kiedy byłam debiutantką — mówiła pani Grantley. — Nie jestem próżna, moja najdroższa, ale powiem ci, że miałam wielu wielbicieli, czarujących i bogatych młodych

 

2 — Diona i dalmatynczyk

 

— 17 —

 

 

ludzi, którzy pytali mego ojca, czy mogą się o mnie starać.

— To znaczy, że chcieli cię poślubić, ma­musiu?

— Tak, ale ja ich nie chciałam. Czekałam, choć wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy... Na twojego ojca.

— A w jaki sposób się poznaliście? Jak to się stało?

— Zakochałam się w nim! Był taki przystoj­ny, onieśmielający, niezwykły! — pani Grantley westchnęła. — Szkoda, że nie miałaś okazji zobaczyć go w mundurze! Już sam ten widok wystarczał, aby serce młodej dziewczyny za­częło bić mocniej!

— A czy on też zakochał się w tobie od pierwszego wejrzenia?

— Tak! Natychmiast! I nie sądzę, żeby jakakolwiek para mogła być od nas szczęśliwsza!

Diona tęskniła za takim szczęściem, czystym i słonecznym. Życie z rodzicami było po prostu cudowne.

Wbiegła do pokoju, a za nią Syriusz. Staran­nie zamknęła drzwi. Wiedziała, że musi spokoj­nie zastanowić się, by znaleźć wyjście ze strasz­nej sytuacji, w której się znalazła.

Uklękła i objęła Syriusza. Łzy spływały jej po policzkach. Pies, wyczuwając rozpacz swojej pani, lizał ją po mokrej twarzy.

 

— 18 —

 

Diona wiedziała, że w żadnym wypadku nie może rozstać się z Syriuszem. Po cóż miałaby wtedy żyć? Głaszcząc i tuląc czworonożnego przyjaciela, raptem poczuła przypływ sił i zde­cydowania, czego nie doświadczała już od dawna.

Zamieszkawszy w domu stryja, Diona czuła się tak bardzo nieszczęśliwa, iż bez protestu przyjmowała wszystkie upokorzenia. Preten­sje, zaczepki i złośliwe uwagi, na które na­prawdę ani razu nie zasłużyła, znosiła z aniels­ką cierpliwością. Przepraszała i obiecywała poprawę.

Teraz jednak pojęła, że musi się zbuntować, nie tylko ze względu na siebie, ale i z powodu Syriusza. Przytuliła go mocniej, a pies znów polizał ją w policzek i zamerdał ogonem. Patrzył z niemą prośbą, jakby proponował wyjście na spacer.

— Tak zrobimy, Syriuszu. Pójdziemy i nie wrócimy więcej. Och, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam...

Wstała i przekręciła klucz w drzwiach, by nikt nie zaskoczył jej podczas przygotowań. Musiała być dyskretna. Rozłożyła na łóżku ogromny jedwabny szal, który należał ongiś do jej matki. Na szalu zaczęła układać wszy­stko, co uznała za absolutnie niezbędne. Sta­rała się nie wybierać rzeczy ciężkich. Przecież

 

— 19 —

 

 

sama będzie musiała nieść węzełek. Zapakowa­ła drobiazgi i dwie cieniutkie, muślinowe suk­nie. Mimo to, pakunek okazał się całkiem spory.

Diona zawahała się przez moment. Potem zmieniła suknię na najlepszą, jaką miała, wło­żyła nowe buciki i elegancki czepeczek, który należał dawniej do jej matki.

Od miesiąca nie nosiła już żałoby. Sir Here-ward w przypływie złego humoru oznajmił, że nienawidzi lamentujących mu po domu „czar­nych wron".

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin