Szestow Lew - Zuchwalstwo i pokora.doc

(221 KB) Pobierz

 


 

XIV

ŚMIERĆ I SEN. Przywykliśmy sądzić, że śmierć jest pewną postacią snu, snem bez marzeń sennych i bez przebu­dzenia, snem, by tak rzec, absolutnym i ostatecznym. I rze­czywiście wygląda na to, że śmierć jest ostatnim snem. Na­wet jeden z największych mędrców, Sokrates, tak myślał — przynajmniej tak mówił, jeśli wierzyć platońskiej apo-logii Lecz nawet mędrcy się mylą: śmierć prawdopodobnie jest w swej istocie całkowitym przeciwieństwem snu. Nie przypadkiem ludzie tak spokojnie, a nawet radośnie układają się do snu i tak przeraża ich zbliżanie się śmierci. Sen nie tylko jest jeszcze życiem — samo nasze życie, jakkolwiek na pierwszy rzut oka może się to wydawać dziwne, w trzech czwartych, jeśli nie więcej, jest snem, to znaczy przedłuże­niem pierwotnego niebytu, z którego — bez pytania, a może nawet wbrew naszej woli — wyrwała nas jakaś niezrozu­miała, tajemna siła. Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu, nawet żyjąc, w dalszym ciągu śpimy, jesteśmy lu­natykami zaczarowanymi tak jeszcze niedawnym naszym niebytem, automatycznie poruszającymi się w przestrzeni. Dlaiego mechanistyczne teorie wydają nam się jedynie praw­dziwymi, zaś wszelkie próby walki z pierwotną konieczno­ścią z góry skazanymi na niepowodzenie: naruszają nasze sen­ne czuwunie, wywołując jedynie poczucie krzywdy i roz­drażnienie, jakie śpiący zawsze okazuje tym, którzy go bu­dzą Za każdym razem, kiedy coś nieoczekiwanego, niewy­tłumaczalnego, z zewnątrz czy od wewnątrz, wytrąca nas ze zwykłej, miłej sercu i duszy równowagi, całe nasze jeste­stwo napełnia się trwogą Nieoczekiwane — podobnie jak niewytłumaczalne — to coś nienaturalnego, przeciwnego na­turze coś, czego być nie może, czego nie ma. Należy za wszelką cenę udowodnić sobie i innym, że nieoczekiwanego nie ma na świecie, nie może być; że nieoczekiwane jest tyl­ko przypadkowym i przemijającym nieporozumieniem, które można usunąć dzięki wysiłkom rozumu. Największym trium­fem człowieka było odkrycie, że ciała niebieskie mają ten sam skład, co Ziemia, że także na niebie nie ma nic rze-twwiście nowego, niewytłumaczalnego. Teoria ewolucji kusi człowieka przede wszystkim właśnie tym, że ani w najdą-ls/ei przeszłości, ani w najdalszej przyszłości nie dopusz­cza możliwości czegoś radykalnie nowego, jeszcze nieznanego. Milion, bilion, trylion lat temu, podobnie jak po upływie miliona, biliona, tryliona lat życie było i będzie w ogólnych zarysach takie samo jak teraz — i na naszej planecie, i na

396


wszystkich dostępnych i niedostępnych naszemu oku, nie­zliczonych planetach nieskończenie wielkiego wszechświata. Spaliśmy, śpimy i (będziemy spać w zgodzie z niezmiennymi, autonomicznie uformowanymi prawami wiecznej natury, wiecznego rozumu czy też wiecznych, podstawowych zasad idealnych. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, że owe mi­liony i biliony lat, wieczna natura, wieczne zasady idealne — to monstrualna niedorzeczność, która nie zdumiewa nikogo tylko dlatego, że się do niej przyzwyczajono. A tymczasem na owych niedorzecznych pojęciach, hamujących myśl i pa­raliżujących wszelką dociekliwość, opiera się teoria ewolu­cji, która bez reszty opanowała współczesne umysły. Analiza spektralna zwyciężyła przestrzeń, sprowadziła niebo na zie­mię; teoria ewolucji zwyciężyła czas' sprowadziła całą prze­szłość i całą przyszłość do teraźniejszości. To największa zdo­bycz współczesnej wiedzy, która bezprawnie uważa się za wiedzę absolutną!...

Lecz przecież zaprawdę tr/.cb t być pogrążonym w najgłęb­szym śnie, by żyć z tak bezmyślną i tępą pewnością siebie! W związku z tym nowa lub raczej najnowsza filozofia rze­czywiście wyrzekła „własne słowo" — tak odmienne od słów starożytnych. Nawet trzeźwy Arystoteles — on także wyczu­wał we wszechświecie boską ąuintam essentiam, coś nie­ziemskiego, zupełnie nie przypominającego tego, co ziem­skie. Sokrates, co prawda, mówił swoim sędziom, że śmierć jest być może tylko snem pozbawionym sennych marzeń Lecz wydaje się, że swoich prawdziwych myśli przed sędzia­mi nie odsłonił. Wszakże byli dla niego gawiedzią, tłumem, który bez względu na to, czy się do niego mówi, czy nie, nie jest zdolny do przyjęcia prawdy i zbudzenia się ze snu. Po­nadto on sam, w tejże apologii, oświadcza w zakończeniu, że nikt prócz Boga nie wie. co nas czeka po śmierci. Na­leży sądzić, że owo ostatnie twierdzenie było znacznie bliż­sze duszy Sokratesa Najwyraźniej już Sokrates podjął „u-cieczke od życia", już on wiedział i nauczył Platona tego, że filozofia nie jest niczym dnnym, jak przygotowaniem do śmier­ci i umieraniem. I cała filozofia starożytna, oprócz szkół, które powoływały się na Arystotelesa, opierała się na toj „myśli" — jeśli można mówić tutaj o , myśli". Nie tylko bezpośredni kontynuatorzy Platona, lecz także cynicy i stoi­cy, nie mówiąc już o Plotynie, dążyli do wyzwolenia się spod hipnotyzującej władzy rzeczywistości — sennei rzeczywisto­ści — ze wszystkimi jej ideami i prawdami. Przypomnijcie sobie legendę Platona o jaskini, diatryby stoików o tym, żp wszyscy  ludzie  są  obłąkani,  przypomnijcie  sobie  natchnio-

398


ną ekstazę Plotyna! Nie przypadkiem współcześni historycy mówią o „praktycznym" nastawieniu filozofii starożytnej! O-czywiście, jeśli siły odśrodkowe, które odkrywali w sobie starożytni Grecy, świadczą o zadaniach praktycznych, to hi­storycy mają racją. Jednakże me mają oni racji z uwagi na to, że jeśli już mówi się o praktycznych zadaniach, to ja­sne jest, że trzeba i można dostrzec je w dośrodkowych ten­dencjach filozofii współczesnej. Starożytni, aby zbudzić się z życia, szli ku śmierci. Nowożytni, aby się nie budzić, ucie­kają od śmierci, starając się nawet o niej nie wspominać. Kto jest „praktyczniejszy"? Czy ci, którzy porównują życie na ziemi do snu i oczekują cudu przebudzenia, czy ci, któ­rzy widzą w śmierci sen bez marzeń sennych, sen absolut­ny i pocieszają się „rozumnymi" i „naturalnymi" wyjaśnie­niami? Fundamentalne zagadnienie filozofii — kto je omija, ten omija także samą filozofię.

XVII

MORALNOŚĆ I PESYMIZM. Skąd dobro, skąd zło? Pierwszy helleński filozof, Anaksymander, głosił, iż zło wzię­ło się stąd, że poszczególne rzeczy wyrwały się z łona jedy­nego bytu i niegodziwie zapragnęły utwierdzić się w osob­nym, samodzielnym istnieniu. Tak samo myśleli pitagorej-czycy. Ta sama myśl przenika mniej lub bardziej wyraźnie całą starożytną filozofię. Ostatni helleński filozof, Plotyn, także hołduje takiemu przekonaniu. Mówi, że poszczególne indywidualne dusze oderwały się od Jedynego, a ponieważ bronią swojej niezależności, żyją w źle. Plotyn, rzecz jasna, poprawniej wyraża myśl Anaksymandra. O rzeczach indy­widualnych można wszakże mówić tylko umownie. Indy­widuami bywają tylko istoty żywe, a nie rzeczy. Czyż kamień, góra, rzeka, kawałek żelaza mogą być nazwane 'indywiduami? To samo dotyczy domu, stołu, zegara, pióra, posągu, obrazu i tak dalej. Wszystko to jest „rzeczami" i „indywiduami" tylko dla nas, dla ludzi. Dla natury zaś ta czy inna forma, jaką przyjęło żelazo, marmur lub gips, nie posiada żadnego1 zna­czenia. Marmur w postaci bloku lub posągu Apollina jest dla natury tylko marmurem; niszczy go ona lub zachowuje z jed­nakową obojętnością, niezależnie od tego, czy otrzymał for­mę „naturalnie" czy z ręki artysty. W czasie trzęsień ziemi, lawin i pożarów kruszą się na drobne kawałki lub spalają zarówno dzieła natury, jak dzieła sztuki, przy czym i jedne, i drugie z jednakową gotowością i uległością przyjmują swój

400


los. A zatem o rzeczach nie można mówić, że się zuchwale lub niegodziwie samoutwierdzają: rzeczy znajdują się po tamtej (lub po tej) stronie dobra i zła. Samoutwierdzają się jedynie istoty żywe. Pragną „być" i buntują się przeciwko wszelkim zamachom na ich indywidualność Jiub samotność. I tu oto zaczynają się pytania o dobre i złe, jak również

0  dobro i zło. Samoutwierdzające się indywidua natrafiają
na pewien opór. Chcą, powiedzmy, jeść — pożywienia brak;
pić — nic do picia nie ma; ogrzać się — nie ma czym i gdzie.

1  na odwrót: niekiedy i pożywienia, i picia, i ciepła jest do
woli. Dlaczego tak się dzieje, dlaczego czasami jest wszyst­
kiego do woli, a czasami nie dostaje? I dalej: wszystkie owe
samoutwierdzające się istoty pragną „być", a natura nie li­
cząc się z ich życzeniami samowolnie kładzie kres ich bytowi
— posyła im śmierć. I oto istoty owe buntują się i oznajmia­
ją, że jeśli odmawia się im pożywienia, picia i ciepła lub nie
pytając przerywa się nagle nić ich życia — to jest to złe,
a  jeśli zapewni się im dostatek i długie życie, takie przy
tym, że nawet myśl o śmierci nie pojawi się nigdy w polu
ich widzenia, tak, by wydawało się, że śmierci nie ma i ni­
gdy  nie  będzie  —  to  jest  to  dobre.  Krócej,  dla  natury,
dla owego X, który nazywamy maturą, nie ma ani dobrego,
ani złego. Jedynie dla indywiduów istnieje dobre i złe.   A
szczególnie, rzecz jasna, dla człowieka, zwłaszcza myślącego,
człowieka, który pamięta przeszłość i żywo wyobraża sobie
przyszłość. I ów człowiek na podstawie swego wielowieko­
wego doświadczenia dochodzi do przekonania,  że w życiu
jest zbyt wiele przemożnie złego. Trzeba nieustannie wal­
czyć i ustępować. Można się urządzić na moment, ale tylko
na moment. Zaś przed śmiercią nikt nie może uciec.  Na­
wet studenci śpiewają: nemini parcetur.  Głupcy i mędrcy,
niewolnicy i monarchowie — wszyscy składają daninę śmier­
ci. W obliczu nieuchronności człowiek musi ulegać, pasyw­
nie przyjmować ciosy i dary losu. Większość — przeważają­
ca — cierpliwie znosi iswą dolę: głową muru nie przebijesz.
Lecz  nie   wszyscy   zadowalają   się  przysłowiami.   Są   tacy,
którzy rozmyślają i dociekają. Dlaczego natura jest obojęt­
na na to, co nam wydaje się najważniejsze i najbardziej zna­
czące? Natura jest niezmiernie potężna — czy wobec tego
może nie mieć racji? A może to my nie mamy racji? Nie
potrafimy zrozumieć natury, wznieść się do niej? Sądzę, że
wdbec takiego problemu stał Anaksymander, w takiej sa­
mej formie pojawił  się  on przed Plotynem i  w podobnej
postaci odziedziczyła go filozoficzna i religijna świadomość
następnych  pokoleń.   Kiedy   trzeba  było   wybierać  między

401


zderzającymi się i bezwzględnie przeciwstawnymi dążenia­mi marnego atomu — indywiduum — i ogromnego, nieskoń­czonego wszechświata, człowiekowi wydawało się całkowicie oczywiste, że nie może mieć słuszności, że słuszność jest po stronie wszechświata. Nieskończenie mała część nie może się łudzić, że jej sprawa jest ważniejsza i bardziej znacząca niż sprawa kolosalnej całości. To, co człowiek uważał za dobre lub złe, nie jest w istocie ani dobre, ani złe. Przed najwyższym sądem nie ma znaczenia, czy jest on syty czy głodny, ogrzany czy zziębnięty, chory czy zdrowy. Nie ma nawet znaczenia to, czy żyje czy nie żyje. Nie jest „bez zna­czenia" tylko to, co pierwotnie, trwale i na zawsze zostało ustanowione. W opozycji do dobrego i złego, to jest waż­nego z punktu widzenia indywiduum, pojawiły się autono­miczne wartości etyczne — idee dobra i zła. Autonomiczne, to znaczy zupełnie nie pokrywające się z potocznymi wy­obrażeniami o dobrym i złym, a nawet całkowicie je wyklu­czające. W świecie owych nowych idei dobra i zła sam byt indywiduów okazał się zuchwalstwem i niegodziwością. Cóż więc dziwnego, że natura nie liczy się z naszym „dobrym" i z naszym „złym"? Już raczej odwrotnie — należy dziwić się, że dla owych zuchwałych niegodziwców tak wiele dobrego przygotowano na ziemi. Mimo wszystko jest tu dla nich i strawa, i napitek, i wiele innych rzeczy. Jeśli przyjrzeć się uważniej, to bez trudu można dojść bodaj do tego, ż« cały ów dobrobyt został przyszykowany tylko po to, by in­dywidua poniosły należną karę za swoje przestępstwo; na­leży najpierw pozwolić im poutwierdzać się do woli, wów­czas rozczarowanie będzie jeszcze bardziej krzywdzące i bo­lesne. Tak czy inaczej, opozycja między dobrym a złym z jednej strony i dobrem a złem z drugiej otrzymuje wy­jaśnienie. Dobre i złe jest to, co jest potrzebne lub nie­potrzebne indywiduom. Lecz jeśli indywiduum osiąga zro­zumienie tajemnicy bytu, powinno wyrzec się siebie i swo­ich potrzeb i zapomniawszy o dobrym i złym, dążyć wyłącz­nie do dobra. Albowiem jego „dobre" to właśnie podsta­wowe, pierwodane zło, zaś pierwodane, rzeczywiste dobro jest całkowitym wyrzeczeniem się wszelkiej samoistności — jest samowyrzeczeniem. Do tego, powtarzam, sprowadza się podstawowa idea filozofii helleńskiej — od Anaksymandra do Plotyna. Jest to także punkt wyjściowy filozofii no­wożytnej. U Schopenhauera idea owa po raz pierwszy przybiera całkowicie nową formę — formę pesymizmu. Także dla Schopenhauera principium individuationis jest początkiem i źródłem zła. Wszystko, co powstaje, powinno

402


zginąć, wszystko, co ma początek, powinno mieć koniec. In­dywidualne powstaje, ma początek, a zatem powinno zginąć. Pod tym względem Schopenhauer ani trochę nie różni się od swoich poprzedników. Lecz jego stosunek do życia, jego ocena życia jest inna. Podobnie jak Plotyn mógłby powie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin