Stewardson Dawn - Zakładniczka.doc

(729 KB) Pobierz

 

 

 

Stewardson Dawn

 

Zakładniczka
OSOBY

Ben DeCarlo - kim był? Niewinnym człowiekiem czy psychopatycznym zabójcą?

Monique LaRoquette - czy idąc za głosem serca, popełni największy w życiu błąd?

Maria DeCarlo - siostra Bena jest absolutnie przekonana o jego niewinności.

Dezi Cooper - przyjaciel Bena i zarządca jego winiarni zrobi wszystko, żeby mu pomóc.

Dominick DeCarlo - wujek Dominick stał się teraz głową „rodziny".

Nos - nienawidził ojca Bena tak bardzo, że pozbawił go życia. Oskarżył jego syna. Kim jednak był?

Sandor Rossi - on zna prawdę, ale gdzie jest?

Danny Dupray - on również zna prawdę, ale postanowił milczeć.


PROLOG

Środa, 15 grudnia 1993 12:13

Kiedy weszli do „Augustine's", Monique ogarnęło uczucie zadowolenia, że wybrała się na lunch w towarzystwie Frankie'go, a nie innych modelek. Miał rację - to jedno z tych miejsc w Nowym Orleanie, które należało zobaczyć. Długie, ciemne pomieszczenie, kamienna podłoga, szmer zawieszonych pod sufitem wentylatorów i przygaszone światła tworzyły niepowtarzalną atmosferę.

- Dzisiejsza sesja była wspaniała - powiedział Frankie, kiedy wskazano im stolik. - Gdyby przyznawano Pulitzera dla fotografów mody, po powrocie do Nowego Jorku mógłbym szykować wolne miejsce na kominku.

- Wiesz co? - uśmiechnęła się Monique. - Kusi mnie, żeby nie wracać. Dwa dni i już zakochałam się w tym mieście.

- Powinnaś je zobaczyć w czasie Mardi Gras. To naprawdę coś niesamowitego. Ale możesz liczyć tylko na to, że będziesz tu od czasu do czasu wpadać. Należysz do tych wybranych, które zawsze wyglądają młodo, więc pewnie utkniesz w Nowym Jorku na następne dwadzieścia lat.

- Och, Frankie, ty pochlebco.

Roześmiał się. Zanim zdążył coś odpowiedzieć, pojawiła się kelnerka z kartą w ręku.

Kiedy Frankie zajął się studiowaniem menu, Monique rozejrzała się powoli po restauracji, myśląc, że istotnie była szczęściarą. Praca modelki to zawód niełatwy - wiele kobiet odchodziło z zawodu, zanim jeszcze osiągnęły trzydziestkę. Ona w wieku dwudziestu ośmiu lat wciąż jeszcze podpisywała kontrakty z największymi magazynami mody. A w dzisiejszych czasach starsze modelki miały coraz więcej pracy, co dobrze wróżyło przynajmniej na najbliższą przyszłość.

Tak, miała świat u swych stóp, jak często mawiała jej matka. Odniosła sukces, zrobiła karierę, a w domu czekał na nią wspaniały człowiek, gotowy, by się z nią ożenić. Więc choć nie miała całkowitej pewności, że Craig był jej księciem z bajki...

Tok jej myśli przerwał hałas otwieranych drzwi, ściągając jej uwagę na wchodzącego właśnie mężczyznę. Ten człowiek na pewno był czyimś księciem z bajki. Miał około trzydziestki, wysoki i dobrze zbudowany, o brązowych, rozjaśnionych słońcem włosach, z seksownym dołkiem w podbródku.

Pewna siebie postawa i doskonałej jakości płaszcz mówiły: „pieniądze". Niewątpliwie byłby szalenie atrakcyjnym facetem, gdyby nie wściekły wyraz twarzy.

- Hej - powiedział cicho Frankie. - Chyba jest z czegoś bardzo niezadowolony.

Mężczyzna rozglądał się jeszcze przez chwilę po restauracji, po czym ruszył w stronę stolików w głębi sali.

- O proszę, to przecież Ben - powiedział kobiecy głos.

Rozglądając się dookoła, Monique zauważyła parę starszych ludzi siedzących przy stoliku w rogu.

Kobieta była uosobieniem elegancji - miała na sobie kostium Gianniego Versace z białej zimowej wełny. Mężczyzna przypominał nieco Anthony'ego Quinna.

- Ben - powiedział, unosząc się lekko na krześle. - Usiądź i zjedz z nami lunch, synu.

Kobieta zaczęła coś mówić, po czym urwała z niepewnym wyrazem twarzy.

Monique znów rzuciła spojrzenie w kierunku młodszego mężczyzny. Zatrzymał się w pewnej odległości od siedzącej pary i w chwili, kiedy na niego spojrzała, wyciągnął z kieszeni płaszcza pistolet.

- O rany! - szepnął Frankie. - Na ziemię!

Rzucił się na podłogę, ale Monique pozostała jak sparaliżowana na swoim miejscu. Poprzez bicie serca słyszała, jak mężczyzna z bronią mówił coś ze złością na temat kandydowania w wyborach do Senatu i coś o wtrącaniu się starszego mężczyzny w jego życie.

Potem rozległy się dwa strzały i starszy mężczyzna upadł. Kobieta także osunęła się na podłogę, a płynąca z jej gardła krew zamieniała biel żakietu w szkarłatną czerwień.

Przez jedną przerażającą chwilę Monique patrzyła na tę straszliwą scenę - po czym ogarnęła ją fala mdłości i czerwono - czarna zasłona opadła jej na oczy, otaczając kompletną ciemnością.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Poniedziałek, 3 lutego 1997 15:30

Kiedy rozległ się sygnał zapowiadający serwis informacyjny, Monique przebywała akurat w dodatkowej sypialni, której używała jako domowego biura. Sprawdzała w komputerze ostatnie wyceny domów, mówiąc sobie, że wcześniej czy później znajdzie coś, co będzie odpowiadało oczekiwaniom Ramseya.

- Dzisiaj sensacyjne wiadomości z naszej siostrzanej stacji w Nowym Orleanie - powiedział spiker.

Monique spojrzała na radio.

- Jeden z najgłośniejszych procesów w historii tego miasta - ponowne rozpatrzenie sprawy Bena DeCarlo oskarżonego o podwójne morderstwo, właśnie się zakończył.

Monique, wsłuchując się uważnie w słowa spikera, wróciła pamięcią do wydarzeń, których była świadkiem. Przez ostatni miesiąc, od czasu, kiedy ludzie z programu ochrony świadków zabrali ją do Nowego Orleanu, aby ponownie zeznawała w tej sprawie, historia Bena DeCarlo nie dawała jej spokoju. Zresztą trudno było nie myśleć o czymś, co nagłaśniały wszystkie stacje telewizyjne i radiowe, o czym \ pisała każda gazeta. Dzięki Bogu, że już po wszystkim.

- Dzisiaj przed południem - kontynuował spiker - obrona zakończyła przesłuchiwanie świadków. Zaledwie kilka minut temu padły ostatnie słowa mów końcowych. Ława przysięgłych zbierze się jutro rano.

Tak kończy się powtórny proces Bena DeCarlo, który w opinii wielu ludzi nie powinien w ogóle mieć miejsca. Na jesieni 1994 roku, w trakcie procesu o morderstwo rzekomego przywódcy mafii Antonia DeCarlo oraz jego żony, pięcioro świadków zeznało, że widziało, jak Ben DeCarlo wszedł do restauracji w Nowym Orleanie i strzelił do swoich rodziców. Zeznania te przyczyniły się do wyroku skazującego.

Rzekomy przywódca mafii, powtórzyła w duchu Monique. Na pewno nie rzekomy. Antonio DeCarlo był głową największej rodziny w Nowym Orleanie.

- Jednak po dwóch latach spędzonych w więzieniu stanowym w Luizjanie, w mieście Angola - płynął dalej głos z radia - DeCarlo otrzymał prawo do ponownego procesu. Decyzję podjęto na podstawie nowego materiału dowodowego, materiału, którego nie przedstawiono w trakcie pierwszej rozprawy. Materiału, co do istnienia którego wielu ludzi miało wątpliwości.

Ci sami ludzie są zdania, że to DeCarlo stoi za zabójstwem dwóch z pięciu naocznych świadków jego przestępstwa. Jednak tylko czas odpowie nam na pytanie, czy te morderstwa mają jakiś związek ze sprawą.

Zamknąwszy oczy, Monique zaczęła się zastanawiać, jak ktokolwiek mógł mieć wątpliwości, że to DeCarlo zaaranżował te zabójstwa. O tak, słyszała opinie wielu mieszkańców Nowego Orleanu twierdzących, że nie miał żadnego związku z Mafią Południa i mimo tego, czym zajmował się jego ojciec, był po prostu praworządnym biznesmenem.

Ona jednak ani przez chwilę w to nie wierzyła. Widziała, jak zamordował swoich rodziców i nie, da sobie wmówić, że praworządny obywatel może w mgnieniu oka przeistoczyć się w pozbawionego skrupułów mordercę.

- Tak więc - mówił spiker - ponowny proces zakończył się. Brakuje już tylko wyroku. Wielu spodziewa się, że zostanie ogłoszony szybko, a obrady ławy przysięgłych przejdą do historii jako jedne z najkrótszych.

A teraz pozostałe wiadomości...

Monique odetchnęła. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że przez cały czas wstrzymywała oddech. Dopiero teraz uświadomiła sobie, z jakim niepokojem oczekiwała końca procesu.

Ponowne zeznawanie sprawiło, że obraz tamtego morderstwa powrócił do niej z niezwykłą wyrazistością. Może teraz zacznie wreszcie powoli blednąc. Miała nadzieję, że prześladujące ją nocne koszmary również odejdą. Jeżeli tylko ława przysięgłych nie popełni jakiegoś straszliwego błędu, Benjamin Wilson DeCarlo tym razem również zostanie skazany. A to na pewno ją uspokoi.

Spojrzała na telefon, przez chwilę bawiąc się myślą, że mogłaby znaleźć się jutro w sali sądowej podczas ogłaszania wyroku. Stłumiła jednak tę pokusę.

Jeżeli chciała pozostać w programie ochrony świadków, musiała robić to, co jej kazano. A kazano jej nigdy już nie wracać do Nowego Orleanu.

Niebezpieczeństwo było tam, gdzie znajdowali się przyjaciele Bena DeCarlo. Ludzie, którzy zamordowali już dwóch z pięciu naocznych świadków. Myśląc o tych ofiarach, poczuła napływające do oczu łzy - i przejmujący dreszcz. Obydwaj zabici mężczyźni byli objęci programem ochrony świadków, tak jak ona. A jednak zginęli. Ona też już nigdy nie będzie naprawdę bezpieczną. Choć proces się zakończył, Ben DeCarlo nadal może kazać ją zabić - chociażby po to, by udowodnić, że wciąż jeszcze ma kontakty, pozwalające mu na wydawanie poleceń nawet z więziennej celi.

Wiedziała, że podróż do Nowego Orleanu jest niebezpieczna, potrzebowała jednak czegoś, co zamknie dla niej tę sprawę. Chciała na własne oczy zobaczyć, jak znów uznają Bena DeCarlo winnym.

Oczy wiście, jeżeli go skażą; Jeżeli w pokoju, w którym naradzają się przysięgli, wszystko pójdzie tak, jak powinno. Nie było zresztą innej możliwości. Po tym, jak główny świadek obrony nagle zapadł na amnezję, wszyscy przewidywali, że przysięgli nie tylko uznają Bena DeCarlo winnym, ale też, że zajmie im to mniej niż pół dnia.

Pomyślała nad tym przez chwilę, po czym wzięła kalendarz i upewniła się, czy nie ma jakichś spotkań, których nie mogłaby przełożyć. Wprawdzie agenci nieruchomości powinni pozostawać do dyspozycji niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę i nie było gwarancji, że przysięgli pobiją rekord szybkości, ale...

Mogła przecież spakować tyle rzeczy, żeby w razie czego wystarczyło jej na kilka dni pobytu, a agencję poinformować, że niespodziewanie wypadła jej ważna sprawa rodzinna, więc musi spędzić kilka dni z rodzicami, ale nie wie dokładnie, kiedy wróci.

Patrząc na stojące na biurku zdjęcie, pomyślała, że naprawdę chciałaby trochę z nimi pobyć. Z nimi i z bratem. Ale przez Bena DeCarlo musiała żyć w kłamstwie, odciąć się od dawnego życia, nawet zmienić imię i nazwisko. Nazywała się teraz nie Monique LaRoquette, ale Anne Gault.

Jednak taka niestety była rzeczywistość i nauczyła się już, że nie wolno siedzieć i użalać się nad sobą. Wróciła więc myślami do planowanej podróży. Dzięki doświadczeniu modelki umiała zupełnie zmienić wygląd. A jeżeli nikt jej nie rozpozna, to czy krótka wizyta w Nowym Orleanie naprawdę będzie aż tak niebezpieczna?

Podjąwszy decyzję, podniosła słuchawkę telefonu.

Wtorek, 4 lutego 11:24

Monique siedziała z zaciśniętymi dłońmi, obserwując wracających na salę rozpraw sędziów przysięgłych. Podjęcie decyzji o losie Bena DeCarlo zajęło im zaledwie dwie godziny - za kilka minut dowie się, co postanowili. Nie była pewną czy będzie w stanie znieść wyrok uniewinniający.

Przez niego zginęli ludzie. Jego rodzice, dwaj świadkowie. Przez niego żyła w kłamstwie. Zabrał jej wszystko - rodzinę, karierę, nawet męża. I za to nienawidziła go z całej duszy.

- Panie i panowie przysięgli - powiedział sędzia, gdy już usiedli. - Czy ustaliliście werdykt?

- Tak, Wysoki Sądzie - odpowiedział przewodniczący ławy przysięgłych, podając woźnemu sądowemu złożoną kartkę papieru.

Woźny wręczył ją sędziemu.

Ze swojego miejsca w ostatnim rzędzie Monique przypatrywała sędziemu, próbując z wyrazu jego twarzy odgadnąć, co zawierał ten mały kawałek papieru.

Przygładziła czarną perukę w stylu Kleopatry i nerwowo poprawiła dopełniające przebrania okulary. Potem znów spojrzała na ławę przysięgłych.

Woźny odniósł kartkę z werdyktem przewodniczącemu. W sali było tak cicho, że nawet ze swojego odległego miejsca słyszała szelest rozkładanego papieru.

Na tę chwilę czekała od dawna. Skupiła wzrok na oskarżonym - człowieku, który w „Augustine's" zastrzelił własnych rodziców.

Siedział, opierając na stole skute kajdankami dłonie i patrzył na przysięgłych. Widziała jego profil. Przelotnie pomyślała, że kiedy wchodził wtedy do restauracji, wydał się jej niezwykle atrakcyjny.

To było jej pierwsze wrażenie. Teraz widziała tylko zimnego, wyrachowanego mordercę.

- Wysoki Sądzie - zaczął przewodniczący. - Uznajemy oskarżonego winnym zarzucanych mu czynów.

Przystojna twarz Bena DeCarlo ani drgnęła, jakby była wykuta z kamienia.

Brak reakcji - typowe zachowanie psychopaty. Jednym ze ekspertów wezwanych przez oskarżyciela był znany psychiatra, który stwierdził, że tylko psychopata mógł zabić swoich rodziców z zimną krwią, tak jak to zrobił Ben DeCarlo.

Odwróciła wzrok. Oparła się wygodnie, z ulgą, że sprawiedliwości stało się zadość po raz drugi i Ben DeCarlo już nigdy nie będzie wolnym człowiekiem. Ale wbrew oczekiwaniom nie poczuła satysfakcji, tylko dziwną pustkę. Może dlatego, że Ben DeCarlo był wcieleniem złą i dostał po prostu to, na co zasłużył.

Przyglądała się, jak dwóch uzbrojonych strażników wyprowadza go z sali. Teraz, kiedy ogłoszono już wyrok, marzyła jedynie o złapaniu następnego lotu do Hartford w Connecticut i znalezieniu się w domu.

Ben DeCarlo wyszedł z sali sądowej w towarzystwie dwóch strażników, czując szalone bicie serca. Teraz albo nigdy. Nikomu jeszcze nie udało się uciec z więzienia w Angola, więc jeśli ten plan zawiedzie...

Jeżeli zawiedzie, to raczej umrze, niż znajdzie się znów za kratkami, postanowił, wiedząc, że każdy ze strażników chętnie mu w tym pomoże.

Kiedy jeden z nich zamykał drzwi sali, Ben obserwował długi korytarz, żałując, że nie może widzieć, co jest za zakrętem. A jeśli ich tam nie będzie? A jeśli coś poszło nie tak i ktoś go przechytrzył?

Wszystko poszło jak trzeba, zapewnił sam siebie, kiedy ruszyli. Wynajęci ludzie to profesjonaliści. Zrobią dokładnie to, za co im zapłacono. Najlepsi z najlepszych, fachowcy.

Powinien dziękować Bogu, że siostra i przyjaciel Dezi nie opuścili go. Im mógł powierzyć swoje życie. Cholera, przecież właśnie to robił!

- Pewnie nie możesz się już doczekać, kiedy znów zobaczysz swoich kumpli z kicia, co, DeCarlo? - powiedział jeden ze strażników. - Słyszałem, że Angola to świetne miejsce. Pewnie tęskniłeś za nim w czasie procesu.

Ben nawet nie spojrzał na strażnika, ale oczami wyobraźni widział, jak jego twarz wykrzywia się w nieszczerym uśmiechu. Tak, Angola to jeden z najlepszych wakacyjnych kurortów.

Doszli już prawie do końca korytarza i z każdym krokiem serce Bena biło coraz szybciej. Zaplanowali wszystko tak dobrze, że po prostu musiało się udać. Plan budynku znał doskonale, jakby wyryto go w jego mózgu. Wiedział dokładnie, gdzie ma iść, co robić.

Doszli do rogu... Skręcili w prawo...

- Co u diabła...

Poczuł przypływ adrenaliny, widząc swoich ludzi wkraczających do akcji. Dwóch zajęło się strażnikami - zakneblowali ich i związali im ręce. Trzeci zdjął kajdanki Benowi, po czym wcisnął mu do ręki sportową torbę i bez słowa wskazał daleki koniec korytarza.

Ben rzucił się biegiem w tamtą stronę, otwierając po drodze torbę. Wpadł do łazienki, wyciągnął z torby potrzebne rzeczy. Zrzucił marynarkę, włożył szary sweter. Zerkając w lustro, trzęsącymi się rękami mocno przykleił do twarzy sztuczne wąsy. Następnie ukrył włosy pod baseballową czapeczką i włożył ciemne okulary. Wsunął do kieszeni portfel i na koniec wetknął za pasek mały pistolet kaliber 38. Obciągnął sweter.

Wyszedł z łazienki, wpychając do torby marynarkę i krawat. Szybkie spojrzenie w lewo przekonało go, że jego ludzie wykonali już swoją robotę i zniknęli. Strażnicy zostali bezpiecznie zamknięci w magazynie.

- Ciao, koledzy - powiedział pod nosem. Potem ruszył w stronę rzadko używanego wyjścia, mając pewność, że będzie otwarte.

Kiedy opuścił gmach, zmusił się, by iść normalnym krokiem, choć miał ochotę biec jak najszybciej.

Do tej pory wszystko szło jak w zegarku. Przemyśleli każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Musiał więc postępować dokładnie według planu. Miał iść, a nie biec. Nie wolno mu zwracać na siebie uwagi.

Odkrycie ucieczki było kwestią minut, a może nawet sekund. Musiał opuścić okolicę, zanim rozpęta się piekło poszukiwań....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin