Nokturn.doc

(53 KB) Pobierz
Autor: Lady Bracknell

Autor: Lady Bracknell
Tłumaczenie: talia
Korekta: Karolcia955


MIŁEGO CZYTANIA J

 

Talia pisze: ‘’Przetłumaczyłam pracę Lady Bracknell - Nocturne.

Co prawda mamy już opisane te chwile głowie Edwarda w Midnight Sun, ale zanim się one pojawiły, to to był jeden z moich ulubionych fan fiction na ten temat Wink

Mam nadzieję, że wam się spodoba :D’’



Nokturn *




„Dlaczego to ma dla ciebie jakieś znaczenie?”
„To bardzo dobre pytanie”


Nie może sobie przypomnieć ostatniego razu, kiedy dotknął człowieka w innym celu niż zabicie go.

Oczywiście wie, że tak, bo jakkolwiek nieufni mieszkańcy Forks wobec niego mogą być, łokcie ocierają się na korytarzach i palce spotykają się, kiedy formy i grzeczności są wymieniane. Jednakże – formy i grzeczności… Teraz, kiedy zaczyna o tym myśleć, był taki incydent z panią Cope. Pozwoliła swojej ręce zatrzymać się na jego ramieniu o sekundę za długo i ujrzał w jej umyśle rzeczy, które sprawiłyby, że zebrałoby mu się na mdłości lub rumieńce, gdyby mógł zrobić którąkolwiek z tych rzeczy. Oczywiście, to zostało z nim, ale inne niż to, każdy ludzki dotyk zanikał w nicości, chmury znikające wobec ogromu nieba, farba w wodzie, żaba w trawie. Przypuszcza, że to, dlatego, że są dwa rodzaje dotyku: nieistotne, ulotne i łatwe do zapomnienia; i ten drugi rodzaj, ten rodzaj, który nie jest żadną z tych rzeczy; ten rodzaj, który sprawia, że myśli, że znów jego serce zaczyna bić. Ten rodzaj, cóż, ten rodzaj jest tak niewystarczający, tak rzadki, że nie może nawet myśleć o jakimś prawdziwym porównaniu z tamtym.

Przynajmniej nie z jego doświadczenia. Słyszał to w głowach innych – było to jak elektryczność, wow, co to było? – banały o piorunach i fajerwerkach, ale nigdy, nawet przez sekundę, nie pomyślał, że on…

Stara się o tym nie myśleć, w rezultacie jednak nie myśli o niczym innym, wspomnienie jej palców, jej ciepła pod nim i tkwi to w jego głowie. Tak jak pragnienie żeby to nie była pogoń, nie ma w jego głowie dzisiaj niczego oprócz niej, pytania, dlaczego nie może jej usłyszeć, dlaczego zajmuje go to tak bardzo, dlaczego chce wiedzieć wszystko o tej dziewczynie, dlaczego kiedy go dotknęła, poczuł…

Chociaż jest więcej niż tylko to, więcej pytań i ciekawości. Obchodzi go to czy ona może być nieszczęśliwa, knuje jak poprawić sprawy, kradnie pomysły z filmów i chce…

Rzeczy, których nie powinien chcieć.

W końcu jednak zaczyna szukać desperacko jakiejś ucieczki do tych myśli, siada przy fortepianie i gra aż robi się zupełnie ciemno, wszystko Shostakovicha, co tylko zna.


„Uratowałem ci życie – niczego nie jestem Ci winien”
„Obiecałeś”


Nie jest pewien, dlaczego to zrobił. Dwa słowa w jego głowie zmusiły go by odrzucił wszelką logikę i rozsądek, dwa słowa i impuls i teraz jest w większych kłopotach niż przedtem, bo…

Bo ona praktycznie niczego nie zrobiła, a oto jest, źródło impulsów przeciwko wszystkiemu, z czego wszyscy go znali przez lata. Znów jest przy fortepianie, starając się znaleźć sens w tym, Mussorgsky, a potem Prokofiev przewijają się pod jego palcami, ale...

Jest za głośna w jego myślach, jakkolwiek intensywnie by nie grał, jakkolwiek złożony jest utwór, zawsze się wybija, spojrzenie na jej twarzy, jego reakcja, panika, przelotna, ale prawdziwa i kłująca, jakby to były jedyne rzeczy, jakie czuł przez dekady.

Gra głośniej, bardziej agresywnie, generalnie zirytowany i czujący się jakoś jeszcze, w większej części. Wie, że zaryzykował dla niej wszystko, wie, że to głupie, a jednak nie może się przejąć zmartwieniami Jaspera, niepokojem Carlisle’a czy gniewem Rosalie lub jakąkolwiek z tych rzeczy, które powinny go naprawdę przejmować, bo jest po prostu zadowolony, że nic jej nie jest.

Wie jak to brzmi, co to zwykle oznacza, kiedy ludzie myślą o niczym innym, tylko o kimś, kiedy robią rzeczy, których nie powinni, zachowują się niepomni na konsekwencje w jakimś mgnieniu momentu krótkowzrocznej emocji, jednakże nie może – nie powinien – pomyśleć tego słowa.

Jego palce zatrzymały się na kości słoniowej*, ale jego myśli w ciszy są ogłuszające, ta sama rzecz w kółko i w kółko i w kółko, i zaczyna znów, zdesperowany, ale nie bardzo skoncentrowany. Jakiś kawałek Schumanna, który był w stanie grać przez setki lat wycieka mu spod palców, ale nie pasuje to do jego nastroju, więc szybko przerzuca się na Rachmaninoffa, pozwala melodii wirować dookoła niego, mieszać się z nim i z gwiazdami zza oknem.
Prawie zupełnie wypełnia to jego głowę.
Prawie. Bo ona wciąż tam jest.

Przez chwilę zastanawia się, czy cokolwiek by nie robił, ona zawsze tam będzie.


„Znów się do mnie odzywasz?”
„Nie, nie bardzo”


Unikał jej, co myślał, że pomoże, ale tak się nie stało i pojawiła się teraz zazdrość, komplikując sprawy. Nie spodziewał się tego, uczucia wzburzenia, które czuł na myśl, że Mike, Eric lub Tyler mogli się odważyć pomyśleć, że są wystarczająco dobrzy by zaprosić ją na tańce. Oczywiście, myśląc logicznie wie, że każdy z nich byłby lepszy dla niej od niego, tylko, dlatego, że są, kim są, a on jest tym, kim jest, a jednak nie powstrzymuje to tej rzeczy zwijającej się mu w piersi, tej rzeczy wyglądającej na furię, na myśl, że ktokolwiek oprócz niego…

Co wie, że jest absolutnie irracjonalne, nie dlatego, że nie powiedziała tak któremuś z nich. Chociaż to, że to czuje, pomimo wszystkiego, pomimo logiki i tego co wie, że jest właściwe…

Przez sekundę pozwala sobie pomyśleć o tym słowie, tym którego unika tak wytrwale jak jej, obraca w myślach żeby sprawdzić czy pasuje i wtedy odkrywa, że nie może go odrzucić.

Oczywiście czytał o tym, miłości, rozważając wraz z największymi: Marquezem, Shakespearem, Greenem, nawet liznął trochę tego z nudy z dziwnych, kiczowatych książeczek, tych z czerwonoustymi mrocznymi heroinami na okładce i purpurową zakładką między stronami. Słyszał o tym w piosenkach Elvisa, Sinatry i Franklina, słuchając o tym jak się jest całym wstrząśniętym, o kimś pod czyjąś skórą i o godzinach jak latach z ich ust. Widział to na obrazach, zauważył w symfoniach, został wtajemniczony do tego w głowach innych, słyszał ich obsesje na temat tego, potem kwestionujących i w końcu wyrzucających to z krzykiem i impulsywnym nieposzanowaniem. Ale żadna z tych rzeczy nigdy nie wydawała mu się prawdziwie rzeczywista. Miłość była zawsze tylko pomysłem, teorią. Teraz jest….


Namacalna, coś, co może poczuć, coś, co sprawia, że każda jego komórka pulsuje jak by była żywa. Tylko myśl o niej wypełnia jego głowę i żyły i wszystko inne kurczy się w ślad za resztą. Nie przychodzą blisko, myśli, symfonie, książki, nawet piosenki pop. Jednakże perfekcyjnie skomponowane lub skonstruowane przez próbę człowieka, nie może się zupełnie równać z tą rzeczą w jego umyśle i ciele, co wydaje się tak…

Poza. Poza wyobraźnią, oczekiwaniami i poza całą nadzieją.

Przed nią, myśli, musiał być w jakiś zastoju, ponieważ jedyną rzeczą, która utkwiła mu w umyśle, tak żywotna i cudowna jak ona, było uczucie gardła pod jego palcami, tętniący, pędzący oddech kogoś, kto uświadamiał sobie, że to będzie jego ostatni. Chociaż jest ona nieporównywalna nawet do tego. Coś, co zapomniał lub prawdopodobniej nigdy nie znał.

Jeśli by spał, myśli, to te myśli trzymałyby go przytomnego podczas nocy. Zamiast tego są jego towarzyszami przy fortepianie, utwory Brahama, Scriabina i Liszta. Gra za głośno, bo to go bawi, troszkę, przynajmniej tą część buntu nastolatka wykona dobrze. Chociaż nie ma żadnego azylu, bo ona jest nie do uniknięcia, w notatkach, melodii i tańczy wśród jego myśli jak gra. Czuję jak by zaraz miał się zacząć z siebie śmiać za bycie już niezbyt głębokim lub interesującym w jego rozmyślaniach o miłości nie bardziej niż zwyczajny siedemnastolatek, za umiejscowienie jej w muzyce i dryfowanie poprzez fantazje.

Przebrzmiewa ostatnia nuta, przesiewa nuty w myślach, starając się znaleźć coś, co by akompaniowało do jego myśli tak samo jak roztargnienie. Tym razem jego palce ledwo dotykają klawiszy i zastanawia się czy to jest naprawdę możliwe, czy ta rzecz jest tym, czym myśli, że jest….

- Coś ci chodzi po głowie?
- Zawsze.

Podnosi głowę i Carlisle się uśmiecha, rozprostowuje ręce, gestem pokazując mu żeby kontynuował, jeśli chce. I chce, ale nie jest całkiem pewny jak umiejscowić jego mnożące się myśli w coś tak podstawowego jak słowa, jak wyselekcjonować tą wspaniałą i przerażającą myśl, którą myśli, że czuje w proste zdania. Podejrzewa, że to dlatego ludzie zamiast tego piszą symfonie i malują – jest łatwiej przygwoździć to wraz ze zeszytami nut i wirowaniem farby akrylowej.

Wciąż gra, myśląc szybko, aż nuty i ona i wszystko jest tylko zarysem myśli, dźwięku i uczucia. Ta rzecz – ta rzecz, która trzymałaby go w bezsenności przez noc, bardziej niż cokolwiek innego, jest to to, że nie jest pewien. Myśli, że to, co może czuć to miłość, ale jak mógłby? Jak może on, to, czym jest, ze wszystkim, co zrobił, spodziewać się, że poczuje coś takiego? Ale jeśli nie – jeśli to nie jest to co jest, wtedy – co będzie mogło go powstrzymać? I myśli, że nie będzie, bo miał szansę i nie…

Ale pytanie wciąż jest, a fantazje przy pianinie są jedną rzeczą, ale rzeczywistość będzie zupełnie czymś innym.

Melodia się unosi i myśli o zwodzących pytaniach „jeśli”, co jeśli nie są to tylko fantazje, co jeśli mógłby zamienić je na rzeczywistość, co jeśli ma rację odnośnie tego co czuje – nie chce być jednym z tych ludzi, którzy mają obsesję na ten temat, potem kwestionują to i w końcu wyrzucają to z krzykiem i impulsywnym nieposzanowaniem.

Może grać ten kawałek z taką łatwością jak by to były pałeczki, ale nagle jego oddech się urywa, jak by zapomniał, co znajduje się dalej, ponieważ myśl o nie…

- Tylko myślałem o Belli. – mów i nagle ma ochotę się znów zaśmiać bo nie ma „tylko”, a poza tym o kim innym mógłby myśleć ostatnio?

- O czymś w szczególności?

Wzdycha, ale to nie pomaga i Carlisle tkwi pod ścianą i czeka. W końcu pytanie wypływa i nie jest pewien czy to jest to właściwe, bo to jest to jedno, którego odpowiedź może zgadną, ale może jeśli Carlisle powie to…

- Jak wiedziałeś? – mówi – Z Esme?

Zanim nawet mu odpowie, oto jest, przeplatająca się przez każdą jego myśl, jej cichy śmiech, setki małych, bezcennych chwil tańczących przez jego komórki nerwowe, sprawiających, że się uśmiecha. To idealne echo tego, co myśli o Belli, ten sposób w który jest wmieszana we wszystko, a on jest tak zagubiony w tym, że tęskni za prawdziwą odpowiedzią Carlisle’a. Nie jest pewien czy to jest pocieszające czy nie, usłyszeć jak podobnie się czują i zanim ma szansę się zdecydować, Esme mętnieje w myślach Carlisle’a i miesza się z zamętem zmartwień, spekulacji i jego własnych, „jeżeli”.

- Nie aprobujesz tego – mówi i spotka wzrok ojca, delikatny i życzliwy jak zawsze.
- To nie jest kwestia aprobacji, Edward. – mówi – Dusze wybierają kogo chcą…
- Ja nie mam…
- Boisz się, że nie masz – mówi Carlisle – To nie jest to samo.

Już ma protestować, ale Carlisle podnosi ręce, kapitulując.

- Przyznaję, że odważam się mówić, że to było by bardziej rozważne, łatwiejsze, jeśli nie czułbyś się tak jak się czujesz, jeśli nie zakochałbyś się w…
- Czy to jest tak oczywiste, że ja…? – mówi i wyraz twarzy Carlisle’a robi się bardziej rozbawiony, pobłażliwy – Jak możesz być taki pewien?

Jest dla niego niezrozumiałe, że Carlisle może wiedzieć, co on czuje, kiedy on sam nie jest tego pewien, ale jeśli to jest tak widoczne, nie ma w tym czegoś optymistycznego? Carlisle spotyka jego wzrok na chwilę z ta samą pobłażliwą ekspresją jak by nie musiał niczego mówić, nawet myśleć.

- Bo znam Cię od prawie wieku – mówi, a potem kiwa głowa w kierunku fortepianu i się uśmiecha – i nigdy nie grałeś tak wcześniej.

Edward spogląda w dłoń na klawisze, patrzy na palce, ale słyszy to też, coś nowego. Coś intensywnego, jednak delikatnego, coś, co prawdopodobnie zawsze było tam, ale nie, aż do teraz. Carlisle kładzie mu ręce na ramionach, ściska lekko.

- Jesteś uprawniony do miłości, Edward, tak samo jak każdy z nas.

Nie ma go zanim Edward może pomyśleć o czymś, co nadawałoby się do powiedzenia.

Przez chwilę wciąż gra, porównując problem i jej możliwości do Brahama, Mozarta i Chopina, ale to nie pomaga. Odpowiedzi jest tam tyle, ile w jego głowie i z uśmieszkiem myśli, że ewidentnie martwi pianiści – czy są martwi od dawna dla niego czy nie, nie wiedzieli niczego o miłości.

Pod wpływem zachcianki wstaje i wychodzi z domu jeszcze zanim przebrzmi ostatnia nuta. W połowie ma zamiar pobiegać, aby oczyścić umysł – lub to jest, chociaż proste kłamstwo, które może sobie powiedzieć, kiedy jest na dworze i drzewa zamieniają się w smugi i jest otoczony ciemnością. Chociaż prawda uderzyła go w nagłym impulsie, lekkomyślny zamiar sprawdzenia czy marzenia i rzeczywistość mogły być rzeczywiście tym samym, jeśli by tylko spróbował.

Rzeczy wydają się jaśniejsze, kiedy jest sam, kiedy nie może słyszeć w tle myślenia, Jaspera o Alice, jak ta bardzo kocha to miejsce, jak będzie nienawidziła się przeprowadzać, kiedy nie ma Emmetta w jego głowie, rozumiejącego, ale jednak wciąż smutnego, życzącego sobie by rzeczy były inne. Jaśniejsze, jednakże nie łatwiejsze. Po prostu jest mniej skomplikowane, być samolubnym, kiedy jest sam.

Klucze są w trzecim miejscu, które sprawdza i drzwi trochę protestują, kiedy je otwiera, ale nie wystarczająco by wybudzić Charlie’go z jego snów. Przemieszcza się cicho przez dom aż nie znajduje jej pokoju, nasłuchując przez chwilę czy na pewno śpi i wtedy wślizguje się do środka.

Pokój jest pełen detali, rzeczy, które pragnąłby znać, książki, które lubi, CD, widok, który ogląda za każdym razem jak wstaje, ale to przykuwa jego uwagę tylko przez najkrótszy z momentów. Mamrocze coś, co wydaje się nie mieć sensu, uderzając wierzchem dłoni o włosy rozrzucone dookoła jej twarzy. Wygląda na delikatną, ale jakoś zdeterminowaną i przez chwilę po prostu na nią patrzy, setki piosenek, symfonii, obrazów i rysunków furkocze mu w głowie. Nie uciszają pytań, niezupełnie, i przez coś, co wygląda jak istotna warstwa nieskończoności, staje w kącie i debatuje, czego chce i co sądzi, że jest właściwe, czy powinien kontynuować unikanie jej lub dać szanse możliwością.

Chociaż teraz jest tu, to wszystko wydaje się bardzo proste. Chce tego, czego chce, pomimo, że nie powinien. Nie ma ucieczki od tego, co czuje, nie ma ucieczki od niej, tak jak nie ma od tego, czym jest – oboje są częścią jego teraz i to nieodłączną, nie jest pewien, która z nich jest silniejsza, ale…

Jego imię delikatnie wypływa się z jej warg i on się uśmiecha.

Nie może sobie przypomnieć ostatniego razu kiedy dotknął człowieka w innym celu niż zabicie go.

Z jakiegoś powodu, podejrzewa, że następny raz wryje mu się we wspomnienia. A ma nadzieję, że to będzie wszystkim, tylko nie uczuciem błahym i ulotnym, będzie tym rodzajem dotyku, który sprawi, że poczuję, że jego serce znów bije.


„Myślałam, że powiedziałeś, że nie chcesz być moim przyjacielem?”
„Powiedziałem, że lepiej będzie jak nimi nie będziemy, a nie, że nie chcę.”

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin