Niczego Więcej Nie Pragnę.rtf

(536 KB) Pobierz

 

Niczego

więcej

nie

pragnę

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

        Alex i Seth siedzieli w domku na drzewie, ciasno stłoczeni jeden obok drugiego, bo niewiele tu było miejsca. W tej solidnej drewnianej kryjówce pośród gałęzi starego szacownego jaworu zawsze omawiali swoje ważne sprawy i tajemnice.

        Dziś drobny deszcz bębnił o daszek i moczył ciemnozielone liście. Było dość ciepło, jak na początek września, i chłopcy mieli na sobie bawełniane podkoszulki. Alex czerwoną, a Seth niebieską. Bracia bliźniacy wyglądali identycznie niby dwie krople wody. Kiedy się urodzili, ojciec wprowadził system kolorów, aby uniknąć pomyłek. Gdy zamieniali się swoimi kolorami, a często się to zdarzało, mogli nabrać każdego w Taylor's Grove. Z wyjątkiem ojca.

        W tej chwili właśnie on zaprzątał ich uwagę. Rozważali, bowiem szczegółowo wszystkie czekające ich przyjemności i okropności, wiążące się z pierwszym dniem w szkole. Pierwszym dniem w pierwszej klasie.

        Będą jeździli autobusem, tak jak w zeszłym roku do zerówki. Ale teraz zostaną w szkole podstawowej w Taylor's Grove przez cały dzień razem ze starszymi dziećmi. Kuzynka Alice ciągle powtarzała, że prawdziwa szkoła to nie jest plac zabaw. Seth, bardziej dociekliwy z braci, już od tygodni o tym rozmyślał, dokładnie analizował całą sprawę i zamartwiał się. Przerażały go groźnie brzmiące terminy, jak „praca domowa” czy „udział w lekcji”, o których Alice w kółko gadała. Wiedzieli, że ich kuzynka, która była już w drugiej klasie liceum, często taszczyła różne książki. Wielkie, grube i bez obrazków. A czasem, gdy zostawali pod jej opieką, godzinami siedziała pogrążona w lekturze. Równie długo potrafiła tylko wisieć przy telefonie.

        Dla Setha - wiecznego czarnowidza - był to poważny powód do niepokoju. Tata im oczywiście pomoże, zaznaczył Alex, niepoprawny optymista. Czyż nie nauczyli się czytać „Śpiącej królewny” i „Kota w butach”, bo tata pomagał im sylabizować?

        Umieli również napisać wszystkie litery alfabetu i własne imiona, bo to też im pokazał. Cały kłopot polegał na tym, że tata musiał pracować, zajmować się domem i nimi oraz Kapitanem Zarkiem, wielkim żółtym psiskiem, wziętym ze schroniska dwa lata temu. Więc tata, zdaniem Setha, strasznie dużo miał do roboty. A teraz, kiedy pójdą do szkoły i zacznie się odrabianie lekcji, rozwiązywanie zadań i prawdziwe stopnie, będzie potrzebował kogoś do pomocy.

        - Umówił panią Hollis do sprzątania raz w tygodniu. - Alex wodził swoim samochodzikiem po wyobrażonym na podłodze torze wyścigowym.

        - To nie wystarczy - nachmurzył się Seth, a w jego błękitnych niby dwa jeziora oczach pojawił się smutek. Westchnął głęboko i odgarnął z czoła ciemny kosmyk włosów. On potrzebuje towarzystwa dobrej kobiety, a my potrzebujemy matczynej miłości. Sam słyszałem, jak pani Hollis mówiła to na poczcie panu Perkinsowi.

        - Czasem spotyka się z ciocią Rosalie. Ona jest dobrą kobietą.

        - Ale z nami nie mieszka. I nie ma czasu pomagać nam w odrabianiu lekcji. Prace domowe wyjątkowo przerażały Setha. - Trzeba znaleźć jakąś mamę. - Alex tylko westchnął, a Seth zmrużył oczy. - Przecież w pierwszej klasie będziemy musieli nauczyć się poprawnie pisać.

        Alex przygryzł dolną wargę. Pisanie budziło w nim koszmarny lęk.

        - A jak my ją znajdziemy?

        Seth uśmiechnął się i powoli, z namysłem, powiedział wreszcie, o co mu chodzi.

        - Poprosimy świętego Mikołaja.

        - On nie przynosi mamuś - odrzekł Alex pogardliwym tonem. - Przynosi rzeczy i zabawki. A w ogóle to dopiero przed świętami.

        - Niekoniecznie. Pani Hollis chwaliła się panu Perkinsowi, że już zrobiła połowę gwiazdkowych zakupów. Mówiła, że dzięki swej przezorności będzie miała czas cieszyć się z udanych świąt.

        - Wszyscy się cieszą ze świąt. One są przecież najfajniejsze.

        - Aha. Ale mnóstwo ludzi wtedy szaleje, bo w ostatniej chwili robią zakupy. Pamiętasz, jak w zeszłym roku poszliśmy z ciocią Rosalie do takiego wielkiego sklepu i jak narzekała na tłumy, na ceny, na brak miejsca do parkowania?

        Alex aż otrząsnął się na to wspomnienie. Rzadziej niż brat wyciągał logiczne wnioski z przeszłych zdarzeń, lecz tym razem wpadł mu w słowo.

        - Więc...

        - Więc jeśli poprosimy teraz, Mikołaj będzie miał dużo czasu, aby nam znaleźć odpowiednią mamę.

        - Ciągle ci powtarzam, że on nie przynosi mamuś.

        - A dlaczego nie? Jeśli naprawdę jej potrzebujemy i nie poprosimy prawie o nic więcej?

        - Mieliśmy prosić o dwa rowery - przypomniał mu Alex.

        - I dalej możemy - zdecydował Seth. - Ale już o nic innego. Tylko o mamę i rowery.

        Teraz z kolei Alex westchnął. Nie bardzo uśmiechała mu się rezygnacja ze swojej długiej listy prezentów. Ale pomysł z mamą zaczynał mu się podobać. Nigdy jej nie mieli i zawsze intrygowała ich ta tajemnicza sprawa.

        - A w jaki sposób poprosimy?

        - Musimy napisać.

        Seth wziął ze stoliczka przy ścianie zeszyt i ogryzek ołówka. Usiedli na podłodze i żywo dyskutując, układali prośbę.

        Kochany Mikołaju,

              Byliśmy gżeczni.

        Alex chciał napisać „bardzo grzeczni”, ale Alex, skrupulant, nie poparł tego pomysłu.

              Karmiliśmy Zarka i pomagaliśmy Tacie. Chcielibyśmy dostać na Gwiazdkę mamusię.  

              Jakąś ładną, ktura ładnie pahnie i jest fajna. Może się dużo śmiać i mieć jasne włosy.

               Musi lubić małyh chłopców i duże psy. Nie przeszkadza jej nieporządek i umie piec

               ciasteczka. Chcielibyśmy, żeby była śliczna i elegancka i pomagała nam w lekcjach.

               Bendziemy się nią dobże opiekować. Chcielibyśmy też rowery. Jeden czerwony i jeden

              niebieski. Masz dużo   czasu, żeby znaleźć mamę i zrobić rowery, więc święta będziesz

              miał udane.

        Dziękujemy kochający Alex i Seth.

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

        Taylor's Grove, dwa tysiące trzystu czterdziestu mieszkańców. Nie, czterdzieści jeden, z zadowoleniem pomyślała Bella, wchodząc do licealnej auli. Mieszkała w tym mieście dopiero od dwóch miesięcy, ale już uważała je za własne. Lubiła tutejszy brak pośpiechu, czyściutkie podwórka i niewielkie sklepiki. Lubiła sąsiedzkie pogaduszki, huśtawki na gankach i wilgotne od rosy chodniki.

        Gdyby ktoś powiedział jej rok temu, że przeniesie się z Manhattanu do jakiegoś punkciku na mapie w zachodnim Marylandzie, uznałaby go za szaleńca. A jednak tu, w Taylor's Grove, gdzie została nową nauczycielką muzyki w liceum, poczuła się tak swojsko i błogo, jak stary pies myśliwski przed ciepłym kominkiem.

          Niewątpliwie potrzebowała tej zmiany. W zeszłym roku straciła współlokatorkę, która wyszła za mąż. Sama nie była w stanie płacić ogromnego czynszu. Następna lokatorka, wybrana z dużą starannością, także się wyniosła, zabierając przy okazji wszystkie wartościowe rzeczy z mieszkania. Ta drobna przykra przygoda doprowadziła w efekcie do chyba jeszcze mniej przyjemnej sceny z chłopakiem Belli. Kiedy Jacob skrzyczał ją, nazywając głupią, naiwną i nieostrożną, uznała, że najwyższy czas przerwać to pasmo niepowodzeń.

        Zwolniła go, więc z obowiązków narzeczonego, a wkrótce sama została zwolniona z pracy. Szkoła, gdzie uczyła od trzech lat, restrukturyzowała się, jak to dyplomatycznie oznajmiono. Zlikwidowano stanowisko nauczyciela muzyki, więc Bella musiała odejść. Puste, lecz za drogie mieszkanie, narzeczony, który uznał jej optymizm za dewiację, wreszcie perspektywa bezrobocia - to wszystko obrzydziło jej w końcu Nowy Jork.

        Kiedy już zdecydowała się na przeprowadzkę, postanowiła wyjechać naprawdę daleko. Idea, by pracować w małym miasteczku, opanowała ją nagle, lecz nieodparcie. Miałam intuicję, myślała teraz, bo natychmiast poczuła się tu tak, jakby nigdy gdzie indziej nie mieszkała.

        Czynsz okazał się na tyle niski, że mogła być sama, co się jej podobało. Wynajęła całe piętro starego przebudowanego domu, skąd od campusu szkoły podstawowej i średniej dzielił ją krótki, miły spacerek.

        Dopiero dwa tygodnie minęły od pierwszego nerwowego dnia w szkole, a Bella już zawładnęła sercami uczennic. Dziś szykowała się do pierwszych pozalekcyjnych zajęć ze swoim chórem.

        Postanowiła przygotować na święta taki program, który powali całe miasteczko na kolana.

        Stare pianino stało pośrodku sceny. Podeszła do niego i usiadła. Wkrótce zjawią się uczniowie, ale miała jeszcze chwilę. Aby się rozruszać, zagrała sobie Muddy Waters, starego dobrego bluesa. Z zadowoleniem stwierdziła, że ten wysłużony instrument był wprost stworzony do takiej muzyki.

        - Kurczę, ona jest super - szepnęła Angela Linstrom do Alice, gdy bezszelestnie wślizgnęły się do sali.

        - Taaa... - Alice położyła ręce na ramionach swych małych kuzynów bliźniaków i stanowczym uściskiem dała im do zrozumienia, że mają być cicho. - Stary pan Striker nigdy nie grał czegoś takiego.

        - Zobacz te jej ciuchy. - Angela z podziwem i zazdrością gapiła się na Bell ubraną w wąskie spodnie, długi żakiet i krótką bluzeczkę w paski. - Nie wiem, dlaczego ktoś taki z Nowego Jorku chciał tu przyjechać. A widziałaś dziś jej kolczyki? Założę się, że kupione w najlepszym sklepie na Piątej Alei.

        O biżuterii Belli krążyły już wśród dziewcząt legendy. Nosiła rzeczy wyjątkowe i niezwykłe. Jej dobry gust, jej ciemnozłote włosy, opadające na ramiona w wyrafinowanym nieładzie, jej gardłowy śmiech i bezpośredni sposób bycia - to wszystko od razu zaimponowało uczniom.

        - Ma swój styl - przyznała Alice. Bardziej jednak zafascynowała ją muzyka aniżeli strój pianistki. - Rany, jak ja bym chciała tak grać.

        - Rany, jak ja bym chciała tak wyglądać - odparła Angela i zachichotała.

        Na te odgłosy Nell odwróciła się z uśmiechem.

        - Wchodźcie, dziewczyny. To darmowy koncert - powiedziała serdecznie.

        - Wspaniały, panno Swan. - Alice ruszyła w stronę sceny, mocno trzymając za ręce małych podopiecznych. - Co to jest?

        - Muddy Waters. Musieliśmy nauczyć się trochę bluesa podczas studiów... Bella przerwała i patrzyła na dwie miłe buzie chłopców, towarzyszących Alice. Przez krótki moment miała dziwne, niepojęte uczucie, że ich skądś zna. - Cześć, chłopaki.

        Kiedy uśmiechnęli się do niej, u obu pojawiły się na lewym policzku identyczne dołeczki.

        - A umie pani zagrać „Panie Janie”?

        Zanim Alice zdążyła wyrazić swe oburzenie tym pytaniem, Bella z entuzjazmem zagrała tę melodyjkę.

        - No i jak? - spytała chłopców.

        - Może być.

        - Przepraszam, panno Swan. Już od godziny się z nimi męczę. To moi kuzyni, Alex i Seth Cullen.

        - Cullenowi z Taylor's Grove. - Bella odwróciła się od pianina. - Założę się, że jesteście braćmi.   Widzę pewne podobieństwo między wami.

        Chłopcy jednocześnie parsknęli śmiechem.

        - Jesteśmy bliźniakami – poinformował Seth.

        - Naprawdę? No to się założę, że odgadnę, który jest który. - Podeszła do brzegu sceny, usiadła i przyglądała się im zmrużonymi oczami. Znowu się uśmiechnęli. Ostatnio stracili mleczne zęby, obaj górną lewą jedynkę. - To jest Alex - pokazała palcem Bella- a to Seth. Potwierdzili zadowoleni i zaskoczeni.

        - Skąd pani wiedziała?

        Jakoś głupio było jej przyznać, że miała szansę pół na pół.

        - To czary - odrzekła. - A lubicie śpiewać?

        - Czasami. Trochę.

        - No więc dziś możecie słuchać. Usiądziecie w pierwszym rzędzie i będziecie naszą publicznością.

        - Dziękuję, panno Swan – szepnęła Alice i przyjaźnie popchnęła kuzynów w stronę krzeseł.

        - Na pewno będą grzeczni cały czas. Siadać! - rozkazała im władczym tonem starszej siostry.    

        Bella, wstając, mrugnęła porozumiewawczo do chłopców, a potem kiwnęła ręką wchodzącym uczniom.

        - Proszę tutaj, zaczynamy.

        Większość rzeczy dziejących się na scenie nudziła braci. Najpierw wszyscy tam po prostu o czymś rozmawiali, a potem zrobiło się zamieszanie, gdy wyjęto nuty i zajmowano wyznaczone miejsca.

        Ale Seth obserwował Bell. Miała ładne włosy i duże brązowe oczy. Jak nasz Zark, pomyślał głęboko wzruszony. Jej głos był zabawny, trochę ochrypły i niski, ale miły. Od czasu do czasu Bella popatrywała na nich z uśmiechem. I wtedy coś dziwnego działo się z jego sercem, które biło tak mocno, jak po biegu.

        Odwróciła się do grupy dziewcząt i zaśpiewała. To bożonarodzeniowa piosenka, stwierdził ogromnie zdziwiony Seth. Nie wiedział dokładnie, jaka, coś o jasności w środku nocy, ale pamiętał, że tata w kółko puszczał tę płytę w czasie świąt....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin