Postpolityka cz. 2.pdf

(90 KB) Pobierz
750294271 UNPDF
Postlibertarianizm
Jak wiadomo, libertarianizm jest szeroką i różnorodną doktryną polityczną. W jego skład
wchodzi bez liku pomniejszych stanowisk, m.in. propertarianizm, mutualizm, neolibertarianizm czy
paleolibertarianizm. W żadnym też razie libertarianizm nie zatrzymał się w miejscu; cechują go
ciągła ewolucja, niesnaski między poszczególnymi odłamami i stopniowa radykalizacja
światopoglądowa. Wyrazem tych tendencji jest także zasadniczo najnowszy nurt w ramach
libertarianizmu, czyli postlibertarianizm. Trudno go, być może, określić nawet mianem „nurtu”,
bowiem wiąże się on z jedną osobą, która, wychodząc z fundamentalnie libertariańskich przesłanek,
próbowała nadać libertarianizmowi nową jakość. Mowa o Jeffreyu Friedmanie. Friedman znany jest
przede wszystkim jako wydawca i redaktor interdyscyplinarnego periodyku „Critical Review: A
Journal of Politics and Society”. Zadaniem, które Friedman postawił przed „Critical Review”, było
krytykowanie z szeroko pojętej wolnościowej perspektywy konkretnych aspektów myśli
libertariańskiej i klasycznie liberalnej. W takim też duchu utrzymane były napisane przez
Friedmana eseje, w których poddawał krytycznej analizie libertarianizm zarówno deontologiczny,
jak i konsekwencjalistyczny: After libertarianism , Postlibertarianism is not libertarianism ,
Postmodernism vs Postlibertarianism , The libertarian straddle oraz What's Wrong With
Libertarianism . Na nich właśnie oparta będzie dalsza część tej notki.
Zanim jednak zacznę dokładniejszy przegląd, wypada zarysować mniej więcej, czym ów
postlibertarianizm jest. Wcale nie jest to takie proste. Trudności wynikają przede wszystkim stąd, że
sam Friedman nie przedstawia wyczerpującej definicji postlibertarianizmu. Z całą jednak
pewnością, postlibertarianizm cechuje się powierzchownym podobieństwem do
konsekwencjalistycznego libertarianizmu, a więc takiego, którego uzasadnienie wolności,
leseferyzmu, wolnego rynku, itd. opiera się na argumentach z efektywności: celem
postlibertarianizmu jest przedstawienie argumentów empirycznych mogących przekonać do
libertarianizmu osoby nie podzielające libertariańskich przesłanek etycznych. Postlibertarianizm
porzuca zatem „obronę wewnętrznej sprawiedliwości kapitalizmu leseferystycznego na rzecz
przeanalizowania czy systemowe konsekwencje interwencji w kapitalizm wystarczają, żeby
uzasadnić leseferyzm” [ After libertarianism , s. 2]. Co interesujące, doktryna ta nie odwołuje się do
wolności jako takiej; zamiast tego koncentruje się na konkretnej wolności, wolności w danej
sytuacji i w danym kontekście. Jak ujął to Friedman: „«Postlibertarianizm» odnosi się do
jakiejkolwiek konsekwencjalistycznej analizy, która świadomie nakierowana jest ku wartości innej
niż pusta i sprzeczna wewnętrznie wolność. Badanie postlibertariańskie może dojść do wniosku, że
(pozytywna) wolność jest instrumentalnie korzystna, bo np. w postaci wolności obywatelskiej
prowadzi do pokoju; lub w postaci wolności ekonomicznej prowadzi do dobrobytu” [ The
libertarian straddle , s. 22]. Postlibertarianizm nie jest więc libertarianizmem. Uzbrojeni w takie
rozumienie postlibertarianizmu możemy przejść do bardziej dogłębnej analizy.
Program negatywny – konsekwencjlizm
Głównym zarzutem Friedmana wobec libertarianizmu jest to, że libertarianie łączą
argumentację opartą na dowodach empirycznych (konsekwencjalistyczną) z argumentacją opartą na
dowodach etycznych (deontologiczną czy, jak używając określenia Friedmana, „filozoficzną”). Jak
tłumaczy, oba rodzaje argumentów pozostają ze sobą w ewidentnej sprzeczności.
Jeśli chodzi o pierwszy odłam, libertarianizm konsekwencjalistyczny, Friedman zwraca
uwagę na nieadekwatny dobór argumentów będący bolączką tego nurtu. Ogólnie ujmując, jeśli
analizujemy funkcjonujący system społeczno-gospodarczy, a więc, jakby nie było, byt empiryczny,
naszym zadaniem jest przedstawienie dowodów, które z natury będą również empiryczne. Dowód
musi być nie tylko falsyfikowalny (tj. dający się sfalsyfikować), lecz także zweryfikowany (tj.
wsparty materiałem empirycznym).
Podając jako przykład książkę Davida Conwaya pt. Classical Liberalism , pokazuje, że
libertarianie mają tendencję do sprowadzania swoich argumentów do ekstremum, tj. zamiast
dowodzić, że konkretny poziom redystrybucji dochodu przez państwo prowadzi do
nieefektywności, Conway stwierdza, że, gdyby państwo drogą opodatkowania sprawiło, iż
oszczędności by zanikły, doszłoby do katastrofy. Jasne, to prawda; jednakże, nie ma tutaj mowy o
tym, że dany, występujący w konkretnym momencie poziom opodatkowania również wywoła
kryzys. Mamy tu do czynienia z błędem logicznym polegającym na utożsamieniu całości z częścią.
Idąc dalej tym tropem, Friedman zauważa, że Conway wyciąga zbyt daleko idące wnioski z
przedstawionego materiału empirycznego. Przykładowo, sam fakt, że większa część interwencji
państwa prowadzi do nieefektywności, nie wystarcza, żeby udowodnić, iż libertarianizm jest
pożądany; dowód wymaga nie tylko uzasadnienia, że państwo nie spełnia swojego zadania, jakim
jest zapewnienie szczęścia obywatelom, lecz także ukazania, że instytucja alternatywna, np.
społeczeństwo obywatelskie, z większym prawdopodobieństwem osiągnie ten sam cel.
Libertarianie muszą zatem odpowiedzieć na pytanie nie tylko, kiedy państwo zawodzi, lecz także,
kiedy społeczeństwo obywatelskie nie będzie w stanie spełnić oczekiwań ludzi, tzn. kiedy obie
instytucje prowadzić będą do nieefektywności. Nie można a priori założyć, że skoro państwo jest
nieskuteczne, to alternatywa będzie lepsza. Konieczna jest tutaj empiria, która poprze albo obali
dany wniosek. Dla przykładu, „utylitarystyczny libertarianin (…) jest zobligowany do pokazania, że
użyteczność własności prywatnej jest tak powszechna, że każda interwencja państwa, która ingeruje
we własność prywatną, nie może się powieźć” [ What's Wrong With Libertarianism , s. 7]. To
bowiem libertarianin chce udowodnić, że interwencji państwa należy bezwarunkowo unikać;
jednakże, libertarianie stanowczo i konsekwentnie odmawiają przedstawienia takiego dowodu. Tak
samo, fakt, że bezrobocie w czasie Wielkiego Kryzysu zwiększało się po tym, jak państwo zaczęło
interweniować, nie uzasadnia wniosku, że bezrobocie rosło ze względu na tę interwencję państwa.
Równie uprawniona jest konkluzja, że bezrobocie rosło, lecz rosłoby jeszcze bardziej, gdyby
państwo nie ingerowało w gospodarkę. Jeśli libertarianin dąży do konkluzywności, potrzebuje
dowodu, że wolny rynek sam przez się może przeciwdziałać bezrobociu. Innymi słowy, ukazanie,
że A jest złe, nie oznacza automatycznie, że B jest dobre.
Libertarianie często i bez skrupułów stosują zaś inny trop, który określę mianem „argumentu
zapchajdziury”. Mianowicie, analizując skutki państwowej interwencji w gospodarkę, zauważają,
że interwencja nie istniała zawsze, a nawet wtedy, gdy jej nie było, miał miejsce rozwój.
Przykładowo, bezpieczeństwo produktu rosło zarówno przed tym, jak państwo wprowadziło
regulacje bezpieczeństwa, jak i po tym punkcie w czasie; Charles Murray wywodzi stąd, że
interwencja państwa była nieefektywna i uznaje, że za trend ulepszania jakości produktów
odpowiedzialny był wolny rynek tak, jakby spektrum instytucji społecznych ograniczało się do
wolnego rynku i państwa, i tak, jakby nie mogła wystąpić jakaś inna zmienna, którą przez nieuwagę
pominięto. Argument ten można by przedstawić tak: „skoro państwo nie jest odpowiedzialne za
postęp, to z całą pewnością rozwój jest zasługą wolnego rynku”. Oczywiście, bez żadnego dowodu,
że faktycznie wolnemu rynkowi zawdzięczamy to zjawisko. Ot, wolny rynek-zapchajdziura.
Friedman zauważa także, że libertarianizm konsekwencjalistyczny nie jest nieskażony
deontologią. Najlepszym przykładem jest ponownie osoba Charlesa Murraya. Stoi on na
stanowisku, że nadrzędną wartością jest zadowolenie, satysfakcja i że najwyższy stopień
zadowolenia wynika z odpowiedzialności za swoje własne czyny. Jak pisze: „Odpowiedzialność
(…) jest konieczną wartością, która pozwala nam podejmować wybory i czerpać satysfakcję z
naszych osiągnięć” [tamże, s. 14]. Jako że to ograniczone państwo daje ludziom wolność i nie
pozbawia ich odpowiedzialności za ich czyny, pozwala ono dążyć do szczęścia. Tym samym,
wydaje się, że wszelkie argumenty z efektywności są zbędne; skoro państwo minimalne zawsze i
automatycznie zapewnia ludziom szczęście i skoro libertarianizm jest a priori środkiem do celu,
jakim jest zadowolenie, „nie ma znaczenia czy libertarianizm byłby bardziej efektywny w
rozwiązywaniu problemów społecznych niż demokracja” [tamże].
Program negatywny – deontologizm
Libertarianizm „filozoficzny” opiera się, na najbardziej fundamentalnym poziomie, na
utożsamieniu wolności z własnością prywatną. Problemy pojawiają się już na samym początku,
przy przejściu od własności prywatnej do wolności. Libertarianie tej tradycji powołują się zwykle
na Murraya Rothbarda, który stwierdził, że ludzie muszą się posiadać; mamy tutaj do czynienia z
trzema alternatywami: a) ludzie posiadają siebie nawzajem; b) wszyscy kolektywnie posiadają
wszystkich; i c) każdy posiada siebie samego. Odrzucając dwie pierwsze z tego powodu, że b)
przerodzi się ostatecznie w a), podczas gdy a) jest sama w sobie nieegalitarna (niektórzy ludzie
mogą posiadać innych ludzi) dochodzą oni zwykle do wniosku, że pożądana jest trzecia i że ona
jako jedyna jest moralnie słuszna jako droga do wolności. Nie zauważają, jednakże, że de facto
stawiają równość nad wolnością. „Możemy zapytać, dlaczego, skoro (…) wolność jednostki
ludzkiej do posiadania innych jest zbijana przez równe prawa człowieka, wolności do posiadania
ogromnego majątku nie powinniśmy także zbić równymi prawami człowieka”. Jak Friedman
twierdzi, samo to powinno wystarczyć, żeby odrzucić deontologizm jako metodę uzasadnienia
wolności.
Nie poprzestając jednak na tym, zauważa, że libertarianie „filozoficzni” nie próbują nawet
bronić Locke'owskiej koncepcji własności. Ograniczają się zwykle do przywołania jej, powołania
się na autorytety i przedstawienia rzekomego „dowodu”, który sprowadza się do następującego toku
rozumowania: Locke'owska koncepcja własności jest równoznaczna z wolnością oraz wolność jest
najwyższym dobrem, a przymus największym złem, więc każde naruszenie własności prywatnej
jest przymusowe i niedopuszczalne. Ja też lubię lody czekoladowe. Ale nawet nie o to chodzi.
Państwo jako instytucja przymusowa i inicjująca agresję pozbawia ludzi wolności. Czy
rzeczywiście? Friedman odpowiada, że nie. A przynajmniej odnosi się to w takim samym stopniu
do społeczeństwa zarysowanego przez libertariańskiego deontologa, jak do demokracji. „[K]ażdy
system prawny, wliczając w to libertarianizm, wymusza przestrzeganie zasad, które przypisują
«własność» wszystkich ludzi i każdego kawałka świata. Każdy system prawny narzuca siatkę
przymusu na całe społeczeństwo, które obejmuje, przymusowo zakazując jakichkolwiek odstępstw
od ustanowionych granic własności” [dz. cyt., s. 22]. „Ilość” agresji i przymusu jest tu bez
znaczenia, gdyż w każdym systemie własność jest w takim samym stopniu instytucją narzuconą
odgórnie. W obecnie funkcjonującej demokracji, kiedy ktoś naruszy prawo ustanowione przez
państwo, prawdą jest, że państwo może taką nieposłuszną jednostkę ukarać; identycznie w
społeczeństwie libertariańskim: jeśli jakaś osoba naruszy prawo własności w jakikolwiek sposób,
libertariańskie państwo (czy jakkolwiek będziemy chcieli nazwać ten twór) będzie władne wymóc
na niej posłuszeństwo wobec obowiązującego prawa. Jeśli więc chodzi o wolność negatywną,
wolność od przymusu, libertarianizm nie jest wyjątkiem i w żadnym razie nie ma przewagi nad
innymi systemami prawnymi. Libertarianin deontologiczny mógłby odeprzeć ten zarzut,
utożsamiając wolność negatywną z własnością Locke'owską. Wolność staje się tutaj tylko
przedłużeniem własności. Jednakże, argumentacja ta nie sprawdza się. Jeśli koncepcja Locke'a jest
zrównana z wolnością negatywną, to nie można stwierdzić, że libertarianizm broni wolności
negatywnej. Otrzymujemy więc tautologię, przez co pozbawiamy libertarianizm jakiejkolwiek
treści i zawartości normatywnej. Logika jest nieubłagana.
Nie jest jednak tak, że między danymi porządkami nie istnieją różnice w zakresie wolności.
W państwie komunistycznym mogę osiągnąć mniej, mogę na swoje cele poświęcić mniej środków,
niż byłbym w stanie w społeczeństwie libertariańskim, w którym dostęp do własności jest znacząco
mniej ograniczony. Jak widać, mowa tu o własności pozytywnej; o komunizmie nie można
powiedzieć, że łamie moją wolność negatywną bardziej niż prawa libertariańskie, lecz można
dowodzić, iż w społeczeństwie libertariańskim posiadam większy zakres wolności pozytywnej niż
w państwie komunistycznym. Wolność pozytywna opiera się na wielkości „sfery prywatnej”, a nie
na przymusowym egzekwowaniu granic tej sfery. Gdy już zdamy sobie z tego sprawę, pojawia się
kolejna wątpliwość: jaką przewagę pod tym względem ma libertarianizm nad demokracją? Wydaje
się, że demokracja będzie tutaj nawet bardziej libertariańska, jako że demokraci dążą do
wyrównania szans bardziej rygorystyczne i konsekwentnie niż libertarianie. Libertarianin z kolei
„arbitralnie rozciągałby wolność pozytywną tylko na tych, którym udało się nabyć tytuł prawny do
pewnej części świata” [dz. cyt., s. 25]. Deontologiczny libertarianin nie może odpowiedzieć na ten
zarzut, nie odwoławszy się do świata rzeczywistego; można dowodzić na przykład, że w
społeczeństwie libertariańskim doszłoby do bardziej powszechnej dystrybucji własności. Jak to
jednak jest ze wszystkimi argumentami apriorycznymi ubranymi w aposterioryczne szaty, nie ma
materiałów empirycznych, które mogłyby uzasadnić takie roszczenie.
Program pozytywny
Jak widać, program negatywny postlibertarianizmu jest całkiem pokaźny. Pokreślić trzeba
dodatkowo, że na użytek tego wpisu wybrałem jedynie najistotniejsze i najbardziej owocne
argumenty. Program pozytywny, choć nie tak szeroki, również został zarysowany.
Postlibertarianin to osoba, która z jednej strony wykracza poza libertarianizm, a z drugiej
powraca do jego korzeni. Wykracza poza to, z czym libertarianizm się powszechnie wiąże, poza to,
na czym się opiera; jest on sceptykiem nie tylko w stosunku do tak pojętego libertarianizmu, lecz
także wobec świata w ogólności. Powraca do korzeni, czyli cofa się do momentu, w którym
libertarianizm jeszcze nie powstał, do momentu, w którym libertarianizm nie stał się jeszcze
przeżarty wewnętrznymi sprzecznościami.
Postlibertarianin jest antymetafizykiem. Oznacza to, że nie angażuje się w spory o naturę,
istotę, esencję wolności, wolnego rynku, kapitalizmu, itd. Całkowicie zrywa z nimi, uważając je za
zupełnie nieistotne. Postlibertarianin odrzuca więc dziedzictwo libertarianizmu, ten „smutny
spadek” i szuka swoich własnych rozwiązań. Podejmuje w tym celu szereg działań. Obejmują one
przede wszystkim badania antropologiczne, socjologiczne, historyczne, ekonomiczne, polityczne,
itd.; ich zadaniem jest zaś uzyskanie odpowiedzi na pytanie, jakie są warunki ludzkiego szczęścia,
tj. nie tylko, kiedy ludzie są szczęśliwi, lecz także, co sprawia, że są szczęśliwi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin