Delinsky Barbara - Czekając na świt.doc

(408 KB) Pobierz

Barbara Delinsky

Czekając na świt

 

 

przełożyła Danuta Błaszak

 


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

To mogła być dowolna kawiarnia w każdym innym mieście. Ciepłe, pomarańczowe światło, przytłumione dymem papierosów. Cichy szmer rozmów. Monotonne mruczenie telewizora, stojącego wysoko na półce, obok butelek z alkoholem.

Mimo że był to środek tygodnia, tego dnia w lokalu panował tłok. Przy barze na wysokich stołkach i przy małych stolikach w głębi niemal wszystkie miejsca były zajęte.

Na stolikach leżały biało-zielone, poplamione obrusy. Źle opłacanym kelnerom nie chciało się czyścić popielniczek ani wynosić pustych puszek. Nad kontuarem krążyły muchy.

Klienci kładli łokcie na blatach, roztrącając brudne naczynia. To byli niemal wyłącznie mężczyźni. To przede wszystkim ich twarze nadawały temu miejscu tak specyficzną atmosferę. Wszyscy oni mieli męskie, twarde rysy, typowe dla mieszkańców tego małego miasteczka – Whitehorse – leżącego na północy Kanady, na terytorium Jukonu. Panował tu polarny, surowy klimat. Niełatwo było żyć w tych stronach. Dawno minęły czasy Eldorado, kiedy człowiek w ciągu . jednego dnia mógł stać się milionerem. Ci mężczyźni pracowali w pocie czoła dzień po dniu, rok po roku, żeby utrzymać siebie i swoje rodziny. Niemal wszyscy mieszkańcy Whitehorse związani byli w ten czy inny sposób z pobliską kopalnią. Wielu z nich było górnikami, zatrudnionymi przy wydobyciu cynku, ołowiu lub miedzi. Inni zajmowali się turystyką. Ten biznes miał tu wspaniałe perspektywy.

Zgrubiałe, silne dłonie podnosiły kufle pełne spienionego piwa.

Siedząca w kącie sali drobna, delikatna dziewczyna, zupełnie nie pasowała do panującej tu atmosfery. Małe, szczupłe dłonie zaciskała na kubku z gorącą kawą. Tak bardzo była pogrążona we własnych myślach, że nawet nie usłyszała kroków zbliżającego się do niej mężczyzny, choć ten ciężko stawiał nogi, szurając wielkimi, twardymi buciorami.

– Napijesz się ze mną ślicznotko? – rozległ się nagle, tuż koło jej twarzy, zachrypnięty głos pijanego.

Rory Matthews gwałtownie podniosła głowę. Spojrzała na intruza nieprzyjemnie zaskoczona. Czuła bijący od niego ostry zapach alkoholu, połączony ze smrodem potu i brudu od dawna nie zmienianej odzieży.

– Nie! – krzyknęła, oburzona, że ktoś taki śmiał się do niej zbliżyć. Nie ukrywała odrazy.

– I co, ślicznotko, nie jestem dość dobry dla ciebie? – bełkotał pijak.

Głos rozsądku ostrzegł ją, że tego mężczyzny nie powinno się lekceważyć, ani tym bardziej z nim zadzierać. Rory złagodziła ton głosu i szybko znalazła wymówkę.

– Nie mogę. Czekam na kogoś.

W zasadzie nie minęła się z prawdą, chociaż nie była pewna, kiedy jej brat raczy się tu zjawić. Być może ktoś z obecnych w barze mógł lepiej niż ona odpowiedzieć na to pytanie. Kontaktowała się przez radio z obozowiskiem ekspedycji, ale niestety, nie zastała tam nikogo. Policjant obsługujący radiostację obiecał, że przekaże wiadomość i prosił, żeby czekała. Dobrze znała swojego brata, wiedziała, że po nią przyjdzie. Nie zostawiłby swojej młodszej siostry na pastwę losu. Mimo że przyjechała tu wbrew jego woli i bez uprzedzenia. Tak, nie skłamała. Czekała tutaj na kogoś, ale to mogło trwać jeszcze bardzo długo.

Jednak jej wymówka nie dotarła do pijanego intruza.

– To jak, ślicznotko? – wybełkotał.

To było dla niej oczywiste, że kiedy jej brat wejdzie do baru i zobaczy ją z tym typkiem, wpadnie we wściekłość. O ile już teraz nie złościł się na nią, wiedząc, że przyjechała tu nieproszona.

Pijak sięgnął po stojące przy stoliku puste krzesło, usiadł i przysunął się do niej. Znowu nie potrafiła ukryć oburzenia.

– Wolałabym zostać sama. – Jej zielone oczy patrzyły na niego lodowato. Rory nie należała do cierpliwych.

– Przeginasz pałę, laluniu. Zadzierasz nosa. Już ja cię nauczę grzeczności. Zaraz się o tym przekonasz. – Mężczyzna energicznie szarpnął ją za włosy; poczuła silny ból i zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje, odchylił jej głowę do tyłu. Potem zbliżył do niej obślinione usta.

I nagle, zupełnie niespodziewanie, została uwolniona od intruza. Usłyszała huk. Ze zdumieniem uniosła gęste, długie rzęsy. Natręt, podniesiony w górę, a następnie popchnięty przez jakiegoś mężczyznę, ciężko wylądował na podłodze.

– Zabierzcie go do domu – tajemniczy wybawca zwrócił się do stojącej nieopodal grupy gapiów. Rory dopiero teraz ich zauważyła.

Dwaj tędzy, krzepcy mężczyźni natychmiast podnieśli swojego przyjaciela i ostrożnie wynieśli na zewnątrz. Wysoki nieznajomy, który tak szarmancko przyszedł jej z pomocą, teraz skierował wzrok w jej stronę.

Rory była tak roztrzęsiona, że nie mogła wypowiedzieć ani słowa. Rzuciła okiem w kierunku nieznajomego, usiadła i niepewnie dotknęła ręką włosów. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się nic podobnego. Odkąd sięgała pamięcią, wszyscy starali się spełnić każdy jej kaprys. Zawsze była bogata, rozpieszczana, otaczana opieką.

– Czy wszystko w porządku? – głos nieznajomego był miękki jak aksamit. Mężczyzna przyglądał się Rory z uwagą. Przemknęło jej przez myśl, że jego oczy mają niezwykle piękny kolor. Jak ciemny bursztyn. Skinęła głową, nadął nie będąc w stanie mówić. Dopiero teraz spostrzegła, że cała drży. Była to spóźniona reakcja na to, co ją przed chwilą spotkało. Mężczyzna patrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym pstryknął palcami na zbliżającą się kelnerkę.

– Dwa białe wina poproszę. Ma pani białe wino, nieprawdaż? – To pytanie skierowane do kelnerki świadczyło o tym, że mężczyzna, tak jak i Rory, nie był stałym bywalcem w tym lokalu.

– Tak, proszę pana – odparła kelnerka i odeszła w stronę baru. Tymczasem wysoki nieznajomy przysunął sobie krzesło, to samo, na którym wcześniej siedział pijany drab. Podobnie jak tamten, zajął miejsce obok dziewczyny.

Wreszcie Rory odzyskała zdolność mówienia.

– Dziękuję panu – powiedziała dźwięcznym głosem. Nie wydawała się skora do wyrażenia wdzięczności. Nigdy przedtem nie musiała nikomu dziękować. Czuła się skrępowana całą tą sytuacją. I przestraszona.

Na twarzy mężczyzny pojawiło się rozbawienie.

– Czy białe wino tak wiele dla ciebie znaczy? – zdziwił się.

– Nie mówię o białym winie – oburzyła się. Machnęła ręką. – Ten człowiek mnie przestraszył. – Spojrzała w dół na swoje ręce. Drżały jej palce. Nadal gorączkowo ściskała kubek z kawą.

– Co tutaj robisz? – zapytał z wymówką. Przyglądał jej się badawczo.

– A co to pana obchodzi? – złościła się. Jej bunt był w pełni uzasadniony. Rozpoczęła tę podróż z nadzieją na zdobycie niezależności, usamodzielnienie się. Miała dość życia pod kloszem, chciała sprawdzić się w trudniejszych warunkach, pragnęła okazać się pożyteczna. I pomimo wcześniejszej awantury, nie zamierzała rezygnować z celu, który sobie wytyczyła. Żaden obcy facet nie mógł jej do tego zniechęcić.

– Młoda dziewczyna, taka jak ty, nie powinna siedzieć sama w tej spelunie. – Bursztynowe oczy mężczyzny spotkały się z zielonymi oczami kobiety. Starała się nie mrugnąć, ale to okazało się niełatwe, tak przenikliwe było jego spojrzenie.

– Niby dlaczego? – zapytała buntowniczo. Lekko zmarszczyła brwi. Widać było, że jest zdenerwowana.

– Trzęsiesz się ze strachu. Czy mam ci przypomnieć parę faktów? – skarcił ją mężczyzna.

Nagle jej gniew doszedł do zenitu.

– Proszę nie opowiadać mi głupot. A teraz muszę pana przeprosić… – podniosła się z krzesła.

– Siadaj! – przytrzymał ją za ramię. – Spokojnie, dziewczyno. Nie jestem pijakiem ani zboczeńcem. Nie gwałcę niewiniątek. Mogę cię zapewnić, że znaj dujesz się w bezpiecznych rękach.

Patrzyła z irytacją na potężną, opaloną dłoń, która nie pozwalała jej wstać.

– Puść mnie, draniu! – krzyknęła.

Przymrużył oczy i wypowiedział te same słowa, które słyszała parę minut wcześniej.

– O co chodzi? Nie jestem dość dobry dla ciebie?

Po krzyżu przeszedł jej dreszcz. Nie odpowiedziała na to pytanie. Pomyślała z obawą, że ten człowiek wcale nie musiał być jej obrońcą. Mógł okazać się jeszcze gorszy niż tamten pijak. Czy wpadła z deszczu pod rynnę? Zaczęła się zastanawiać. Na tamtego człowieka nie zwróciła szczególnej uwagi, nigdy nie przyglądała się ludziom, którzy nie byli tego warci. Teraz jednak z zainteresowaniem przypatrywała się swojemu wybawcy. Był wysoki, smukły, szeroki w ramionach. Rozpięta marynarka podkreślała szczupłość brzucha i bioder. Nogawki drelichowych spodni znikały w skórzanych butach, wysokich aż do kolan i opinały się na umięśnionych nogach.

Rory podniosła wzrok do twarzy nieznajomego. Miał gęstą, niezbyt długą brodę. Domyślała się kształtu ostro zarysowanego podbródka. Jego rysy wydawały się surowe, ale zarazem delikatne. Tak, to był dobrze ubrany bogaty człowiek z miasta, a zarazem kowboj, dziki człowiek z lasu. Bursztynowe oczy zaskakiwały siłą spojrzenia i głębią.

– Przyglądasz mi się – zauważył. – Czy to niechęć, czy fascynacja? – W ciemnym bursztynie błysnęły złote iskierki. Na ustach pojawił się ledwie dostrzegalny uśmiech. Pomyślała mimowolnie, że jeśli już musiałaby to jakoś nazwać, to raczej fascynacją. Temu określeniu daleko było jednak do prawdy.

– Pochlebiasz sobie – odparowała. – Po prostu zastanawiam się, który z was lepszy. Ty czy tamten mężczyzna, który mnie zaczepił.

Wydawał się dobrze bawić tym przekomarzaniem, grą słów. Roześmiał się.

– Cierpliwości, dziewczyno. Poczekaj, wkrótce się dowiesz.

Do ich stolika podeszła kelnerka z winem. Podniósł wzrok. Bufetowa w odpowiedzi posłała mu ciepłe spojrzenie i poufale otarła się o jego ramię. Postawiła na stole kieliszki.

– Czy to już wszystko? – szepnęła mu do ucha namiętnym tonem.

Rory była zaskoczona tą intymnością.

– Mój Boże, jeżeli ona zachowuje się tak prowokująco, to trudno się dziwić, że panuje tutaj taka atmosfera – powiedziała dość głośno.

– Mów ciszej, młoda damo, albo może lepiej nic nie mów. – Jej wybawca powiódł wzrokiem po sali. A potem on z kolei zaczął przypatrywać się dziewczynie. Aż wychylił się zza stolika, żeby lepiej jej się przyjrzeć. – To twoje ubranie zupełnie tutaj nie pasuje – mruknął.

Zaczerwieniła się i z pewnością to zauważył.

– A co w nim złego? – znowu zapłonęła gniewem.

Zadała sobie wiele trudu, przygotowując się do tej podróży. Dużo czasu spędziła na robieniu zakupów.

Starannie wyszukiwała rzeczy, które byłyby zarówno modne, jak i odpowiednie do panujących tu warunków, jak sądziła w swojej naiwności. Miała na sobie opięte na biodrach dżinsy, zdobione złotą nicią, w dobrym stylu. Ich fason był wzorowany na klasycznych westernach, a jednocześnie zgodny z panującą modą.

Do tego podkoszulka z niewielkim dekoltem i dżinsowa kurtka, także ze złotymi dodatkami, dobrana do spodni.

Kiedy bardzo wczesnym rankiem, jeszcze w Seattle, przyglądała się sobie w lustrze, była z siebie zadowolona. Teraz wydało jej się, że minęły całe wieki, odkąd opuściła dom i poleciała do Vancouver, a potem do Whitehorse.

– Te ubrania mogą być uznane za eleganckie tam, skąd pochodzisz – wyjaśnił. – Ale pomiędzy tymi ludźmi… – wskazał na siedzących przy barze mężczyzn. Roześmiał się, potarł palcem brodę, po czym jeszcze raz przyjrzał się dziewczynie badawczo. – Chociaż może właśnie miałaś taki zamiar…

Ten mężczyzna miał szczególny dar wyprowadzania jej z równowagi. Irytował ją jak nikt inny. Chciała być wobec niego wyniosła i zimna, ale to okazało się niemożliwe. Mówiła teraz z zaciśniętymi zębami, starając się nie krzyczeć. Nie miała ochoty urządzać tym tutaj przedstawienia.

– Nie twój biznes, jakie miałam zamiary. Nie muszę się przed tobą tłumaczyć. Nie jesteś lepszy niż tamten pijak, który mnie zaczepiał. Nie chciałam pić z nim, i z tobą także nie mam ochoty. Wypchaj się. – Sięgnęła po torebkę i zaczęła się podnosić. I znowu ją zatrzymał.

– Powiedziałaś swojemu… hm… wielbicielowi, że czekasz tu na kogoś. – Jego twarz była teraz poważna, a oczy zdawały się ją hipnotyzować. – Jeżeli to prawda, to zostań i poczekaj, aż on przyjdzie. Jeśli nie, pozwól, że zaprowadzę cię w jakieś inne, bezpieczniejsze miejsce. Ci mężczyźni nie są święci. – Podążyła za jego spojrzeniem. Rzeczywiście ich twarze nie wróżyły niczego dobrego.

– A ty jesteś święty? – zapytała z gniewem. Jego palce wpijały się w jej skórę jak rozpalone żelazo. Kurtka i podkoszulka niewiele tu mogły pomóc.

– Nie, ja nie jestem święty, ale może nie aż tak wygłodniały, jak niektórzy z nich. – Mówił poważnie, w tej chwili na pewno był daleki od żartów. Mężczyźni przy barze rzucali w ich stronę spojrzenia, które nie wróżyły niczego dobrego. Rory nie miała jednak zamiaru tym się przejmować.

– Kim jesteś, do diabła? – wykrzyknęła. – Playboyem Dzikiego Zachodu? – Gdy tylko wypowiedziała te słowa, tknęło ją przeczucie, że za daleko się zagalopowała. Zresztą szybko miała się o tym przekonać.

Chwycił ją mocno za rękę. Przysunął się do niej, muskając brodą jej policzek.

– Weź torebkę, wyjdź ze mną i nie rób sceny. W przeciwnym razie będziesz miała co najmniej kilku z nich na swoje usługi. Zaprowadzę cię w miejsce, gdzie będzie trochę bezpieczniej. A teraz wstawaj – zakomenderował. Do tej pory nikt nigdy nie ośmielił się mówić do niej takim tonem.

Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, pociągnął ją tak silnie za ramię, że wstała. Nieznajomy podniósł się także i wtedy doznała kolejnego szoku. Już wcześniej miała wystarczające powody, by czuć się w jego obecności onieśmielona i przestraszona. Teraz, kiedy stał przy niej wyprostowany, poczuła się drobną, filigranową istotką, kimś bardzo małym i zupełnie nieważnym. Nawet w butach na obcasach.

Mężczyzna miał przynajmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu.

Mrugnął poufale do kelnerki, raczej dla dobra Rory, niż z jakiegoś innego powodu. Położył na stole suty napiwek, chociaż ani on, ani Rory nie zdążyli wypić wina. Poprowadził dziewczynę pod rękę aż do drzwi, zręcznie omijając gęsto ustawione stoliki.

Potulnie szła za nim. Dziwiła się własnej reakcji, nigdy przedtem nie pozwoliła, żeby rządził nią jakiś mężczyzna. To było upokarzające, traktował ją zbyt protekcjonalnie, dyktował jej, co ma robić. Chociaż oczywiście to, co mówił o podpitych górnikach, mogło być prawdą. W tej chwili jednak nie miało to dla niej większego znaczenia.

Uwolniona od ciężkiej atmosfery, jaka panowała w barze, poczuła ulgę. Oślepiło ją jasne słońce. Mężczyzna nie trzymał jej już tak mocno za łokieć. Mogła odejść w swoją stronę. Coś jednak sprawiało, że tego nie robiła.

– Skąd się wzięłaś w tej spelunie? – powtórzył pytanie, na które wcześniej nie doczekał się odpowiedzi.

– Przyszłam na kawę.

– Na kawę? Do baru? – powtórzył z niedowierzaniem.

Podniosła na niego wzrok i ujrzała, że w bursztynowych oczach znowu pojawiły się wesołe iskierki.

– Tak, a po co się chodzi do kawiarni? Portier w hotelu polecił mi ten lokal jako kawiarnię i nie widziałam żadnych powodów, żeby tu nie przychodzić. – Z oburzeniem wycofała łokieć i przyśpieszyła kroku, pragnąc uwolnić się od towarzystwa.

– Czy widziałaś już rzekę? – mężczyzna zręcznie, zmienił temat. Potrząsnęła głową. I znowu wziął ją pod rękę, tym razem o wiele delikatniej. – Zaprowadzę cię na przystań. Kiedyś tętniło tu życie, do Whitehorse przyjeżdżało wielu potencjalnych milionerów. Gorączka złota ogarnęła prawie wszystkich. Wiele mil w górę rzeki szukali złota – mówił.

– Bardzo dobrze znasz te strony – zauważyła. – Ale nie mieszkasz tutaj i na pewno nie pracujesz w kopalni. – Była ciekawa, czy dobrze odgadła.

– Skąd możesz wiedzieć? – odpowiedział z rozbawieniem.

– Masz zbyt gładkie dłonie, nie takie jak oni. – Zauważyła to natychmiast, kiedy w barze podciągnął rękawy kurtki. Ciemne włosy na jego ręku drażniły jej skórę, ale oczywiście akurat tego nie mogła mu powiedzieć. To zresztą nie miało nic wspólnego z tematem rozmowy.

– Jesteś bardzo spostrzegawcza – skomentował, lekko unosząc brwi, jakby czytał w jej myślach. – I co jeszcze?

– Jakie „jeszcze”? – speszyła się.

– Jakie inne błyskotliwe obserwacje poczyniłaś na mój temat?

Wytrzymała jego spojrzenie, choć było niezwykle przenikliwe.

– Jesteś wystarczająco arogancki, by przypuszczać, że mogę być tobą zafascynowana. Użyłam słowa, którym się posłużyłeś… Czym się zajmujesz? – zapytała nagle, niespodziewanie dla samej siebie.

Mężczyzna wybuchnął głośnym śmiechem. Speszyła się. Ale jeśli już zaczęła ten temat, postanowiła go kontynuować.

– Dobrze, przynajmniej mi powiedz, po co tutaj przyjechałeś. Nie mieszkasz tu, prawda? Zgadłam?

Znowu się roześmiał. Bawiło go to, co mówiła.

– Doskonale, punkt dla ciebie. Nie mieszkam w Whitehorse. Przyjechałem tu na wakacje.

– Skąd wiesz tak dużo o tych stronach? – dopytywała się.

– Już tu kiedyś byłem, a poza tym czytałem trochę o tych okolicach. A ty nie pomyślałaś, żeby zebrać informacje o tym mieście, zanim tu przyjechałaś?

Zrozumiała tę aluzję, chociaż wypowiedziana była niezwykle subtelnie. Przyjrzała się teraz jego ustom. Wąsy nie zasłaniały ich aż tak bardzo, żeby nie mogła dostrzec kształtu warg. Dobrze skrojone, niemal arystokratyczne, wyrażały stanowczość i zdecydowanie.

Znowu zaczęła się obawiać, że mężczyzna odkrył prawdę o jej przeszłości. Przecież postanowiła stać się samodzielna i zaradna. Ten okres, kiedy żyła pod kloszem, miała już za sobą.

– Oczywiście, że czytałam o tych stronach – rzekła dość ostro.

Nigdy przedtem nie widziała szczególnego powodu, by coś czytać. Chyba że było jej to potrzebne do zdania jakiegoś egzaminu, ukończenia kursu czy też przejścia do następnej klasy. Nigdy… a przynajmniej do czasu, kiedy spotkała Charlesa Dwyera i Monikę i odkryła, że potrafią spędzić cały wieczór pogrążeni w lekturze.

Ale i tak nie przyszło jej do głowy, by pójść do biblioteki i przeczytać coś na temat miejsca, do którego się wybierała. Nie miała jeszcze tego nawyku. I teraz zawstydziła się, przypominając sobie, jak przed wyjazdem przez całe dziesięć dni biegała po sklepach. Myślała o ciuchach, zamiast o zdobyciu informacji. Zdawała sobie sprawę, że znalazła się zupełnie sama w obcym mieście, o którym nic nie wie, oprócz tego, że jej brat jakoś powinien ją tu odnaleźć.

Była zła na siebie. Postanowiła sobie przecież, że będzie zachowywać się jak osoba odpowiedzialna, samowystarczalna i dorosła. Nie jak dziecko, przez całe życie chronione od wszelkiego zła.

– Potęga żywiołu, prawda? – Jego słowa, łagodne i ciche, wdarły się w jej myśli. Skierowała wzrok na Yukon River. Duża górska rzeka, dzika, spieniona, toczyła wielkie głazy. Rory westchnęła głośno, oczarowana pięknem natury. Woda mieniła się całą gamą barw, od ciemnej zieleni do indygo. Błękit nieba, świerki, sosny pogięte od wiatru… Fale delikatnie obmywały piaszczysty brzeg, parę metrów dalej z hukiem uderzały o skały, słychać było grzmot wodospadu.

– Tak – szepnęła, zapatrzona na ten niezwykły widok. Cóż za dramatyczna odmiana, w porównaniu z luksusem Acapulco, elegancją Riwiery czy też bogactwem Karaibów. Dużo podróżowała, mieszkała w najdroższych hotelach.

Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego jej brat uległ urokowi tego trudnego, dzikiego kraju, dał się skusić ostremu klimatowi, bez wahania poświęcił te wszystkie miejsca, dokąd ciągnęli z zapałem bogaci turyści.

Ten ląd nie był łatwy, stawiał przed mieszkańcami wysokie wymagania. Rory widziała gniew spienionej wody. To miejsce niechętnie poddawało się ludziom, tak bardzo różniło się od krajów, które wcześniej miała okazję poznać. I już teraz czuła, że nawet jeśli jej brat się zgodzi, by towarzyszyła mu na tym odludziu, to nie będzie jej lekko. Ale zdecydowała już wcześniej. Ona także nie miała zamiaru się poddawać. Nawet jeśli jej dorosłość miała być na każdym kroku poddawana próbom. I nagle przeszedł ją dreszcz. Czy będzie umiała odnaleźć w sobie siłę?

– Nie – zaprzeczyła. Szybko wróciła do rzeczywistości. Nieznajomy nadal był przy niej. – Po prostu… zastanawiałam się nad różnymi sprawami.

Teraz on przyglądał jej się z uwagą. Zanim opanowała wzruszenie, zebrała myśli, zdążył zauważyć drżenie warg i niepewny wyraz jej twarzy.

– Wracajmy – powiedział.

I znów poufale wziął ją pod rękę.

Odzyskała już dawne, harde spojrzenie. Ale nie odepchnęła go, jakby to z pewnością uczyniła godzinę wcześniej. Zawsze wyniośle traktowała natrętów, którzy próbowali się do niej zalecać. Jeszcze raz zdziwiła się swoją reakcją.

Jego towarzystwo dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Poszli razem w kierunku hotelu.

– Nie powiedziałaś mi, jak się nazywasz – ode zwał się nagle z wyrzutem.

Uważała się za osobę odważną i nowoczesną. Nie widziała żadnego powodu, żeby ukrywać przed nim swoją tożsamość. Doszli do hotelu. Mężczyzna szarmancko otworzył przed nią drzwi.

– Aurora… Rory Matthews – powiedziała.

– Rory Matthews? – powtórzył z niedowierzaniem. – Jak można tak się nazywać?

Zaskoczona jego reakcją, aż otworzyła usta. Co mogła mu na to odpowiedzieć? Naprawdę tak się nazywała. Przyjęła nazwisko panieńskie matki wówczas, gdy jej rodzice się rozwiedli.

– Rory Matthews – powtórzył raz jeszcze. – To mogłoby pasować do gwiazdy filmowej. Bo… na modelkę jesteś zdecydowanie za niska – krytycznie ocenił jej wzrost.

– Przestań gadać głupstwa! – krzyknęła. – Tak się składa, że naprawdę tak się właśnie nazywam. Od wielu lat – dodała.

To była dawna Rory, rozgniewana księżniczka. Gwałtownie wyciągnęła klucz z torebki i szybkim krokiem pokonała kilka stopni. Zatrzymała się, spojrzała do tyłu. Stał tuż za nią.

– Mam nadzieję, że miło spędziłeś popołudnie – mruknęła z przekąsem. Potem odwróciła się do niego tyłem i zaczęła wchodzić wyżej. Przeszła korytarzem do pokoju, który wynajęła zaraz po przyjeździe do miasta. Zaledwie zdążyła włożyć klucz do zamka, mężczyzna, który już dawno powinien zostawić ją w spokoju, a mimo to wciąż szedł za nią, chwycił ją mocno za ręce. Nie mogła od niego uciec.

– Czego chcesz? – szarpnęła się, podnosząc głowę, by napotkać jego spojrzenie.

– Nie podziękowałaś mi – odpowiedział zaczepnym tonem.

– Niby za co miałabym dziękować? – syknęła ze złością. I nagle poczuła, że z jej głosu uchodzi jad, nogi stają się miękkie, a serce bije dużo szybciej niż zazwyczaj.

– Za to, że w barze wziąłem cię w obronę. I za to, że pokazałem ci miasto i rzekę. – Czuła, jak jego ciepły oddech delikatnie rozwiewa jej włosy. Rozejrzała się niepewnie. Bała się magnetyzmu, jaki roztaczał ten mężczyzna. Ogarnęła ją chęć ucieczki. – Zastanawiałaś się, kto lepszy, ja czy ten pijany facet – przypomniał jej. – Zaraz będziesz mogła się przekonać.

Teraz nie było już czasu na zastanawianie się. Jego usta przylgnęły do jej warg, delikatnie ale stanowczo, domagając się odpowiedzi. Instynkt ostrzegł ją, że powinna odepchnąć tego aroganckiego drania, ale nie potrafiła tego zrobić. Ich ciała nie stykały się, jedynie wargi. Czuła na twarzy miękkie, dziwnie kuszące łaskotanie jego brody. Smakowała zapach męskiego ciała. I nagle jej usta odpowiedziały na pieszczotę. To było jakieś dziwne uniesienie. Poddawała się tej grze. Chciała dawać, nie tylko brać, pragnęła cieszyć się chwilą.

Te uczucia były dla niej nowe, dziwiła się swoim niezwykłym reakcjom.

Nagle otworzyły się drzwi sąsiedniego pokoju. Byli jednak zbyt zajęci sobą, by to zauważyć.

– Rory, do licha, co ty tutaj robisz?… – Czyjś gniewny głos spłoszył tę piękną chwilę. Rory gwałtownie się odwróciła i ujrzała swojego brata.

– Daniel?! – zawołała zaskoczona. Kolana znowu miała miękkie, ale tym razem z innego powodu.

– To było oczywiste, że przyjadę – warknął. – Cały czas się zastanawiam, kiedy się pofatygujesz, żeby sprawdzić, czy już jestem. Rory, co za diabeł w ciebie wstąpił? – złościł się, zarazem serdecznie ją obejmując.

Spojrzał teraz na mężczyznę, który jeszcze niedawno z dziwną pasją całował jego młodszą siostrę.

Nieznajomy wyprostował się. Patrzył na nich oboje z rozbawieniem. Wyglądało na to, że już wyciągnął dla siebie jakieś wnioski. W jego oczach pojawiły się wesołe, figlarne iskierki. Potem nagle pochylił się w stronę Rory i… cmoknął ją w policzek na pożegnanie.

– Dziękuję – rzekł miękko. Odwrócił się i odszedł, zanim któreś z rodzeństwa zdążyło zareagować.

Daniel pozbierał się pierwszy. Wciągnął siostrę do pokoju i gwałtownie zatrzasnął drzwi.

– Wszystko w porządku, mała? Opowiedz, co się stało.

Rory podeszła do okna. Zdążyła jeszcze zobaczyć znikającą za rogiem wysoką postać mężczyzny.

– Rory, mówię do ciebie. Co się z tobą dzieje?

Powoli, zbierając myśli, skierowała spojrzenie na brata. Kochała go, uwielbiała, odkąd tylko sięgała pamięcią. Opiekował się nią, kiedy odszedł od nich ojciec, a po śmierci matki starał się zastąpić jej rodziców. Daniel był mężczyzną średniego wzrostu, o piwnych oczach, a jego włosy miały odcień ciemnego blondu. Zajmował się dziennikarstwem. Teraz przygotowywał cykl reportaży dotyczących ochrony środowiska. W tej chwili szczególnie interesowały go badania naukowe glacjologów.

Daniel oparł ręce na biodrach i wyczekująco patrzył na Rory.

– Zadałem ci pytanie i czekam na odpowiedź – powiedział w końcu.

– Muszę coś z sobą zrobić, Dan… – zaczęła. – Poczułam się znudzona i sfrustrowana, więc przyjechałam do ciebie.

– Co takiego? – zirytował się. – Ja tu jestem na kontrakcie, Rory, ja tutaj pracuję – mówił rozdrażniony. – To nie jest miejsce dla ciebie.

– Oj, nie przesadzaj, Dan. Chyba możesz znaleźć dla mnie jakieś zajęcie. Nie będę ci wchodzić w drogę – błagała, przysuwając się do niego.

– Rory, nie masz pojęcia, czym ja się tutaj zajmuję. – Potrząsnął głową.– Przykro mi, moja malutka. – Mówił tonem starszego brata, który chciał dla niej jak najlepiej. Dawniej zawsze w takiej sytuacji milkła i posłusznie spełniała jego wolę. Tym razem jednak jego słowa wywołały przeciwny efekt.

W głębi duszy spodziewała się takiej odpowiedzi. Bała się tego i może właśnie dlatego zareagowała teraz niezwykle gwałtownie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin