'' Przepis na święta ''.rtf

(340 KB) Pobierz

** PRZEPIS NA ŚWIĘTA **

 

 

 

 

 

 

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

ROZDZIAŁ PIERWSZY :

 

              '' W chłodny lutowy dzień 1955 roku, kiedy

przyszedłem na świat, moja cioteczna babcia

przyniosła w prezencie tradycyjny keks. Przechowuję

go po dziś dzień i co roku w święta Bożego

Narodzenia przynoszę go ze strychu. Nadal wygląda

świetnie i kusi, by odciąć kawałek i spróbować. ''

 

Dean Fearing,

szef kuchni restauracji

„ The Mansion on Turtle Creek "

 

              Ta praca chyba ją w końcu dobije.

              Isabella Swan w milczeniu popatrzyła na przystojnego pilota, który znowu zachęcającym gestem wskazał na samolot, z uporem namawiając ją na krótki lot nad okolicą. Nie po to tu przyszła. Jej zadaniem była sprzedaż powierzchni reklamowej w gazecie „The Puyallup Examiner".

- Nie, naprawdę dziękuję - powtórzyła po raz trzeci. Ten Edward Cullen chyba ma problemy ze słuchem, pomyślała z irytacją, lecz nadal robiła dobrą minę do złej gry. Musi zachowywać się jak profesjonalistka, nie może pokazać po sobie zdenerwowania. Nie ma mowy, by dała się wrobić w taką przejażdżkę.

              Bała się latać. Lot normalnym samolotem jeszcze jakoś potrafiła przeżyć, lecz za nic by nie wsiadła na pokład tej niewielkiej maszyny pilotowanej przez Edwarda. Co z tego, że facet jest całkiem do rzeczy. Jego zielone oczy lśniły pięknym blaskiem. Była pewna, że gdyby przyjęła jego propozycję, na długo by zapamiętała ten lot. Cullen dopiero by jej pokazał, co potrafi. Pętle, beczki i inne akrobatyczne popisy - chyba by umarła ze strachu. Wyglądał na takiego, który lubi się popisywać.

              Położyła na biurko cennik ogłoszeń reklamowych, odwracając się od okna wychodzącego na lotnisko i stojącego w pobliżu samolotu. Cessna caravan 675, jak wcześniej pouczył ją Cullen.

- Jak już mówiłam, „The Examiner" wychodzi w nakładzie ponad czterdziestu pięciu tysięcy egzemplarzy, swym zasięgiem obejmuje cztery hrabstwa. Oto nasze stawki - wskazała na cennik. - W grudniu mamy ofertę promocyjną, bardzo interesującą. Proszę tylko zobaczyć. Takich stawek nikt nie jest w stanie przebić.

- Wszystko to pięknie - rzekł Cullen, podnosząc się i okrążając biurko. - Za to ja mogę zaproponować przygodę życia...

              Instynktownie szarpnęła się w tył. Miała głęboki uraz do facetów, którzy sypali obietnicami jak z rękawa. Jej ojciec był właśnie taki. Takim go pamiętała od najmłodszych lat. Pojawiał się i znikał, potem znowu wracał, obsypując ją prezentami i obiecując złote góry. Oczywiście nigdy nie dotrzymywał tych obiecanek. A jednak mama kochała go do końca. Zmarła po krótkiej chorobie, gdy Bella była na drugim

roku studiów. Ojciec, trzeba mu oddać sprawiedliwość, płacił za jej studia, lecz ona nie chciała utrzymywać z nim kontaktów. Miała swoje życie i swoje plany, marzyła o karierze dziennikarskiej. Po dyplomie zaczęła pracę w „The Examinerze". Nie było łatwo, lecz trudności wcale jej nie zniechęcały. Zdawała sobie sprawę, że początki zwykle są trudne. Nie spodziewała się jednak, że połowę czasu będzie spędzać na szukaniu ogłoszeniodawców i pisaniu nekrologów.

              „The Examińer" był gazetą o długiej tradycji, należał do wymierającego gatunku - od trzech pokoleń znajdował się w rękach rodziny Blacków. Billy Jacob Black II utrzymał dziennik w trudnych czasach ekspansji koncernów prasowych i rosnącej konkurencji ze strony wielkomiejskich gazet z Tacomy i Seattle. Nie było to łatwe zadanie; nic dziwnego, że przypłacił to atakiem serca. Teraz, po jego niespodziewanej śmierci, stery przejął trzydziestoletni syn Billego. Jacob III, nowy redaktor naczelny, wychodził ze skóry, by płynność finansowa gazety nie została zachwiana. Było to prawdziwe wyzwanie.

- Hej, Oskar. - Edward pochylił się i pogłaskał swojego pieska. - Wiesz, co mi się wydaje? Że ta pani boi się latać.

              Isabella zagryzła wargi. Była zła, że Edward tak szybko ją rozszyfrował.

- Co za bzdury - mruknęła.

              Pilot zdawał się nie słyszeć tej uwagi. Nadal pieszczotliwie tarmosił zwierzaka. Nie wiedziała, jaka to rasa. Wyglądał jej na jakąś odmianę teriera. Piesek był cały biały, tylko na lewym oku miał dużą czarną plamę. Był kiedyś taki stary przedwojenny film, w którym występował podobny psiak. Nie mogła przypomnieć sobie teraz tytułu.

- Przyszłam tu, by przedstawić naszą nową ofertę - przypomniała. - Liczę, że może się jeszcze namyślisz.

              Edward wyprostował się, skrzyżował ramiona i pochylił się w jej stronę.

- Jak już wspomniałem, moja firma dopiero się rozkręca. Na tym etapie nie mam nieograniczonych funduszy i nie stać mnie na reklamę. Dlatego na razie muszę poprzestać na moich dotychczasowych klientach. Są zadowoleni i polecają mnie swoim znajomym. To całkiem dobrze działa, nie narzekam.

              Chyba nie aż tak dobrze, skoro ma tyle wolnego czasu, podsumowała w duchu Bella.

- A jakie to usługi? - zapytała.

- Daję lekcje pilotażu, a ostatnio doszły do tego przesyłki lotnicze.

- Aha.

- Jak dotąd ani razu się nie rozbiłem.

              Żartował sobie z niej, to było jasne. I mało przyjemne. Chyba nie liczył, że tą ostatnią uwagą skusi ją do wejścia na pokład malutkiej cessny.

- Chociaż - ciągnął Edward - zawsze musi być ten pierwszy raz.

- Właśnie miałam to na końcu języka - mruknęła Bella. - No dobrze, na wszelki wypadek zostawię naszą ofertę - dodała przyjaznym tonem. - Mam nadzieję, że może wrócisz do niej, gdy pozwolą ci na to finanse.

              Sięgnęła po teczkę i torebkę, ruszyła do wyjścia. Nieoczekiwanie Edward stanął w drzwiach i wyciągnął rękę, blokując przejście. Po jego twarzy błądził leniwy, seksowny uśmiech. Hm, ciekawe, jak często te dwie rzeczy idą w parze, przebiegło jej przez myśl. Biorąc pod uwagę jego urodę i chłopięcy wdzięk, z pewnością nie miał problemów z czarowaniem panienek. Z miejsca padają mu do stóp. Ale nie ona.

              Bez mrugnięcia okiem wytrzymała jego spojrzenie.

- Na pewno nie dasz się namówić na przejażdżkę? - zapytał.

- Na pewno - potwierdziła stanowczo.

- Naprawdę nie ma się czego bać.

- Uhm. Przepraszam, ale na mnie już pora. Zostało mi sporo spraw do załatwienia.

              Odsunął się z przejścia.

- Wielka szkoda. Jesteś bardzo zdystansowana, ale masz w sobie coś.

              Nie mogła się powstrzymać. Wzniosła oczy do nieba.

              Edward zaśmiał się cicho. Odprowadził ją do samochodu; pies nie odstępował go na krok. W innej sytuacji chętnie by go pogłaskała, lecz teraz zwalczyła pokusę. Edward mógłby odczytać to opacznie, wyobrazić sobie, że to on ją zainteresował. Lubiła zwierzęta, zwłaszcza psy, i to bardzo. Planowała, że kiedyś też będzie miała swojego. Na razie to nie wchodziło w grę. W domu, w którym wynajmowała  mieszkanie, był zakaz trzymania zwierząt. W dodatku właściciel okazał się wyjątkowo przeczulony pod tym względem. Już dawno postanowiła, że gdy tylko nadarzy się okazja, poszuka sobie innego lokum.

              Odblokowała drzwi, Edward otworzył je. Uśmiechnęła się i wsiadła do środka. Chciała już stąd odjechać.

- Na pewno cię nie przekonam?

              Bella pokręciła głową. Tacy czarusie na wszystko są odporni, ale jest coś, co zawsze ich bierze - gdy kobieta odmawia. Wiedziała to z doświadczenia, bo taki był jej ojciec. Trudno, panie Cullen, tym razem stanęło na moim, pomyślała. Niech wie, że ona umie bronić swojego zdania.

              Zamknęła drzwi z hukiem.

              Edward zrobił krok w tył.

              Włączyła silnik i ruszyła. Edward uśmiechnął się do niej. Dziwny był ten uśmiech, tajemniczy. Jakby wiedział o czymś, o czym ona nie miała pojęcia.

              Nie przejęła się tym. Ważne, że już ma to za sobą.

             

              Z każdym kolejnym kilometrem uspokajała się. Gdy dojechała do redakcji, była już w całkiem dobrej formie. Od razu poszła do siebie. Jej biurko, podobnie jak stanowiska innych pracowników, mieściło się w podzielonym na boksy pomieszczeniu w piwnicy budynku. Żartobliwie, choć czasem z ironią, zwali je Lochem. Bella weszła do swojego boksu, rzuciła torebkę na biurko. Angela Weber, reporterka siedząca po drugiej stronie wąskiego przejścia, popatrzyła na nią ciekawie.

- Co, tak kiepsko? - zapytała, podsuwając się z fotelem bliżej. Angela była o kilka lat starsza od Belli. W przeciwieństwie do niej była niska i miała ciemnobrązowe, proste włosy. Bella natomiast miała włosy w jaśniejszym odcieniu, gęste i delikatnie kręcone.

- Ale miałam popołudnie - mruknęła Isabella. - Nie uwierzysz.

- Znalazłaś jakichś chętnych? - spytała Angela. Wczoraj był jej dzień na chodzenie po mieście i zdobywanie reklamodawców. Udało jej się pozyskać trzech nowych klientów.

              Bella skinęła głową. W sumie nie poszło jej tragicznie. Przekonała właścicieli lokalnej pizzerii, że warto spróbować zrobić jakąś akcję. Namówiła ich na kupon rabatowy w środowym wydaniu gazety. Jeden dolar zniżki na każdą dużą pizzę. Uświadomiła im, że w ten sposób najlepiej się przekonają, jak działa reklama. Oby w środę całe miasto przyleciało do nich z kuponami. Lokal „Badda Bing, Badda Boom Pizza" był

dzisiaj jej jedynym sukcesem.

- Świetnie się spisałaś - z uznaniem podsumowała Angela.

- Przynajmniej nie obetną nam pensji - rzekła z przekąsem.

              Angela spoważniała, pokręciła głową.

- Jake nigdy by na to nie poszedł.

              Angela, z którą zdążyła się zaprzyjaźnić, miała słabość do szefa. Bella nie mogła pojąć, jak to się dzieje, że osoba tak stanowcza i asertywna jak Angela, przy Jacobie stawała się cicha i potulna jak owieczka.

              Westchnęła. Ona sama miała zupełnie inny stosunek do mężczyzn. Niestety, raczej cyniczny. Przede wszystkim z powodu ojca, bo od dziecka patrzyła na jego zagrywki. Podczas studiów chodziła raz z kimś na poważnie, ale ten układ szybko się skończył, gdy zachorowała jej mama. James oczekiwał, że Bella nadal mu będzie pomagać, a ona wtedy musiała zająć się mamą. Nie zastanawiał się długo. Rzucił ją i szybko znalazł sobie kolejną dziewczynę, też z dziennikarstwa.

              Odsunęła fotel, usiadła za biurkiem. Nie po to studiowała, by mieć taką pracę. Czuła się wykończona. Bolały ją nogi, a w rajstopach poszło oczko. I co jej z tego przyjdzie, że pół dnia gania po mieście, a drugie pół spędza przy biurku na pisaniu nekrologów?

              No właśnie, nekrologów. Jacob był dumny z tego, że zdobył kontrakt na przygotowywanie nekrologów dla dużej gazety z Tacomy. Przez ostatnie osiem miesięcy to było główne zajęcie jej i Angeli. Prawdę mówiąc, wprawiła się i szło jej całkiem nieźle, lecz to zajęcie nie dawało satysfakcji. Chciała robić coś zupełnie innego, pracować na swoje nazwisko.

              Nie po to kończyła dziennikarstwo, by teraz namawiać sklep meblowy na zamieszczenie w niedzielnym wydaniu ogłoszenia o wyprzedaży materacy. Przecież jest reporterką! I to dobrą... gdyby tylko ktoś dał jej szansę, by mogła się sprawdzić. Marzyła o napisaniu czegoś sensownego, pragnęła wykazać się wiedzą i umiejętnościami. A pisanie nekrologów podcinało jej skrzydła.

- Wiesz, ja już chyba dłużej tego nie ścierpię - wyznała żałośnie, smutno patrząc na przyjaciółkę. - Albo Jacob pozwoli mi napisać prawdziwy artykuł, albo... - Sama nie wiedziała, co wtedy zrobi.

              Angela głośno wypuściła powietrze.

- Chyba nie zamierzasz stąd odejść?

              Bella popatrzyła na nią w zamyśleniu. Obie w tym samym tygodniu zaczęły pracę w gazecie. Jednak Angeli odpowiadało to, co jej zlecano. Lubiła pisać nekrologi, spełniała się w tym. Do każdego potrafiła znaleźć odpowiedni ton. Z Isabellą było inaczej. Zmuszała się, by je pisać. Efekty jej pracy zawsze były świetne, bo bardzo się przykładała i nigdy nic nie robiła byle jak, jednak nie było to zajęcie, jakie chciałaby wykonywać. Była ambitna, marzyła, by pisać prawdziwe artykuły, a z czasem mieć własną kolumnę.

- Nie zamierzam odejść - rzekła z naciskiem. - Ale od sześciu miesięcy nie mogę się doprosić, by Jacob dał mi coś do zrobienia. Coś innego niż nekrologi.

- Prześpij się z tym, nie działaj pochopnie - łagodziła Angela. - Miałaś ciężki dzień. Rano na wszystko spojrzysz z innej perspektywy.

- Pewnie tak - wymamrotała. Wiedziała, że nie powinna działać pod wpływem chwili. Zresztą jej podły nastrój nie brał się z pisania nekrologów czy pozyskiwania ogłoszeniodawców.

              Powodem było nadchodzące Boże Narodzenie.

              Gdzie nie poszła, wszędzie panowała świąteczna atmosfera. A przecież nie dla wszystkich te święta są radosne, nie wszyscy czekają na nie z utęsknieniem. Ona, na przykład, nie. To bardzo rodzinne święta, trudne do zniesienia dla kogoś, kto nie ma rodziny. Owszem, ma ojca, ale to niczego nie zmienia. Po śmierci mamy, gdy ISabella została sama, ojciec zapraszał ją do siebie do Kalifornii, a ona co roku mu odmawiała, znajdując w tym jakąś ponurą satysfakcję.

              Niemal wszyscy, których znała, mieli jakichś bliskich i właśnie z nimi spędzali święta. Ona była sama. Jednak za żadne skarby nie pojechałaby do ojca i jego drugiej żony. W ubiegłym roku poszła po prostu do kina, a zamiast świątecznych potraw zafundowała sobie prażoną kukurydzę z masłem. I też było dobrze.

- Chyba nie odejdziesz tuż przed świętami - rzekła Angela.

              Isabella westchnęła ponownie.

- No nie, masz rację - powiedziała. Ale tylko dlatego, by jej nie denerwować.

 

              Gdy nazajutrz Bella weszła do Lochu, miała zdecydowaną minę.

- Naprawdę chcesz rozmawiać z Jakiem? - Angela wychyliła się ze swojego boksu i popatrzyła na Bellę pytająco.

- Tak - wymamrotała.

              Podjęła decyzję. Musi postawić sprawę na ostrzu noża. Minął rok, a ona nadal tkwi w tym samym miejscu, co na początku pracy. Taka jest prawda. Jeśli chce coś zmienić, musi działać. Ma już dość siedzenia w piwnicy i pisania nekrologów. Dość snucia się po ulicach i namawiania ludzi, by zechcieli się u nich ogłaszać.

- Co mu powiesz? - Oczy przyjaciółki mierzyły ją badawczo.

              Nie bardzo wiedziała, co jeszcze może powiedzieć, czego Jacob do tej pory nie słyszał. Jeśli znowu zacznie ją zbywać, po prostu wręczy mu wymówienie. Nie odejdzie z pracy przed świętami, przede wszystkim z powodów finansowych. Na razie nie ma pojęcia, gdzie mogłaby poszukać nowego zajęcia.

- Jacob nie pozwoli ci odejść - z przekonaniem rzekła Angela. - Zależy mu na tobie.

- Kiedy się na mnie nie wydziera, tak?

- No wiesz, on ma tyle na głowie.

              Bella popatrzyła na nią zwężonymi oczami. Angela była tak zauroczona szefem, że nic do niej nie trafiało.

              Musi działać. Teraz albo nigdy. Wyprostowała ramiona.

- Idę do niego. Jak wyglądam? Widać, że jestem zdecydowana?

- Jasne, jak najbardziej! - podbudowała ją przyjaciółka.

- Teraz nekrologi spadną na ciebie - przypomniała jej Isabella.

- Nie ma sprawy, to mi nie przeszkadza - zapewniła Angela.

- No dobrze, to idę.

              Weszła na parter i podeszła do luksusowego gabinetu szefa. No, może to określenie trochę na wyrost, lecz w porównaniu z Lochem, w którym spędzała najwięcej czasu...

              Stanęła na progu. Jacob podniósł głowę, popatrzył na nią.

- Znajdziesz dla mnie minutę? - zapytała grzecznie.

              Jego pochmurna mina nieoczekiwanie zmieniła się w szeroki uśmiech. Dopiero teraz Bella spostrzegła, że szef nie był sam. Otworzyła usta, by przeprosić i szybko się wycofać, lecz Jacob nie pozwolił jej dokończyć.

- Właśnie zamierzałem cię prosić, żebyś do mnie zajrzała. - Zrobił zapraszający gest. - Miałaś okazję poznać Edwarda Cullena, prawda?

              Ledwie się powstrzymała, by nie zapytać, co on tutaj robi.

- Witam - wymamrotała, czując ucisk w żołądku. Powinna to była przewidzieć. Edward nie należy do tych, którzy łatwo przyjmują odmowę.

              Podniósł się, wyciągnął rękę.

- Też jest mi miło znowu cię widzieć.

              Z przymusem podała mu rękę. Jego przyjazne nastawienie na pewno jej nie zwiedzie. Unikała jego wzroku. Miała dziwne przeczucie, że on coś knuje. I to nic dobrego. Póki co nie miała bladego pojęcia, o co mu może chodzić, jednak instynktownie czuła, że już niedługo to się okaże.

- Usiądź - rzekł Jacob, bo dziewczyna stała jak przymurowana.

              Przysiadła na fotelu obok Edwarda.

              Jacob oparł się wygodniej w fotelu, popatrzył na nią przenikliwie. W redakcji panowała raczej swobodna atmosfera i pracownicy nosili niezobowiązujące stroje, lecz ona zawsze dbała o swój wygląd. Chciała być postrzegana jako profesjonalistka. I tak się ubierała. Włosy starannie uczesane, elegancki strój.

- Od jakiegoś czasu powtarzasz mi, że chciałabyś zająć się czymś innym niż pisaniem nekrologów - zaczął Jacob.

- Tak, bo wydaje mi się...

- Mówiłaś, że interesują cię „prawdziwe historie", jak to określiłaś.

              Bella skinęła głową. Kątem oka zerknęła na Edwarda.

- Choć jeśli chodzi o samoloty i takie rzeczy, to raczej...

- Nie, nie o samoloty- wszedł jej w słowo szef.

              Isabella odetchnęła lżej. Nie uspokoiła się całkiem, ale przynajmniej mogła normalnie oddychać.

- To dotyczy czegoś innego. Chodzi o keks.

              Marzyła, by wreszcie pisać prawdziwe artykuły; miesiącami chodziła za Jabocem, wciąż mu się naprzykrzała. W końcu się złamał i daje jej temat. Ale taki? Ma pisać o keksie? To chyba pomyłka?

- Chodzi o keks? - powtórzyła, łudząc się, że może źle usłyszała. Nie lubiła keksu, wręcz nie znosiła. To tradycyjne świąteczne ciasto, znane od wieków, wypiekane według przepisów przekazywanych z pokolenia na pokolenie, dojrzewające, jak piernik, całymi tygodniami i miesiącami, nigdy do niej nie przemawiało. Była nawet święcie przekonana, że ludzie dzielą się na gorących miłośników i zawziętych wrogów tego wypieku.

              Kiedyś słyszała anegdotę o k...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin