Anne Rice - Śpiąca Królewna 3 - Wyzwolenie Spiącej Królewny (m76).doc

(1067 KB) Pobierz
Annę Rice

Anne Rice

 

WYZWOLENIE  ŚPIĄCEJ KRÓLEWNY

 

 

 

Tytuł oryginału BEAUTY'S RELEASE

 

CO SIĘ DZIAŁO DO TEJ PORY...

W PRZEBUDZENIU ŚPIĄCEJ KRÓLEWNY

Po stuletnim śnie, pod wpływem pocałunku królewicza, Śpiąca Królewna otworzyła oczy i przekonała się... że jej szaty znikły, ciało zaś i serce znalazły się we władaniu człowieka, który przywrócił ją do życia. Jednocześnie uczynił z niej swoją osobistą niewolnicę, która miała z nim dzielić uciechy cielesne, i postanowił zabrać ją do swojego królestwa.

Zachęcona przez rodziców, wdzięcznych za jej ocalenie, a także zafrapowana nie znanym dotąd uczuciem pożądania, królewna Różyczka poddała się woli księcia i niebawem znalazła się na dworze jego matki, królowej Eleanory. Tam powiększyła grono nagich książąt i księżniczek, którzy mieli dawać rozkosz tutejszym władcom i dostojnikom do czasu, gdy ich niewola dobiegnie końca i w nagrodę za dobrą służbę zostaną odesłani do swoich królestw.

Oszołomiona trudami pobytu w Sali Treningu, Sali Egzekucji oraz na Ścieżce Konnej, a także odczuwaną coraz usilniej potrzebą dawania rozkoszy, Różyczka pozostawała niekwestionowaną faworytą następcy tronu i źródłem zmysłowych uciech swojej tymczasowej pani, prześlicznej młodej lady Juliany.

Jednocześnie nie potrafiła się oprzeć namiętnemu, choć tajemnemu i zakazanemu uczuciu do osobistego niewolnika królowej, księcia Aleksego, a potem również do buntowniczego niewolnika, księcia Tristana.

Kiedy ujrzała go w gronie usuniętych z dworu, pod wpływem niewytłumaczalnego, jak się mogło zdawać, impulsu, zdobyła

 

się na krok, który oznaczał dla niej tę samą karę, jaką przeznaczono dla Tristana: wygnanie z pełnego przepychu zamku do pobliskiej wioski, gdzie miała pracować w znoju i trudzie.

W KARZE DLA ŚPIĄCEJ KRÓLEWNY

Tristan, sprzedany w wiosce na aukcji niewolników, niebawem zrozumiał, jaki czeka go los: został spętany i zaprzężony do powozu swojego nowego pana, młodego i przystojnego Ni-colasa, Królewskiego Kronikarza. Różyczka, sprzedana do pracy w gospodzie pani Lockley, miała też dostarczać rozkoszy Kapitanowi Straży, głównemu lokatorowi w gospodzie.

Po kilku dniach Różyczka i Tristan pogodzili się w pełni z surową dyscypliną panującą w wiosce. Słodki dreszcz trwogi, jaki odczuwali w Miejscu Publicznej Kaźni, w Zakładzie Kar, na farmie i w stajni lub nocą, gdy żołnierze spędzali czas wolny w gospodzie, rozpalał ich oboje i jednocześnie przejmował lękiem; sprawiał, że zapominali o tym, kim byli dawniej.

Nawet surowy wyrok wydany na zbiegłego niewolnika, księcia Laurenta, z czego uczyniono widowisko, przywiązując księcia do Krzyża Kaźni, urzekł ich do reszty.

I podczas gdy Różyczka delektowała się wymierzanymi jej karami, Tristan zakochał się beznadziejnie w swoim nowym panu i władcy.

Ale ledwo owa para spotkała się i zwierzyła sobie z tego nieobyczajnego szczęścia, groźna banda zbrojnych zaatakowała wioskę, po czym uprowadziła Różyczkę i Tristana wraz z innymi wybranymi niewolnikami, aby przewieźć ich pod pokładem statku do krainy ich nowego pana, Sułtana.

W ciągu paru godzin od chwili ataku porwani dowiedzieli się, że nikt za nich nie zapłaci okupu. Na mocy porozumienia między monarchami do czasu zwrócenia ich królowej czekała ich dwuletnia służba w pałacu Sułtana.

Zamknięci w długich złotych klatkach, niewolnicy poddali się losowi.

 

Z bohaterami naszej opowieści pożegnaliśmy się u kresu nocy i długiego rejsu.

Książę Laurent pozostał sam na sam z myślami o swojej niewoli...

 

LAURENT: POJMANI NA MORZU

Nadal głucha noc.

Coś się jednak zmieniło. Gdy tylko otworzyłem oczy, zorientowałem się, że niebawem dobijemy do brzegu. Nawet w bezgłośnym półmroku kajuty czułem zapach życia na lądzie.

Zatem nasz rejs ma dobiec końca, pomyślałem. I dowiemy się nareszcie, co nas czeka w tej niewoli, gdzie wyznaczono dla nas jeszcze niższą pozycję niż dotychczas.

Czułem ulgę i jednocześnie lęk, przepełniała mnie w tym samym stopniu ciekawość, co i trwoga.

W blasku jednej z latarni ujrzałem Tristana. Zamiast spać, wpatrywał się z napięciem w mrok. On też już wiedział, że niedługo będziemy na miejscu.

Spały natomiast smacznie nagie księżniczki; w swoich złotych klatkach wyglądały jak egzotyczne zwierzątka. Podniecająca mała Różyczka niczym żółta smuga w mroku. Rosalynd — z czarnymi puklami włosów osłaniającymi biel pleców aż po wypukłości pulchnych zgrabnych pośladków. A w górze smukła, filigranowa Elena leżąca na wznak, z prostymi kasztanowymi włosami rozrzuconymi na poduszce.

Piękne ciała, myślałem, patrząc na nasze trzy pojmane niewolnice: na Różyczkę i jej ponętne ramiona i nogi, tak kuszące, że zachęcały do uszczypnięcia; na Elenę pogrążoną we śnie, z głową odrzuconą do tyłu i szeroko rozsuniętymi długimi smukłymi nogami, z kolanem wspartym o pręty klatki; na Rosalynd, która akurat, gdy przeniosłem na nią wzrok, obróciła się na bok, a jej dorodne piersi o ciemnoróżowych sterczących sutkach nieznacznie przesunęły się do przodu.

 

W pewnej odległości ode mnie po prawej stronie leżał czarnowłosy Dmitri, z równie pięknie umięśnionym torsem jak jasnowłosy Tristan. Jego twarz wydawała się we śnie dziwnie zimna i odpychająca, chociaż za dnia sprawiał wrażenie najsympatyczniejszego i najprzystępniejszego z nas wszystkich. Osadzeni w klatkach tak samo bezwzględnie jak tamte niewiasty my, książęta, wyglądaliśmy z pewnością nie mniej egzotycznie niż one.

Między nogami mieliśmy skąpe okrycie ze złotej metalowej siatki, która nie pozwalała na lekkie choćby muśnięcie spragnionego narządu.

W ciągu tych długich nocy na morzu wykorzystywaliśmy każdą chwilę, kiedy strażnicy oddalali się od nas na tyle, że nie słyszeli naszych szeptów, by lepiej poznać się wzajemnie. A gdy oddawaliśmy się rozmyślaniom lub marzeniom, poznawaliśmy lepiej samych siebie.

              Czujesz to, Laurent? — szepnął Tristan. — Jesteśmy blisko brzegu.

Najwyraźniej był rozdrażniony, bolał nad utratą swojego pana, Nicolasa, ale bacznie obserwował wszystko, co się działo wokół niego.

              Tak — mruknąłem cicho. Zerknąłem na niego ukradkiem

i dostrzegłem błysk w jego niebieskich oczach. — To już nie

długo.

              Mam tylko nadzieję...

              Tak? — powtórzyłem. — Jaką tu można mieć nadzieję,

Tristanie?

              ...że nas nie rozdzielą.

Nie odpowiedziałem. Położyłem się z powrotem i zamknąłem oczy. Czy warto rozmyślać teraz o sprawach, które niebawem same się wyjaśnią? Tym bardziej że i tak nie mamy żadnego wpływu na ich bieg.

              Cokolwiek się zdarzy — szepnąłem sennie — dobrze,

że rejs się kończy. To oznacza, że nasza bezczynność nie potrwa

już długo. Nareszcie będzie z nas znowu jakiś pożytek.

10

 

Po wstępnym sprawdzeniu naszej kondycji porywacze zostawili nas w spokoju i przez następne dwa tygodnie dręczyły nas tylko nasze własne żądze. Młodzieńcy, którzy nas doglądali, uśmiechali się łagodnie i natychmiast wiązali nam ręce, kiedy ośmielaliśmy się opuszczać dłonie na metalowy siatkowy trój-kącik okrywający nasze intymne miejsca.

Tu, pod pokładem statku, gdzie widzieliśmy tylko nagich współwięźniów, wszyscy, jak sądzę, przeżywaliśmy taką samą udrękę.

Zastanawiałem się, czy opiekujący się nami młodzieńcy, tak troskliwi pod każdym względem, są świadomi, jak bezwzględnie szkolono nas w oddawaniu się rozkoszom cielesnym i w jaki sposób panowie i damy na dworze królowej doprowadzili do tego, żeśmy łaknęli nawet smagnięcia rzemieniem, w nadziei, że to ugasi dręczące nas pożądanie.

W dotychczasowej służbie nigdy, nawet przez pół dnia, nie odstępowano od uciech cielesnych, przy czym nawet tych najbardziej posłusznych spośród nas nie omijały regularne surowe napominania i kary. Wygnańcy, zesłani z zamku królewskiego do wioski, też nie mogli marzyć o wypoczynku.

Ale to, jak stwierdziliśmy z Tristanem podczas nocnych cichych pogaduszek, był już inny świat. W wiosce i na dworze mogliśmy mówić — jeśli w ogóle — jedynie: „Tak, panie" albo: „Tak, pani". Wyjątki od tej reguły były możliwe po uzyskaniu wyraźnego zezwolenia. Tristan spotykał się i rozmawiał do woli ze swoim ukochanym panem, Nicolasem.

Zanim jednak opuściliśmy krainę królowej, ostrzeżono nas, że słudzy Sułtana będą nas traktowali jak głuchonieme zwierzęta. Nie podejmą z nami rozmowy, nawet gdybyśmy znali ich język. Na miejscu zaś, w państwie Sułtana, niewolnik przeznaczony do dawania rozkoszy musiał się spodziewać natychmiastowej i surowej kary za najmniejszą próbę odezwania się bez zgody pana.

Jak się okazało, ostrzeżenia nie były bezpodstawne. Podczas rejsu cały czas głaskano nas, pieszczono, poszczypywano i poniewierano w pobłażliwym, protekcjonalnym milczeniu.

11

 

Kiedy zrozpaczona i znudzona księżniczka Elena odezwała się w pewnej chwili, prosząc o wypuszczenie jej z klatki, natychmiast zakneblowano ją i szamoczącą się, z rękami i nogami spętanymi na plecach, zawieszono na łańcuchu przymocowanym do sufitu. W tej pozycji ją zostawiono, karcąc gniewnymi okrzykami, dopóki nie dała za wygraną i zaprzestała swych daremnych, tłumionych bowiem przez knebel protestów.

Zdjęto ją potem ostrożnie i jakże czule! Pocałunek złożony * jej milczących ustach oraz olejek wcierany w obolałe miejsca na dłoniach i nogach tak długo, dopóki nie znikły czerwone ślady po skórzanych ciasnych pętach, miały wynagrodzić ból.

Młodzieńcy w jedwabnych szatach wyszczotkowali nawet jej lśniące kasztanowe włosy, a potem silnymi dłońmi wytrwale masowali pośladki i plecy, jakby uznali, że impulsywne istoty naszego pokroju należy poskramiać w taki właśnie sposób. Oczywiście przerwali swoje zabiegi, gdy tylko delikatny ciemny kędzierzawy meszek między nogami Eleny zwilgotniał, a ona sama pod wpływem rosnącego podniecenia mimo woli jęła pocierać łonem o jedwab materaca.

Oszczędnymi, lecz zdecydowanymi gestami dali jej do zrozumienia, że ma teraz uklęknąć, po czym — przytrzymując ją za ręce — osłonili jej ciasną szparkę sztywną metalową siateczką, którą umocowali na łonie, tak że łańcuch owinął się wokół ud. Następnie ułożyli ją w klatce, przywiązując ręce i nogi grubymi satynowymi wstążkami do prętów.

Elena czuła jednak, że okazując swoje podniecenie, wcale ich nie rozgniewała. Wprost przeciwnie: przed osłonięciem jej wilgotnego krocza siateczką pogłaskali je z wymownym uśmiechem, jakby pochwalali tę jej namiętność, jej pragnienie. Pozostali przy tym nieubłagani i widać było, że tej postawy nie zmiękczyłyby nawet najbardziej rozpaczliwe jęki.

Reszta naszej gromadki, trawiona żądzą, przyglądała się im w milczeniu, a spragnione organy pulsowały daremnie. Nagle zapragnąłem dostać się jakoś do klatki Eleny, zedrzeć z jej łona złotą siatkę i wtargnąć członkiem w ciasną wilgotną norkę, stworzoną do dawania rozkoszy. Chciałem wedrzeć się językiem do

12

 

jej ust, ścisnąć w dłoniach obfite piersi, possać te drobne koralowe sutki, a potem ujeżdżać ją, patrząc na jej ciemniejącą od nabiegłej krwi twarz. Ale były to tylko marzenia nie do spełnienia. Elena i ja mogliśmy jedynie spoglądać na siebie z nadzieją, że wcześniej czy później zakosztujemy wspólnej ekstazy. Pociągała mnie też, nawet bardzo, filigranowa Różyczka, ponętna była także Rosalynd o bujnym ciele i dużych smutnych oczach, ale to właśnie Elena okazała się na tyle rozsądna, by nie przejmować się tym, co nas spotkało. Kiedy szeptaliśmy w ukryciu, śmiała się z moich obaw, odgarniając na ramię kaskadę ciemnych włosów.

              Powiedz, Laurent, czy ktoś kiedykolwiek miał do wyboru

trzy tak wspaniałe możliwości? — zapytała. — Pałac Sułtana,

wioska lub zamek. Zapewniam cię, w każdym z tych miejsc

mogę znaleźć dla siebie źródło przyjemności.

              Moja droga, nie wiesz nawet, jakie cię czeka życie w pa

łacu Sułtana — odparłem. — Królowa miała setki nagich nie

wolników. Również w wiosce było ich wielu. A jeśli Sułtan

posiada znacznie więcej niewolników ze wszystkich królestw

Wschodu i Zachodu? Tak wielu, że może ich używać jako pod

nóżki?

              Sądzisz, że to możliwe? — zapytała wyraźnie podekscy

towana. Jej uśmiech miał w sobie coś uroczo zuchwałego. Te

wilgotne usta, te nieskazitelne zęby... — W takim razie musimy

się jakoś wyróżnić. — Oparła podbródek na dłoni zwiniętej

w piąstkę. — Nie chcę być jedną z tysięcy ciemiężonych księż

niczek: Zróbmy coś, aby w naszym wypadku Sułtan wiedział,

z kim ma do czynienia.

              Masz niebezpieczne myśli, moja droga — zaoponowa

łem. — Zwłaszcza że nie wolno się nam odzywać, a strażnicy

odnoszą się do nas tak, jakbyśmy byli małymi prymitywnymi

stworzonkami.

              Znajdziemy jakiś sposób, Laurent. — Elena mrugnęła fi

glarnie, próbując dodać mi otuchy. — Jak dotąd, nie lękałeś się

niczego, czyż nie? Zdecydowałeś się na ucieczkę tylko po to, aby

przekonać się, jakie to uczucie być pojmanym, nieprawdaż?

 

              Jesteś zbyt bystra, Eleno — mruknąłem. — Dlaczego

uważasz, że nie uciekłem ze strachu?

              Ja to wiem. Jeszcze nikt nie uciekł z pałacu królowej ze

strachu. Motywem ucieczki jest zazwyczaj żądza przygód. Sama

też tak postąpiłam. Właśnie za to wysłano mnie do wioski.

              I warto było? — zapytałem. Och, gdybym mógł ją chociaż

pocałować, by choć część jej dobrego nastroju przeszła na mnie,

gdybym mógł poczuć między palcami jej drobne sutki! Jakież

to okrutne, że w zamku nigdy nie mogłem być blisko niej!

              Owszem, było warto — wyszeptała z namysłem. Kiedy

doszło do porwania, przebywała w wiosce już od roku jako

niewolnica na farmie Dostojnego Burmistrza; w jego wiejskiej

posiadłości obchodziła cały ogród na czworakach i wyrywała

chwasty z traw samymi zębami na oczach ogrodnika, korpulen

tnego i surowego mężczyzny, nie rozstającego się ani na chwilę

z rzemieniem.

              Ale zaczęłam już pragnąć jakiejś odmiany — dodała,

obracając się na wznak, i zgodnie ze swoim zwyczajem rozsu

nęła szeroko nogi. Ciemny gęsty gaik wokół płci, osłoniętej

przez złotą metalową siatkę, niczym magnes przyciągnął mój

wzrok. — Marzyłam o niej. I wtedy, jak na zawołanie, zjawili

się żołnierze Sułtana. Pamiętaj, Laurent, musimy się czymś wy

różnić.

Mimo woli roześmiałem się w duchu. Podobała mi się jej pogoda ducha.

Lubiłem też innych: Tristana, który stanowił czarujące połączenie siły i żądzy, a swoje cierpienie znosił w milczeniu, Dmi-trija i Rosalyndę, pełnych uniżoności i pokory, jakby byli urodzonymi niewolnikami, nie zaś potomkami koronowanych głów.

Tylko że Dmitri nie panował nad podnieceniem czy żądzą, nie potrafił czekać w spokoju na karę lub moment, gdy inni będą korzystać z jego ciała. A przy tym jego umysł wypełniały jedynie wzniosłe myśli o miłości i uległości. Krótki okres odbywania kary w wiosce spędził pod pręgierzem w Miejscu Publicznej Kaźni, gdzie oczekiwał na chłostę na Obrotowym Talerzu. Również dla Rosalynd zakucie w kajdany stanowiło

 

jedynie oznakę sprawowania kontroli. Oboje mieli nadzieję, że wioska zdoła rozwiać ich obawy i pozwoli im odbyć służbę ze stosowną finezją.

A Różyczka... No cóż, obok Eleny była to najbardziej niezwykła, obdarzona największym wdziękiem niewolnica. Pozornie zimna, okazała się istotą niezaprzeczalnie słodką i tolerancyjną, a jednocześnie buntowniczą. W ciemne noce na morzu widziałem nieraz, jak wpatruje się we mnie przez pręty klatki ' z nieodgadnionym wyrazem na drobnej twarzyczce, którą natychmiast rozjaśniał uśmiech, gdy odwzajemniłem spojrzenie.

Kiedy Tristan szlochał, ona zaczynała go tłumaczyć.

              Kochał swego pana — szeptała, po czym wzruszała ra

mionami, jakby ta sytuacja, choć zasługiwała na współczucie,

była dla niej zupełnie niezrozumiała.

              A ty się nigdy nie zakochałaś? — zapytałem pewnego

razu.

              Nie, raczej nie. Czasem tyJko, w tym lub innym niewol

niku... — Nieoczekiwanie zerknęła na mnie prowokująco, co

sprawiło, że mój drąg w jednej chwili poderwał się w górę.

W tej dziewczynie, pozornie tak kruchej, było coś dzikiego

i twardego.

A jednak bywały chwile, kiedy zdawała się rozpamiętywać swój opór przed miłością.

              Co by to oznaczało, kochać ich? — zapytała kiedyś, jakby

siebie samą. — Co by to oznaczało, ulec całym sercem? Lubię,

gdy wymierzają mi karę. Ale kochać któregoś z moich panów

lub którąś z pań... — Na jej twarzy nagle pojawił się lęk.

              Widzę, że to cię niepokoi — szepnąłem współczują

co. Noce spędzone na morzu odcisnęły na nas swoje piętno.

Wszystko przez to nieznośne odosobnienie.

              Tak. Łaknę czegoś, czego jeszcze nie zaznałam — od

parła cicho. — Wypieram się takich pragnień, ale tego właśnie

chcę. Może po prostu nie natrafiłam jeszcze na właściwego pana

lub panią...

              A następca tronu, ten, który przywiózł cię do królestwa?

Z pewnością uznałaś go za doskonałego pana.

 

              Nie, wcale nie — zaprzeczyła natychmiast. — Ledwo

go pamiętam. Nie pociągał mnie, naprawdę. Ciekawe, jakby to

było, gdyby któryś pan lub pani mnie pociągał? — Jej oczy

zapłonęły dziwnym blaskiem, jakby po raz pierwszy zdała sobie

sprawę z takiej możliwości.

              Tego nie potrafię ci powiedzieć — mruknąłem. Poczułem

się nagle zupełnie zdezorientowany. Do tej pory byłem pewien,

że kocham moją panią, lady Elverę. Ale teraz pojawiły się we

mnie wątpliwości. Może Różyczka miała na myśli uczucie głębsze i doskonalsze od tego, jakie zdążyłem poznać.

Rzecz w tym, że mnie pociągała Różyczka. Ta, która leżała teraz poza zasięgiem moich rąk na jedwabnym posłaniu; w półmroku jej nagie ciało wydawało się nieskazitelną rzeźbą, a oczy zwiastowały na pół ujawnione sekrety.

Wszyscy jednak, mimo dzielących nas różnic i poglądów na temat miłości, byliśmy niewolnikami. To nie ulegało wątpliwości.

Pełniona przez nas służba otworzyła nas i odmieniła. Bez względu na nasze lęki i konflikty, nie byliśmy już tamtymi rumieniącymi się, nieśmiałymi stworzeniami sprzed lat. Każde z nas nurzało się na swój sposób w upajających odmętach erotycznej udręki.

Kiedy tak leżałem pogrążony w myślach, próbowałem pojąć, na czym polegają najistotniejsze różnice między życiem na zamku i w wiosce, a także odgadnąć, co nas czeka w nowej niewoli u Sułtana.

 

LAURENT: WSPOMNIENIA Z ZAMKU I WIOSKI

Na zamku służyłem od ponad roku. Należałem do surowej lady Elvery, która dla samej zasady chłostała mnie każdego ranka podczas śniadania. Ta dumna, małomówna kobieta o kruczoczarnych włosach i ciemnoszarych oczach potrafiła spędzić wiele godzin na artystycznym haftowaniu. W podzięce za chłostę całowałem jej buty, spodziewając się choćby najdrobniejszej pochwały — że prawidłowo reagowałem na cięgi albo że wydaję się jej przystojny. Ale ona rzadko zdobywała się na jedno choćby słowo. Rzadko też podnosiła wzrok znad robótki.

Popołudnia spędzaliśmy w ogrodzie, gdzie ona nadal haftowała, a ja, by ją rozerwać, kopulowałem z księżniczkami. Najpierw musiałem schwytać słodką zdobycz, co oznaczało szaleńczą gonitwę między rabatkami, następnie w celu dokonania inspekcji kładłem zarumienioną małą księżniczkę u stóp mojej pani i wreszcie mógł się rozpocząć mój spektakl — odbywany rzetelnie na jej oczach.

Oczywiście uwielbiałem te chwile, gdy tłoczyłem swą chuć w delikatne, rozedrgane ciało pode mną. Nawet najbardziej fry-wolne księżniczki były poruszone gonitwą i samym momentem pojmania, oboje też płonęliśmy pod bacznym wzrokiem mojej pani, która ani na chwilę nie przerywała swej robótki.

Niestety, ani razu nie pokryłem w tym czasie Różyczki, faworyty królewicza, dopóki nie popadła w niełaskę i została zesłana do wioski. Prócz niego jedynie lady Juliana miała prawo cieszyć się jej wdziękami. Kiedyś, gdy dostrzegłem Różyczkę na Ścieżce

17

 

Konnej, zapragnąłem ją posiąść, słyszeć, jak pojękuje pode mną. Jakże wspaniale wyszkoloną niewolnicą była już w pierwszych dniach, jakże nienagannie maszerowała u boku wierzchowca lady Juliany. Jej włosy, złociste jak łan zboża, opadały wokół twarzyczki w kształcie serca; w niebieskich oczach płonęły iskierki dumy i nie skrywanej namiętności. Nawet królowa była

0              nią zazdrosna.

Teraz, wspominając to wszystko, ani przez chwilę nie wątpiłem w prawdziwość słów Różyczki, kiedy twierdziła, że nie kochała nikogo z dotychczasowych włodarzy jej uczuć. Gdybym zajrzał w jej serce, przekonałbym się, że nie nosi ono żadnych pęt.

Jak wyglądało moje życie w przestronnych komnatach zamkowych? Moje serce dźwigało kajdany. Na czym jednak polegała istota tej niewoli, nie wiedziałem.

Byłem księciem, jakkolwiek zobowiązanym do pełnienia służby; człowiekiem wysoko urodzonym, pozbawionym na pewien czas swoich przywilejów i skazanym na niezwykłe, ciężkie próby ciała i duszy. Tak, na tym właśnie polegał sens upokorzenia: po okresie niewoli miałem odzyskać dawne przywileje

1              znowu stać się równy tym, którzy obecnie rozkoszowali się

moim nagim ciałem i karali surowo za najdrobniejszy przejaw

własnej woli lub dumy.

W pełni uświadamiałem to sobie w momentach, gdy z wizytą przybywali książęta z innych krajów i dziwili się, że na dworze królewskim przetrzymuje się niewolników w celu zażywania rozkoszy. Czułem się okropnie, kiedy pokazywano mnie owym gościom.

— W jaki sposób nakłaniacie ich do pełnej uległości? — pytali tamci, na poły zdziwieni, na poły zachwyceni. Nie wiadomo było wtedy, czy bardziej ich nęci wydawanie poleceń, czy może raczej oddanie się w taką niewolę. Czyżby cechą wrodzoną każdej ludzkiej istoty jest skłonność do doznawania tego rodzaju sprzecznych uczuć?

Nieuchronną odpowiedzią na pytanie gości była prezentacja efektów naszego treningu: musieliśmy klękać przed nimi, ofe-

18

 

rując nasze nagie organy w celu dokładnych oględzin, lub stawać tyłem, poddając się chłoście.

              To gra w dawanie rozkoszy — mawiała w takich mo

mentach moja pani rzeczowym tonem. — A ten oto Laurent,

książę o doskonałych manierach, jest dla mnie szczególnie cen

ny. Nadejdzie taki dzień, kiedy przejmie władzę w prawdziwym

królestwie. — Poszczypywała moje sutki, potem unosiła mój

członek i jądra otwartą dłonią, pokazując je zachwyconym go

ściom.

              Nie pojmuję jednak, dlaczego on się nie broni, nie stawia

oporu? — pytali jeszcze tamci, kryjąc może swoje głębsze uczucia.

              Proszę się zastanowić — wyjaśniała moja pani. — Ten

człowiek jest pozbawiony wszelkich atrybutów, które czyniłyby

z niego ważną osobistość w świecie zewnętrznym; tym lepiej

są wyeksponowane jego przymioty cielesne, co czyni go stwo

rzeniem przydatnym do pełnienia u mnie służby. Proszę sobie

wyobrazić siebie jako istoty nagie, bezbronne, całkowicie ujarz

mione. Z pewnością i wy byście przedkładali wtedy taką służbę

nad ryzyko jeszcze bardziej dotkliwych kar.

Jakiż przybysz nie nabrałby w takich okolicznościach ochoty na takiego niewolnika i nie poprosiłby o niego jeszcze przed nastaniem nocy?

Z wypiekami na twarzy, cały drżący, nie raz musiałem się czołgać ku temu lub owemu, spełniając ich rozkazy wypowiadane drżącym, obcym głosem. A przecież te same osoby miałem któregoś dnia przyjmować na moim dworze. Czy będziemy wtedy pamiętali o wspólnie spędzanych teraz chwilach? Czy ktoś się ośmieli wspomnieć o nich?

Tak oto prezentowali się niewolnicy pałacowi, nadzy książęta i nagie księżniczki. Najwyższa jakość i największe poniżenie. - — Myślę, że Laurent będzie służył tutaj jeszcze przynajmniej trzy lata — mówiła beztrosko lady Elvera. Jakże była nieprzystępna, jak niezmiennie roztargniona! — Ale o tym decyduje królowa. Rozpłaczę się, kiedy go tu zabraknie. Zapewne najbardziej działa na mnie jego postura. Jest wyższy od innych i silniej zbudowany, ale rysy twarzy ma szlachetne, czyż nie?

19

 

Pstryknięciem palcami przywoływała mnie bliżej, a potem kciukiem przesuwała po moim policzku.

— Jeśli zaś chodzi o jego narząd — dodawała — jest nadzwyczaj gruby, choć nie nadmiernie długi. A to bardzo ważne. Jakże te małe księżniczki wiją się pod nim! Muszę po prostu mieć silnego księcia. Może tobie, Laurent, przyjdzie do głowy nowy rodzaj kary, jaki mogłabym zastosować wobec ciebie?

Tak więc młody i silny książę, oddany na pewien czas w niewolę syn monarchy, został zesłany tu w celu poznania rozkoszy i bólu.

Ale ściągnąć na siebie gniew dworu i znaleźć się za karę w wiosce? To już coś zupełnie innego. Coś, czego zakosztowałem dotąd jedynie drobną cząstkę, jakkolwiek przyszło mi jeszcze poznać samą kwintesencję.

Zaledwie na dwa dni przed porwaniem mnie przez rabusiów Sułtana uciekłem od lady Elvery i z zamku. Nie potrafię nawet powiedzieć, dlaczego to zrobiłem.

Rzecz jasna uwielbiałem moją panią. Naprawdę. Co do tego nie może być żadnych wątpliwości. Podziwiałem jej władczy styl bycia, jej zwyczaj ciągłego zamykania mi ust. Większą radość sprawiłaby mi tylko w jeden sposób: gdyby ona sama wymierzała mi chłostę, zamiast zlecać jej egzekucję temu czy innemu księciu.

Nawet gdy oddawała mnie swoim gościom albo innym panom i paniom, odczuwałem potem szczególną satysfakcję, wracając do niej: znowu brała mnie do swojego łoża, wsparta plecami

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin