Tolkien J.R.R. - O Tuorze i jego przybyciu do Gondolinu.pdf

(127 KB) Pobierz
28352541 UNPDF
Autor: J.R.R. Tolkien
Tytul: O Tuorze i jego przybyciu do Gondolinu
(Of Tuor and his Coming to Gondolin)
Z "NF" 9/94
Tuor spędził w Nevraście wiele dni. Upodobał sobie tę
krainę, od północy i wschodu otoczoną górami, a od południa
i zachodu - morzem. Było tu cieplej niż na równinach
Hithlumu, a i sama ziemia o wiele gościnniej witała
przybysza. Przywykły do samotnego życia w głuszy Tuor nie
narzekał na brak łownej zwierzyny, bowiem wiosna w Nevraście
obfitowała w ptactwo, zarówno to znad oceanu, jak i
przybywające z mokradeł Linaewen w głębi lądu. Ich śpiew
wypełniał powietrze, wszelako nigdzie nie słyszało się
głosów ni elfów, ni ludzi.
Tuor dotarł na brzeg wielkiego jeziora, lecz nie mógł
dosięgnąć wody, gdyż odgradzały go od niej szerokie bagna i
nieprzebyty gąszcz trzcin. Wkrótce też zawrócił na wybrzeże,
posłuszny wezwaniu Morza, jako że niechętnie myślał o
osiedleniu się z dala od szumu fal. Właśnie na wybrzeżu Tuor
po raz pierwszy odnalazł ślady dawnych Noldorów. Pośród
wysokich klifów Drengistu znajdowało się wiele szczelin i
osłoniętych zatoczek, w których pośród czarnych głazów
połyskiwały bielą piaszczyste łachy. Tuor często natykał się
na prowadzące do takich miejsc schody, wykute w litej skale,
zaś nad wodą znajdował zrujnowane przystanie, zbudowane z
wielkich kamiennych bloków. Do portów tych niegdyś zawijały
okręty elfów. Tuor długo pozostał w tej okolicy, obserwując
nieustanne zmiany morza. Tak minęły mu wiosna i lato. W
Beleriandzie ciemności pogłębiły się, aż w końcu nadeszła
jesień, która przyniosła z sobą zgubę Nargothrondu.
Może ptaki przeczuwały, jak sroga będzie zima, bowiem te,
które odlatywały na południe, zebrały się wyjątkowo
wcześnie, inne zaś, zazwyczaj żyjące na północy, przeniosły
się do Nevrastu. Pewnego dnia Tuor, siedzący na brzegu,
usłyszał szum i łopot wielkich skrzydeł, a kiedy uniósł
wzrok, ujrzał klucz siedmiu białych łabędzi szybujący na
południe. Nagle jednak ptaki skręciły i runęły w dół, by z
głośnym pluskiem wylądować na falach.
Tuor kochał łabędzie. Pierwszy raz ujrzał je na szarych
stawach Mithrimu. Łabędź też był godłem Annaela i jego
szczepu. Powstał tedy, aby powitać ptaki, i zawołał do
nich, dziwiąc się ich rozmiarom. były bowiem większe i
wspanialsze niż ich pobratymcy, których dotąd znał. Łabędzie
jednak poczęły bić skrzydłami i wydawać ostre wrzaski, jakby
czuły w nim wroga i pragnęły odpędzić go od brzegu. Po
chwili z wielkim szumem ponownie wzleciały w powietrze i
przefrunęły nad głową Tuora, a wiatr wywołany łopotem
ogromnych skrzydeł zaświstał mu w uszach. Łabędzie
zatoczyły krąg, uniosły się i poszybowały na południe.
Wtedy Tuor zakrzyknął:
- Oto nareszcie znak, na który tak długo czekałem! -
Natychmiast też wspiął się na skały, skąd zdołał jeszcze
dojrzeć klucz łabędzi, szybujący w dal. Kiedy jednak ruszył
za nimi, ptaki zdążyły już odlecieć.
Przez siedem dni wędrował Tuor na południe i każdego
ranka o świcie wyrywał go ze snu łopot łabędzich skrzydeł. W
miarę zaś, jak wędrował, skały stawały się coraz niższe, a
ich szczyty zaczynała pokrywać darń przetykana gęsto
kwieciem. Na wschodzie dostrzegał lasy, zaczynające już o
tej porze roku żółknąć. Przed sobą jednak miał stale
zbliżające się pasmo wysokich wzgórz, które zagradzały mu
drogę i ciągnęły się daleko na zachód. Od strony
zachodu widać było potężną górę, ciemny wierch, którego
skryty w chmurach szczyt wznosił się ponad wielkim zielonym
przylądkiem, wysuniętym daleko w morze.
Owe szare wzgórza były w istocie zachodnią flanką Ered
Wethrin, północnej granicy Beleriandu, szczyt zaś zwał się
Taras; była to najdalej na zachód wysunięta strażnica tej
krainy. Ona to pierwsza ukazywała się oczom żeglarza,
oddalonego jeszcze o wiele mil od brzegu, wskazując drogę ku
lądowi. To w jej cieniu osiadł niegdyś Turgon w swym pałacu
w Vinyamarze, najstarszym z kamiennych miast wzniesionych
przez Noldorów w kraju wygnania. Dwór ten stał nadal,
opuszczony, lecz nie zniszczony, na wysokim tarasie
spoglądającym w morze. Ząb czasu nie naruszył grubych murów,
słudzy Morgotha także omijali je z daleka, lecz znać na nich
było wpływy wiatru, deszczu i mrozu, zaś na zwieńczeniach
ścian i całym dachu widać było bujną zieloną roślinność,
która w ożywczym słonym powietrzu krzewiła się nawet w
szparach gołego kamienia.
Wreszcie Tuor postawił stopę na zaginionym trakcie.
Wędrował pośród zielonych pagórków i pochyłych kamieni, aż o
zmierzchu dotarł do starego dworu o wielkich, przestronnych
salach, w których szumiał wiatr. Nie czaił się tam żaden
cień strachu czy zła, lecz Tuora ogarnęła groza i podziw na
myśl o tych, którzy tu kiedyś mieszkali i odeszli, a nikt
nie wie dokąd - o dumnym ludzie, nieśmiertelnym, lecz skazanym
na zgubę, pochodzącym z daleka, zza Morza. Odwrócił się i
spojrzał, tak jak i oni niegdyś, na błyszczące fale,
sięgające aż po horyzont. Po chwili skierował wzrok w inną
stronę i dostrzegł, że prowadzące go łabędzie przysiadły na
najwyższym tarasie, przed zachodnią bramą pałacu i czekały
tam, bijąc skrzydłami, jakby zapraszały go do środka. Wspiął
się więc na szerokie stopnie, teraz ledwo widoczne pośród
zielska i mchu, przeszedł pod potężnym sklepieniem i znalazł
się w mrocznym domostwie Turgona, po chwili zaś wkroczył do
sali, wspartej na smukłych kolumnach. Choć i z zewnątrz
wydawała się wielka, dopiero w środku mógł Tuor docenić jej
ogrom i wspaniałość. Oszołomiony, starał się zachowywać
cicho, aby nie budzić uśpionych ech. Nic tam nie dostrzegł,z
wyjątkiem stojącego we wschodnim krańcu siedziska na
podwyższeniu, toteż stąpając ostrożnie ruszył w jego stronę,
a odgłos kroków na kamiennej posadzce biegł przed nim,
niczym zwiastun przeznaczenia, rozbrzmiewając pośród kolumn.
Stanąwszy w półmroku przed wielkim tronem Tuor ujrzał, że
został on wyciosany z jednego kamienia, a jego boki
pokrywały dziwne znaki. W tej właśnie chwili zapadające
słońce zrównało się z wysokim oknem w zachodniej ścianie i
jego promień padł na ścianę za tronem, która rozbłysła
niczym wypolerowany metal. I Tuor ze zdumieniem odkrył, iż
na ścianie wisi tarcza, ogromna kolczuga, hełm i długi miecz
w pochwie. Kolczuga lśniła, jakby wykuta z czystego srebra,
a słoneczny promień krzesał z niej złociste iskierki. Tarcza
jednak wedle Tuora miała niezwykły kształt, była bowiem
podłużna, zwężona ku końcowi, widniał też na niej herb:
białe łabędzie skrzydło na błękitnym polu. Wtedy Tuor
przemówił, a jego słowa zabrzmiały pod tym dachem niczym
wyzwanie:
- Biorę oto dla siebie ten oręż, a wraz z nim los, jaki z
sobą niesie.
A kiedy uniósł tarczę, odkrył, iż jest nadspodziewanie
lekka i poręczna, sporządzono ją bowiem z drewna pokrytego
przez elfich mistrzów metalem, cienkim, lecz odpornym na
ciosy, robactwo i wilgoć.
I przywdział Tuor kolczugę, włożył na głowę hełm i
przypasał miecz z czarnym pasem i pochwą, ozdobionymi
jedynie srebrnymi klamrami. Tak uzbrojony opuścił dwór
Turgona i stanął na tarasie, skąpany w krwawym blasku
zachodzącego słońca. Niczyje oczy nie oglądały go w tej
godzinie, i nie wiedział, że z dala przypomina potężnych
władców Zachodu, człeka godnego, by zostać ojcem królów
ludzkiego plemienia zza Morza. Takie też było jego
przeznaczenie. Kiedy jednak po raz pierwszy ujął znalezioną
broń, wielka zmiana zaszła w sercu Tuora, syna Huora i jego
duch urósł, by nigdy już nie sczeznąć. A gdy zstąpił po
schodach, łabędzie oddały mu cześć, pochylając przed nim swe
białe głowy, i każdy ofiarował mu pióro wyrwane z własnego
skrzydła, składając je na kamieniu u jego stóp. On zaś
podniósł pióra i umieścił je na hełmie. Na ten widok
łabędzie uniosły się w powietrze, by odlecieć na zachód. I
Tuor nigdy ich już nie ujrzał.
Nagle Tuor poczuł, że morski brzeg przyciąga go z
nieodpartą siłą. Zszedł tedy po długich schodach na szeroką
piaszczystą łachę u północnego zbocza Taras-ness. A kiedy
szedł, ujrzał, jak znad fal ciemniejącego morza wyłania się
czarna chmura i przesłania zachodzące słońce. W powietrzu
rozległ się daleki pomruk nadciągającej burzy. Wreszcie Tuor
stanął na brzegu, a słońce płonęło na horyzoncie mętnym,
groźnym światłem. I wydało się mu, że w dali unosi się
wielka fala, zmierzająca wprost do brzegu. Nie umknął
jednak, lecz trwał bez ruchu, wiedziony ciekawością. Fala
zaś zbliżała się coraz bardziej, a jej szczyt skrywał cień i
mgła. Nagle, nie opodal brzegu, załamała się, docierając na
piasek długimi płatami piany. Lecz w miejscu, gdzie opadła,
widniał teraz ciemny kształt pośród narastającej burzy:
wyniosła, majestatyczna sylwetka.
Tuor skłonił się przed nią, bowiem zdało mu się, iż
ogląda potężnego króla. Przybysz miał na głowie koronę jakby
ze srebra, spod której spływały długie włosy, białe niczym
morska piana o zmroku. A kiedy odrzucił szary płaszcz, oczom
zachwyconego Tuora ukazała się lśniąca szata, przylegająca
do ciała niby łuska ogromnej ryby, zaś kaftan pod nią, barwy
głębokiej zieleni, połyskiwał niczym morskie fale, gdy jego
właściciel wolno zbliżał się ku brzegowi. W ten to sposób
Ten, Który Mieszka w Głębinie, przez Noldorów zwany Ulmem,
Panem Wód, ukazał się u stóp Vinyamaru oczom Tuora, syna
Huora z Rodu Hadora.
Nie wstąpił na brzeg, lecz stojąc po kolana w wodzie
przemówił do Tuora, a głębia jego głosu, dochodzącego jakby
z samych podstaw świata, i płonący w oczach ogień przeraziły
młodzieńca, który padł przed nim na piasek.
- Wstań, Tuorze, synu Huora! - rozkazał Ulmo. - Nie
obawiaj się mego gniewu, choć już od dawna wzywałem cię, a
tyś mnie nie słyszał. A kiedy wreszcie wyruszyłeś, długo
zwlekałeś po drodze. Powinieneś był stanąć tu wiosną, teraz
jednak zima przybywa już z krainy Nieprzyjaciela. Musisz
nauczyć się pośpiechu, gdyż droga, jaką dla ciebie
zgotowałem, nie będzie już taka łatwa. Wzgardzono bowiem mą
radą i doliną Sirionu skrada się wielkie zło, zaś wrogowie
stanęli już pomiędzy tobą a twym celem.
- Jakiż jest zatem mój cel, panie? - spytał Tuor.
- Ten sam, do którego zawsze tęskniło twe serce - odparł
Ulmo. - Odnaleźć Turgona i spojrzeć na jego ukryty gród.
Bowiem nosisz teraz strój mojego posłańca i broń, którą
dawno temu przeznaczyłem dla ciebie. Na razie jednak musisz
wymknąć się złu, skryty w cieniu. Owiń się tedy tym
płaszczem i nigdy go nie zdejmuj, póki nie dotrzesz do
krańca podróży.
Wtedy wydało się Tuorowi, iż Ulmo rozdarł swój szary
płaszcz i rzucił mu jego połę. Kiedy jednak ów skrawek
materii opadł obok na ziemię, Tuor stwierdził, iż jest to
obszerne okrycie, w które mógł owinąć się od stóp do głów.
- Oto wędrować będziesz w moim cieniu - oznajmił Ulmo. -
Lecz nie zwlekaj już dłużej, bowiem nie strzyma on długo
blasku Anaru ani ogni Melkora. Czy podejmiesz się zadania,
jakie ci przeznaczyłem?
- Tak, panie.
- A zatem przekażę twym ustom słowa, które masz zanieść
Turgonowi. Wcześniej jednak muszę nauczyć cię wielu rzeczy.
O niektórych z nich nie słyszeli jeszcze ani ludzie, ani
nawet najpotężniejsi z Eldarów. - I Ulmo opowiedział Tuorowi
o Valinorze i ciemnościach, jakie go spowiły, o Wygnaniu
Noldorów i Proroctwie Mandosa, i o tym, jak Błogosławione
Królestwo zostało na zawsze ukryte. - Zważ jednak - dodał -
że w zbroi Losu (jak zwą go dzieci Ziemi) zawsze znajdzie
się jakaś szczelina, a w ścianach Przeznaczenia - wyłom, i
będzie tak aż do czasu pełnego stworzenia, które wy zwiecie
Końcem. I póki żyję, nie umilknie cichy głos, nie zgaśnie
promyk światła - nawet w miejscach, gdzie winna pono panować
tylko ciemność. Tak zatem, w tych dniach mroku,
przeciwstawiam się nawet woli mych braci, Władców Zachodu.
Taka jest bowiem ma rola pośród nich, i przeznaczono mi ją
jeszcze przed stworzeniem świata. Zło jednak jest silne,
cień Nieprzyjaciela staje się coraz dłuższy, a moja moc
słabnie. W Śródziemiu głos mój słychać już tylko jako cichy
szept. Biegnące ku zachodowi wody nikną, ich źródła spływają
trucizną, i moja władza nie sięga już tych krain. Bowiem
elfy i ludzie ogłuchli i oślepli na me znaki, zwiedzeni
potęgą Melkora. Wkrótce spełni się wyrok Mandosa i
wszystkie dzieła Noldorów legną w gruzach, zaś ich nadzieja
rozsypie się w pył. Pozostała tylko jedna nadzieja, której
się nie spodziewają i która nie od nich zależy. Spoczywa ona
w tobie, tak bowiem zdecydowałem.
- Zatem Turgon nie stanie przeciw Morgothowi, jak tego
pragną wszyscy Eldarowie? - spytał Tuor. - I czego
oczekujesz ode mnie, o panie, jeśli udam się teraz do niego?
Choć bowiem chętnie postąpię tak jak mój ojciec i stanę u
boku króla, by go bronić w potrzebie, czymże jestem, samotny
śmiertelnik, pośród tak wielu dzielnych wojowników z
Wysokiego Rodu, którzy widzieli Zachód?
- Jeśli postanowiłem wysłać ciebie, Tuorze synu Huora, to
nie sądź, że nie przyda im się jeszcze jeden miecz. Elfy
długo pamiętać będą odwagę Edainów i nawet po wielu
stuleciach nadal nie opuści ich zdumienie, że ci, których
czas na ziemi jest tak krótki, równie chętnie oddają swe
życie. Nie wybrałem cię jednak jedynie ze względu na twą
odwagę. Zaniesiesz bowiem światu nadzieję, której nawet nie
dostrzegasz, i blask, który rozproszy ciemność.
Kiedy Ulmo wyrzekł te słowa, szum wiatru wokół przeszedł
w potężny ryk, zerwał się sztorm, a niebo zupełnie
pociemniało, zaś płaszcz Pana Wód uniósł się na podobieństwo
szarpanej wichurą chmury.
- Idź już! - polecił Ulmo. - Albo pochłonie cię morze! -
Bowiem Oss$ jest posłuszny woli Mandosa i gniewa się, że
sprzeciwiam się jego wyrokowi.
- Zrobię, jak każesz - odrzekł Tuor. - Jeśli jednak
uniknę zguby, jakie słowa mam zanieść Turgonowi?
- Kiedy do niego dotrzesz, pojawią się one w twej głowie
i usta twe powtórzą moją wiadomość. Przemów wtedy bez lęku!
A kiedy to uczynisz, rób, co ci nakazuje serce i honor.
Pilnuj dobrze płaszcza, on bowiem będzie ci ochroną. Ja zaś
wyślę do ciebie kogoś, kto przybędzie tu dzięki furii
Oss$go, i tak zyskasz przewodnika. Będzie to ostatni
Zgłoś jeśli naruszono regulamin