emancypantki_to.pdf

(1828 KB) Pobierz
45273545 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
45273545.001.png 45273545.002.png
BOLESŁAW PRUS
Emancypantki
Tom I
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
1 Energia kobiet i męskie niedołęstwo
Około roku 1870 najznakomitszą szkołą żeńską w Warszawie była pensja pani Latter.
Stamtąd wychodziły najlepsze matki, wzorowe obywatelki i szczęśliwe żony. Ile razy ga-
zety donosiły o ślubie panny majętnej, dystyngowanej i dobrze wychodzącej za mąż, można
było założyć się, że między zaletami dziewicy znajdzie się wzmianka, iż taka to a taka, tak a
tak ubrana, tak a tak piękna i promieniejąca szczęściem oblubienica ukończyła pensję – pani
Latter.
Po każdej podobnej wzmiance na pensję pani Latter wstępowało kilka nowych uczennic
jako przychodnie albo jako stałe mieszkanki zakładu.
Nie dziw, że i pani Latter, której pensja tyle szczęścia przynosiła jej wychowanicom, sama
była uważana za osobę szczęśliwą. Mówiona o niej, że choć zaczęła pracę skromnymi fundu-
szami, musi jednak posiadać kilkadziesiąt tysięcy rubli gotówką; nie wiedziano tylko, czy
kapitał jest umieszczony na hipotekach czy w banku. Nikt o majątku nie wątpił widząc balo-
we stroje jej córki, Heleny, prześlicznej dziewiętnastoletniej panienki, a nade wszystko sły-
sząc o wydatkach syna, Kazimierza, który nie żałował pieniędzy.
Nie gorszono się jednak ani strojami panny, ani szykiem kawalera, jedno bowiem i drugie
trzymało się pewnych granic. Panna Helena występowała na zebraniach świetnie, ale rzadko;
zaś pan Kazimierz wybierał się kończyć edukację za granicą i bawił w Warszawie tylko
chwilowo. Mógł więc sobie pozwolić.
Znajomi szeptali, że pani Latter nie bez racji życzliwie patrzy na wybryki młodego, który
w towarzystwie dystyngowanej młodzieży warszawskiej leczył się z demokratycznych mrzo-
nek. Nawet podziwiano rozum i takt matki, która zamiast gromić chłopca za to, że nasiąknął
zgubnymi teoriami, pozwoliła mu odrodzić się za pomocą wykwintnego życia.
– Kiedy młody przywyknie do towarzystw, gdzie nosi się czystą bieliznę, to przestanie za-
puszczać długie włosy i potarganą brodę – mówili znajomi.
Młody przywykł bardzo prędko do strzyżenia włosów i czystej bielizny, a nawet zrobił się
skończonym elegantem, tak że w połowie października zaczęto mówić, iż wkrótce wyjeżdża
za granic w celu studiowania nauk społecznych. Rozumie się, że miał jechać nie młody Lat-
ter, ale młody Norski. Pani Latter bowiem z pierwszego męża nazywała się Norska, a Helena
i Kazimierz byli jej dziećmi z tamtego związku.
Drugi mąż, pan Latter... Ale o niego mniejsza. Dość, że pani Latter od chwili założenia
pensji nosiła wdowie szaty. Że zaś po kilka razy do roku jeździła na Powązki i ozdabiała
kwiatami grób pierwszego małżonka, więc nikt nie pytał się, czy i drugi małżonek spoczywa
na Powązkach czy gdzie indziej.
Trudno dziwić się, że -pani Latter, której los po dwakroć zdruzgotał serce, była chłodna w
stosunkach i miała surową powierzchowność.
Pomimo lat czterdziestu kilku była jeszcze piękną kobietą. Wzrostu więcej niż średniego,
nieokazałej tuszy, ale i nieszczupła, miała czarne włosy nieco przyprószone siwizną, rysy
wyraziste, płeć śniadą i prześliczne oczy. Znawcy twierdzili, że takimi oczyma pani Latter
mogłaby zawojować niejednego bogatego wdowca spomiędzy tych, których córki mieszkały
u niej lub chodziły na jej pensję. Nieszczęściem właścicielka „czarnych diamentów” miała
spojrzenie raczej przenikliwe aniżeli tkliwe, co w połączeniu z wąskimi ustami i postawą
imponującą budziło dla niej przede wszystkim – szacunek, zarówno w kobietach, jak i w
mężczyznach.
4
Uczennice bały się jej, choć nigdy nie podnosiła głosu. Najmocniej rozbawiona klasa mil-
kła od razu, jeżeli w sąsiedniej sali dzieci usłyszały w pewien charakterystyczny sposób
otwierane drzwi i równy chód przełożonej.
Damy klasowe, a nawet profesorowie podziwiali magiczny wpływ pani Latter na pensjo-
narki. Matki mające dorosłe panny na wydaniu z niepokojem myślały o jej córce, Helenie,
jak gdyby młoda piękność mogła pozabierać im wszystkie partie i złamać przyszłość wszyst-
kim gotującym się do małżeństwa dziewicom. Niejeden zaś zamożny ojciec wątłego i brzyd-
kiego syna myślał:
„Ten hultaj Norski zabrał zdrowie i piękność dziesięciu takim jak mój Kajtuś, choć i to
chłopak niczego!”
Była więc pani Latter na wszelki sposób szczęśliwą: zazdroszczono jej majątku, powagi,
pensji, dzieci, nawet oczu. Mimo to na jej czole coraz głębiej rysowała się zagadkowa
zmarszczka, na twarz coraz niżej zsuwał się cień, nie wiadomo skąd padający, a oczy coraz
przenikliwiej wpatrywały się gdzieś poza ludzi, jakby usiłując dojrzeć wypadki niewidzialne
dla innych.
W tej chwili pani Latter spaceruje po swoim gabinecie, którego okna wychodzą na Wisłę.
Jest już schyłek października, o czym mówi rudożółtawe światło, którym słońce, kryjąc się za
Warszawą, pomalowało domy Pragi, kominy odległych fabryk i szare, zamglone pola. Świa-
tło jest zwiędłe, jakby zaraziło się od zwiędłych liści albo nasiąkło rudą parą lokomotywy,
która w tej chwili sunie daleko poza Pragę i znika jeszcze dalej, uwożąc jakichś ludzi, może
jakieś nadzieje. Szkaradne światło, które przypomina schyłek października, szkaradna loko-
motywa, która każe myśleć, że wszystko na tym świecie jest w nieustannym ruchu i znika dla
nas, ażeby pokazać się innym, gdzie indziej.
Pani Latter cicho stąpa po dywanie gabinetu, który ma wygląd męskiej pracowni. Czasem
spogląda w okna, gdzie zwiędłe światło przypomina je j koniec października, a niekiedy rzu-
ca okiem na dębowe biurko, gdzie leży kilka wielkich książek rachunkowych, nad którymi
pochyla się biust Sokratesa. Ale zmarszczone czoło mędrca nie wróży jej nic dobrego; więc
ściska założone na piersiach ręce i chodząc przyśpiesza kroku, jak gdyby pragnęła już gdzieś
dojść, byle prędzej. Oczy jej błyszczą mocniej niż zwykle, usta zacinają się węziej, a na
twarz coraz głębiej zapada ów cień, którego nie mogła odegnać ani piękność jej dzieci, ani
opinia, jaką ona sama cieszy się u ludzi.
W salonie poczekalnym regulator wydzwonił wpół do piątej, w jej gabinecie duży zegar
angielski jeszcze uroczyściej wybił wpół do piątej i w dalszych pokojach dźwięk ten cieniut-
ko i śpiesznie powtórzył jakiś mały zegarek. Pani Latter zbliżyła się do biurka i zadzwoniła.
Drgnęła ciemna kotara, cicho otworzyły się drzwi poczekalni i w progu stanął wysoki słu-
żący we fraku, z siwymi faworytami. – O której godzinie oddał Stanisław list panu Zgier-
skiemu? – Przed pierwszą, jaśnie pani.
– Jemu samemu?
– Do własnych rąk – odparł służący.
– Możesz odejść. A jeżeli kto z gości przyjdzie, wprowadź zaraz.
„Półtrzeciej godziny każe mi czekać, oczywiście nie mogę na niego rachować...” – pomy-
ślała pani.
„Naturalnie – ciągnęła w duchu – on doskonale rozumie położenie. Do Nowego Roku po-
trzebuję siedem tysięcy sześćset rubli, od przychodzących będę miała dwa tysiące pięćset, za
stałe zwrócą mi najwyżej tysiąc pięćset, więc jest cztery tysiące. A gdzie reszta?... Po No-
wym Roku?... Po Nowym Roku okaże się, że dochód jest o cztery tysiące rubli mniejszy ani-
żeli w latach poprzednich. Co się tu łudzić! Sześć stałych i dwadzieścia przychodzących
ubyło i na rok następny nie przybędą, i już nigdy nie przybędą... Zostaje czystego dochodu
najwyżej tysiąc rubli rocznie, co mogłoby wystarczyć dla jednej osoby, ale nie dla nas troj-
ga... A co dalej?... Na pokrycie mniejszego długu zaciąga się większy dług, potem jeszcze
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin