Prolog
Utnijcie mu głowę!*
"R yszard III"
*Przełożył Roman Brandsteatter.
Londyn, koniec kwietnia 1816 roku
Jeśli Simon eroft, hrabia Rockford, odkrył jakąś prawdę podczas swojej wieloletniej pracy jako
tajny oficer policji, była ona następująca: przestępca zawsze twierdzi, że jest niewinny. Tak było i
tym razem.
Przeszukując niewielkie dwupokojowe mieszkanie, Simon je¬dnym uchem słuchał protestów
sprawcy. W szarym świetle deszczowego poranka mieszkanko wyglądało na przytulne. Talerz z
resztkami śniadania stał na chwiejnym stole obok zimnego kominka. Na skromne umeblowanie
składały się dwa brązowe wyściełane krzesła, zniszczone dębowe biurko i wąskie łóżko w
przylegającej do pokoju małej sypialni. Sterty książek i papierów zapełniały każdą wolną
przestrzeń.
Gdzieś wśród tych rupieci leży dowód, dzięki któremu Simon wsadzi Gilberta HoIlybrooke'a za
kratki. Ten diaboliczny złodziej nazywany Zjawą miał niezwykłą umiejętność wkradania się i
wymykania z domów arystokracji.
- To śmieszne - powiedział Hollybrooke, poprawiając druciane okulary na chudym nosie. - Jestem
filologiem, a nie złodziejem.
Pilnowany przez krępego policjanta, siedział na taborecie na środku pokoju. Był wysokim,
tyczkowatym mężczyzną o wyblakłych niebieskich oczach, lekko przygarbionych plecach i
rzadkich jasnych włosach przyprószonych siwizną. Postrzępione mankiety i mocno sfatygowany
brązowy surdut nadawały mu nieszkodliwy wygląd. Przypominał nauczycieli, którzy uczyli Simona
w Oxfordzie.
Ale Simon wiedział, że nie wolno oceniać ludzi po pozorach.
Dostał bowiem kiedyś straszliwą lekcję, gdy jako szalony młodzieniec w wieku piętnastu lat był
świadkiem morderstwa swego ojca.
Nie zważając na protesty mężczyzny, przykucnął i zaczął stukać w twardą, drewnianą podłogę,
szukając kryjówek. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy Zjawa dokonał kilku kradzieży. Dziwnym
zbiegiem okoliczności ostatnia z nich to bezczelna kradzież z sypialni matki Simona.
Na wspomnienie jej wstrząsu i cierpienia ogarnęła go wściekłość. Matka wycierpiała już
wystarczająco dużo z rąk łotrów. Jeśli to będzie konieczne, rozłoży tu wszystko na kawałki,
przetrząśnie deskę po desce. Znajdzie dowód, aby doprowadzić tego mężczyznę przed oblicze
sprawiedliwości.
- Jestem znanym pisarzem - przekonywał Hollybrooke. - Jeśli pan pozwoli, pokażę ...
- Znam pana prace. - Simon wstał i podszedł do skórzanego kufra stojącego obok okna, które
wychodziło na poczerniały od sadzy budynek z cegły. - "Przewodnik dla każdego po Szekspirze".
- No właśnie! Widzi pan więc, że to nie mnie pan szuka. Popełnia pan błąd.
Simon otworzył skrzynię i poczuł lekki zapach lawendy.
W środku znalazł kilka schludnie złożonych damskich ubrań, nic godnego uwagi. HoIlybrooke miał
córkę, która pracowała jako nauczycielka w szkole z internatem dla dziewcząt w Lincoln¬shire.
Ponieważ mieszkała daleko, Simon nie brał jej pod uwagę jako potencjalnego wspólnika.
- To nie błąd - powiedział zimno. - Na miejscu każdego przestępstwa złodziej zostawił cytat z
Szekspira.
- Myśli pan ... że skoro jestem szekspirologiem ... myśli pan, że ....
_ Zgubił pan również rachunek od sklepikarza przed domem, w którym dokonał pan ostatniej
kradzieży. Był na nim pana adres.
Hollybrooke wyglądał na naprawdę zdumionego.
_ Ależ to absurd. Gdzie jest ten dom? W Mayfair? Nigdy tam nie byłem. Może sklepikarz
dostarczał tam coś ... i rachunek wypadł mu z kieszeni.
_ To nie wszystko. Wiem o pana powiązaniach z markizem
Warringtonem. Wiem, że uwiódł pan jego córkę i poślubił w nadziei na posag. I wiem, że ma pan
wiele powodów, aby szukać zemsty na arystokracji.
Hollybrooke zbladł. Jego poplamione atramentem palce chwyciły krawędź stołu. Na twarzy
pojawiły się kolejno oburzenie, niepokój i, jak można się było spodziewać, gorycz.
_ A więc to tak. To Warrington za tym wszystkim stoi. Próbuje zrujnować moje dobre imię.
Zastanawiam się tylko, dlaczego zajęło mu to tyle lat.
Ten argument nie wywarł na Simonie żadnego wrażenia. Gilbert Hollybrooke został odrzucony i
upokorzony wiele lat temu, gdy próbował wejść w kręgi arystokracji, a niektórzy potrafią długo
chować urazę•
Simon usiadł przy niewielkim biurku zawalonym papierami.
Na stosie książek stał wyszczerbiony, ceramiczny kubek z fusami zimnej herbaty. Otwierał jedną po
drugiej szuflady i przeszukiwał ich zawartość. Zapasowe pióra i atrament, scyzoryk, rolka szpagatu,
ryzy taniego papieru. W końcu na dnie dolnej szuflady znalazł to, czego szukał. Z poczuciem
triumfu wyjął klejnot. Nawet w tym słabym świetle rozpoznawał zimny blask brylantowej
bransolety matki.
Rozdział I
Ach, ludzie są obłąkanil*
"Sen nocy letniej"
*Przełożył Konstanty Ildefons Gałczyński.
Dwa tygodnie później
Gdyby nie zmieniły zaraz tematu, urządziłaby scenę• Głośną i niegodną damy, demaskując tym
samym swoje przebranie i udaremniając wszelkie plany.
Kobieta znana jako pani Brownley siedziała w olbrzymiej sali balowej wśród plotkujących matron.
Dłonie w rękawiczkach trzymała zaciśnięte na kolanach. Wszystko wokół niej wirowało, setki
świec migotało na żyrandolach i kinkietach. Gdy patrzyła przez swoje pożyczone okulary, obraz
wydawał się jej lekko niewyraźny. Lokaje ze srebrnymi tacami z szampanem i ponczem krąży li
wśród tłumu gości. Ciężki zapach perfum wypełniał powietrze, a w drugim końcu sklepionej sali
orkiestra grała wręcz anielską muzykę.
To była prawdziwa uczta dla zmysłów kogoś, kto dzisiejszego wieczoru stawiał swoje pierwsze
kroki w towarzystwie.
Jeszcze chwilę wcześniej, ku swemu wielkiemu zaskoczeniu, Claire bardzo dobrze się bawiła. W
wieku dwudziestu pięciu lat powinna była twardo stąpać po ziemi. Była świadoma obowiązku
pilnowania pięknej, młodej i beztroskiej lady Rosabel Lathrop, której białą suknię i jasnoblond
włosy można było dostrzec na parkiecie wśród dwóch długich rzędów tańczących kobiet i
mężczyzn.
Obserwując pełne gracji ruchy Rosabel, Clair nagle poczuła tęsknotę. Pod bezkształtną szarą suknią
jej stopa wystukiwała rytm wesołej melodii. Czuła, że chętnie przyłączyłaby się do zabawy, zamiast
marnieć w roli damy do towarzystwa. Przyszła jej nawet do głowy zuchwała myśl, że gdyby sprawy
potoczyły się inaczej, ona również mogłaby wyrastać w świecie bogactwa i przywilejów. I w tym
momencie usłyszała, jak ktoś wspomniał o Zjawie. Jakby uderzona piorunem wróciła do
rzeczywistości.
- To wielka ulga, że ten przestępca znalazł się w końcu za kratkami - oświadczyła lady Yarborough,
potrząsając ze złości swoim drugim podbródkiem. Mocno skręcone siwe loki okalające jej pulchną
twarz wydawały się zbyt sztywne, aby mogły być prawdziwe. - Co za tupet, żeby tak bawić się
kosztem innych, wyżej od niego postawionych i kraść klejnoty tuż pod naszym nosem.
Pozostałe matrony jak stare kwoki gdaknęły na zgodę. Całemu stadu wyraźnie przewodziła
wicehrabi na.
- Zjawa ukradł moją rubinową broszkę - powiedziała pani Danby chropawym głosem. Jej
szponiaste dłonie ściskały gałkę laski, ona zaś rozglądała się wokół, jakby oczekując zamaskowanej
postaci z pistoletem wyskakującej zza donicy paproci. - To całkowicie wytrąciło mnie z równowagi.
Zimna irytacja w jej wzroku budziła jednak poważne wątpliwości, czy rzeczywiście byłoby to
możliwe, stwierdziła Claire. Na wychudłej twarzy pani Danby pod zapadniętymi brązowymi
oczami malowały się ciemnografitowe cienie. Przypominała te wszystkie wiekowe panie z
towarzystwa, wyniosłe i pretensjonalne, mające wysokie mniemanie o sobie.
- Zjawa wykradł moje ulubione brylantowe kolczyki - jęknęła inna dama, w obcisłej zielonej sukni,
odpowiedniejszej raczej dla młodszej i szczuplejszej figury. - Podobnie jak perłowy naszyjnik,
który Ralph podarował mi na czterdziestą rocznicę ślubu rok temu. Ten łotr twierdzi jednak, że jest
niewinny.
- Nie ma żadnych wątpliwości co do jego winy - oświadczyła stanowczo lady Yarborough. -
Policjanci * przeszukali jego mieszkanie i znaleźli brylantową bransoletkę lady Rockford.
* Bow Street Runners - pierwsza policja miejska utworzona w połowie XVIII wieku przez
Henry'ego Fieldinga, jej siedziba znajdowała się przy Bow Street (przyp. tłum.).
- A w dodatku jest szekspirologiem - powiedziała inna dama, krzywiąc usta. - Czy to nie cytat z
Szekspira pozostawiał zawsze na miejscu przestępstwa?
- Właśnie, Gilbert Hollybrooke jest złodziejem, oszustem i potworem. - Nozdrza na wymizerowanej
twarzy pani Danby rozszerzyły się, a laska stuknęła głośno o podłogę. - Powtarzam, potworem!
Nie, on jest niewinny! Aresztowali niewłaściwego człowieka! - pomyślała Claire.
Zesztywniała, starała się oddychać powoli i głęboko. Nie śmiała się odezwać, wypowiedzieć
swojego zdania, nie wśród wro¬gów, którzy nie znali jej prawdziwego nazwiska.
- Nie róbmy przedstawienia, nie ma takiej potrzeby - przywołała je do porządku lady Yarborough. -
Miejcie również, proszę, wzgląd na uczucia Lady Hester.
Plotkarki przycichły. Kilka dam westchnęło. Oczy wszystkich skierowały się dyskretnie na pulchną
kobietę siedzącą po prawej stronie lady Yarborough. Kilka spojrzało nawet z autentycznym
zatroskaniem na lady Hester Lathrop. Claire pomyślała, że musi być wśród nich parę dobrych dusz,
jej własna matka pochodziła przecież z tych uświęconych kręgów.
Lady Yarborough zwróciła się do kobiety siedzącej koło niej. - Droga Hester, wybacz nam, proszę -
powiedziała ze współczuciem w głosie. - Wydarzenia ubiegłego tygodnia musiały być dla ciebie
ogromnym szokiem.
Wszystkie matrony nachyliły się, aby nie umknęło im żadne słowo. Ich klejnoty połyskiwały w
ciepłym świetle świec, a na pomarszczonych twarzach można było dostrzec różne stopnie
zdegustowania, współczucia i ciekawości.
W tle rozbrzmiewała muzyka, osiągając crescendo. Goście tańczyli i rozmawiali nieświadomi
dramatu rozgrywającego się w rogu sali balowej, gdzie podpierający ściany tęsknie wyczekiwali
partnerki do tańca, a zgorzkniałe starsze panie potępiały niewinnego człowieka.
Jak aktorka na scenie lady Hester podniosła koronkową chusteczkę i otarła niewidoczne łzy na
rumianych policzkach. W różowej sukni ze wstążkami koloru czekolady przypominała ogromny
cukierek.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Nie ma sensu udawać, że ten skandal nigdy się nie wydarzył. Ani
zaprzeezać niefortunnym powiązaniom mojej rodziny ze Zjawą.
Siedzące wokół damy wydały zbiorowe westchnienie, a lady Hester zamilkła dla większego efektu.
Jej chlebodawczyni robiła równie onieśmielające wrażenie jak wicehrabina, pomyślała cynicznie
Claire. Lady Hester ukazywała się światu jako kobieta delikatna, bezradna, ale prawda wyglądała
całkiem odwrotnie. Potrafiła w błyskotliwy sposób obrócić skan¬dal na swoją korzyść. Jak
tragiczna bohaterkp wykorzystywała dla własnego interesu poufne informacje i karmiła nimi
spragnione plotek towarzystwo.
Wobec tak przejmującej szczerości nawet pani Danby po¬wstrzymała swój ostry ton.
- O mój Boże, Hester. Myślisz ... że to on był tym, który ... ?
- Niestety tak. - 'Lady Hester delikatnie pociągnęła nosem.
- Wiele lat temu Gilbert Hollybrooke został zatrudniony jako guwerner mojego drogiego Johna i
jego starszej siostry. Rodzice Johna zaufali mu, a on odpłacił im za ich dobroć, uwodząc słodką i
głupiutką Emily i nakłaniając ją do ucieczki. - Otarła chusteczką czoło. - John mówił, że to było
straszne ... po prostu okropne! Biedna Emily nie zdawała sobie sprawy, że Hollybrooke pragnął
tylko jej pieniędzy, aż było za późno.
To kłamstwo! Byli zakochani w sobie do szaleństwa. Pieniądze nie miały dla nich żadnego
znaczenia.
Claire zacisnęła zęby, żeby nie powiedzieć nic, czego mogłaby potem żałować. Nikt nie wiedział,
że jest córką Gilberta Hollybrooke'a, ani że opracowała ten desperacki plan, aby uwolnić ojca z
więzienia.
Lady Hester nie może się dowiedzieć, że Claire wzięła urlop w szkole Canfield w Lincolnshire,
gdzie uczyła literatury. Ani że sfałszowała referencje potwierdzające jej tożsamość jako szanowanej
pani Clary Brownley. Co najważniejsze jednak, lady Hes¬ter nie może się dowiedzieć, że wdowa,
którą zatrudniła jako damę do towarzystwa dla swojej córki, jest siostrzenicą jej męża.
- Ojciec Johna nie dał im oczywiście ani grosza - ciągnęła smutno lady Hester, jak gdyby
opłakiwała stratę szwagierki, której nigdy nie spotkała. - John nigdy więcej jej nie widział, nie miał
też od niej żadnych wieści.
Kolejne kłamstwo. Matka pisała do rodziny wiele razy. Emily Hollybrooke była osobą pogodną i
pozornie beztroską, roztaczającą wokół siebie słoneczną aurę. Ale gdy Claire miała dziewięć lat,
przeżyła szok, zastawszy pewnego dnia matkę przy biurku ojca, szlochającą nad kartką papieru.
Matka uśmiechnęła się z wysiłkiem i wymyśliła jakąś wymówkę. Kiedy jednak Claire opowiedziała
o tym zdarzeniu ojcu, wyznał jej, że matka raz do roku pisze list do swego ojca arystokraty, który
wyrzekł się jej, ponieważ wyszła za mąż za człowieka bez tytułu. Nigdy jednak nie otrzymała od
niego odpowiedzi. Wściekłość ojca na markiza Warrington zdziwiła Claire, on jednak nie chciał
odpowiadać na dalsze pytania.
Obecna chwila nie była dobrym momentem na wyjaśnianie spraw z przeszłości. Zwłaszcza z lady
Hester - ciotką Hester, choć Claire nigdy nie uznawała pokrewieństwa z tą gnuśną, egocentryczną
kobietą, którą znała zaledwie od trzech dni.
Wydatny biust lady Hester uniósł się i opadł w kolejnym westchnieniu.
- O śmierci Emily dowiedzieliśmy się przez przypadek czternaście lat temu. Mój biedny, kochany
John bardzo wtedy cierpiał. Nigdy nie zrozumiem, jak mogła porzucić własną rodzinę i uciec z tym
... tym łajdakiem.
- Tak to już jest - odparła filozoficznie lady Yarborough, kładąc pomarszczoną dłoń ozdobioną
pierścieniami na ramieniu lady Hester. - Emily nie jest pierwszą kobietą, która dała się wykorzystać
przez drania. Teraz przynajmniej zostanie on za to odpowiednio ukarany.
- Może zostanie skazany na dożywocie - wtrąciła nieś miała, siwowłosa kobieta.
- Zesłany do kolonii - dodała garbata starucha.
- Zasłużył na coś o wiele gorszego - orzekła pani Danby, a jej wychudła twarz odzwierciedlała
wyraźne zadowolenie, nieprzystające jednak damie. - Nie będę spać spokojnie, dopóki Gilbert
Hollybrooke nie zawiśnie na szubienicy.
Szubienica.
Claire jęknęła. Zakryła usta dłonią, na szczęście nikt tego nie słyszał, nikt nie widział, nie zwracał
najmniejszej uwagi na wynajętą przyzwoitkę. Z jednej strony była wdzięczna za anonimowość
wynikającą z zajmowanego stanowiska. Te kobiety nie miały pojęcia, że jej dłonie w rękawiczkach
z koźlęcej skórki były lodowate, że coś ściskało ją w żołądku, a serce waliło jak oszalałe.
Była świadoma tego, co grozi ojcu, wciąż myślała o jego rozpaczliwym położeniu, przez łzy
widziała go w zimnej, wilgotnej celi. I dlatego opracowała zuchwały plan oczyszczenia jego
imienia. Słysząc jednak, jak otwarcie go potępiano, jak złośliwe intencje kierowały tymi ludźmi,
poczuła paraliżujący strach.
Ojciec mógł zostać stracony. Za przestępstwo, którego nie popełnił. .
- Pani Brownley. Pani Brownley.
Pogrążona w czarnych myślach Claire dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że lady Hester zwraca
się do niej.
Odwróciła się i ujrzała orzechowe oczy żony zmarłego wuja.
Lady Hester miała okrągłą twarz, pooraną zmarszczkami, zarumienioną od gorąca, jakie panowało
w sali. Gniewnie zmarszczyła czoło, a wszelkie oznaki jej słabości nagle znikły.
Claire zamarła. Czy lady Hester zauważyła jej niepokój? Czy widziała kiedykolwiek portret jej
matki i rozpoznała ją?
To przecież absurdalne. Emily Hollybrooke miała zielone oczy i jasnoblond włosy, Claire natomiast
była brunetką, a dodatkowo skrywała włosy pod obszernym wdowim czepkiem. Nosiła okulary,
które sprawiały, że jej niebieskie oczy wydawały się bardziej matowe, i prostą, szarą suknię zapiętą
wysoko pod szyją. Nadawało to jej cerze ziemisty kolor. Starała się wyglądać jak szara myszka w
odróżnieniu od pełnej życia Emily. Z wyuczoną pokorą odpowiedziała:
- Tak, pani?
- Przestali grać - syknęła lady Hester. - Gdzie jest moja córka?
Claire odwróciła się i spojrzała na parkiet. Rzędy kobiet i mężczyzn powoli rozchodziły się,
orkiestra stroiła instrumenty w kącie sali, a pozostali goście gawędzili, stojąc w grupkach. Lady
Rosabel nie było jednak nigdzie widać.
- Pójdę jej poszukać. Panie mi wybaczą.
Claire chciała wstać, ale lady Hester złapała ją za rękaw. Na jej twarzy malowała się wściekłość
niedźwiedzicy broniącej swoich młodych.
- Jesteś tutaj po to, żeby przez cały czas pilnować Rosabel.
Przysięgam, widziałam ją, jak tańczyła z tym draniem Lewisem Newcombe'em.
- Czy on nie jest przyjacielem lorda Fredericka? - spytała ostrożnie Claire, przypominając sobie
uprzejmego dżentelmena o jasnych włosach i czarującym uśmiechu.
- Już nie - warknęła ciotka. - Mój syn nie zadaje się z rozpustnikami i hazardzistami. A zwłaszcza z
takimi nikczemnikami jak Newcombe. Dobry Boże, jego matka była zwykłą aktorką!
Claire przełknęła tę uwagę, świadczącą o ocenianiu ludzi według ich pochodzenia.
- Proszę mi wybaczyć, nie wiedziałam.
- Musisz więc zadbać o to, żeby mieć takie informacje, pani Brownley. - Pochylając się bliżej, lady
Hester dodała srogo: - Nie pozwolę, aby cokolwiek splamiło cnotę mojej córki. Odesłałam już
trzech kawalerów, bo nie wywiązywali się ze swoich obowiązków. Czy wyrażam się jasno?
Claire skinęła głową i wstała. To było aż nazbyt jasne. Jeśli zawiedzie, straci stanowisko w domu
markiza Warringtona.
A tym samym jedyną szansę na udowodnienie, że ktoś z rodziny jej matki poprzysiągł wysłać ojca
do więzienia.
- Małżeńskie sidła.
Już w momencie, gdy wypowiadał te słowa, Simon pożałował swojej nierozwagi. W półmroku
powozu, mężczyzna siedzący naprzeciwko wyprostował się powoli. Zagadkowy cień przemknął
przez jego życzliwą twarz, a szeroki powolny uśmiech ukazał błysk białych zębów.
- Małżeńskie sidła, tak? Czas w życiu mężczyzny, gdy musi znaleźć żonę oraz spłodzić potomka. -
Sir Harry Masterson klepnął się dłonią w rękawiczce w udo. - Do diaska, a to dobre! Muszę to
opowiedzieć kolegom z klubu.
Simon skrzywił się. Nie miał ochoty na żarty. Ani na dyskusję o prywatnych sprawach.
Harry znał go jednak zbyt długo, aby tak to zostawić. Powóz zakołysał się na zakręcie, a Harry
rzucił w stronę Simona roz¬bawione spojrzenie.
- Coś mi mówi, że miałeś znów sprzeczkę z matką. Najwyraźniej chce ci zarzucić pętlę na szyję.
Harry uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.
- Hrabina nie spocznie, dopóki nie zostaniesz szczęśliwie usidlony, podobnie jak twoje siostry.
Na zewnątrz, w oknach wysokich, okazałych domów migotały płomienie świec, a stojące
gdzieniegdzie latarnie gazowe rzucały niewyraźne światło przypominające poświatę księżyca ledwo
dostrzegalną w mglistych ciemnościach. Na szczęście to tylko kwestia odpowiedniego pochodzenia,
pomyślał Simon. W odróżnieniu od trzech młodszych sióstr, zbyt kochał wolność, aby ochoczo
pójść do ołtarza. Ale jego matka miała rację - obowiązek wzywał. W wieku trzydziestu trzech lat
należało założyć rodzinę i zapewnić kontynuację szlacheckiego rodu.
Pogodził się z losem. Podchodził racjonalnie do obowiązków wynikających z tytułu, który nosił. W
małżeństwie nie szukał szczęścia.
Poszuka go gdzie indziej. Z prawdziwą kobietą, a nie niewinną, bezbarwną panną, którą musi
wybrać na żonę.
- Postanowiłem się zaręczyć. Może ty powinieneś zrobić to samo - zauważył chłodno.
- Nieszczęścia mają chodzić parami, tak? Może nie pamiętasz, ale mam dwóch młodszych braci -
pretendentów do spadku. - Nie wszyscy mogą być tak szczęśliwi.
- No właśnie. - Sprawiając wrażenie beztroskiego, Harry
oparł się wygodnie o aksamitne poduszki koloru burgunda. - A niech to! Nigdy bym nie pomyślał,
że dożyję dnia, w którym połączysz się świętym węzłem małżeńskim. Zdradź więc, kim jest ta
wybranka?
- Dowiem się dzisiaj wieczorem.
_ Dzisiaj wieczorem? Dobry Boże, nie mów mi tylko, że pozwoliłeś matce wybrać za siebie.
_ Oczywiście, że nie. - Simon założył nogę na nogę, przyjmując swobodną pozę. - Stanfield
zaprosił większość tegorocznych debiutantek. Wybór nie powinien być zbyt trudny.
- Tak po prostu?
- Tak po prostu.
Przyjaciel spojrzał na niego sceptycznie i Simon wiedział, że go nie zrozumie. Harry często wdawał
się w romanse, smakował kobiety jak wytrawne wino, przysięgając każdej, że jest tąjedyną, by
później zwrócić się ku innej pięknej twarzyczce. Nie krył swoich uczuć, flirtował z każdą
spódniczką, chaos mu służył. Simon, natomiast, lubił porządek i logikę. Namiętność, uważał,
można kontrolować, zachowując dyscyplinę umysłową. Trzymając się swoich zasad, człowiek
może żyć w spokoju, unikając emocjonalnych burz. W rezultacie utrzymywał kochankę tak długo,
jak długo przestrzegała jego zasad. W momencie, gdy stawała się zbyt zazdrosna lub wymagająca,
kończył znajomość.
Żonę zamierzał traktować podobnie, stanowczo i z obojętnością. Gdy już się nią znudzi, myślał,
wywiezie ją do swojej posiadłości w Hampshire, będzie ją odwiedzał od czasu do czasu, na tyle
często, aby zapewnić dziedzica rodu. Ona będzie ozdobą miejscowego towarzystwa, on zaś będzie
ścigał przestępców w Londynie.
_ Ale - Harry rozłożył szeroko ręce - tam będzie mnóstwo panien do wyboru, sam nie wiedziałbym,
od której zacząć. Od panny Gorham z jej błyszczącymi niebieskimi oczami, nieśmiałej i słodkiej
lady Ellen Reed czy lady Rosabel Lathrop z wydatnym biustem ...
_ Lathrop? - ostro przerwał Simon. - To rodowe nazwisko Warringtona - Ogarnęło go jednocześnie
współczucie i poczucie triumfu. Współczucie dla markiza, któremu Gilbert Hollybrooke wykradł
córkę i przypominał ponury skandal z przeszłości. Poczucie triumfu natomiast, bo Zjawa oczekiwał
właśnie na proces w więzieniu Newgate.
Harry spojrzał nieufnie na Simona.
- Lady Rosabel jest wnuczką Warringtona. Czy interesujesz się nią jakoś szczególnie?
Simon nie dał jednak nic po sobie poznać. Nawet Harry nie wiedział o jego pracy "policjanta"
zwalczającego przestępczość.
- Ależ skąd. Każda dziewczyna o dobrym pochodzeniu będzie odpowiednia.
Harry parsknął niecierpliwie i skrzyżował ręce.
- Masz jednak przecież jakieś wymagania. Wolisz blondynkę czy brunetkę? Wysoką czy niską?
Małomówną czy gadatliwą? Pozwól, że zgadnę. Wolałbyś wysoką, szczupłą brunetkę o ostrym
języku, która dorównywałaby ci w słownych potyczkach.
- Niska, naiwna blondynka byłaby równie dobra. Podobnie jak panna średniego wzrostu, o
...
gosiunia1979