Jego głos cz[1].15.doc

(52 KB) Pobierz

Rozdział 15

 

 

Poruszyłam palcami u nóg. Czułam miękki jedwab otaczający moje stopy. To było miłe uczucie. Nie chciałam jeszcze otwierać oczu; przyjemnie mi się spało. Próbowałam sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia. Co się stało? Nagle całkiem dokładnie przypomniałam sobie twarz Alice. Była taka piękna.

 

Pamiętałam ją, otwierającą drzwi, gdy Edward trzymał mnie za rękę i wyszeptał, że wszystko będzie dobrze. Ale potem ciemność. Otworzyłam oczy. Pokój był tak samo dobrze urządzony, jak w ich domu w Forks.

 

Omiotłam wzrokiem jasne, beżowe ściany, na które padało jasne światło słoneczne, prześwitujące przez białe zasłony. Lekko falowały, poruszane wiatrem, który owiewał moją twarz. Czułam się jak w niebie.

 

Powoli odsunęłam kołdrę. Nie miałam na sobie ubrań, w których przyjechałam, ale szarą, luźną bluzę i jedwabną różowa bluzkę z długim rękawem.* Pozwoliłam swoim stopom zsunąć się z łóżka na ziemię. Jak najciszej podeszłam do drzwi i przyłożyłam do nich ucho, nasłuchując czegokolwiek. Ale wszędzie było cicho. Przycisnęłam głowę mocniej do drzwi, ale było cicho, jak w chłodny zimowy poranek.

 

Chciałam wyjść z pokoju. Chciałam zobaczyć moją prawie-rodzinę**. Ale nie byłam do końca ubrana. Rozejrzałam się po pokoju, szukając mojej torby. Szukałam wszędzie, ale nigdzie jej nie było. Poszłam do łazienki, która zawsze była moim ulubionym pomieszczeniem. Z głęboką, kamienną wanną, butelkami olejków zapachowych i niekończącymi się zapasami szamponów I odżywek do włosów. Ale najbardziej ze wszystkiego lubiłam fakt, że było to miejsce, w którym mogłam zapomnieć o całym świecie.

 

Pozałatwiałam swoje sprawy i umyłam ręce mydłem o zapachu róż. Po raz pierwszy od rana spojrzałam w lustro i przeraziłam się! Prosto na mnie patrzała jakaś zapuszczona i rozczochrana osoba. Moje włosy były w kompletnej rozsypce! Po raz pierwszy ucieszyłam się, że Edwarda nie było w pokoju, gdy się obudziłam. Rozejrzałam się i dostrzegłam moją torbę. Leżała na samym końcu szafki. Nawet jej nie zauważyłam.

 

Odpięłam małą kieszonkę z boku torby i wyłowiłam z niej szczotkę. Z trudnością przejchałam nią po włosach. Były poplątane i matowe od zbyt długiego snu. Najpierw podczas podróży, a potem odpoczynku po podróży. Przeczesałam włosy drugi raz. To było bez sensu! Moje włosy są do kitu!

 

Spojrzałam z radością w stronę kabiny. Byłoby przyjemnie wziąć gorący prysznic, i być może ukoiłby moje nerwowe włosy i mnie też. Odkręciłam kran prysznica i wpatrywałam się w wypływającą z niego wodę. Najpierw lodowatą, później letnią, a potem wydzielającą parę. Była gorąca.

 

Weszłam do kabiny i syknęłam z bólu, gdy kilka kropel wrzącej wody spadło na moje ciało. Cofnęłam się kawałek, powoli wyciągając rękę w kierunku kranu. Przekręcałam go, dopóki woda nie była odpowiednia.

 

Sięgnęłam po myjkę, która na szczęście już tam wisiała. Mydło pachniało kwiatami wiśni i francuską wanilią jednocześnie. Wylałam je na dłonie i powoli pocierałam swoje ciało, podczas, gdy ciepła woda spływała po mnie od czubka głowy aż do ziemi. Odłożyłam mydło i zauważyłam, że na jednej z pólek stoi mój szampon. Sięgnęłam po niego, śmiejąc się do siebie. Skąd wiedzieli, że będę chciała wziąć prysznic? Czy po prostu myśleli, że będę go potrzebować? Wolałam pierwszą opcję. Wylałam trochę szamponu na dłonie i zaczęłam wcierać go we włosy. Potem spłukałam. Chwyciłam ręcznik, zakręciłam wodę i wyszłam spod prysznica, z którego ciągle wydobywała się para. Spojrzałam w lustro, na moje włosy. Wyglądały dużo lepiej.

 

Przejechałam szczotką po włosach; było to łatwiejsze, gdy były mokre i ciężkie. Odpięłam torbę, oczekując zobaczyć tam wszystkie moje rzeczy, ale zamiast nich ujrzałam tylko idealnie dobrany zestaw ubrań, szczoteczkę do zębów i pastę. Alice. Tak bardzo za nią tęskniłam. Muszę jej za to podziękować.

 

Szybko ubrałam jasnoniebieską bluzke z długim rękawem i czarne jeansy, które w rzeczywistości były dużo wygodniejsze, niż wyglądały. Po umyciu zębów otworzyłam drzwi do łazienki, trzymając w ręku pustą torbę. Rzuciłam ją na łóżko i zauważyłam coś dziwnego. Było pościelone. Rozejrzałam się, ale w pokoju nie było nikogo.

 

Byłam zmęczona tymi wszystkimi kłopotami, z nikim się nie widywałam. Kiedy podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę, coś mnie powstrzymało. Moje serce biło szybko, a co, jeśli już mnie nie lubią? Co, jeśli się zmienili? Byłam onieśmielona i podenerwowana w tym samym czasie. – Dalej, Bella, poradzisz sobie.

 

Podskoczyłam, kiedy do drzwi ktoś zapukał. – Bella? – Dziewczyna. Alice. Moje serce znów podskoczyło. Do niesamowite, że jeszcze nie umarłam przez nieustające podskoki mojego serca. – Mogę wejść?

 

Docisnęłam klamkę do końca i popchnęłam drzwi. Nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę ona. A to była ona, stojąca naprzeciwko mnie.

 

Uśmiechnęła się i oplotła mnie swoimi ramionami. – Och, Bello, co za ulga! – Przez moment czułam się jak rzeźba, zmrożona szokiem i radością w tej samej chwili. Powoli objęłam ją rękami. Jej zapach mnie uspokajał. Pachniała słodko i zachęcająco. – Tęskniłam za tobą. – Poczułam coś ciepłego na swoich policzkach. To były łzy. Łzy radości.

 

- Och, Alice – tylko to byłam w stanie powiedzieć, bo potem coś we mnie pękło. Ciepłe, słone łzy potoczyły się po moich policzkach. Przytulałyśmy się przez dłuższy czas, a potem lekko mnie odepchnęła, by móc na mnie spojrzeć.

- Całe wieki cię nie widziałam. Tęskniłam za tobą.

- Ja też za tobą tęskniłam, Alice, bardzo. Tęskniłam za całą rodziną.

Wtedy o czymś pomyślałam. Edward. Odszedł? Miałam straszne wyrzuty sumienia przerywając w takim momencie, ale odepchnęłam tę myśl. – Gdzie jest Edward? – Mój głos zabrzmiał bardziej nerwowo, niż przewidywałam. Alice była trochę zagubiona moją gwałtowną zmianą nastroju.

- Jest z Carlisle’m. Mają dużo spraw do obgadania.

- Och. Ma kłopoty? – Alice zaśmiała się lekko.

- Delikatnie mówiąc. – Opuściłam głowę. Nie podobało mi się, że Edward miał kłopoty. Nie tylko kłopoty, wielkie kłopoty. Alice poprowadziła mnie delikatnie w kierunku łóżka i usiadłyśmy na jego brzegu. Uniosła moją głowę. – Bella? Edward doskonale wie, co zrobił. Nie możesz się obwiniać.

- To dlaczego czuję się tak okropnie?

- Bo, pomijając to, co ci zrobił, ciągle go kochasz. Widzę to. Jest wielkim szczęściarzem, że wciąż go kochasz.

- Przecież ja zawsze będę go kochać. On wie o tym, prawda? – Poczułam, że w oczach zbierają mi się łzy. Przeleją się, gdy Edward zdecyduje się mnie opuścić. Alice uśmiechnęła się.

- Jestem pewna, że wie. – Objęła mnie mocniej. – Bella? – Spojrzałam na nią. – Co się stało? Co on ci zrobił? – Nie chciałam skarżyć na Edwarda, nieważne, w jakich kłopotach już się znalazł, nie chciałam wszystkiego pogarszać.

- Był w porządku. To znaczy, nie był aż taki zły. Po prostu się zmienił. Ale ja wciąż go kocham! Nie każcie mu odchodzić! Proszę!

- Bella! Bella! Dobrze, nikt ci nie zabierze Edwarda. Jest dobrze. Zapomniałam, jak zmienny potrafi być twój nastrój. – Zachichotałam. Alice zawsze sprawiała, że czułam się lepiej.

- Dobrze cię znowu widzieć, Alice. – Uśmiechnęła się, a zaraz potem wstała. Powiedziałam coś nie tak? Wstałam z łóżka, kiedy podeszła do drzwi. Podbiegłam do niej i złapałam ją za rękę. – Czekaj! Alice, nie zostaniesz? Dokąd idziesz?

- Po twoje śniadanie! – żachnęła się. – Jest wyjątkowe.

- Och. – Źle sie poczułam z myślą, że właśnie przyłapała mnie na kwestionowaniu jej lojalności. Dlaczego zawsze muszę robić z siebie idiotkę? Zaśmiała się lekko i otworzyła drzwi. Poprowadziła mnie w dół po schodach I posadziła przy szklanym stoliku. Zaczęła ustawiać przede mną naleśniki, gofry, placki ziemniaczane, jajka przyrządzonymi w każdy możliwy sposób, różne rodzaje chleba i tostów, jagodowe muffinki, plastry bekonu, kiełbaski i owsiankę. Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia. Wtedy pojawiła się znowu z kubkiem gorącego syropu i roztopionego masła.

- Przyniosę ci deser, kiedy skończysz! Upewnij się, że uda ci się wyjść z pokoju! – Nie było takiej opcji! Czy ja wyglądam jak koń?! Jestem gruba? Czy okropnie chuda? Zaschło mi w ustach. Pewnie to dlatego, że za długo trzymałam je otwarte. Byłam naprawdę zaskoczona.

- Alice, nie musiałaś.

- Wiem, ale chciałam. – Uśmiechnęłam się do niej, po czym chwyciłam widelec w rękę i rozpoczęłam swoją podróż przez niekończące się pokłady jedzenia. Moje usta szybko napełniły się kiełbaskami i chrupiącymi plastrami bekonu. Wbiłam widelec w jajko i wpakowałam je sobie do ust.

- To jest pyszne! – Powiedziałam, zapominając o kulturze osobistej.

- Wiem – znów się uśmiechnęła. – Cieszę się, że ci smakuje. – Jedzenie dosłownie nie mieściło mi się w ustach. Czułam się jak wygłodniały barbarzyńca. Usłyszałam cichy chichot z drugiego końca stołu. Spojrzałam tam i zamarłam, mój widelec wydał głośny, nieprzyjemny dźwięk, gdy upuściłam go na talerz. Sok wypłynął z moich ust na brodę. Edward.

Dlaczego zawsze robię z siebie idiotkę? Z wypchanymi policzkami wydusiłam: - Edward!

- Dzień dobry, Bello. – Alice obdarzyła go uśmiechem, przyjaznym uśmiechem, wybaczającym uśmiechem, a potem wyszła. Z trudem przełknęłam jedzenie, chcąc jak najszybciej zepchnąć je do żołądka. Ale nie było to łatwe, biorąc pod uwagę moje zaciśnięte gardło. Sięgnęłam po szklankę z sokiem pomarańczowym i wzięłam wielkiego łyka. Edward znowu się zaśmiał. To było mi potrzebne, usłyszeć znów jego głos. – Dobrze ci się spało?

- Tak, bardzo dobrze. – Pokiwał głową.

- Bello, gdzie są twoje maniery? W domu nigdy tak nie jadłaś. A może jednak? – uśmiechał się promieniście.

- Byłam głodna.

- Właśnie widzę. – Popatrzył na mnie przez chwilę. Wziął głęboki wdech, zanim przemówił znowu. Wyczułam jego intencje. Pożegnanie. Zamierzał odejść. Nie!

- Bella – spojrzał na mnie. Potrząsnęłam głową. Starał się zrozumieć moje myśli. – Bella, muszę odejść.

- Nie! Nie możesz! Nie możesz mnie zostawić! Edward! – Wstałam z miejsca i uderzyłam pięściami w stół. Jak na złość trafiłam prosto w talerz. Jedzenie wyleciało w powietrze trafiając po drodze na moją twarz. Ups. Edward przetarł rękami swoją twarz, trzęsąc się ze śmiechu.

- Bella, Bella, Bella. – Wstał i zrobił krok w moją stronę. Chwycił serwetkę i wytarł resztki jedzenia. Odsunęłam się od niego.

- Edward! Nie możesz wyjechać! Po prostu nie możesz! – Zrobił kolejny krok w moją stronę, strzepując z siebie resztki jedzenia.

- Bello, nie zostawię cię na długo. – Znowu spanikowałam.

- Długo, to znaczy ile? I dokąd jedziesz? – krzyczałam ze złością. Jak śmiał chociażby myśleć o opuszczeniu mnie? Edwarda „długo” i moje „długo” znacznie się różniły. – Zabierzesz mnie ze sobą.

- Nie mogę. Bella, to będzie krótka wycieczka, obiecuję. Zostaniesz tu, z moją rodziną. Dobrze się tobą zaopiekują.

- Ja chcę ciebie! ***

- Bello…

- Nie! Nie! Chcę jechać z tobą. - Westchnął. Troskliwie oplótł mnie ramionami. Płakałam bezgłośnie, ale Edward o tym wiedział.

- Ciiiii – potarł lekko moje plecy. – Niedługo wrócę, obiecuję. – Spojrzałam na niego moimi szklanymi oczami. – Czy ktokolwiek mógłby ci się oprzeć?

- Jak długo?

- Trzy tygodnie. – Trzy tygodnie?! Moje serce zabiło mocniej, zakręciło mi się w głowie. Nie.

- Nie. – Przytuliłam go mocniej. – Nie wyjedziesz na trzy tygodnie.

- Dwa tygodnie. – Potrząsnęłam głową.

- Bello, proszę. – Obdarzył mnie oszałamiającym uśmiechem i lekko pocałował. Wygrał.

- No dobrze.

- Dziękuję. Dwa tygodnie, obiecuję.

- Kiedy wyjeżdżasz?

- Dzisiaj.

- Dzisiaj?

- Tak właściwie to dziś w nocy. – Nie miałam zamiaru oddalać się od niego ani na centymetr, dopóki nie zmuszą mnie siłą. – Powiem ci, dlaczego jest mi potrzebny ten czas, jeśli wszystko pójdzie dobrze.

- Chciałabym, żebyś cały dzisiejszy dzień spędził ze mną. Nie puszczaj mnie. Przynajmniej do wieczora.

- Chyba nie mam innego wyjścia. – Obejmował mnie cały czas, kiedy skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Nie byłam już głodna. Biedna Alice, będę musiała jakoś jej to wynagrodzić.

 

 

 

*O spodniach jakoś autorka nie wspomniała xD

** W oryginale było “half family” a mi się tak jakoś skojarzyło ;p cóż, przywilej tłumacza, nie wszystko dosłownie.

*** zapomniałam... wazelinaa! xDD

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin